Ostatni król. Cześć I: Wojownicy Dwóch Mieczy. Rozdzia IV Kaci króla

Początek rządów Niepełnych cechował trud i chwiejność. Przejęli rządy w pogrążonym po wojnie kraju. Jeszcze żywe w pamięci ludzi były potworne obrazy, a z niezasklepionych ran, sączyły się ból i rozpacz. Nieuniknione były ciężkie lata, którym szybko zaradzić mieli nowi władcy, których płomienne przemowy i obietnice napawały optymizmem na szybkie wyjście z marazmu i powrotu do złotych lat. Ale świat nieraz już słyszał i nieraz jeszcze usłyszy piękne przemowy, które jak mur zasłaniają prawdę. Nie dało się podnieść upadłego królestwa, w którym po zakończeniu wojny, wybuchły nowe spory. Kłótnie dzieliły naród, który gotów stanąć do walki w imię wyznawanych zasad, ciągle obracał się przeciw nowych władcom. Szlachta nie czekała i podburzała nastroje, by wywrzeć na królu nacisk oraz zyskać korzyści.

 

Brak pieniędzy, zrujnowany kraj, smutek przeradzający się w złość w narodzie i uprzykrzająca szlachta - takie były początki pierwszego Niepełnego, który marzył sobie podległy kraj, w którym pozycja jego następców będzie niepodważalna. Aby spełnić marzenie musiał jak najszybciej uporać się z zagrożeniem swojej władzy. Wtedy zrodziła się idea osobistej straży króla, która podległa tylko i wyłącznie jego rozkazom, będzie gwarantem ciągłości monarchii. Duże kwoty przekazał w tajemnicy przed opozycją na utworzenie swojej przybocznej armii, nazwanej Wojownikami Dwóch Mieczy ze względu na charakterystyczny styl walki. Prócz ochrony, strażnicy szerzej znani jako "miecze", za zadanie dostali zaprowadzenie porządku w Nerlend za wszelką cenę. Rozpoczęły się czasy terroru, w którym codziennością były prześladowania, więzienia i egzekucje. Nikt nie mógł czuć się bezpieczny. Występujący przeciw nowej władzy, szybko byli uciszani, pod ciągłą obserwacją był każdy młody i stary, mężczyzna i kobieta. Nawet zawsze bezpieczna dzięki swoim pieniądzom i wpływom szlachta nie spała spokojnie. Podejrzenia i oskarżenia Wojowników Dwóch Mieczy ściągały najdotkliwsze kary od odebrania szlachectwa i majątku, po kary długiego więzienia i śmierci, które wykonywane były szybko, często bez wcześniejszego poinformowania skazańca o prowadzonym postępowaniu. Stąd wziął ich złośliwy, lecz trafny przydomek – kaci króla.

 

Cel szybko został osiągnięty. Ludzie nie ważyli się wystąpić przeciw Niepełnym, a szlachta odstąpiła od agresywnej polityki narzucania swojej woli, a otwarli się na porozumienie z władcą. Po długich obradach, które trwały ponad rok; król i szlachta ustalili nowe formy rządów w Nerlend. Ale straż królewska nadal pozostała i wciąż cieszyła się dużymi uprawnieniami. Terror nad prostymi ludźmi zanikł, ale szlachta i wybijający się ponad innych kupcy, bankierzy oraz duchowni wciąż pozostawali pod baczną obserwacją mieczy. Dorobili się i nie małego majątku, zakładając swoje bractwa w różnych częściach kraju.

 

Ale czas mijał, a z nim kolejne pokolenia. Kontrola Wojowników Dwóch Mieczy nie była już potrzebna i ograniczono ich działania. Ojciec Dendrihtena zredukował ich liczebność i wcielił w szeregi wojska. Odebrano część majątków. Po makabrze w czasie tłumienia buntu w małej wsi, w której poległo wielu katów, między wojownikami zapanowała niezgoda i spory. Nie byli już skuteczna bronią, a jedynie nieprzyjemnym i uciążliwym elementem, który doczekał się wielu bardziej i mniej prawdziwych legend. Dendrihten na początku swoich rządów rozwiązał bractwo, chcąc wymazać ciemną kartę historii swoich przodków i zyskać w oczach ludu.

 

Skłóceni między sobą Wojownicy Dwóch Mieczy rozeszli się w burzliwych stosunkach. Starsi osiedli w swoich dobrach, w których doczekali ostatnich dni. Młodsi ruszyli w daleki świat. Wielu zniknęło bez śladu, jakby nigdy ich nie było. Na pozostanie w wojsku zdecydowało się niewielu. Wśród nich był Emirth.

 

Pułkownik co prawda był najmłodszy ze wszystkich z ostatnich mieczy i wspomnienia o potędze mieczy była tylko historią. Zachowała się w nim jednak cząstka ideałów i zasad, które towarzyszyły mu w karierze wojskowej i pomagały wspinać się po kolejnych szczeblach. Ale zazdrośni o jego powodzenia nie dostrzegali niebywałych umiejętności młodego pułkownika i chętnie wyciągali przeciw niemu oszczerstwa, że swoje awanse zawdzięczał przeszłości w szeregach katów króla. Ale młody żołnierz, był inteligentny i nie dawał się wciągać w oskarżenia, które uważał za prymitywną formę dyskusji, do której uciekają się głupsi i przegrani.

 

Ale jeszcze bardziej od tego nienawidził, gdy jak Velor, druga strona nie jest skora brać udziału w rozmowie.

 

Przyboczny króla zaprowadził pułkownika w ciasne i ciemne uliczki. Tam weszli w głębokie tajemnicze piwnice, do których nikt nie schodził od lat, o czym świadczyły zardzewiałe zawiasy starych ciężkich drzwi i zalegające wszędzie grube warstwy kurzu. Strome schody prowadziły do jednej dużej komnaty, w której smród stęchlizny i wilgoci mieszał się z zapachem licznych płonących pochodni i świec, których blada łuna oświetlała wielką okrągłą ławę o czterech masywnych prostych nogach. Blat zarzucono mapami i pergaminami, nad którymi stało kilku mężczyzn, których Emirth znał bardzo dobrze. Ich widok rozjaśnił mu umysł i pozwolił zrozumieć o co chodziło Velorowi, który do tej pory nie kwapił się z wyjaśnieniami.

 

O blat opierał się mężczyzna o długiej czarnej brodzie i lśniących od specyfików prostych spiętych w kucyk włosach. Był to Edinhen, którego twarzy nie oszczędził czas okraszając ją wieloma głębokimi zmarszczkami. Obok niego z założonymi rękami i dymiącą się fajką w ustach, stał Rizil. Z boku pod ścianą na starej ławie siedział Girli. Jego widok obudził w Emirthrze stare, zakryte grubą warstwą kurzu wspomnienia, które zdawały się przepaść w nicość zapomnienia. Ale widok znajomej twarzy natychmiast przywrócił je do życia.

 

Girli był najlepszym przyjacielem Emirtha w dzieciństwie i szaleńczych młodzieńczych latach. Jak najlepsi bracia spędzali całe dnie, wspierali i pomagali w trudnych chwilach. Razem dołączyli do Wojowników Dwóch Mieczy i razem snuli marzenia o wspaniałych karierach, które brutalnie przerwała rzeczywistość. Wspólnie uznali, że nie warto porzucać obranej drogi i pozostali w wojsku. Ale Girli nie widział dla siebie już miejsca u boku władcy. Ciągnęło go w świat, w którym mógł rozwijać i zdobywać nową wiedzę, której pragnął ponad wszystko. Przyjaciele długo się spierali próbując bezskutecznie przekonać drugiego do swojej racji. Girli opuścił Elaros i zmierzał kraj w szerz i wzdłuż. Zaczytywał się w najróżniejszych skryptach i podręcznikach dotyczących sztuki walki oraz pobierał nauki od wielu mistrzów, aby osiągnąć wymarzoną perfekcję. Żywo relacjonował przyjacielowi swoje przeżycia, ale listów przychodziło coraz mniej, aż Girli zniknął ze świata.

 

Emirth od razu go poznał mimo dłuższych włosów, których grube pasmo całkowicie zakrywało prawą część twarzy i oko. Pod lekko zadartym nosem na bladej twarzy kontrastowały równie czarne jak włosy; wąsik z bródką, które idealnie wkomponowywały się w całościową harmonię twarzy, której jakby klejnotem było odsłonięte spod włosów zielone oko.

 

- Źle się dzieje w państwie Nerlend – rzucił Rizil puszczając kilka kółek z dymu.

 

- Król sięga po stare metody – dodał Edinhen. - Kaci króla ciągle żywi. A myślałem, że bogowie uwolnili kraj od tego.

 

Emirth nie odrywał wzroku od Girliego, który niewzruszony siedział pod ścianą. Zastanawiał się, czy stary przyjaciel pamięta o dawnych czasach i więziach jak on. Nie raczył nawet krótko spojrzeć w jego kierunku. Niezainteresowany wpatrywał się w spękany kafelek pod nogami.

 

- Żywi będą tak długo, jak żywe będą ideały – wymamrotał Emirth fragment kodeksu wpajanego każdemu członkowi.

 

Rizil zakrztusił się dymem. Wyciągnął fajkę z ust i nie przestając kasłać mówił:

 

- O jakich ideałach mówisz? Marne bajki, którymi nas raczono pół życia.

 

Emirth nigdy do końca nie pogodził się z końcem Wojowników Dwóch Mieczy. Trafił pod ich skrzydła jako młody szalony chłopak, który nie znał pojęcia pokora, obowiązek, odpowiedzialność, bo kto miałby go tego nauczyć? Wychowywał się w przytułku dla sierot, po którym, jeżeli udałoby mu się przeżyć, nie czekało nic lepszego niż bezdomność i żałość życia. Kaci króla dali mu nowe życie i wszystkiego nauczyli. Stali się jego rodziną, której nigdy nie pozwolił umrzeć w odróżnieniu od pozostałych. Jak przed ogniem, bronił się przed myślą, że wojownicy nie byli wspaniałymi szlachetnymi strażnikami królewskiego prawa i bezpieczeństwa w kraju. Gdy ogłoszono ich koniec i wszyscy od prostego chłopa po bogatego arystokratę odetchnęli z ulgą, a nieliczni członkowie bractwa bez oporów pogodzili się z losem i uważali go za słuszny – on głośno mówił, że nie można do tego dopuścić. Powtarzał każdemu zasady, na które przysięgali, aby wzbudzić w nich honor i ideały, którym mili być wierni. Ale wezwania pozostawały głuche, aż z latami ich głośny krzyk zmalał do szeptu w samym Emirthrze i pogodził się, że Wojownicy Dwóch mieczy już nie powrócą.

 

Rizil i Edinhen również od małego chowali się pod skrzydłami bractwa, ale ich związek z mieczami był odmienny. Rizil od początku uważał ich za relikt przeszłości, który nie ma przyszłości w czasach, w których król stracił pozycję na rzecz szlachty. Nie byli już skutecznym oddziałem kontrolującym Nerlend, tylko nieśmiało kroczącym za szlachtą bladym cieniem, który jak drzazga wadził arystokratą. Rizil jako jeden z pierwszych zrozumiał, że nieunikniony jest koniec, dlatego wolał poświęcić czas na samotne dalekie podróże, a gdy i te przestały przynosić uciechę życiu; częściej niż z mieczem, spotkać go można było przy pełnych i pustych kuflach piwa.

 

Zaś Edinhen nie czuł szczególnej więzi z Wojownikami Dwóch Mieczy, których dawna historia go obrzydzała. Prowadził życie podporządkowane sztywnym zasadom, które nie opuszczały go nawet, gdy na długie miesiące opuszczał dom. Ukochał podróże i wojaczki, które przyniosły mu sławę dzięki bardom głoszącym i upiększającym jego wyprawy. Ale wtedy w ciemnej piwnicy nijak się miały legendy i pieśni, gdy spojrzało się na wątłą sylwetkę i smutną, zarośniętą twarz. Takich jak on pełno w Nerlend na ulicach, żebrzących o kawałek chleba lub monety. Choć w odróżnieniu od nędzarzy, Edinhen miał pełne uzębienie i czyste ubrania.

 

- Cóż takiego ma się w kraju, że Dendrihten rozsyła wici? Czyżby szlachta znów nie współpracowała? - Zapytał Edinhen swoim niskim głosem z doskonałą dykcją, której pozazdrościłby nie jeden mówca i aktor.

 

Przyglądał się mapą, jakby miały mu udzielić odpowiedzi. Ale te milczały, jak to miewają w zwyczaju. Zaś Rizil w zwyczaju miał rwać się pierwszemu do głosu.

 

- Od lat już szlachta rządzi królem. W ostatniej dekadzie nie było zjazdu, obrad i narad, w której to korona postawiłaby na swoim, czy choćby przekonała do wspólnego działania. Jakby ku temu nas Dendrihten wskrzeszał, zrobiłby to dawno.

 

- I nie kilku, a wszystkich, którzy jeszcze dychają – dodał Girli.

 

Krótkie wtrącenie się w dyskusję cicho siedzącego pod ścianą Girliego zaprowadziło chwilowa ciszę. Chyba pozostali zapomnieli o jego obecności, dlatego lekko wystraszeni, jak gdyby ducha usłyszeli; czekali czy, skończył, czy może więcej zamierza dopowiedzieć. Ten siedział jednak dalej niewzruszony, wpatrując się z niezmiennym kamiennym wyrazem twarzy w posadzkę.

 

Korzystając z chwili ciszy i zawahania wśród innych do zabrania głosu, Velor chrząknął jak miewał w zwyczaju nim zaczynał przemowy, by zwrócić na siebie oczy i uszy. Powolnym, niby beztroskim krokiem zbliżył się do stołu z mapami, które lekko przesunął, jakby przeszkadzał mu panujący na blacie nieład. Szybkim spojrzeniem przeleciał po wszystkich twarzach, aby upewnić się, że skupił na sobie uwagę. Tylko Girli pozostawał dalej niewzruszony, ale jego nawet silny wicher nie dałby rady ruszyć z miejsca.

 

- Prawdą jest, że znów was potrzebujemy – zaczął – ale nie mówię król, tylko my. My, to znaczy obywatele, naród, Nerlend. Bo nadszedł czas, przed którym porzucić musimy wszelkie waśnie i spory, by zapobiec końcowi, którego blade lico spogląda na nas – uniósł rękę, aby Rizil mu nie przerywał – a kraj podzielony pomiędzy braćmi; kraj splątany wewnętrznymi sporami i kłótniami. Temu nie ma co liczyć na kogo innego. I ani ja, ani Dendrihten nie zamierzamy, bo czasu nam szkoda, by zasłaniać się pięknymi słowami. Zostaliście tylko wy. Na was tylko liczyć możemy.

 

I znów chwila ciszy, lecz tym razem krótsza. Rizil jako pierwszy odpowiedział na - jak nazywał to Velor - wezwanie narodu i wybuchł śmiechem. Nie przeszkadzało mu, że inni spoglądają na niego krzywym wzrokiem i ocierając oko z łzy, odszedł pod ścianę usiąść obok Girliego.

 

- Głupie myślenie, jeżeli Dendrihten uważa, że jak dawniej przyjmiemy rozkazy i spełnimy jego wolę - dodał.

 

- Nie ma nad nami władzy, więc uciekł się do prośby – stwierdził Edinhen.

 

Velor przyjął groźną minę, by zahamować tupet Edinhena i Rizila, którzy wciąż byli poddanymi Dendrihtena i powinni liczyć się ze słowami wobec pana. Ale cóż zdziałać mogłyby i groźby, gdy były ważniejsze kwestie niż dobro majestatu.

 

- Bo sprawa wyjątkowa i trudna.

 

- A jakaż to? - Drugi raz tego wieczora odezwał się Girli.

 

Velor rzucił szybkim spojrzeniem w kierunku Emirtha. Krótkie ostre spojrzenie mówiło wszystko. Pułkownik czuł jak wszystkie myśli natychmiast protestują, że nie może się zgodzić. Ale nie mógł. Przysięgi mu na to nie pozwalały. Gorzki smak poczucia winy i żałości z własnej osoby, musiał pozostawić w sobie. I jakże wszystko stało się po stokroć ohydniejsze, gdy w głowie do tej pory pełną sprzeciwów, wkradły się inne myśli, że może i dobrze się stanie. Wziął głęboki wdech i wydech z nadzieją, że z uwolnionym powietrzem z płuc, pozbędzie się wszelkiego okropieństwa, na które zostanie za chwilę skazany przez Dendrihtena i Velora. Widział jak łysol powoli otwiera usta, z których padnie najgorsza odpowiedź - kłamstwo.

 

- Posłaniec króla wyruszył daleko, by ustalić ostatnie kwestie traktatu pokojowego

z pewnym Księciem – Emirth delikatnie przygryzł język, by przypadkiem nie zaprotestować obłudzie. Lecz przyznać musiał, że sprytnie wymyślonej. - Wojna zbliża się wielkimi krokami. Dzień, dwa, trzy, może miesiąc, a może kilka lat? Nieważne ile, Nerlend potrzebuje sojuszników. Temu ostatnim czasem Dendrihten nawoływał szlachtę, by przystała na zawarcie sojuszy za wszelką cenę.

 

- Czekajcie! - Przerwał Rizil podrywając się na równe nogi. - Ja dokończę. Król w końcu wypiął się na możnych i potajemnie działał samemu. Tu układ, tam układ, byleby mieć kogoś po swojej stronie. Ale posłaniec zdradził i trzeba się go pozbyć.

 

- Niemalże. Ale nie zdradził, a zniknął bez śladu. Ciosem był list Księcia, który żalił się na długie oczekiwanie na naszą odpowiedź. A tę powinien już otrzymać dawno. Nie wiemy co się stało, ale nie wpadł w łapska nikogo. A przynajmniej jeszcze.

 

- Dlatego nie poślecie wojska – Edinhen uśmiechnął się szeroko – bo jak się możni dowiedzą, wojna domowa nieunikniona.

 

- A tego nam nie trzeba. Po to kraj błaga, byście coś zrobili. Nawet złota nie będziemy szczędzić, czy przywilejów jakich wasze dusze zapragną. Tylko błagam mości panów, byście kraj ratowali.

 

Rizil zachichotał i zaklaskał kilka razy w dłonie. Zbliżył się do stołu, oparł o ręce i przystawił twarz blisko twarzy Velora. Czubki ich nosów niemal się stykały.

 

- Nie – krótko odpowiedział i gwałtownie oderwał od blatu. - A co raz zabite, niechaj zawsze takim pozostanie. Bo nie boskie, a tym bardziej nie ludzkie, by zmarłego z wiecznego snu wybudzać.

 

- Ktoś tu naczytał się religijnych książek – skwitował Edinhen. - Ale rację ci przyznaję. Nie nasza już sprawa, by ratować cztery litery króla.

 

- Szalone cztery litery. Dendrihten wierzy, że wciąż jesteśmy mu wierni – spojrzał w kierunku Emirtha – a przynajmniej, że wszyscy jesteśmy mu wierni.

 

- Wierzy w nasze ideały – odpowiedział Emirth - przecie nie król, a idea nam przyświecała. Nie słowa króla, a słowa słuszności.

 

- Te słowa niosły ze sobą ból, strach i cierpienie - Edinhen spuścił wzrok jakby ze wstydu.

 

- Ale nie przez nas. Nie ma już tych, o których mówisz. Są inni, którzy zapisać mogą nową historię Wojowników Dwóch Mieczy. I może dziś, gdy kraj potrzebuje ratunku jest ku temu okazja.

 

Edinhen zmarszczył brwi i zatopił wzrok w mapach, w których od początku nie szukał niczego prócz ratunku przed niezręczną wymianą spojrzeń. A mający na wszystko swoje zdanie Rizil tylko delikatnie uchylił usta, ale nie zdołał wydusić odpowiedzi. Nawet Girli zdawał się wtedy delikatnie drgnąć, jakby słowa Emirtha przebiły kamienny pancerz, w którym zastygł.

 

Czujny obserwator jakim był Velor od razu dostrzegł ich zawahanie. Chrząknął i zaczął poważnym tonem:

 

- Jest okazja, by naprawić wiele. Kraj pogrążony w nędzy potrzebuje dawnych wspaniałych wojowników, którymi ze strachu wzgardzono. Nic wam nie narzucamy, a tylko prosimy, bo tyle możemy. Od was zależy jak dalej potoczy się ta historia.

 

Tymi słowami rozstali się wszyscy, bez porozumienia. Tylko Emirth został z Velorem. Pułkownik chciał porozmawiać o kłamstwie i braku szczerości wobec pozostałych, ale łysol nie chciał o tym słuchać. Krótko odparł, że taka jest racja stanu i nie może jej zmienić poczucie godności. Nim się i oni rozstali, gdy Velor przywdział już swój czarny znoszony płaszcz, rzucił do Emirtha:

 

- Podziwiam waszą szlachetność i wiarę w stare, zapomniane dla wielu wartości. Teraz widzę, czemu król was tak ceni – zarzucił kaptur na głowę – i czemu was wybrał do tego zadania.

 

Zniknął na schodach wołając, by pułkownik nie przejmował się sprzątaniem i zamykaniem drzwi. Ale Emirth już nie słyszał tych słów. Tkwił pośrodku brudnej piwnicy, zastygły jak pomnik z głową pękającą od kotłujących się myśli.

 

Nie bał się odpowiedzialności i ciężaru jaki spadł na jego barki, a wręcz przeciwnie! Zaszczyt go spotkał wielki i mógł spełnić gorejące od dzieciństwa pragnienie zmiany losu królestwa i wskrzeszenie bractwa Wojowników Dwóch Mieczy wedle tradycyjnych idei. Bez wahania ruszyłby dla tego na śmierć co rozum i honor nakazywały, ale czym jest i najmędrszy umysł w walce z bezlitosnym rywalem, który nie zwykł iść na kompromis – sercem? A walka ta nawet się nie zaczęła, bo do szybkiej egzekucji należałoby to porównać, gdy pierwsza boleść uderzyła w piersi pułkownika, gdzie owe serce powinno bić - gdyby nie to, że od lat nie należało już do niego.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania