Ostatni dzień Elizy

„Czuję w sobie całkowite wypełnienie. Natchniona dziwną myślą, wdycham odór, który uśmierza moje kalectwo. Głowa, aż tak bardzo nie boli, chociaż serce tłoczy nieustannie krew. Oczy spoglądają w milczeniu na moje życie, pokazując mi moje błędy, smutki. Ale wierzę, że to jest tylko wymyślone, jest zwykłym snem, albo jakimś niespełnionym marzeniem. Jednak zatruwa to moje życie, więc czasem wydaje mi się, że...”

 

W domu było cicho. Jedynie zza okna można było usłyszeć szum jadących samochodów. Wczesna jesień, nie przypominała ponurych dni, lecz przez chmury często uśmiechało się słońce. Nawet krople deszczu, rzadko uderzały o szyby. Parapety częściej były suche, niż mokre, na których rosły kwiaty w doniczkach, które nieomal kwitły. Ciepłe dni, czuły jeszcze liście na drzewach, które niespiesznie schodziły na ziemię.

Lecz historia Elizy nie zaczyna się jakoś wyjątkowo i nie jest czymś ponad ten świat. Nie ma prawa być nawet ważniejsza od innych wydarzeń jakie miały miejsce kiedykolwiek. Ludzie też mają swoje słabości i lęki. Wiele osób przeżywało, bądź wciąż przeżywa swoje tragedie. Tak bardzo osobiste i dotykające serca.

Wiatr niósł po niebie czerwony balonik, a Eliza spoglądała się na niego jak na coś wyjątkowego. Kąciki ust delikatnie sunęły ku górze, tworząc lekkie dołeczki na policzkach. Chociaż usta nie drgały, to szept walczył, by wydusić słowo, które wiło się między wargami. Nie, nie pamiętam tego słowa, lecz piwne oczy wyraźnie ukazywały, że nie ma się czego bać. Wówczas całe, dość smukłe ciało dziewczyny, rozluźniło się.

Szum rzeki, której nurt płynął na krawędzi niewielkiego parku, roznosił się po okolicy. Ciche powoli łysiejące drzewa, których czupryny nie szarpał już wiatr, pozwalały na unoszenie się innych dźwięków. Można było usłyszeć już słabe ćwierkanie ptaków. Gdzieniegdzie, o jakieś drzewo uderzał dzięcioł, a jeszcze ciepłymi jesiennymi wieczorami słychać było sowy.

Eliza przysiadła na ławce, w tej dość przyjemnej atmosferze i jedynie co mogła zrobić, to się rozmarzyć, lecz jakiś smutek ogarniał naszą bohaterkę.

- Cześć. Jak się czujesz Elizo? – szepnęła jakaś postać.

- Cześć. – odpowiedziała Eliza, patrząc się na pęknięcie w chodniku.

- Więc o czym dzisiaj będziemy rozprawiać?

- Szczerze, to nie wiem. Mam parę pomysłów. Zresztą sam dobrze powinieneś wiedzieć, o czym chciałbym porozmawiać.

Cichutko mówiła Eliza, zamyślając się przez chwilę. W głowie robiła miejsce dla Wiktora. Serce szybciej przetaczało krew, a żołądek czuł delikatne łaskotanie.

- Wiktorze. – zaczęła Eliza – Tak bardzo chcę płakać. Oj, nie masz pojęcia jak bardzo chciałabym usiąść i płakać! Tylko i wyłącznie płakać. Siedzieć gdzieś w kącie i skulona płakać.

Mówiła smutna Eliza. Lecz nikt jej nie odpowiadał. Złapała się jedynie za głowę, mocno cisnąć skroń dłońmi. Wciąż brakowało łez i odpowiedzi.

- Może chcesz porozmawiać o swoim smutku? – cichym szeptem zapytał Wiktor.

- Nie, wiesz dobrze, że nie lubię o tym rozmawiać, ale bardzo długo cię nie było. Trochę tęskniłam. Jednak do tej pory nie umiem wymyślić dla ciebie twarzy.

- Mało o mnie ostatnio rozmyślasz. Coś się stało?

- Nic wielkiego. Po prostu wydaje mi się, że czas najwyższy dorosnąć. Chociaż nie spieszy mi się z tym, ale czas kończyć z głupotkami i marzeniami.

- Marzyć możesz całe życie. Jakoś ci to nie powinno przeszkadzać.

- Marzyć można, ale chodzi, o to żeby nie żyć tylko marzeniem.

- Przestaniesz o mnie marzyć?

Eliza zamilkła i nie wiedziała co odpowiedzieć.

- Nie wiem, ja nic nie wiem. – powiedziała łagodnie Eliza.

Po tych słowach w oczach Elizy ukazały się kryształowe kropelki, które szybko znalazły się na jej policzkach. Wstała nie żegnając się. Wytarła łzy z twarzy i szła wolnym krokiem, spacerując jeszcze przez park, a gdy już opuściła łagodne miejsce, przyspieszyła kroku i udała się w kierunku domu.

 

Puk, puk. Rozległ się nagle dźwięk w domu. Kto to może być?

 

Eliza stała przed drzwiami, czekając aż ktoś otworzy. Nie słyszała żadnych kroków, ani jakichkolwiek szmerów.

 

Puk, Puk.

 

Lecz i tym razem nic się nie wydarzyło. Eliza z nadzieją wsunęła dłoń do kieszeni. Może jeszcze znajdą się klucze? Niestety, ale drzwi pozostaną zamknięte, póki nie wróci mama.

O tak, moja mamusia. Pomyślała Eliza. Piękna i mądra. Tylko szkoda, że nie ma jej teraz w domu.

 

Eliza leżała sobie na łóżku w swoim pokoju. Oczy jej nie wędrowały, lecz znajdowały się w jednym punkcie, obserwując dziurę w suficie, którą zrobił ojciec, wystrzeliwując korek od szampana, gdy ta zeszłego roku miała urodziny.

 

„Mój kochany tatuś”

 

Myślała Eliza, gdy nagle jej ojciec, niespodziewanie wszedł do pokoju.

- Chodź Eliza. Tort przyniosłem. – powiedział ojciec.

- Ktoś ma urodziny? – zapytała jeszcze Eliza.

- Pewnie. Prosiaczek, ale zaraz przyjdzie Tygrysek i wpierdzieli wszystko! Chodź Eliza.

Eliza zaśmiała się. Nie lubiła przeklinania, ale jak ojciec coś powiedział to zawsze ją to bawiło.

Na dworze istniał już tylko Księżyc, który chociaż mały, czuł się o wiele większy, niż gwiazdy go otaczające. Te malutkie punkciki, tak bardzo odległe, nie przeszkadzały. Naturalna satelita otaczająca Ziemię, miała wokół swój własny mały świat.

W tym świecie również uczestniczy nasza Eliza, która właśnie obserwuje świecącego rogala. Co tam jest w tym niebie, że wzbudza ciężkie, lekkie, czyste, brudne emocje? A co gdyby nasza bohaterka powiedziała już dość? I chociaż nie było łez, to w środku emocje szalały. Eliza nie wiedziała co ze sobą zrobić. Serce tłukło się po całej klatce piersiowej, płuca chętniej pobierały powietrze. Krew szybciej napływała do mózgu. Ciało mocno się napięło, lecz szybko ten stan zanikł. A w głowie pozostała pustka.

- Długo będziesz leżeć na łóżku?

- Nie wiem. – odpowiedziała Eliza, odwracając się do ściany.

- Ładna ta piżama w żółwie. Mama ci kupiła?

- Tak. Ja idę spać. Dobranoc Wiktorze. Dziś nie chcę już o tobie śnić.

- Dobranoc. – odpowiedział Wiktor i tej nocy już się nie pojawił.

 

- Myślisz, że ładnie wyglądam? – zagadnęła do siedzącego w cieniu Wiktora.

- Być może. A może więcej niż ładnie.

- Wiesz co Wiktorze? – zaczęła pytająco Eliza – Lubię się malować. Przez chwilę widzieć całkiem inną twarz.

Eliza przeglądała się w lustrze i dalej malowała twarz. Próbowała dojrzeć kątem oka Wiktora, lecz jego buzia była ukryta po ciemnej stronie pokoju.

Na dworze powoli zapadał zmrok. Wszystko robiło się ponure, światło nie docierało już do wnętrza i małymi kroczkami cisza zbliżała się do Elizy.

- Nie odzywasz się. – szepnął Wiktor.

- Odzywam.

- Chcesz mnie zniszczyć? Zapomnieć o mnie?

- Zapomnieć tak. Nie chcę, żebyś to ty mnie zniszczył. I tak już jestem zmęczona. Przyniosłeś mi marzenie, którego nie jestem wstanie urzeczywistnić. Przez ciebie zapomniałam co jest dla mnie ważne i to nie byłeś ty. Powinieneś wiedzieć, że prędzej, czy później będzie trzeba się pożegnać, bo ja już tak dłużej nie wytrzymam.

- Ja nie jestem twoim problemem. Sama jesteś.

- Ja?! - krzyknęła Eliza uderzając pięścią w krzesło – Faktycznie... to ja... – rzuciła cicho.

Eliza poczuła się głupio. Długo siedziała przed lustrem, wpatrując się w swoje oczy. Jednak było to bardzo trudne do zrealizowania.

Dużo czasu minęło zanim Eliza ogarnęła się. Spojrzała jeszcze na puste miejsce, gdzie niedawno był Wiktor ukryty w cieniu. Uśmiechnęła się i wyszła z pokoju. Poszła do kuchni, napiła się wody. Weszła do łazienki i przemyła dłonie, twarz. Popukała w kafelki, szczotkowała zęby, przewiesiła ręczniki.

- Nie nudzi cię to? – Eliza usłyszała głos Wiktora?

- Dlaczego ja słyszę jak mówisz i odczuwam... ?

Eliza zamilkła.

- Czy nie widzisz, że nic nie wiesz? Niczego nie potrafisz. Nie masz nawet żadnych zainteresowań. A ja jestem z tobą codziennie. Chcesz stracić swoją jedyną pasję?

- Wiktorku, właśnie dlatego muszę to przestać, bo za dużo myślę, a brak działań

 

Z daleka było widać ciemne chmury, które za niedługi czas miały zrobić przerwę nad miastem. Słońce, ziemia, niebo i Eliza na chwilkę ugoszczą deszcz. Gwiazda jednak odpada.

 

A niebo tylko potrzyma.

 

- Wiesz co Wiktorze. Bardzo dobre są te frytki. Chociaż wiem, że są ze sklepu, to ten pan potrafi je jakoś usmażyć. Przepyszne. – mówiła z uśmiechem Eliza, siedząc na ławce i zajadając ciepłe frytki, które nabyła w budce z hamburgerami – I muszę dorzucić, że ławki pomalowane na zielono lepiej wyglądają niż brązowe.

- Pamiętasz, że mama ma jutro urodziny? – zagadał Wiktor.

- Pamiętam. – odpowiedziała Eliza z frytką w ustach.

- Masz dla niej prezent?

- Mam. O kurczę, skończyły mi się frytki. Trzeba iść.

Eliza wstała szybko i szła w kierunku domu. Wiał dość silny wiatr, lecz całkiem ciepły. Pod koniec drogi zaczęło delikatnie padać.

 

Słoneczko oświeciło buzię Elizy. Zamknięte powieki, powoli otwierały się, ukazując brązowe oczka.

Bardzo ładne te oczy.

 

Eliza spojrzała na zegarek, było jeszcze dosyć wcześnie, ale jednak dziewczyna szybko wstała i wyleciała jeszcze w piżamie z pokoju.

- Mamo! Mamo! – wołała głośno Eliza, biegnąc radośnie do kuchni skąd słyszała mamę. – Mamuś, jesteś?

- Co Eliza?

Eliza rzuciła się na mamę i mocno przytuliła mówiąc, jak bardzo ją kocha, że oczywiście wszystkiego najlepszego.

Jednak tamtego dnia nic szczególnego prócz urodzin mamy, nie wydarzyło się. Nocne godziny powoli zbliżały się. Gdy nastał wieczór Eliza ubrała się i włożyła stopy w ciepłe buty. Przemierzyła pół miasta, by dojść do cmentarza. Usiadła na ławce i...

- Myślę, że już czas Wiktorze.

- Na co już czas?

- Na to by się pożegnać. – zaczęła spokojnie Eliza – To były najlepsze chwile w moim życiu. Na razie dość krótkim, ale dość już tego. Wszystko mnie przez ciebie boli.

Wiatr delikatnie zwiał lecącą łzę z policzka Elizy.

- To cześć. – powiedziała Eliza, i schodząc w dół schodami, uśmiechnęła się lekko, przecierając jeszcze mokrą twarz.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania