Ostatni król. Część I: Wojownicy Dwóch Mieczy. Rozdział II Bracia
Jeszcze wieczorem po zerwanych obradach, przeciw władcy zawiązała się liczna i silna opozycja, na której czele stanął Jardven. Nie chcieli słuchać o wspólnym działaniu i poszukiwaniu króla, a dążyli do jak najszybszego obalenia ostatniego Niepełnego i pogrzebania dobrego imienia ich rodu. Póki co mogli jedynie grozić i przeciągać na swoją stronę resztę wpływowych panów, co nie było trudne dla wygadanego lidera, który obiecywał pomnożenie majątków swoich zwolenników. Nieuniknione było więc, że Jardven osiągnie swój cel, dlatego Dendrihten musiał działać szybko. Natychmiast opuścił Ordis zostawiając na miejscu najbliższych ludzi, którzy przejęli kierownictwo nad małą grupą możnych, którzy opowiedzieli się po stronie korony.
Gdy w pośpiechu przybył do Elaros, posłał gońców z wiadomościami do najwierniejszych przyjaciół (których nie było wielu) aby ci nie dali się zaślepić słowom Jardvena, a skupili swe myśli i siły we wsparciu dla sprawy królestwa. Apelował o podjęcie stanowczych kroków na wypadek, gdyby opozycja wystąpiła zbrojnie. Po podpisaniu i zapieczętowaniu ostatniego listu; tak szybko jak się zjawił, tak i odjechał ze stolicy, mimo że pogoda była fatalna do podróżowania.
Niebo rozdzierały jasne błyski i pioruny. Drzewa wyginały się we wszystkie strony od porywistego wiatru, który wprawiał w taniec liście i drobne gałęzie świstające jak pociski nad głową przemoczonego woźnicy. Cztery konie parskały ze zmęczenia, ale strzelający nad nimi bat nie pozwalał się zatrzymać czy spowolnić szaleńczego galopu po zapomnianej drożynie, która od ulewnego deszczu zamieniłaa się w grząskie bagno. W akompaniamencie przeraźliwych grzmotów, zaprzęg stanął pod wysokimi białymi murami.
Żelazna krata była opuszczona. Woźnica krzyczał i wołał, aby czym prędzej wpuszczono ich do środka wyklinając przy tym na pogodę. Z wieży przy bramie odpowiedział mu głos:
- Cożeście i czego szukacie pod murami świętymi?
- Kawałka dachu psiamać! Król Dendrihten do was zawitał! Wpuszczajcie!
Nikt nie odpowiedział. Po chwili do kraty podeszło kilku okutych w błyszczące zbroje rycerzy z czarnymi wielkimi piórami w hełmach. Krata uniosła się i olbrzymy z wielkimi mieczami u boku okrążyli powóz. Jeden zapukał w drzwi karocy.
- Kto w środku? - Przemówił grubym głosem.
Drzwiczki uchyliły się tylko na tyle, by ukazała się zza nich twarz króla. Rycerz odstąpił, dał znak innym i wpuszczono ich za mury. Kalrata opadła za nimi z hukiem.
Brukowy dziedziniec otaczały białe jak mury podłużne budynki z niskimi ciemnymi dachami. Wybiegła z nich gromada młodych mężczyzn w długich czarnych sutannach. Kilku zabrało konie do stajni, inni ręcznie zaciągnęli powóz pod zadaszenie. Rycerze zarzucili na króla gruby płaszcz i prosili, aby szedł za nimi.
- Wybaczcie panie to potraktowanie, ale nikt nam nie mówił, że zawitacie. A pora późna i pogoda straszna, więc myśleli my, że kolejni zbłąkani czy jacy zbóje podstępem chcę się dostać.
- Nie czas mi było was uprzedzać. Prowadźcie do mistrza!
Mijali bliźniacze długie budynki i kaplice, w których modlili się zakonnicy. Przez mniejszą, ale bardzo zdobioną różnymi posągami, rycinami i złotymi elementami bramę weszli na dziedziniec wielkiej katedry o dwóch wysokich kwadratowych wieżach, których czarne szpiczaste dachy zdawały się sięgać gęstych chmur na niebie. W ogromnym wejściu świątyni czekał stary mistrz Arhfaren. Zakonnik czekał nie zważając na deszcz, który moczył siwe loki na głowie. Długa siwa broda sięgała bioder okalanych złotym pasem. Wyciągnął pomarszczone sine ręce do Dendrihtena i zawołał:
- Cóż sprowadza w tym złym czasie najjaśniejszego władcę do skromnych zakonników?
- Nie czas mi bracie na głupie mowy.
Wpadli sobie w ramiona. Gdy twarze ich były blisko siebie dostrzec dopiero można było podobieństwo. Te same oczy i rysy twarzy z tak samo wydatną górną wargą. Mistrz Arhfaren i Dendrihten jak zawsze zgodnymi braćmi byli, tak samo zgodnie zestarzeć się musieli, jakby z wiecznego szacunku wobec siebie. Po odesłaniu rycerzy, zniknęli za drzwiami świątyni.
Katedra jak piękna i bogata z zewnątrz, tak i niemniej wspaniała w środku. Wysokie łukowe sklepienia podtrzymywane przez dwadzieścia potężnych filarów. Ściany pełne obrazów w złotych ramach, pod nimi puchary, dzbany i misy. W szczytach liczne kolorowe witraże z boskimi wizerunkami. Z chóru zwisały czarne sztandary. Ławy i piękny ołtarz przykrywały mieniące się złotem i srebrem narzuty o również czarnej barwie. Przepych, dostojność i siła uderzały w każdego, kto dostąpił zaszczytu ujrzenia piękna świątyni.
Byli sami w ogromnej katedrze. Jej ściany roznosiły każdy krok po kamiennej posadzce, która niemal jak lustro odbijała światło z licznych świeczników i ogromnych złotych żyrandoli wiszących nad ich głowami na grubych łańcuchach.
- Dawno me oczy cię nie widziały. Już myślałem, że ma śmierć dopiero cię sprowadzi – mówił Arhfaren.
- Ciężkie czasy nastały i nie po drodze mi było rodzinę odwiedzać.
- Dziś się polepszyć miały? Czy na tyle cień urósł, że po poradę bogów przybyłeś?
- Cień kraj pochłonął już za naszego dziada.
- Za dziecka mówiłem, byś nie przyjmował korony.
- I uciec, jak ty miałem? Świat za wysokim murem zostawić i maskę pobożnego założyć?
- Bluźnisz.
- Bo prawda jest grzechem.
- Wielki Dendrihten na oczy przejrzał?
- Wiesz, że dawno przejrzałem, ale cierpiałem na chorobę ojców. Przecie i ty prawdę poznałeś, i ty moc przerwanie kłamstwa miałeś!
- Miałem. Ale ja zakonnik, nie monarcha.
Przeszli katedrę i usiedli w pierwszej ławie przy ołtarzu.
- Na mnie brzemię zrzuciłeś.
- Wybór dałem.
- Bratu naszemu nawet oczu nie dane było otworzyć, a synów wuja strawił pożar. Komu Nerlend miało przypaść? Kolejnym oszustom?
- Własne kłamstwa cię omamiły. Wpajałeś wszystkim przez lata, aż sam uwierzyłeś, że dobra i złota dla królestwa pragniesz. Gdy przekleństwa rodu się nie wyzbyłeś.
- Bo pragnę! I nie zarzucaj mi nieprawdy. A przeklęta tajemnica, której hańba wisi nad nami ujawniona została.
Mnich uniósł wzrok na ołtarz. Wyszedł z ławy i wstąpił na cztery kamienne stopnie. Padł chowając twarz w dłoniach.
- Więc wolni. Wolni od grzechu i czarciego sekretu – z jego oczu spłynęły łzy - wolni! Podła tajemnica nad nami nie wisi. Podła tajemnica już nam nie grozi. Wolny nasz ród od przekleństwa. Dusze przodków, a i nasze zbawione. Wolni, wolni, wolni!
Dendrihten podszedł do niego.
- Co to za wolność, o której mówisz? Biada nam, póki grzech nie zostanie zmazany. Temu przybyłem.
Arhfaren wstał z kolan i szerokimi oczami, które jakby miały wypaść z głowy spojrzał na brata.
- Po niego przybyłeś. Po tylu latach.
- Nie zapomniałem.
- Przegnałeś.
- Ochroniłem! Jeszcze dziecko, gdy osierocony. Ojcem mu byłem i z ojcowskiego serca tobie oddałem. By podłość świata, polityki i klątwa jego nie dosięgły. Czemu młoda niczemu winna dusza też miała cierpieć? Tu był bezpieczny.
- I dalej będzie.
- Zrozum bracie! Jest jedyną nadzieją na odmianę losu. Niech odetnie przeszłość i zacznie nową piękną historię rodu.
- Chcesz go wykorzystać.
- Dla zbawienia twego, mego i każdego!
- A co z wolą jego?! Tu dorastał i tu nienawiść do ciebie pielęgnował. Chciałem ją wyplewić, ale na nic i słowa najmędrszych - westchnął głęboko. - Ale nie będę przeciw bogom występował – stanął za ołtarzem i poprawił dwa złote kielichy oraz bukiet zielonych kwiatów, które nie mieściły się w porcelanowym wazonie – bo nie to obiecałem. Chowałem, jak mi kazano, a nawet lepiej. Niczego nigdy mu nie zabrakło.
- I za to ci chwała bracie – przerwał Dendrihten, ale natychmiast uciszyło go piorunujące spojrzenie brata.
- Ale! - Mówił głośniej, aby mu znów nie przerwano. - Tobie nasza siostra pod opiekę go dała. Ty jak ojciec decydujesz. Ale wysłuchajcie rady i prośby zarazem – zszedł z ołtarza do brata. - Wysłuchajcie go i nie narzucaj swojej woli, bo jako władca, czy jako wuj i opiekun do niego nie dotrzecie. Bo Borathen może i spokojny, lecz niezliczone ma twarze, które skrywa w sobie.
Dendrihten pokiwał głową. Słuchał uważnie z kamienną miną, na której nie rysował kolor jakiejkolwiek emocji. Arhfaren uśmiechnął się szeroko zarzucając kaptur na głowę.
- Uparty jak zawsze – powiedział wesoło. - Dlatego tobie lepiej z koroną.
Oparł rękę na ramieniu brata, drugą wskazał na drzwi, ku którym się udali.
Komentarze (4)
Fajnie się czytało. Czekam na rozwinięcie akcji
Zachęcam do następnych części i też pozdrawiam!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania