Ostatni król. Część I: Wojownicy Dwóch Mieczy. Rozdział IX: Cierpienie

Zbliżająca się rozłąka z Aribell, była ogromną boleścią dla serca pułkownika. Nim wieczorem opuścił miasto, udał się z samego rana do ukochanej, aby spędzić z nią ostatnie chwile i kolejny raz przepraszać za wyjazd. Kupił ogromny bukiet kolorowych kwiatów, który był tak duży i ciężki, że nieść go musiało dwóch pomocników starej kwiaciarki, którą znów prosił o zrozumienia za brak czasu na rozmowę.

 

Aribell czekała na ławce w parku przy kamiennej bramie. Jej policzki nabrały makowego koloru, gdy ujrzała prezent. Rzuciła się na Emirtha, ucałowała i nieco zawstydzonym głosem, poprosiła styranych chłopców, aby zanieśli kwiaty do jej domu. Ci sapnęli głośno, ale pokrzepieni kilkoma monetami od Emirtha, ukłonili się i pogwizdując oddalili się we wskazane miejsce.

 

Zakochani spacerowali po alejkach parku, które coraz śmielej wybuchały żywą, soczystą zielenią, między którą przebijały się pierwsze nieśmiałe kolorowe kwiatki. Tylko kamienne figury i śpiew licznie zebranych na drzewach ptaków towarzyszyły zakochanym w miejscu, w których przed latami wybuchła ich miłość. Dlatego tak bardzo upodobali sobie niewielki, lecz najpiękniejszy w ich oczach parczek. Nie ważna była pora dnia czy roku, bo za leciwym kruszejącym kamiennym ogrodzeniem czas spowalniał. Wtedy, krótkie przejście jedną z krętych alejek, trwało dla nich wspaniałą wieczność, w której nie było miejsca na nieszczęście.

 

Ale wtedy było inaczej. Długi spacer był pożegnaniem przed rozłąką. Pod wymuszonymi uśmiechami, starali się ukryć smutek, żal i cierpienie. Szerokie oczy, którymi jakby chcieli złapać i zamknąć na wieki obraz ukochanej osoby; nie śpiewały radośnie, a rozpaczliwie krzyczały. Emirth prawą ręka objął Aribell w talii, w lewej zamknął jej delikatne paluszki, których ciepło przyjemnie rozlewało się po jego ciele. Uwielbiał czuć dotyk jej delikatny dotyk. Jej ciepło ogrzewało jego chłodna duszę i jak żar paliło miejsce, gdzie kiedyś miał serce, nim oddał je we władanie szalonej miłości.

 

Nic i nikt nie działało na niego jak Aribell. Delikatnie unosząca się pierś przy każdym wdechu i wydechu, cichutko stawiane kroki drobnych stóp – wszystko jak wspaniała symfonia, grająca muzę tylko dla wtajemniczonych, którzy mieli zaszczyt zachwycać się jej pięknem i urokiem. Ale ponad wszystko, najwspanialszy był jej głos. Nieważne czy słodki i spokojny, czy gniewny i smutny – wprawiał myśli w miłosną nietrzeźwość, erozję szczęścia z jednoczesnym zagubieniem. Nie rozumiał jak to możliwe, by jedna, niska i drobna osóbka mogła rzucić go na kolana i wystawić na wszelkie ataki, przed którymi nie mógł i nie chciał się bronić. Ale czy był sens próbować zrozumieć magię i siłę miłości?

 

Mimo wspólnych lat razem, wciąż nieśmiało spoglądał w jej stronę, jak wtedy, gdy czuł pierwsze drżenie serca. I tak samo wciąż niepewność i dziwny lęk skręcały mu język, gdy myśli nasuwały najtrudniejsze słowa. A przecież Emirth jak mało kto potrafił mówić i rozumiał ukrytą siłę słowa – tę dobrą i złą.

 

Wiele czasu spędził na szkoleniu się w roli mówcy. Czytał nie tylko fachowe podręczniki, ale i skrypty z rozpraw sądowych, filozoficzne dzieła wielkich i mniejszych mistrzów, a gdy zabrakło nowych przykładów dobrego i co ważniejsze mądrego wysławiania się, zaczytywał się w tych złych i karygodnych; skupiając się na przykładach, w których ktoś wybitnie nie potrafił mówić. Rezultaty jego nauki były niemałe, bo zyskał sobie miano świetnego mówcy i dyplomaty. Mistrzostwo osiągnął nawet w najtrudniejszej sztuce mówienia – wygrywaniu dyskusji, w której nie ma się racji.

 

Żałował jedynie, że nikt nie sporządził podręcznika do mówienia o miłości i jedyną wiedzę czerpał od starej kwiaciarki.

 

- O czym rozmyślasz? - zapytała Aribell, gdy przysiedli na ławce.

 

Znała go dobrze. Pierwszy raz spotkali się, gdy byli dziećmi wchodzącymi beztrosko w dorosły świat, ale z pierwszymi niepewnymi spojrzeniami na przyszłość, która stawiała tyle pytań.

 

Aribell jako córka zamożnego mieszczanina nie musiała nigdy się martwić przyszłością. Majątku wystarczy dla niej i jej dzieci, a i znalazłby się odpowiedni mąż, który podwoiłby kapitał. Ale nigdy jej to nie przekonywało. Skrywała tlący się w sercu strach i zagubienie, które jak choroba zjadały ją od środka. Troski i niepewność stały się codziennym elementem życia młodej panienki. A że była nieśmiała i uparta przy tym, nie dopuszczała myśli, by kto inny mógł te myśli poznać. Bo kto miał jej powiedzieć, jak ma sobie poradzić, jak nie ona sama? Na cóż jej odpowiedzi, których sensu nie dostrzegała? Na cóż jej wiedza, której rozwoju szczególnie dopilnowywała rodzina? Na cóż jej słowa przyjaciół pewnych jej powodzenia w dalszym życiu? Przyszłość w oczach młodej dziewczyny wydawała się groźna i kazała podchodzić do siebie z trwogą.

 

Emirth zaś, wychowany w skromnych warunkach, szybko nabrał twardych i gorzkich lekcji życia. Zawiedziony przez własną rodzinę, często wystawiony na ciężkie próby; nigdy nawet nie myślał, by się poddać. Porażki przyjmował jako lekcje, a sukcesy jako zachętę. Szalony, często niepoważny nie bał się świata i przyszłości, a pewnie stawał im twarzą w twarz. Czymże mogły zniszczyć silnego i pełnego wigoru mężczyznę, gdy nie dały rady tego uczynić, gdy był słabym

i bezbronnym chłopczykiem. Nie było siły zdolnej do skruszenia pewnego charakteru. Charakteru rzeźbionego losem, który jak najwybitniejsi artyści, nadał swemu dziełu wyjątkowego kształtu.

 

Jedną z tych cech była skłonność do uwielbianych głębokich rozmyśleń. Czy szczęśliwy, czy smutny; spokój i harmonię odnajdywał we własnej głowie, gdzie mógł godzinami rozprawiać na wszelakie problemy z najlepszym rozmówcą – samym sobą.

 

Aribell nauczona czytania z samych oczu ukochanego widziała, kiedy umysł uciekał

z jego ciała. I tylko ona potrafiła od razu, jednym słowem go sprowadzić.

 

- Czy dobrze robię? - Emirth spoglądał mętnym wzrokiem przed siebie, jakby gdzieś wśród parkowych drzew i żywopłotów kryła się odpowiedź.

 

- Oczywiście, że nie.

 

- Nigdy nie umiałaś kłamać. Jesteś na mnie wściekła.

 

Aribell od razu zaprzeczyła, ale Emirth znał, aż za dobrze ten ton z charakterystycznym delikatnym przeciągnięciem słowa. Dawniej, gdy jeszcze ubiegał o jej względy, słyszał to nader często.

 

- Powiedz, abym nie jechał. Daj mi powód.

 

- Nie zrobię tego. Wiem, że usłuchałbyś, ale jakim kosztem. Obok mnie to ojczyznę kochasz najmocniej. I swoje dwa miecze. Nie skażę cię na to cierpienie.

 

- Nikogo i nic tak nie kocham jak ciebie – wziął duży wdech i smutnymi oczami spojrzał na twarz Aribell. Delikatnie się uśmiechnął, aby odgonić smutek. - Wyjątkiem będą nasze dzieci.

 

W końcu, pierwszy raz od dawna na twarzy Aribell pojawił się delikatny uśmiech. A z tym uśmiechem i w Emirtha wstąpiła radość. Objął ją mocniej i oparł głowę na jej drobnym ramieniu. Siedzieli tak chwilę bez słowa, ale jakże dużo jednocześnie sobie przekazywali. Uwielbiali wtulać się w siebie, bo wtedy znikał cały świat, a był tylko ten ich. Lecz zachodzące słońce świata zewnętrznego było bezlitosne i ważyło się przerwać błagającą o zatrzymanie czasu miłość.

 

- Wieczór coraz bliżej – powiedział Emirth wstając z ławki. Nie puszczał jej dłoni jakby chcąc najdłużej jak to jeszcze było możliwe czuć jej dotyk i bliskość.

 

Powolnym krokiem kierowali się ku domowi Aribell. Tam w świetle ostatnich promieni zachodzącego słońca przyszło im się pożegnać przed długą rozłąką, której kresu nie znali.

 

Emirth wpatrywał się w nią jak w obraz, który pragnął zapamiętać na zawsze. Każdą rysę twarzy, usta i śliczne oczy. Do oczu uderzyła ściana łez, które napierały, aby potokiem spłynąć po policzkach. Aribell zdjęła z szyi swój naszyjnik z zielonym kryształem i włożyła w dłoń ukochanego.

 

- Będzie ci o mnie przypominał. I kazał wrócić.

 

- Wrócę – ucałował jej dłonie. - Przysięgam.

 

Aribell uśmiechnęła się. I ona trzymała w oczach rzekę łez, która wytryśnie, gdy się rozejdą. Mocno się przytulili, aby zapamiętać dotyk, zapach i czuć mocne bicie serc. Wtedy pierwsza łza spłynęła po policzku Emirtha. Drobna i delikatna, a boleśnie spływała po twarzy zostawiając kojącą ranę. Już wtedy czuł, że wielki błąd popełnił, że nic i nikt nie jest warte, by rozstawać się z ukochaną. Ale było już za późno.

 

Spojrzeli raz jeszcze sobie głęboko w oczy, zbliżyli twarze, aż poczuli nawzajem swoje oddechy.

 

- Zawsze będę na ciebie czekała – wyszeptał cicho, z uśmiechem, którym obdarowywała tylko jego.

 

Co czuli, gdy ich usta spotykały się w namiętnym pocałunku; nie da się opisać, choćby tej sztuki podjął się najlepszy skryba, czy nawet któryś z bogów. Bo jak opisać chwile pełne głębokiej miłości, namiętności, szczęścia i radości, a z nimi w parze ból, smutek, cierpienie, rozpacz i bezsilność.

 

Emirth wtulił twarz w włosy Aribell i wyszeptał cicho, aby usłyszała tyko ona usłyszała, bo tylko dla niej były te słowa, to uczucie, i ta miłość.

 

- Kocham cię.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania