Poprzednie częściOstatni krąg muszkowego piekła
Pokaż listęUkryj listę

Ostatni kurs Jose Manuela Carvalho da Silvy

Jose Manuel Carvalho da Silva urodził się za późno. Matka prawie umarła przy porodzie co niewątpliwie miało wpływ na jej późniejszy stosunek do pierworodnego i jego ojca, którego uznała za przyczynę otarcia się o największą tajemnicę życia, zupełnie nie obfitującą w doznania mistyczne.

Obaj mężczyźni przez resztę życia Marii Jose robili wszystko co w ich mocy by wynagrodzić jej ból i jednocześnie usprawiedliwić swoje istnienie w jej życiu. Niestety i pod tym względem Maria była nie do usatysfakcjonowania. Inne względy dotyczyły wyglądu męża, powolności syna, gorąca latem i zimna w zimie. Poród zmienił Marię. Ból przeznaczony jej przez Najświętszą Panienkę na siedemdziesiąt cztery lata życia, poprzez zawirowania na słońcu skumulował się w jeden moment i eksplodował wraz z przeciskaniem się nieświadomej niczego główki Ze Manela przez kanał rodny. Cud narodzin uwięził duszę Marii w jej własnym wnętrzu wypychając syna na zewnątrz. A skoro on był na zewnątrz a ona została w sobie rozejrzała się dookoła i wtopiła się w swoją na wpół świadomą podświadomość, odkrywając w niej pokłady niezmierzonych przestrzeni melancholii, które domagały się od pokoleń zauważenia. Zapomniane i tradycyjnie odrzucane kobiety, które znikają wraz z odrzucanymi członami nazwisk w następnych pokoleniach, zaczęły śpiewać w niej zawodzące pieśni, a ona z braku sił nie była w stanie utrzymać ich w swoim wnętrzu. Tak więc wraz z synem z jej wnętrza na rodzinną wieś spadły dźwięki Fado przypominające zawodzenie kobiety w samym środku akcji porodowej. W zupełnie niezrozumiały sposób a już na pewno niezamierzony stary Antonio Carlos przyczynił się do lokalnego sukcesu żony, zapładniając ją w wieku lat sześćdziesięciu dwóch w chwili, w której ona kończyła dwadzieścia dwa. Czasami myślał, że może przyczyną melancholii żony nie jest ciężki poród, ale jego słabnąca męskość, ale jak szybko myślał, tak szybko tę myśl odrzucał, zupełnie wbrew swojej naturze, która raczej tradycyjnie była powolna.

Lata mijały leniwie, pieśni żony okryte sławą przez zbłąkanych turystów, sprowadziły do wsi tłumy wyposzczonych uczuć ludzi z najbardziej cywilizowanych, gorącą wodą i siecią komórkową płynących miast na świecie. Siadali w pobliskiej tawernie i głupio gapiąc się w bezkres oceanu, udawali, że emocje Marii są ich własnymi. Czasami tak bardzo udawali, że nad ranem podpisywali umowę kupna rozwalającej się rudery na skraju wsi, bo coś zadrgało w duszy a tak drgać dusza może tylko pod sypiącym się dachem. Alkohol i Fado we krwi przybyszów utrzymują się około czterdziestu ośmiu godzin, po tym czasie ciało podejmuje decyzje – ten niewysłowiony smutek przeszkadza w błyskawicznym rozwijaniu kariery w korporacjach a słońce do tej pory pieszczące skórę spala ją bezlitośnie wyciągając na wierzch kolor krwi tak bardzo różny od błękitu oceanu. Dlatego mimo ogromnego sukcesu wokalnego Marii i tłumów ludzi, wieś jaka była przed Marią taką pozostaje.

Oczywiście nie sposób nie wspomnieć, że dzięki Marii tawerna i pobliski sklep przeżywają oblężenie, ale trwa ono tylko w okresie letnim i ledwo starcza na utrzymanie biznesu w pozostałe miesiące.

Atalaia- tak dźwięcznie nazywa się wioska dziś już nie słynie z Fado, jej sława odeszła wraz z Marią, która dziś śpiewa Panu w niebiosach. Nie robi tego często – wpływ pieśni Marii nawet w Bogu wywołuje dziwną tęsknotę co skutkuje często kataklizmami i zachmurzonym niebem w samym środku festynu na cześć świętego Antoniego. Antoni jest kumplem Boga a kumplom nie psuje się imprezy, dlatego Maria raczej rzadko śpiewa Bogu, za to często Kapucynom, którzy lubują się w cierpieniu i nawet na niebiańskich łąkach nie mogą pozbyć się tego wstydliwego nawyku. Za plecami Boga wybudowali sobie kompleks małych budyneczków a w nich cele, do których wchodzi i wychodzi się na klęczkach. Przed Bogiem jednak nic ukryć się nie da. Zawołał więc przed swe oblicze diabła, bo przecież może to robić i nikomu nie musi się z tego tłumaczyć i nakazał mu zamieszkać w jednej z ciasnych cel zakonu, który był dokładną repliką tego zbudowanego w Sintrze. Niebo porośnięte jest drzewem korkowym to rzecz oczywista, skąd indziej aniołowie braliby korki do wina, tak więc Kapucyni mogli oddać się budowie bez żadnych ograniczeń. Czort nie był zadowolony z kiepskich warunków mieszkaniowych no, ale Bogu się nie odmawia, tym bardziej że za przysługę należy się zapłata. Diabeł wiedział, że Bóg w swojej boskości nie uznaje kompromisów a jedną z naczelnych zasad boskości jest to, iż jak w niebie tak i na ziemi, w prosty sposób więc wykombinował, że wprawdzie jego wpływy w niebiosach są ograniczone za to na ziemi, ze względu na jej odległość od tronu Boga coś tam będzie mógł sobie ugrać.

Znalazłszy się na powrót w środku lasu ze swoimi ciasnymi budynkami na ziemi, Kapucyni doświadczyli na własnej skórze względności czasu i przestrzeni. Miast łąk niebieskich pewnego poranka ujrzeli z małych okien swoich cel widoki średniowiecznego lasu, w którym pod postaciami obdartych z kory eukaliptusów ukazywał się im diabeł nakłaniając ich do czynów niegodnych. Skruszeni i na wpół obłąkani z przyczyny upływu krwi spowodowanej chęcią pozbycia się z ciała jego naturalnych odruchów przy pomocy włosiennicy, ze spuszczonymi głowami udali się przed oblicze Pana. Pan jak na niego przystało wybaczył im próżność, głupotę i brak wdzięczności za otrzymanie ciała, w którym nie dostrzegali najświętszej świątyni. Można powiedzieć, że rozczarowanie Boga było duże, bo sporo czasu poświęcił na skomplikowane rozrysowanie działalności ciała ludzkiego, no ale ostatecznie przyjął ich na powrót do nieba. Znając ich naturę jednak, no bo w końcu sam ich stworzył, zorganizował przyjęcie powitalne, na którym śpiewała Maria Jose. W ten sposób dążność Kapucynów do odczuwania cierpienia została zaspokojona bez potrzeby umartwiania ciała.

Ku przestrodze dla przyszłych pokoleń, Bóg rozkazał żywiołom oszczędzić budynki zakonu i po wsze czasy aż do teraz i do potem majaczyć będą wśród obfitej zieleni lasu księżycowego wzgórza od czasu do czasu otulane mgłą – taka estetyczna słabostka twórcy. Słabostką Boga jest również sprawiedliwość a najbardziej sprawiedliwe ze wszystkiego jest wynagradzanie za pracę. Skoro więc diabeł podpisał z nim umowę o dzieło, należała mu się zapłata. Bóg nie musiał długo myśleć choć sprawa wydaje się skomplikowana. W takich przypadkach najprostsze rozwiązania zawsze są najlepsze. Kiedy myśli krążyły po bezkresach połączeń nerwowych w mózgu Boga, ta najbardziej uparta dźwięczała mu imieniem diabła. Diabeł stał się narzędziem niosącym światło do ciemnych cel zakonników, więc nie pozostało nic innego Bogu jak tylko ochrzcić go imieniem, tego który to światło nosi. Odtąd Lucyfer wbrew swojej naturze a zgodnie z imieniem lucyferuje wszystko, bo im bardziej angażuje się w budowanie ciemności tym bardziej ją rozświetla. Można uznać to za paradoks i swego rodzaju mistrzowską ironię Boga, no ale cóż to Bóg zatrudnia swoich pracowników i wynagradza ich według swojego boskiego uznania albo ściślej rzecz biorąc na skutek nieograniczonego poczucia humoru, przez niektórych nazywanego angielskim albo karolowym od imienia Karola, który po wsi miast chodzić w kółko przechadza się po kwadracie. Litując się nad Lucyferem nie zapominajmy, że jego imię jest cząstką światła.

W wieku pięćdziesięciu dwu lat Jose Manuel czasami wyobraża sobie matkę, jak śpiewa ona swoje pieśni w niebiosach. Jego wyobraźnia jest pokaźnych rozmiarów, dokładnie więc widzi jak aniołowie przycupnięci na progach swoich niebiańskich pałaców popijają jeropigę i zaciągają się papierosami, których końcówki przypalają im opuszki palców. Nie wie bowiem, że to co nazywa wyobraźnią jest niczym innym niż wspomnieniem ojca, który od czasu, kiedy Maria zarobiła swoje pierwsze pieniądze za występy wokalne duszy, nie robił nic innego.

Tylko raz w życiu wyobraźnia Ze Manuela się uaktywniła, czego oczywiście świadomy nie był. Nie stało się to podczas jego przesiąkniętego muzyką dzieciństwa a wiadomo, że nic tak nie rozkręca wyobraźni jak Fado. Nie miało to również nic wspólnego z bliskością oceanu i gładzeniem przez promienie słoneczne fal prężących się w ekstazie i wydających stłumione dźwięki rozkoszy niczym młodzi kochankowie uprawiający miłość w małej jaskini na wyspie Berlengas ufni, że to co im się przydarza trwać będzie wiecznie. Absolutnie nie było to związane z majestatycznymi klifami broniącymi ląd przed atakami Maurów ani nawet z obrzmiałą, popękaną ziemią, która mimo swojej pozornej jałowości wciąż rodzi tysiące gatunków roślin i zwierząt, chroniąc je przed pazernością szalejącego Atlantyku, który według pewnej Katarzyny wcale pazerny nie jest ale transformuje i relaksuje jednocześnie.

 

To wszystko nie było wstanie pobudzić wyobraźni Jose Manuela. Napatrzył i osłuchał się tego, podobnie jak jego ojciec i ojciec jego ojca. Ta cała przyroda podobnie jak wyprawy żeglarzy, na które tak łatwo było się wybrać stojąc w otoczeniu turystów na Cabo da Roca, nie były wyobraźnią, ale wspomnieniem, które płynęło sobie leniwie w jego krwi. Gdyby współczesna medycyna dysponowała wystarczająco czułymi mikroskopami, opisałaby dokładnie ten składnik krwi Portugalczyków, który do tej pory skutecznie wymyka się naukowej analizie, a odczuwany jest za każdym razem przez ludzi z innych zakątków świata, kiedy znajdują się w ich pobliżu.

Tak więc to co stanowi wyobraźnię dla jednych jest wspomnieniem i życiem dla innych w tym dla Jose Manuela i jego zdrobniałej wersji Ze Manuela.

Zdawać by się mogło, że podana wyżej przyczyna odebrała mu atrybuty nierozwiązalnie związane z istotą wyobraźni, Jose Manuel, którego od tej pory nazywać będziemy Manuelem - to imię wydaje się silniejsze- doznał jej działalności w najmniej oczekiwanym momencie swojego życia.

Przypadkowymi świadkami uruchomienia się wyobraźni Manuela stały się Olga i Karolina. Było to w czasie, w którym wszyscy na świecie wiedzieli, że autobusy w Portugali nigdy nie przyjeżdżają na czas - linearnie rzecz ujmując pojawiały się bardziej z lewej strony, patrząc na północ. Losy dziewczyn i Manuela przecięły się właśnie w tym punkcie skali, ale ku zaskoczeniu bezpośrednich świadków i późniejszych słuchaczy, punkt był bardziej na prawo, bardziej niż kiedykolwiek miało to miejsce w całej historii istnienia przedsiębiorstwa komunikacyjnego Portugalii.

Chcąc obiektywnie przyjrzeć się procesowi, który doprowadził do eksplozji wyobraźni Jose Manuela Carvalho da Silvy, którego nazwisko od tamtego momentu stało się najbardziej popularnym w najbardziej wysuniętym na zachód kraju Europy, należy się cofnąć do jego dzieciństwa. Niestety ze względu na sjestę i jej ograniczenie czasowe, skrócimy ogląd życia Manuela do kilku lat wstecz, nakreślając jedynie pobieżnie ogólną sytuację, która zresztą została nakreślona również ogólnie przy okazji opisu działalności artystycznej jego matki i braku jakiejkolwiek działalności ojca.

Znając solidne podstawy na których ukształtowała się jego osobowość i zupełny brak zainteresowania ze strony rodziców, nie dziwi fakt, że Manuel w wieku lat nastoletnich udał się do Niemiec w celu zarobkowym. Tam nauczył się punktualności. Duma jaką odczuwał w związku z nabyciem umiejętności przychodzenia na czas, równa może być tylko opanowaniu przez przedstawicieli innych nacji reguł fizyki kwantowej. Wymagało to bowiem od niego pozbycia się nawyków istniejących w jego narodzie od zawsze i od zawsze pielęgnowanych ze świętym namaszczeniem.

Po kilkunastu latach życia na obczyźnie, brak słońca i sztywność Niemców sprowadziły go na powrót do ojczyzny. Zarobione pieniądze pozwoliły mu na swobodny wybór zawodu. Jako inteligentny człowiek, wiedział, że należy wykorzystywać nowe umiejętności w praktyce, wbijając się w nisze rynku pracy. Ze względu na rodzinną historię związany był również z obecnością turystów. Połączył to zgrabnie zostając pierwszym w rodzinie kierowcą autobusu. Jeździł na trasie Lourinha – Lisbona i zanim poznał Olgę i Karolinę, poznał również swoją żonę Rutę Marlene.

Mimo braku sympatii ze strony kolegów z pracy, ale za to z wiecznym zdziwieniem w oczach turystów z powodu swojej punktualności, żył sobie szczęśliwie upajając się kontrolą nad czasem, będąc jednocześnie jego niewolnikiem. Niemiecka punktualność wgryzła się w niego tak skutecznie, że nie zauważał, że jego życie powoli ulega destrukcji. Przychodząc na czas spóźniał się na spotkania z przyjaciółmi, chudł w oczach czekając na otwarcie knajpy przed swoją zmianą – gdyby otwierano je punktualnie miałby czas na posiłek. Z tego samego powodu, prawie nie doszło do ślubu a noc poślubna przeniesiona została na poranek dnia następnego. Przynajmniej się odbyła – pomyślał gorzko.

Po kilku latach umiejętność, którą z takim poświęceniem posiadł w Niemczech, zaczęła odbijać się czkawką. Jego małżeństwo się rozpadało. Nieraz Ruta prosiła go by wrócił z pracy trochę później jak to robią wszyscy mężczyźni z miasteczka. Brakowało jej wspólnego, siostrzanego wyczekiwania na powrót mężczyzn do domu i tej radości, która staje się radością po tym jak jeszcze chwilę przedtem była złością dzieloną z resztą kobiet. Owocem tych powrotów była rosnąca liczba populacji we wsi. Manuel był nieugięty. Nigdy nie dostał premii w pracy a wręcz przeciwnie ciągle były wnoszone skargi przez mieszkańców wiosek i miasteczek, którzy przez jego jazdę zgodnie z rozkładem nie docierali do pracy, bo spóźniali się na autobus.

Problemy małżeńskie spowodowały, że w duszy Manuela coraz częściej śpiewała jego matka. To skłoniło go do refleksji. Często na pętli, na obrzeżach Peniche, bo i tam czasami dojeżdżał, marzył o tym by móc zobaczyć co robi jego żona. Im bardziej czuł, że oddala się od niego tym bardziej budziła się w nim potrzeba by ją kontrolować - skutek uboczny atmosfery niemieckiej. Marzył by móc przechodzić przez ściany, w ten sposób zaskakując swoją żonę jak - zupełnie naiwnie mniemał -spędza całe dnie w domu. I to właśnie jest ten moment uaktywnienia się wyobraźni, gdyby ktoś nie zauważył. Kiedyś przeczytał w lokalnej gazecie, że jakiś mężczyzna z Polski – Jan czy Robert- nie pamiętał dokładnie bo polskie imiona brzmią przecież tak samo przez co trudno je rozróżnić a tym bardziej zapamiętać - ma zamiar pomóc jednemu Przechodzimurowi wyjść z muru, w którym utkwił. Postanowił, że pojedzie, pomoże gościowi i przy okazji dowie się jak on to robi. No bo naiwność Manuela miała swoje granice. Granicę naiwności stanowił dodatkowy zestaw do golenia w jego łazience. Pomysł wydawał się genialny, dopóki nie okazało się, że Przechodzimur był tym facetem, którym nie był Manuel, czyli dokładnie, metaforycznie i symbolicznie jego przeciwieństwem – ponieważ przeciwieństwem męża od zarania wieków jest kochanek. Niewytłumaczalna złość ogarnęła wtedy Manuela, nie mogąc jej opanować usłyszał w głowie głos ojca, który przecież siedział teraz trzydzieści kilometrów dalej na progu domu w Atalai i wsłuchiwał się w echa pieśni żony obijające się od odpadającego tynku domu naprzeciwko.

Głos ojca był zaskakujący, tym bardziej że Manuel praktycznie nigdy nie słyszał, żeby cokolwiek mówił. Teraz jednak brzmiał tak jak powinien brzmieć głos ojca mówiącego do syna – Rusz dupę i złap ją na gorącym uczynku, nie trzeba do tego przełazić przez mury, przecież masz klucz w kieszeni!

Tak więc wyobraźnia połączona z głosem ojca przekręciła dłońmi kluczyk w stacyjce i autobus ruszył. Gdyby nie dwie dziewczyny, Manuel nie zorientowałby się, że po raz pierwszy w swojej długoletniej karierze odjechał niezgodnie z rozkładem jazdy. I pewnie cały dworzec nie zwróciłby na to uwagi, ale niepunktualność tym razem wynikała z - przed czasem a nie - po czasie jak normalnie się działo. Przez ułamek sekundy poczuł tak olbrzymi wstyd, że postanowił jak najprędzej się oddalić. Dziewczyny jednak były uparte, może dlatego, że był to ostatni kurs jego linii dnia dzisiejszego. Biegły więc za nim a im bardziej machały rękoma tym bardziej wzbierała w nim złość choć i tak była pokaźna. Pod presją pasażerów i wbrew wstydowi zatrzymał autobus. Wtedy w oczach jednej z dziewczyn dostrzegł blask, który od kilku lat prezentowała mu żona – rozczarowanie pomieszane z wściekłością. I pewnie zupełnie zapadłby się w sobie, ale głos ojca, który wyjątkowo się rozgadał, zabrzmiał mu w głowie – masz władzę, jesteś kierowcą, nie wpuszczaj ich, do cholery nie mają przecież maseczek. Całe jego niepewność odeszła wraz z wypowiedzeniem tego słowa – maseczki! Tak osiągnął swój cel, wprawdzie nie przyłapał żony na zdradzie, ale przynajmniej zemścił się na kobietach. Niestety niezbyt długo mógł się upajać swoim sukcesem – w autobusie siedziała kobieta – a jakże, która akurat tego dnia miała przy sobie zapas maseczek i z przyjemnością odstąpiła dwie sztuki Oldze i Karolinie.

To niby nic nie znaczące wydarzenie na zawsze zmieniło życie Manuela. Następnego dnia oficjalnie został zwolniony z pracy a jako przyczynę podano brak punktualności.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania