Ostatni król. Cześć I: Wojownicy Dwóch Mieczy.Rozdział V Aribell
Emirth wrócił do Elaros późnym wieczorem następnego dnia. Nie nacieszył się należnym snem i odpoczynkiem po burzliwych obradach i długiej drodze, bo z pierwszym brzaskiem słońca wybrał się w odwiedziny do ukochanej. Po drodze wstąpił do starej zielarki, której prześmiewczo naliczano ponad sto lat na karku. Liczba przesadna, ale zielarce odpowiadały krążące na jej temat plotki i legendy, więc ochoczo je podsycała. Opowiadała jako swoje przeżycia, historie zasłyszane za dziecka, wspominała dawnych królów i książąt, których osobiście miała widzieć, a niejeden zasłużony w historii kraju rycerz, miał kupować w jej przydomowym sklepie zioła, maści na rany oraz kwiaty dla swych dam serca. Wiedza i pamięć przyniosły jej szacunek i poważanie, ale też niosły ze sobą strach i obawę wśród innych. Taka już natura ludzka, że kto za dużo wie, ten staje się niebezpieczny i niepożądany. Ulżyłoby niejednemu, gdyby zielarka w końcu udała się na zasłużony spoczynek wśród bogów, a z nią całe historie i wspomnienia o młodych, starych oraz tych co dawno umarli.
Pułkownik nie bał się staruszki. Nie była przecież złośliwą staruchą, rzucającą krzywe spojrzenie na każdego, którego najchętniej zniszczyłaby w oczach innych. Zawsze uśmiechnięta, wypytująca co prawda o wiele, ale nie tyle z ciekawości, by móc co rozpowiadać, a ze starczej nudy, bo, gdy dzieci w daleki świat ruszyły, cóż innego jej przyszło robić niż rozmawiać całymi dniami z napotkanymi twarzami. Młody pułkownik ochoczo ucinał sobie z nią pogawędki, lecz wtedy, tylko zakupił bukiet z wielu pięknych czerwonych kwiatów. Mimo wczesnej wiosennej pory, u niej w jej niedużym pachnącym sklepiku, zawsze było ich mnóstwo. Zielarka w czasie kilka razy próbowała zagaić i zachęcić do rozmowy, ale Emirth tylko przeprosił i obiecał w dogodniejszej chwili wstąpić, by mogli spokojnie porozmawiać.
- Ach rozumiem was młodzi – mówiła z szerokim uśmiechem na pożegnanie. - Takie są już zakochane serca, że jak najszybciej trzeba zaspokoić gorąc ich pragnienia.
Emirth to pragnienie zaspokoić chciał od razu, gdy tylko opuścił Elaros, bo każda chwila bez Aribell zdawała mu się cierpieniem. Ale obok niepohamowanego pragnienia, które pchało przez miasto, zatrzymać mu się kazały obawy i niepewność. Zawsze z czystym szczęściem w sercu zmierzał, a wtedy z nutą strachu. Walcząc z niepewnością stanął pod bramą domu ukochanej, którego nazwanie pałacem nie będzie przesadne. Bo iście ogromny i gustowny był to budynek o werandzie z szeregiem kolumn podtrzymujących gontowy dach, na którym leżała gałąź wysokiej lipy. Z tyłu niemniej wystawne budynki gospodarcze wokół których kręcili się służący. Wszystko odgrodzone od zgiełku miasta wysokim murem i masywną żelazną bramą, której cały dzień i noc pilnowało sześciu strażników.
Na przywitanie gościa wyszedł pan włości. Rosły i szeroki w barkach, pan Farthen, był już starszym jegomościem o siwych włosach i wąsie, ale wciąż zdrów i żwawy czego niejeden w jego wieku mu zazdrościł. Przemiły był to człowiek i zawsze chętnie raczył pomocą, bo sam bezinteresowną pomoc otrzymał za młodu dzięki czemu życia nie skończył przedwcześnie. Co za tym poszło majątku się dorobił i wspaniałej rodziny, której klejnotami były trzy córki. Najmłodsza Aribell, jedyna jeszcze panienka była tą, która skradła serce Emirtha. I wiele lat walczył o jej względy. I mimo kilku odrzuceń, wiary nie tracił, aż wreszcie ukochana ujrzała w nim tego, kim zawsze w jej oczach zostać pragnął.
Nim jednak luba się ukazała, bo zaskoczona niezapowiedzianym przybyciem narzeczonego; w popłochu wezwała służki, które w niemniejszym popłochu zabrały się za ciemne loki panienki i dobór odpowiedniej sukni. W ten czas pan Farthen zaproponował partyjkę szachów w altanie. W odróżnieniu do mężów starszych córek, Emirtha niezwykle lubił i na długo przed zaręczynami, już jak zięcia traktował. A zacięte partie szachowe z ciekawymi rozmowami i z dobrym trunkiem u boku, było zajęciem, które obaj miłowali. Ale wtedy obejść się musieli bez najmniejszej kropli wina czy piwa, bo nie wypadało pić o wczesnej porze.
- Cóż się dzieje w państwie i na świecie? - Zapytał Farthen ustawiając króla na czarnym polu.
- To co zwykle – odpowiedział pułkownik rozstawiając swoje czarne figury – bo te same problemy zjadają Nerlend.
Pierwszy biały pion ruszył sprzed króla o dwa pola. Ten sam ruch z drugiej strony wykonał czarny. Kilka szybkich ruchów i piony były porozrzucane po szachownicy.
- Nędza przeklęta – mówił Farthen zastanawiając się gdzie pokierować gońca. - Następne pokolenia przychodzą i znów wmawiać będziemy, że one coś zmienią.
Emirth doskoczył pionkiem, aby odeprzeć niebezpieczną figurę. Ta cofnęła się do tyłu. Czarny skoczek natomiast pewnie ruszył na wolne pole, gdzie nie było zagrożenia, lecz natychmiast
i przeciw niemu ruszyły białe piony. Pułkownik złapał za figurę, której nie wiedział w którą stronę posłać.
- Ciężko o zmiany – mówił latając oczami i przyglądający się ustawieniu białych figur – gdy władcy nad ludem nie panują – skoczek powędrował na lewe skrzydło.
Biały hetman opuścił króla i ruszyła w pole. Czarny goniec szybko zareagował i również ruszył w bój, by chronić zagrożonego skoczka.
- A co z wojami? Mamy się czym bronić?
- Mamy – z drugiej strony szachownicy czarny pion zbił białego – ale na jak długo sami nie wiemy.
Czarne pionki odpowiedziały i wyrównały liczebność. Nastąpiła zacięta wymiana ciosów, nawet czarny goniec skarcił wroga, ale sam w zagrożeniu się znalazł, gdy stanął naprzeciw hetmana. Stracona jego pozycja, ale Farthen nic z tego sobie nie robił, a samemu swoim hetmanem ruszył i strach w czarne szeregi wprowadził.
- Nie ma co siać zamętu. Stary jestem i niejedną niedoszłą wojnę pamiętam.
Emirth chciałby poprzeć jego słowa, ale za dużo wiedział i słyszał, by być pewnym tego zdania. Z opresji co odpowiedzieć, wybawił go stukot bucików uderzających o kamienną ścieżkę.
W altanie stanęła Aribell. Odziana w jedwabną jasną żółtą suknię z delikatną złotą koronką w pasie i o długich rękawach z cieńszego materiału, przez które prześwitywały ramiona. Suknia mieniła się w słońcu jakby uszyta była z najdrogocenniejszych kryształów. Na głowie miała lekko za duży wianek z żółtych i białych kwiatów, który opadał po długich czarnych włosach. Piękna jak zawsze z radosnym uśmiechem delikatnych ust. Także i niebieskie oczy jakby wesoło chichotały do oblubieńca.
- Jak zwykle przyjdzie nam innego razu dokończyć partię – powiedział Farthen opuszczając altanę.
Emirth wręczył bukiet i mocno przytulił ukochaną, obsypując jej policzek licznymi całusami. Szeroko uśmiechnięta panienka śmiała się przy tym, prezentując śnieżnobiałe zęby oraz podtrzymując osuwający się z głowy wianek. Emirth ciągle obejmując jej drobną talię, zanurzył twarz w miękkich włosach pachnących lawendą. Aribell odwzajemniła uścisk i delikatnie objęła go za szyję i oparła głowę na jego piersi. Ileż szczęścia i miłości w jednej chwili znalazło się pod daszkiem niepozornej altany. Aribell jak zwykle, wpierw dopytywała o zdrowie narzeczonego i czy droga nie przyniosła jakichś niebezpieczeństw. Znała Emirtha bardzo dobrze i wiedziała, kiedy szeroki uśmiech nie jest szczery, a jedynie przykrywa strach i niepewność bijącą z ciemnych oczu. Od razu zaczęła dopytywać o troski targające narzeczonym, który prowadził wewnętrzną batalię, aż w końcu po ułożeniu słów w zgrabną wypowiedź, niemrawo wydusił z siebie kolący serce ciężar. A z tym ciężarem wiatr przygnał pod altanę jakby ciemne burzowe chmury, zwiastun smutku i rozpaczy, które zastąpiły szczęście i miłość.
Emirth podjął trudną decyzję o opuszczeniu Elaros, by spróbować sprowadzić prawowitego króla. Ten wybór był najcięższym z najcięższych dla zakochanego serca i szalonego rozumu. Nie miało znaczenia jak zdecyduje, bo nie było dobrej, czy choćby lepszej decyzji. I może pierwsza myśl stanowczo kazała pozostać z Aribell, nie porywać się w świat, bo serce tego nie zniesie. Ale jakby dzwon w głowie dudnił doniośle, że podobna okazja do odmiany losów państwa, a co za tym i narodu, do którego należy Aribell i należeć będzie ich wspólne potomstwo. Może błąd popełnia, ale czy nie myślałby tak, gdyby postąpił inaczej? Kłócił się z sercem i przeciw niemu wystąpił, samemu wbijając zdradzieckie ostrze, po którym głęboka rana na zawsze już zostanie. Ale szczerze robił to z miłości, a przynajmniej chciał, aby tak było.
Z początku Aribell nie rozumiała czemu kolejny wyjazd Emirtha, których wiele odbywał, był taką dla niego bolączką. Sama ten ból poczuła, gdy pojęła, że nie będzie to ta sama droga, z której szybko wróci. Bo droga czekała go daleka i nikt nie mógł dać pewności kiedy lub czy z niej wróci. Może przyjdzie ruszyć w inny zakątek, może poszukiwania zajmą długie tygodnie i miesiące. A może i po szybkiej drodze przyjdzie równie szybko odnaleźć legendarnego króla i równie szybko powrócić do domu. Marzenie, które nie mogło się spełnić i Emirth zdawał sobie z tego sprawę. Nieunikniona była długa rozłąka z ukochaną. Przekleństwem były dla szczerze kochającego, równie szczere obietnice i przysięgi, ale czymże one, gdy język trzymać musiał za zębami, bo nic konkretnego powiedzieć nie mógł, nawet w jakie miejsce wzywa go ojczyzna. Cierpieniem były złość i rozpacz ukochanej, ale bezsilny pozostawał. Mógł jedynie przepraszać i pocieszać, ale wszystko na marne.
Długo jeszcze jeszcze przepraszał, długo jeszcze prosił. W końcu zalana we łzach Aribell zamknęła się w pokoju, by samotnie wyklinać na podły los.
Tylko równie szczerze kochające serce wiedziało jak cierpiał wtedy Emirth, który przyrzekał sobie, że nie dopuści, aby jego najdroższa kiedykolwiek roniła łzy. Pan Farthen sam zaskoczony wszystkim, nie miał żalu do przyszłego zięcia. Wiedział, że z własnej woli czy błahego problemu nie opuszczałby jego córki. A widząc, że ten sam boleje nad wszystkim, starał się go pocieszyć i obiecał swoje wsparcie.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania