Osobliwa gra w kości

Dawno temu, w spokojną noc, na terenie pewnej małej miejscowości, można było usłyszeć ciche pukanie do drzwi jednego z domów, a tamtejszy Gospodarz - samotnik był akurat znany w tamtych okolicach ze swojej otwartości i ogromnej gościnności.

 

Po drzwi otwarciu dostrzegł postać mającą aurę kruchej żywotności, a jej trupie lico oraz wychudzone do granic możliwości ciało było definicją mizerności i najpodlejszej bladości.

 

Istota, która nawiedziła tamtego dnia tegoż właśnie człowieka, była sama Kostucha z kosą na plecach, którą zawładnęło poczucie nudności, przeto przyszła do człeka tamtego, ażeby zaprosić go do gry w kości.

 

Gospodarz był już w sędziwym wieku, aczkolwiek nie chciał jeszcze utracić swojej ziemskiej bytności, więc tym bardziej nie mógłby odmówić ugoszczenia takiej istotnej osobistości, dlatego otworzył drzwi na oścież, żeby postać mogła sprawnie swym ospałym krokiem wejść do jego domostwa, gdy już się znalazła wewnątrz, to przysiedli przy kominku gorącym, a już za niewielką chwilę miał się rozpocząć spektakl losowości.

 

Pierw Kostucha postanowiła jeszcze do gry porachować kości, bo stara już była i nie miała takiej pamięci, jak kiedyś w swej domniemanej młodości.

 

Następnie przedstawiła zasady gry, gdyż odbiegały one od tych, które ówcześni ludzie mieli w pamięci, albowiem nikt wcześniej nie uzyskał możliwości ich poznania za czasów swojej materialnej żywotności, co tym bardziej podkreśla fakt tej sytuacji unikatowości.

 

Alea iacta est! Nie było już odwrotu, a dwójka graczy była już w całkowitej gotowości, Gospodarz na polecenie Kostuchy zapoczątkował grę, a wyrzucił on kości o następujących oczkach: trzy szóstki oraz jedynka i trójka, liczby te przeraziły go tak, że napadły go kaszle, bóle brzucha i duszności, a jakby tego było mało, to jeszcze omamy i mdłości.

 

Kostucha poczuła przypływ czegoś w rodzaju litości i popukała się w swoją czaszkę w miejscu czoła i nagle samopoczucie Gospodarza wróciło do normalności, a ona przybrała wyraz szczęki, jakby zadowolony, lecz nadal pełen cudackości.

 

Nadeszła wreszcie pora na rzut Kostuchy i przeliczyła się lekko, wynik nie dodał jej w żadnym stopniu otuchy, a wręcz przeciwnie, gdyż kości pokazały: cztery, dwa, pięć, jeden, a kość piąta poturlała się wprost do ognia w kominku, który ją strawił w całości, nie odmawiając przy tym w żadnym stopniu swej płomienności.

 

Na szczęście zdarzenie to rozeszło się po kościach, bo Kostucha była stworzeniem w miarę spokojnym, stroniącym od okazywania niepotrzebnej złości, Gospodarz był następny w kolejce i postarał się, żeby jego rzut był pełen precyzyjności, a kostki do gry wskazały mu liczby: jeden, sześć, jeden, a dwie ostatnie kości - czwarta i piąta, potoczyły się i wpadły koślawo jedną na drugą, jakby chcąc pochylnie wskazać na piątkę i trójkę, lecz nie mogły zostać one uznane, ponieważ nie było możności określenia ich prawdziwej wartości, mimo wszystko Gospodarzowi oczy, jakby na chwilę przybrały złotą barwę, gdyż uważał, to jako znak chlubności i światłości.

 

Kostucha zdziwiona przebiegiem spraw, wzięła sprawy w swoje kości i wykonała swoją powinność zawodnika i znowu nie odbyło się bez pechowości, bo kości przez nią wyrzucone wskazały: trzy, jeden, cztery, a kostka czwarta poleciała gdzieś pod ogromną szafę, jakby do krainy wiecznie rozciągającej się czarności - nieskończonej nicości.

 

Po tych dziwacznych figlach losu przyszła pora na trzecią i ostatnią rundę, Gospodarz prowadził w punktacji, gdyż los rozkładał pod jego nogi szczęśliwy dywan i jego rzuty były ostatecznie pełne pomyślności, pomimo ich przekazu - wyczuwalnej z nich złowieszczości, coraz bardziej czuł, iż może wygrać, ale nadal postanowił, żeby uczciwie wobec siebie i współgraczki mieć się na baczności. Dał możliwość ruchu kościom, jak należało, a gdy skończyły się turlać, to wyczytać z nich można było pięć jedynek, sprawiło to, że w Gospodarzu pojawiło się uczucie zbliżenia się do części świętości i umocniło się w jego religijnym sercu poczucie bogobojności.

 

Kostucha na chwilę wstała, żeby rozprostować swoje kości i znowu usiadła obok Gospodarza, mimo tego, że siedziała obok źródła ciepła, to nie mogła się z powodu swojej nędznej budowy powstrzymać od odczuwania praktycznie ciągłej zimności. Zaczęła przez to zgrzytać zębami i ruszać piszczącymi z powodu ziąbu piszczelami. Gospodarz zauważył to i szybko pobiegł po ogromny bawełniany szalik i prowizorycznie otulił nim Kostuchę, a ta szczerze zdziwiona tym, uśmiechnęła się nieco, bo nie mogła tego pokazać w całej okazałości, by nie stracić swej makabrycznej poważności, rad naprawdę była z powodu jego ludzkiej odważności. Miała nadal szansę wygrać, więc nie poddając się, pełna zaciekłości rzuciła omyłkowo za mocno kośćmi o podłogę, a te odbiły się i wyleciały przez okno, jakby w stanie nieważkości, a chwilę później wpadły do niedalekiego stawu, gdzie te kostusze kości zamieniły wszelkie tamtejsze ryby w same pływające ości.

 

Gospodarz ucieszył się w duchu, iż wygrał ze samą Śmiercią, że nie musiał wykonywać dance macabre, ale chwilę później dane mu było ujrzeć Kostuchę z poczuciem beznadziejności, nawet jej oczodoły były pełne takiej suchej łzawości i przybrała rodzicielka Marzanny posturę bliskiej żałosności, niemniej uścisnęła mu dłoń w akcie gratulacji, mało w tym było zaprawdę gracji, a sporo nieplanowanej i trochę zabawnej lichości.

 

Kostucha w nagrodę obiecała, że Gospodarz niedługo doczeka się bogactwa i obfitości, ten już na samą myśl nie mógł się powstrzymać od radości, zaczęła się już kierować w stronę drzwi, poklepał ją po kręgosłupie dla otuchy, żeby nabrała więcej siebie pewności, gdyż w jej ciężkiej pracy jest praktycznie niezastąpiona, więc potrzebuje tej lekko prostej postury - godności. Panował wtedy środek nocy, a samo spotkanie naprawdę się przeciągnęło, trwało o wiele dłużej niż wydawać by się mogło, przez to Gospodarz doznał szybkiego napadu senności.

 

Nigdy wcześniej nie spał tak długo, jak wtedy. Kiedy się obudził, to zauważył, że nadeszła już pełną parą zima, a kiedy jeszcze zasypiał, to było to chwilę przed wielkim okresem żniw w niedalekiej wsi, gdzie był właścicielem wielu pól uprawnych i było to praktycznie jego główne źródło dochodu, dlatego od razu naszła go myśl, że to wszystko był sen, którego doznał w jakiejś długiej chorobie, nerwowo podrapał się po głowie i wybiegł szybko z domu, będąc w nocnym ubraniu oraz samych kapciach, a to, co tam ujrzał, prędko przywróciło w nim pokłady spokoju i lekkości, bowiem nie dość, że wszelkie zbiory znalazły się w jego magazynie obok domu, to jeszcze w stosunku do średniej zbieranej ilości można było mówić w tym przypadku o jej cudownym pomnożeniu - czterdziestokrotności, ledwo się mieściły w tamtym budyneczku, a był to owoc pewnej istoty sumienności, która wyzbyła się po tej przygodzie tamtego uczucia nudy i od czasu do czasu skrycie pomagała ludziom w ich zbiorach przy pomocy swojej zawsze ostrej kosy, która miała cudowne właściwości pozwalające jej na zwiększanie dóbr otrzymanych od Matki Natury liczebności.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania