Ostatni król. Część I: Wojownicy Dwóch Mieczy
Wstęp
Dendrihten, czwarty z dynastii królów Niepełnych, rządzących Królestwem Nerlend, przechadzał się po pięknych korytarzach swojego zamku. Jego szare oczy na nowo zachwycały się pięknem dobrze znanych mu ścian. Było w nich coś niezwykłego. Wszystko, nawet najciemniejsze zakurzone kąty, skąpane były w złotych promieniach słońca, które wpadały przez ogromne okna. Nie sądził, że w jego podeszłym wieku, gdy przemierzył wzdłuż i w szerz cały kraj, oraz mógł zobaczyć dalekie zakątki innych ziem; dane będzie mu nacieszyć się jeszcze najprostszym pięknem, a serce napełni się równie najprostszą radością. I to wszystko w miejscu, w którym od lat sprawuje władzę; w miejscu, w którym się wychował i nazywał domem. Może właśnie dlatego dopiero wtedy odnalazł tę zwykłą, najprostszą radość, której niedane było mu jeszcze doznać, a przecież jest ona w każdym człowieku. Musiał otworzyć oczy, aby zamknąć wzrok na to co daleko.
Na jego pomarszczonej twarzy pojawił się dziecięcy uśmiech. W niemalże podskokach wszedł do swojej komnaty, która również skąpana była w złotych promieniach słońca. Nucąc melodię z dzieciństwa, której przecież nie pamiętał, ale nagle wróciła do jego głowy po tylu latach; stanął na balkonie, parł się leniwie o kamienną balustradę, wziął głęboki wdech rześkiego powietrza i podziwiał rozciągające się nisko pod zamkiem miasto. Elaros, dumna stolica państwa, wyglądało jak ze starych pieśni i równie starych historii, które wspominały odległe złote czasy królestwa. Piękny był to widok, od którego łzy napływały potokiem do oczu, ale z jakiegoś powodu nie chciało się ich kryć.
I stałby tak król Dendrihten godzinami, dniami, a może i latami. Zachwycałby się ten cały czas tak samo mocno wspaniałym widokiem, gdyby nie głos zza jego pleców, który jak cięcie ostrej brzytwy przerwał sielankę:
- Wybujała wyobraźnia – powiedział tajemniczy mężczyzna stojący w drzwiach.
Wystraszony Dendrihten odskoczył na bok. Nie słyszał żadnych kroków, czy skrzypienie drzwi. Nie przybył posłaniec czy inny przedstawiciel z informacją o przybyciu nieznanego mu człowieka. Mimo podeszłego wieku, pamięć nadal miał świetną i nie możliwe było, aby zapomniał o udzieleniu komukolwiek audiencji w prywatnej komnacie. Ale nie to jeżyło włos na ciele Dendrihtena. Oto na kilka kroków przed nim stał nieznany jegomość, którego jednak nie mógł zobaczyć, a wpatrywał się w niego. Dziwne i przerażające było to spotkanie. Pewne było, że przed nim stoi, że może go złapać za płaszcz, którego nie widzi. Wiedział, że patrzy w jego twarz i oczy, ale ich nie widział. Jednocześnie widział tego człowieka, ale nie potrafił powiedzieć, jak wygląda.
Spokojny, bajkowy nastrój odszedł, a zastąpił go strach, przerażenie i obłęd.
- Kim jesteś? I jak tutaj wszedłeś?! Nie przypominam sobie, abym był umówiony
z kimś, tym bardziej w moim pokoju! Straże! Straże!
Dendrihtenowi odpowiedziała głucha cisza. Wtedy uświadomił sobie, że w zamku,
w którym roi się od urzędników, sługów i strażników - nie ma nikogo. Był sam, póki nie zjawił się nieznajomy, który z każdą kolejną chwilą wywoływał w nim większy strach.
- Nie męczcie głosu królu, bo na nic wasze wołania. Wybaczcie mi to zajście w wasze najbardziej prywatne miejsca, ale wyjątkowe sytuacje wymagają wyjątkowych działań.
- Kim jesteście?!
- Może wytworem waszego umysłu, wszakże jesteśmy w waszym śnie. A może przybywam do was w prawdziwym świecie jako najprawdziwsza osoba, z najprawdziwszymi radami
i ostrzeżeniami? Odpowiedzcie sobie sami, bo nie warte mego czasu są tłumaczenia.
- Tyś… tyś jest czart! To jakieś czarne, diabelskie sztuczki! Zjawiacie się tutaj znikąd
w momencie, gdy zamek mój tajemniczo wyludniał, a ja was widzę, słyszę, wiem, że stoicie przede mną, widzę, żeście mężczyzną, ale nie potrafię powiedzieć, jak wyglądacie! Bogowie są ze mną diable i ochronią przed wami!
Zagadkowy gość z nonszalancką miną skwitował słowa Dendrihtena. Może by
i chętnie opowiedział władcy czego teraz doświadcza, ale nie warto było tracić na to czasu. Spokojnie wszedł do środka komnaty, usiadł w miękkim zielonym fotelu i przeszedł do tematu, który go sprowadził:
- Nie będę tracił czasu na wasze podejrzenia, wierzenia i inne bzdety! Jestem tu, aby pomóc tobie i całemu Nerlend! Wpatrujecie się teraz w te majestatyczne obrazy, ale czy taka jest realna prawda? Dendrihtenie, sam przed chwilą, stojąc w czerwonym blasku zachodzącego słońca, rozpaczałeś nad losem kraju!
Król usiadł niepewnie naprzeciwko nieznajomego. W jego głowie toczyła się walka między myślami. Obraz skąpanego w złocie miasta i zamku, przecierał się z ponurą wizją wywołującą smutek i rozpacz. Ale skąd te ponure myśli? Czy w tym majestatycznym pałacu skąpanym w szczęściu jest miejsce dla najdrobniejszego niewinnego zła? I niejeden mędrzec odrzuciłby te głupie rozważania, oddając się chwili. Ale Dendrihten był kimś więcej niż mądrym władcą. Przenikliwym wzrokiem przyjrzał się ścianom, meblom i sylwetce, którą jednocześnie widział i nie widział, co nadal było szalone i niedorzeczne.
- Jesteśmy w moim śnie – przemówił latając dalej wzrokiem po pokoju. - Tak, miewam go często. Widzę w nim niespełnione marzenia nie tylko moje, ale i moich przodków. Spokój, szczęście i piękne ciepłe promienie dobrej przyszłości. I zawsze czuję rzeczywisty odór bólu i rozpaczy. Ale ty nieznajomy jesteś tu pierwszy raz i tego jestem pewien. Tak samo pewien jestem, że nie jesteś zwykłym wytworem wyobraźni.
- Czy można być czegokolwiek pewnym w śnie? Jeszcze przed momentem byłeś przekonany, że otaczający cię świat jest realny. Pojęcie pewności w snach jest absurdem.
- Ta sama pewność mówi nam, że w śnie nie jesteśmy, gdy co rano się budzimy. Absurdem jest wtedy walczyć z tą pewnością.
Mężczyzna pokiwał głową, a jego mina mówiła wyraźnie, że chętnie zająłby się problemem snu, absurdu i pewności. I ze szczerą niechęcią musiał odmówić tej pokusie.
- Nie czas na takie rozmowy, choć temat iście ciekawy. Jak mówiłem, przybyłem, aby wspomóc cię radą i przestrogą.
- Słucham zatem. Co też niewidoczny mym myślą panie masz mi do przekazania?
- Ujawnij sekrety Niepełnych!
Dendrihten szeroko się uśmiechnął i poprawił siwe włosy. Czuł żal i smutek, bo natychmiast rozwiały się wszystkie jego wątpliwości.
- Szkoda, że jesteś tylko snem, bo liczyłem na wspaniałe doznanie w życiu. Czemuż sam sobie rzucam takie słowa? Czy miałem ostatnio jakiś kontakt z przeszłością?
- Przeszłość tworzy teraźniejszość i kształtuje przyszłość. Skrywany przez ciebie
i twoich przodków sekret od lat niszczy kraj i jeżeli tak pozostanie, Nerlend upadnie, nie zostawiając po sobie nic, a konsekwencje tego straszne będą nie tylko dla was, ale i tych, którzy o tym jeszcze nie wiedzą.
- Straszę sam siebie? Nigdy nie miałem tego w zwyczaju – uśmiechnął się i popatrzył w stronę złotych łun światła wpadających przez balkon.
- Nie ode mnie zależy, jak postąpisz, ale daję ci szansę. Uwolnij Nerlend od zapoczątkowanego lata temu piętna, które ciągnie was ku upadkowi. Nie zważaj na konsekwencje, których się bałeś i nadal obawiasz. Miej odwagę, siłę i rozum, których nie mieli twoi poprzednicy. Uratuj swoje królestwo, uratuj świat. Sprowadź go!
- Jak? Świat jest wielki, a ja mam odnaleźć w nim malutką osobę?
- Malutką? On jest wielki! Ale masz trochę racji, dlatego tu jestem, by ci dopomóc. Szukaj go wśród przyjaciół przed latami zapomnianymi. Do miasta ze złota podążaj z nadzieją, a ziem niezdobytych nie obawiaj się głupio.
- Ten sen robi się coraz dziwniejszy.
Król zaśmiał się donośnie i zaczął szczypać się po dłoni, aby się obudzić.
- Dendrihtenie! - uniósł się nieznajomy. - Nie popełniaj głupich błędów swoich przodków! Sam wiesz co się dzieje. Zmieniają się siły, zmieniają się układy.
- Daliśmy radę sto lat temu, damy i teraz.
- Sto lat temu, Nerlend nie trawiły choroby, nędza i głód. Ty wiesz, że nie spełniłeś się, że zawiodłeś. Chciałeś naprawić błędy ojca, dziada i pradziada, ale wpadłeś w tą samą pułapkę co oni! Daję ci szansę, abyś naprawił to, zanim będzie za późno.
- Muszę przestać pic wino przed snem.
Nonszalancki ton króla zirytował tajemniczego gościa, który wyraźnie nie lubił, gdy odnoszono się do niego z brakiem szacunku i powagi, zwłaszcza, gdy mówił o rzeczach ważnych. Nie miał więc oporów przed ukaraniem niedoceniającego jego słów rozmówcy, a przy tym rzucić w jego kierunku ostatniej liny na pomoc.
- Chcesz zobaczyć co czeka Nerlend?
Skąpany w złocistych barwach pokój, zapadł w ciemnościach. Powiało lodowatym i przeszywającym chłodem, który niósł ze sobą obrzydliwy odór zgnilizny i ludzkiej krwi. Dendrihten niepewnie stanął na balkonie zrujnowanego zamku. Promieniujące szczęściem miasto stało w gruzach i płomieniach. Słyszał wołających o pomoc ludzi, którzy konali w męczarniach. Widział zalane w czerwonej krwi ulice, a przed zrównanymi z ziemią murami, stosy ludzkich ciał, między którymi ucztowały wielkie szare bestie. Wyżerały wnętrzności zmarłych, ale i z tych, którzy jeszcze dychali i ich ostatnie chwile dokonywały się z wyprutymi wnętrznościami. Starzy i dzieci, mężczyźni i kobiety – każdy skończył jako karma dla bezlitosnych potworów.
- Dość! - król cofnął się do środka zamykając oczy. Dopiero gdy ustały wszystkie krzyki, nieśmiało uchylił powieki.
Straszne obrazy zniknęły. Nie było już niczego, prócz ich dwóch i wszechobecnej białej pustki.
- Możesz temu zapobiec, bo nadzieją dla Nerlend jest tylko wasze odejście. Ale twoja wola, jak postąpisz. Pan umarłych czeka na kolejnego Niepełnego – z tymi słowami, bezdenna pustka pod nogami Dendrihtena zapadła się i król zaczął spadać w bezdenną nicość. - Skończysz na dnie klepsydry czasu i kres świata nie skończy twoich bolesnych udręk, które nie spłacą ani twoich, ani twych przodków i potomków grzechów, którymi zniszczycie dobro.
Z impetem uderzył o dno ogromnej szklanej klepsydry, której przyglądała się jeszcze większa maszkara. Przerażający szkielet odziany w czarne poszarpane szaty, swoimi pustymi oczami przyglądał się władcy z szyderczym uśmiechem na strasznej twarzy. Krótkie spojrzenie na tę kreaturę zatrzymywało bicie serca w piersi. Strach był tak silny, że paraliżował nogi, ale cóż po nich, gdy nawet jakby odnaleźć w sobie siłę do ucieczki uwięzionym się w było w szklanym więzieniu. Król czuł się jak malusieńka mrówka zamknięta pod kielichem. Rozglądał się i biegał w poszukiwaniu wyjścia, bił w szklane ściany, ale na próżno. Z góry zaczął spadać dziwny drobny i czarny jak smoła piach. Ale od smoły gorętszy był o stokroć. Z niewyobrażalny, bólem rozpuszczał ciało nieszczęśnika, a gorący smród to samo czynił z wnętrznościami, jakby jego opary rozerwały wszystko w środku. Dendrihten krzyczał przeraźliwie, płakał i błagał o litość.
- A męki twoje ustąpią dopiero, gdy przeminie to co trwać nigdy nie przestanie – dokończył głos tajemniczego mężczyzny, którego nigdzie nie było.
Dendrihten poderwał się. Rozbieganym wzrokiem rozglądał się dookoła po ciemnym pomieszczeniu, które oświetla blada łuna dogaszającego się żaru w kominku. Mokry od potu i z sercem, które jakby chciało wyrwać się z jego piersi; siedział w swoim łożu. Próbował uspokoić oddech po dziwnym strasznym koszmarze. Boleśnie zaciskał zęby, całe ciało drgało ze strachu. Kilka niepewnych oddechów pozwoliło mu się nieco uspokoić.
Komentarze (10)
"czy skrzypienie drzwi." - skrzypienia
"Nie przybył posłaniec czy inny przedstawiciel z informacją o przybyciu nieznanego mu człowieka." - moze "o wizycie" zamiast drugiego "przybył".
"Dziwne i przerażające było to spotkanie. Pewne było, że przed nim stoi, że może go złapać za płaszcz," - od początku za dużo jest tego "był": to nie jest błąd, ale stylistycznie wygląda marnie. Przefiltruj sobie tekst przez odmiany "być" i spróbuj pozmieniać na inne czasowniki😉
"Wybaczcie mi to zajście w wasze najbardziej prywatne miejsca, " - najście
"Jesteśmy w moim śnie – przemówił latając dalej wzrokiem po pokoju. - Tak, miewam go często. Widzę w nim niespełnione marzenia nie tylko moje, ale i moich przodków. Spokój, szczęście i piękne ciepłe promienie dobrej przyszłości. I zawsze czuję rzeczywisty odór bólu i rozpaczy." - bardzo ładny opis tylko zamiast latając dałbym coś innego: może omiatając wzrokiem pokój?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania