Ostatni dzień sierpnia, nowego roku pańskiego.
Ale, że już?!
Ledwie zaczęło świtać, choć fakt, że na bagnach,
trzęsawiskach.
Rzęsa skrzy się na mętnej tafli i zasłania dno,
więc nie mam już gruntu.
Zresztą sama staje się nim, stopniowo,
jakby niechcący. A ja nie mam nic naprzeciw,
żadnej ewakuacji, ani cieplejszych punktów.
Bo nie mam już gruntu, a ledwie zaczęło świtać.
Dopiero co przyszło lato, w słomkowym kapeluszu,
z piórkiem za wstążka, co gilgota mnie w nos,
jak kark, gilotyna.
Choć fakt, że pośrodku mroźnej zimy,
że tym bardziej nie byłem gotowy na ciąg dalszy,
skoro myślałem już tylko zamarznąć,
pośród bagien i trzęsawisk.
Tymczasem to.
I kiedy już przyzwyczajam się,
zdawać by się mogło, że jeszcze dzień, może dwa,
jest cieplej, o wiele cieplej.
I nie mam już dna.
.
.
.
.
Z cyklu: Detoks.
Komentarze (11)
Dzięki.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania