[O-S] Chroń nas przed tymi, co chcą dla nas dobrze...

Osne-shot świąteczny. ;)

Trzymajcie się ciepło w te zimne dni.

 

Boże, chroń nas przed tymi, co chcą dla nas dobrze, bo przed tymi, co chcą źle, obronimy się sami.

 

Stałem pośród ciemnych cieni, położonych na ziemi i nieco wystających, jakby chciały w swej całej determinacji sięgnąć nieba, ale uwięzione pod nimi resztki czegoś co kiedyś nazywało się człowiekiem już dawno przestały myśleć o dostaniu się do gwieździstych filarów.

Chociaż mróz sprawiał, że trzymałem dłonie w kieszeniach, pociągałem nosem, a oczy łzawiły, to wciąż widziałem wyryte na kamieniu napisy.

Łzy wciąż nieukojonego bólu zmieszały się ze łzami zimna i spłynęły po moich policzkach, niosąc za sobą chwilowe ciepło. Od roku łudziłem się, że ten konkretny cień nie będzie musiał tu leżeć, że być może zastąpi go inny, jednakże śmierć przychodziła po każdego. Bez względu na to za kogo się uważał. Nagrobki, które stawiamy są tylko ponurymi wyrazami ludzkości, monumentem, usiłującym utrzymać pamięć o zmarłych, a nawet czasami i o żywych. Tyle że… dla śmierci to nie ma znaczenia. Przyjdzie po każdego… po każdego.

Po moją siostrę zapukała również. Gdybym nie wiedział, że życie to życie, a nie jakaś komputerowa symulacja, to bym nie uwierzył w to czego świadkiem przyszło mi być parę dni po zaginięciu Marty. Wspomnienia rozszarpywały delikatnie zabliźnioną ranę i ból wypłynął na nowo.

Wróciłem pamięcią do wydarzeń sprzed roku. A dokładniej do pierwszego grudnia, gdy moja siostra jedną nogą przytrzymując drzwi, a rękami cały stos prezentów, krzyczała do mnie…

 

– Adrian, chodź wreszcie bo się spóźnimy!

Przewróciłem oczyma, stojąc na środku salonu i pośpiesznie dopijając gorącą herbatę. Skrzywiłem się wymownie, gdy poparzyła mi usta oraz język. Naprawdę nie chciałem się nigdzie ruszać, a już tym bardziej do jej mieszkania, gdzie będziemy musieli pakować te przeklęte pudła w ozdobny papier. Sklejać, wycinać, ucinać…

– Adrian! – Siostra gdyby mogła to zapewne śpiewała by sopranem żeby tylko mnie pośpieszyć. – Co ty tam tak długo robisz? Herbatę wypijesz u mnie. I wyjmij tego papierosa z gęby!

Westchnąłem i wykonałem polecenie, zaciskając zęby w ponurej rezygnacji. No cóż. Nie tym razem.

Porwałem płaszcz z sofy i kluczyki ze stolika. Przelotnie zerknąłem w kalendarz, jakby na potwierdzenie, że naprawdę jest pierwszego grudnia i pokręciłem głową z niedowierzaniem. Oto cała Anka.

Gdy już gotowy i ubrany wychodziłem na szczypiący mróz, okazało się, że poradziła sobie doskonale beze mnie. Wszystkie pudła tkwiły grzecznie przy bagażniku a ona czekała przy drzwiach od strony pasażera.

Sapnąłem na widok ilości prezentów.

– Chyba żartujesz…

Najwyraźniej nie zamierzała słuchać mojego wywodu, bo weszła mi w słowo.

– Nie marudź tylko mi pomóż…

– Pogrzało cię do końca, Anka…

– …to wnieść i przestań się wreszcie pieklić...

– …co roku ta sama jazda…

– … bo sam nikomu nic nie kupujesz!

Ostatnie słowa wykrzyczała mi w twarz. Po chwili sam zorientowałem się, że sam stoję z zaciśniętymi pięściami naprzeciwko i niemalże na nią pluję. Zamilkliśmy, obserwując się wzajemnie z gniewem i nieustępliwością. Czy naprawdę musiałem co roku przechodzić przez ten sam koszmar, gdzie sztuczna atmosfera i tony żarcia są ważniejsze niż pomoc sąsiadce, która ledwo chodzi i zaproszenie jej na wigilię, bo od lat nikt do niej nie przyjeżdża? A moja siostra ochoczo brała udział w tej szopce, mając nadzieję, że górą prezentów sprawi sobie przychylność tych starych wyg, które z zawziętością liczyły nawet momenty do wózków zakupowych.

Jednak gdy tak patrzyłem w szare oczy, to zrozumiałem, że czas na wyperswadowanie jej czegokolwiek minął już dawno. Tak dawno, że nawet sam nie wiedziałem kiedy. Przegapiłem moment gdy mogłem ją od tego odciągnąć, uratować i znaleźć normalniejsze środowisko.

Zrezygnowany, wiedząc, że biczowanie się za przeszłość nic nie da, westchnąłem. Otworzyłem auto.

– Jedziesz – oznajmiłem sucho, wręczając Ance kluczyki.

I nie czekając na odpowiedź odsunąłem ją i sam usiadłem na miejscu pasażera.

 

Mieszkanie Anki znajdowało się w spokojnej dzielnicy, oddalonej od centrum jakieś sześć kilometrów. Mała kawalerka z jednym pokojem, kuchnią, łazienką, i o dziwo, salonem. Sąsiedzi podobno byli spokojni, żadnych awantur ani burd, chociaż nie mieli ze sobą kontaktu. Ponadto sama okolica stanowiła oazę pełną drzew i małych jeziorek, sprytnie ukrytych pośród betonowych wież.

Dziwiłem się, że jak na kogoś kto wszędzie dojeżdża tramwajem lub autobusem od paru ładnych lat, mimo, że zdała prawo jazdy, to Anka wciąż pamięta jak kierować samochodem. Nie żebym w nią nie wierzył, ale aż za dobrze pamiętałem godziny pełne wściekłych utyskiwań, gdy na dodatkowych próbnych próbowałem ją nauczyć jazdy.

A mimo tego ładnie zaparkowała tuż przed wejściem do klatki. Kiwnąłem głową z uznaniem, ale na próżno, bo nawet na mnie nie spojrzała od razu wysiadając. Westchnąłem. No tak. Nadal była na mnie obrażona.

Wygramoliłem się z auta i dostrzegłem, że zabrała się za wyciąganie prezentów. Robiła to szybko i zwinnie z naburmuszoną miną, jakby chciała mnie poprosić o pomoc, ale duma jej na to nie pozwalała. Gdy ruszyłem ku niej z zamiarem pomocy, to warknęła na mnie.

– Sama sobie poradzę! Idź otwórz drzwi.

– Jasne – podrapałem się po karku. – Daj mi tylko klucze, siostra.

Bez słowa rzuciła we mnie całym pękiem. Przez parę chwil patrzyłem to na nie to na Ankę aż w końcu pokręciłem głową, nakazując sobie milczenie i podreptałem w stronę klatki. Gdy stanąłem przed drzwiami, to zorientowałem się, że przecież nie wiem który z całej kolekcji kluczy jest tym właściwym i już miałem krzyknąć, aby chociaż powiedziała który, ale drzwi otworzyły się i ze środka wyszedł wysoki mężczyzna w czarnej kurtce i bordowych dżinsach.

Zamrugałem parę razy ze zdziwienia, widząc bukiet róż, który trzymał niczym tarczę. Wyglądał jak typ, które całe dnie spędza przed komputerem, oglądając nagie zdjęcia ulubionej gwiazdy. Nerwowo latały mu oczy, stawiał niepewne, chwiejne kroki, jakby szedł po linie i bał się, że zaraz zleci w przepaść. Coś mi się w nim nie spodobało, ale nie byłem w stanie określić co dokładnie.

Gdy mnie zobaczył, to posłał nerwowy uśmiech.

– Widziałem – mruknął zaskakująco miłym głosem – że próbuje pan, więc otworzyłem aby pan się tak nie musiał męczyć.

– Ja… – Przyjrzałem się kwiatom i zmarszczyłem brwi, widząc między nimi jakiś srebrny przebłysk. – Dziękuję. Znalazłbym. Nie trzeba było.

Uśmiechnął się w odpowiedzi i otworzył usta, ale nie zdążył nic powiedzieć. Zza pleców usłyszałem radosny pisk i śmiech Anki. Odwróciłem się o zobaczyłem jak roześmiana porzuca prezenty i biegnie w naszą stronę.

– Michał! – Wpadła na niego z impetem, najwyraźniej ignorując bukiet. – Och! Nie wiedziałam, że przyjedziesz!

– Michał? – zapytałem podejrzliwie.

– Bukiet! – zaprotestował jednocześnie mężczyzna, robiąc nieszczęśliwą minę nad ramieniem kobiety.

– Sam jesteś bukiet! – ochrzaniła go i roześmiała się na widok skwaszonej miny Michała. – Nie krzyw się już tak. Dobrze wiesz, że nie lubię kwiatów, a mimo tego wciąż mi je kupujesz, uparciuchu.

Zmieszany najwyraźniej nie wiedział co począć, bo spuścił wzrok i nerwowo powłóczył nogami. O mało się nie roześmiałem w głos, widząc to zmieszanie. Moja siostra zdecydowanie miała go pod pantoflem, a on biedak niewiele mógł z tym zrobić. Zresztą co się dziwić. Anka prędzej każdego porozstawiałaby po koncie niż dała sobą rządzić. To nie ten typ kobiety.

– Chciałem dobrze – wybąkał w końcu Michał. – Naprawdę chcę dla ciebie dobrze i to nie tylko kwestia kwiatów.

Uśmiechnęła się pobłażliwie. Chwyciła mnie za ramię i przyciągnęła bliżej.

– Michał, to jest Adrian, mój brat. Adrian, poznaj Michała. Chociaż zapewne mieliście okazję zamienić już parę słów.

Brzmiała tak jakby zupełnie zapomniała o naszej scysji. Przybrałem najbardziej prawdziwy udawany uśmiech jaki mogłem.

– Tak – odrzekłem. – Mieliśmy już okazję. Chociaż szkoda, że nie miałem okazji dowiedzieć się o tym, że masz kogokolwiek.

Ostatnie słowa wypowiedziałem z celowym przekąsem, czując się urażony. Dotąd, mimo dzielących nas różnic, mówiliśmy sobie wszystko. Aż nagle pojawił się jakiś amant i…

Machnęła ręką, krzywiąc się.

– Nie powiedziałam nic, bo od razu chciałbyś go sprawdzić.

– Wcale nie…

– Oczywiście. Znam cię. Nie udawaj.

– Zadałbym tylko parę pytań o to gdzie mieszka, co porabia…

– No i widzisz? – Wycelowała oskarżycielsko we mnie palec. – O tym mówię!

Zerknąłem na Michała. Podczas naszej wymiany poglądów zdążył się uspokoić i teraz wodził spojrzeniem pomiędzy mną a Anką. Poczułem zimny dreszcz niepokoju, biegnący wzdłuż kręgosłupa, gdy dostrzegłem chłodną kalkulację w jego oczach.

– A tak w ogóle jak już tak się upierasz przy tym, że bez sensu jest robić prezenty rodzicom – kontynuowała zaciekle swój wywód Anka – to proszę bardzo, jesteś zwolniony z tego obowiązku w tym roku. Michał mi pomoże. – Przyciągnęła mężczyznę do siebie, uśmiechając się szeroko. – Prawda, kochanie?

Zamrugał nerwowo i znowu zaczął błądzić oczyma.

– Tak, oczywiście, kochanie. Dla ciebie wszystko to co najlepsze.

Zacisnąłem zęby i skinąłem głową.

– W porządku zatem. – Wyciągnąłem rękę. – Kluczyki poproszę.

Anka przewróciła oczami.

– Błagam cię, nie strzelaj focha teraz. Przez cały rok mi wypominasz to, że się przygotowuję do świąt i narzekasz, a teraz jak pojawia się okazja abyś mógł porobić to co byś chciał, to nagle ci się to nie podoba.

– Daj mi spokój! – burknąłem. – Dobrze wiesz, że nie o to chodzi.

– A o co niby? Oświeć mnie.

Znowu stawała się zła. Widziałem to po sposobie w którym marszczyła czoło oraz brwi.

– O nic o czym chciałbym teraz rozmawiać – odciąłem się, gestem wyraźnie nawiązując do obecności Michała. – Idź i rób sobie te całe swoje prezenty, weź udział w tej szopce jak co roku, a potem dziw się, że cały rok czujesz się pusta jak lalka, skoro wszystkie wysiłki wkładasz w zachowanie pozorów, że wszystko jest w porządku!

Przez moment myślałem, że się rozpłacze. Wciągnęła gwałtownie powietrze i zamrugała. Naprawdę przez jedną króciutką chwilę sądziłem, że się rozpłacze.

A potem głuche uderzenie rozniosło się w powietrzu wraz z moją głową odskakującą nieco do tyłu. Wstrząśnięty nie wiedziałem przez moment co się wydarzyło, dopóki nie poczułem pieczenia na policzku. Wpatrywałem się w Ankę z niedowierzaniem, czując jak gniew we mnie kiełkuje, a urażona duma zbiera swe utracone kawałki, aby jakoś sklecić je w całość. W oczach Ani również widziałem zaskoczenie, ale też ponure zrozumienie. „Nie zmienisz się”, zdawały się mówić jej oczy. „Nie zmienisz się już nigdy.”

Bez słowa wyrwałem kluczyki z jej ręki i nawet nie żegnając się z Michałem, odwróciłem się napięcie, wsiadłem do samochodu i odjechałem.

Wtedy widziałem Anię po raz ostatni. Dwa dni później rodzice zgłosili zaginięcie.

 

Z trudem powróciłem do rzeczywistości i odkryłem, że niemal już nie czuję zimna. Stopy były jedną wielką bryłą lodu, podobnie jak całe ciało, a łzy niemalże zamarzły na policzkach. Nie miałem pojęcia jak długo tu stałem i wpatrywałem się w nagrobek, myślami wędrując razem z duchami przeszłości.

Byłem tak zaabsorbowany przywoływaniem wspomnień, że nie zauważyłem wysokiej postaci stojącej parę metrów ode mnie. Podskoczyłem z krzykiem i zacząłem się cofać. Pomyślałem, że to przekleństwo, wybijające moją rodzinę po śmierci Ani. Zgryzota, samotność i smutek oraz oskarżenia, ale okazało się, że to tylko Grodnicki, który na uspokojenie uniósł odznakę w górę, oświetlając ją telefonem.

– To ja, panie Adrianie – powiedział uspokajająco. – Proszę się nie bać. To tylko ja.

Pokiwałem głową i odetchnąłem, odchylając głowę do tyłu. Ulga spłynęła po mnie niczym gorąca woda po zmarzniętym ciele. Miałem ochotę zapalić, ale obawiałem się, że zmarłym niezbyt podobałby się zapach dymu tytoniowego.

– Jezu – wychrypiałem. – Niech pan tak więcej nie robi, na Boga.

Komisarz uśmiechnął się krzywo.

– Bóg dopiero się narodzi za miesiąc, panie Adrianie. O ile w ogóle istnieje. – rzucił swoim oklepanym żartem po czym spoważniał. Przyjrzał mi się uważnie, nadal święcąc telefonem, ale tym razem na moją osobę. – Źle pan sypia?

Skrzywiłem się i zmrużyłem powieki, gdy mocne światło zaczęło razić mnie w oczy.

– Niech pan to zgasi. – Odwróciłem nieco głowę. Mężczyzna westchnął, ale posłuchał prośby. Po chwili znowu zapanowała ciemność. – A odpowiadając na pańskie pytanie, to owszem. Kiepsko sypiam. Myślę, że pan też.

– Nie ma w tym stwierdzeniu nieprawdy – zgodził się z zadumą. – Po tym co odkryliśmy, to ciężko normalnie funkcjonować, a co dopiero spać.

– Mówił pan komuś o tym?

Zapewne gdybym widział lepiej, to dostrzegłbym jak unosi brwi w wyrazie zdumienia oraz robi charakterystyczną minę, a w oczach błyska ironia.

– Poza moimi przełożonymi i innymi osobami, które są niezbędne, aby śledztwo mogło się dalej toczyć? Nie.

– A więc śledztwo się dalej toczy? – Poczułem jak serce zaczyna bić mi szybciej. – Zresztą teraz to nieważne. Lepiej niech mi pan powie czy mówił pan rodzicom?

Westchnął cicho.

– Tak jak uzgodniliśmy. Nie mówiłem nic ponadto o co pan prosił. Zdajemy sobie sprawę, że to może im zaszkodzić, a do czynności operacyjnych wystarczy nam pańska wiedza. Zresztą to pańscy rodzice. Zdecyduje pan kiedy będzie odpowiedni moment, aby im o tym powiedzieć.

Pokiwałem głową. Miał rację. Gdyby dowiedzieli się, że Ania faktycznie nie żyje i że pusty grób nie będzie już pusty… o ile policja znajdzie ciało…

Skrzywiłem się i odgoniłem natrętne myśli. Nie mogłem teraz tego roztrząsać. Nie mogłem. Po prostu nie mogłem się rozkleić przy Grodnickim tak jak wtedy gdy dowiedziałem się o piwnicy pełnej ludzkich szkieletów, w którym znaleziono jej krew. Zamiast tego skupiłem się na jego obecności i odetchnąłem, spychając niżej dziwny ucisk w gardle.

– Co pan tu robi? – zapytałem wreszcie, nieco się uspokoiwszy. – Nie przyszedł pan zapewne tak po prostu, aby potowarzyszyć mi w lamencie nad utraconą siostrą.

– Nie – mruknął. – Chociaż po części owszem. Jednak głównie pokierowały mną tu inne motywy. Zapewne słyszał pan ostatnie wiadomości więc pan wie, że w domu kultury „Dionizos” organizowana jest… – zawahał się – wigilia dla rodzin ofiar zaginięć. Taka inicjatywa powstała w marcu w odpowiedzi na zwiększającą się liczbę zaginięć. Jako policjant mam obowiązek poinformować o takiej możliwości wszystkich członków rodziny, których sprawy bliskich prowadzę.

– Więc udaje się pan do nich osobiście? – wychrypiałem. Tym razem nie powstrzymywałem łez. – Zaskakuje mnie pan, panie komisarzu.

Grodnicki wyraźnie zastanowił się zanim odpowiedział, ale w końcu skinął jakby zgadzał się w czymś sam ze sobą.

– Coś mi nie pozwala trwać w obrębie ściśle wytyczonych obowiązków – powiedział cicho. – Zupełnie tak jakbym spoglądał w oczy rodzinom ofiar mógł wreszcie trafić na coś, na jakiś ślad, na cokolwiek, co pozwoliłoby mi ich chociaż zlokalizować. Zaginionych. I przekazać jakiekolwiek wieści. Najlepiej dobre, oczywiście, ale…

Zawiesił głos. Niedokończone słowa zawisły ciężko w powietrzu. Nie musiał dokańczać. Wiedziałem jaki sens tam się krył.

Otarłem oczy i wyciągnęłam dłoń.

– Dziękuję – rzekłem, mocno ściskając rękę Grodnickiego – ale myślę, że wigilię spędzę sam. Nie potrzebuję towarzystwa.

Wymijając go, skinąłem jeszcze głową na pożegnanie i zostawiłem komisarza samego z jego demonami. W zaciszu domowego zakątka musiałem zmierzyć się z własną armią wyrzutów sumienia i bólu.

A czy była lepsza pora niż samotne święta?

 

Przystanąłem przed drzwiami domu i zawahałem się nim wreszcie wszedłem do środka. Nagle dopadła mnie chęć ujrzenia uśmiechniętych twarzy, usłyszenia wesołego śpiewu, nucenia kolęd, poczucia smaku i zapachu świątecznych potraw. Uświadomiłem sobie, że czekała mnie samotność tak ciężka, i zniecierpliwiona niczym pies, czekający na właściciela, że gdy tylko przekroczyłem próg i rozejrzałem się po ciemnych zakątkach, to zaatakowała mnie zaciekle, wbijając zęby w każdą część ciała.

Zachwiałem się, czując jak do moich kończyn wraca wreszcie życie i oparłem się o ścianę. Wpatrywałem się w głęboki mrok, przerywany jedynie bladym blaskiem, padających z ulicznych lamp. Miałem wrażenie, że coś się tam czai, czyha na mnie, aby zakończyć mój żywot i nakarmić się duszą. Co to mogło być… nie miałem pojęcia. Być może zgryzota, niepokój, oskarżenia i smutek utorowały sobie do mnie drogę dawno temu, a ja tego nie zauważyłem i teraz konsumowały mnie pod moim nosem, a ja naiwny wierzyłem, że jest inaczej.

Uderzyłem pięścią w ścianę.

– Dość! – krzyknąłem. – Dość, słyszysz?! – Zacząłem szarpać się za włosy. – Przestań idioto…

Jęknąwszy bezradnie, osunąłem się na podłogę.

Ania. Moja siostra. O tej porze zapewne kończylibyśmy pakowanie prezentów. O tej późnej porze zrobilibyśmy sobie grzańca, usiedli przy tandetnym filmie i zaczęli gadać o nieudanym życiu miłosnym. Wyśmiewalibyśmy tych szczęśliwców, którzy tak jak w tandetnych filmach zakochiwali się od pierwszego spojrzenia, a potem…

A jednak Ania stała się jedną z nich. Tą głupią szczęśliwą, którą zabiło naiwne szczęście. Nie miałem żadnych złudzeń, że za wszystkim stoi chłopak, którego nie polubiłem od razu. Chłopak, który po wszystkim, po zaginięciu i poszukiwaniach, zapadł się pod ziemię. Po tym, ale przed tym jak odkryto zamurowaną piwnicę w bloku, gdzie znaleziono ludzkie szkielety, a w nich krew.

Jednak dla policji to wciąż było za mało, aby go oskarżyć. Chcieli go przesłuchać, ale rozwiał się niczym dym. Jakby nigdy nie istniał. Ja nie miałem wątpliwości. Nigdy ich nie miałem.

Znowu popadłem w ponure rozmyślania, więc zabrałem się do świątecznych przygotowań. Zacząłem wieszać ozdoby w oknach, układać światełka na karniszu. Na żabkach powiesiłem świeże zasłony. Wpadłem w taki wir sprzątania, że odkurzyłem podłogi i umyłem, a przedtem jeszcze ubrałem choinkę. Nauczyłem się wielu rzeczy z racji samotnego mieszkania.

Wszystko po to aby nie myśleć.

I gdy wreszcie wieszałem ostatnią ozdobę i kierowałem się w stronę odtwarzacza, aby puścić składankę kolęd, to ktoś zadzwonił do drzwi.

Zamarłem, niemalże upuszczając pilota.

Dzyń! Dzyń!

Serce zaczęło walić mi jak młotem.

– Ania? – zawołałem. – Anka?!

Biegiem rzuciłem się ku drzwiom, niemalże potykając się o własne nogi i szarpnąłem za klamkę. Stanąłem jak wryty, widząc mężczyznę w paczką dłoni. Czapka z daszkiem zasłaniała mu twarz, więc nie za bardzo widziałem z kim mam do czynienia. Przez głowę przelotnie przemknęła mi myśl o tym, że przecież nikt normalny nie nosi czapki z daszkiem w zimie.

– Pan Adrian? – zapytał mężczyzna łagodnie.

– Tak… – wymamrotałem. Nie miałem pojęcia co sobie myślałem, ale czułem jak cierpienie i smutek ponownie przyciskają mnie całym swym ciężarem. – O co chodzi?

– Paczka dla pana – odparł i nagle zaśmiał się. – Prezent. Niech pan otworzy. Nadawca kazał otworzyć od razu po otrzymaniu.

Otworzyłem usta ze zdziwienia i podrapałem się po karku.

– Paczka… ale ja nic nie zamawiałem. Prezentu tym bardziej. Zresztą dzisiaj jest dopiero pierwszy grudnia. Do świąt daleko.

– Niech pan otworzy! – Mężczyzna zniecierpliwionym ruchem wcisnął mi pakunek do rąk. – Już, już. Prezentów nie powinno się zbyt długo trzymać zamkniętych, bo to przynosi pecha. Zresztą to dla pańskiego dobra.

Coś drgnęło w mojej pamięci. Coś tak głęboko zasypanego innymi wspomnieniami, że prawie nie miało szans się przebić.

W końcu chwyciłem delikatny, czerwony papier i zacząłem odrywać. Skrawki opadały na podłogę, a ja odkrywałem prezent coraz szybciej. Dziwny ciężar wzmagał ciekawość, a dodatkową motywacją były intencje nadawcy.

Mężczyzna stał cały czas i wyraźnie czekał aż otworzę wieczko. Gdy położyłem na nim dłoń, klasnął w ręce z radości.

– Wesołych świąt! – zawołał.

Odchyliłem wieczko. I krzyknąłem. Jednak zanim zdążyłem krzyknąć coś więcej niż bezsensowne słowa, to mężczyzna błyskawicznym ruchem wyciągnął coś z kieszeni kurtki i skierował w moją twarz.

Ostatnie co pamiętam, to gaz, dostający się wszędzie i moje wysiłki nabrania powietrza.

W ostatnim przypływie świadomości przypomniałem sobie stare powiedzenie.

Boże, chroń nas przed tymi, co chcą dla nas dobrze, bo przed tymi, co chcą źle, obronimy się sami.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Dekaos Dondi 25.12.2021
    Liv12365↔Przeczytałem z należytym zaciekawieniem, gdyż takowy tekst, przypadł mi do gustu. Może niezbyt wesoły, ale jednak taki ludzki. I wartka akcja. I dialogi, niewymuszone takie. No i zakończenie. Wiele prawdy, w tytule jest. Tak to niestety, bywa→Pozdrawiam:)↔%→i Dzięki za życzenia. Wzajemnie.
                                         ?????
  • Liv12365 25.12.2021
    Dziękuję ślicznie za wizytę. ;p
    Jakoś tak mam, że święta, mimo że radosne, to staram się pokazywać od tej mniej radosnej strony, bo po prostu nie dla każdego jest to właśnie taki czas spokoju i uśmiechu. Taki hołd złożony tym ludziom i pokazanie, że o nich myślę.

    Jeszcze raz spokojnych i trzymaj się ciepło ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania