Ostatnie wspomnienie. Rozdział 3
# Rozdział 3: Efekt domina
Marek nie spał tej nocy. Siedział przy kuchennym stole z czerwonym zeszytem przed sobą i próbował stworzyć system. Jeśli ludzie znikają, gdy nikt ich nie pamięta, to musi istnieć sposób na zatrzymanie tego procesu.
"DZIENNIK PAMIĘCI" - napisał na pierwszej stronie. Potem datę: 15 października.
Podzielił kolejne kartki na sekcje. "ZNIKNIĘCI" - tu spisał wszystko, co pamiętał o sąsiedzie z mieszkania 47 i o Piotrze. Próbował odtworzyć ich twarze, ale szczegóły umykały mu jak woda między palcami. Im bardziej się koncentrował, tym więcej szczegółów znikało.
"ISTNIEJĄCY" - tu zapisał imiona wszystkich znajomych, rodziny, współpracowników. Przy każdym imieniu dodał krótki opis: kolor oczu, charakterystyczne cechy, wspólne wspomnienia.
Ania Kowalczyk - rude włosy, piecyk, koleżanka z pracy, lubi latte, ma brata w Krakowie.
Andrzej Wolski - redaktor naczelny, łysy, pije tylko herbatę, żona Małgosia.
Mama - Teresa Kowalska, mieszka w Gdańsku, nauczycielka na emeryturze, zbiera pocztówki.
Lista rosła. Dwadzieścia osób, trzydzieści, pięćdziesiąt. Każda z opisem, każda z detalami mającymi ją utrwalić w jego pamięci.
O świcie włączył dyktafon w telefonie.
"Test numer jeden, szesnastego października, godzina szósta dwadzieścia. Mówi Marek Kowalski. Wczoraj mój kolega z pracy, Piotr Nowak, zniknął na ulicy. Nie zniknął – przestał istnieć. Nikt go nie pamięta, jakby nigdy nie żył. Dzisiaj zaczynam prowadzić dziennik wszystkich osób, które znam..."
Nagrywał przez godzinę, opisując każdego znajomego, każde wspomnienie. Gdy skończył, miał nadzieję, że teraz, nawet jeśli ktoś zniknie, pozostaną przynajmniej ślady.
---
Pierwszy test przyszedł szybciej, niż się spodziewał.
Około południa siedział w parku Ujazdowskim z zeszytem na kolanach, aktualizując notatki o przechodniach. Próbował stworzyć mapę ludzi wokół siebie – starsza pani z psem, jogger w niebieskich spodenkach, para studentów na kocu. Jeśli któryś z nich zniknie, będzie miał dowód.
– Przepraszam, ma pan może ogień?
Podniósł głowę. Przed nim stała kobieta około sześćdziesiątki, w brązowym płaszczu, z papierosem w dłoni. Miała zmęczone oczy i siwe włosy upięte w kok.
– Oczywiście – podał jej zapalniczkę.
– Dziękuję. Piękny dzień, prawda? – usiadła obok niego na ławce bez pytania. – Chociaż ja już nie widzę piękno w niczym.
Coś w jej głosie sprawiło, że zamknął zeszyt.
– Co się stało?
Kobieta zaciągnęła się głęboko papierosem.
– Mój mąż zniknął wczoraj wieczorem. Siedział w fotelu, oglądał wiadomości, a ja poszłam zrobić herbatę. Gdy wróciłam z kuchni... – urwała. – Nie było go. Po prostu nie było go.
Serce Marka zaczęło walić.
– Zadzwoniła pani na policję?
– Zadzwoniłam – zaśmiała się gorzko. – Powiedzieli, że nikt o tym nazwisku nie figuruje w kartotekach. Sprawdziłam dokumenty – jego nie ma. Jakby nigdy się nie urodził. A ja... – głos jej się załamał – dziś już prawie nie pamiętam jego twarzy.
Marek z drżącymi rękami otworzył zeszyt i zapisał: "Kobieta w parku, około 60 lat, brązowy płaszcz, mąż zniknął wczoraj."
– Jak się pani nazywa?
– Janina Sikora. A pan?
– Marek. Marek Kowalski – dodał szybko jej dane do notatek. – Proszę pani, to może brzmieć szalenie, ale takie rzeczy dzieją się więcej osobom. Mój kolega też...
– Naprawdę? – w jej oczach błysnęła nadzieja. – Myślałam, że oszalałam. Że coś jest ze mną nie tak.
Rozmawiali przez godzinę. Janina opowiadała o mężu – Stanisławie, emerytowanym nauczycielu, który lubił uprawiać pomidory na balkonie i oglądać stare filmy. Im dłużej mówiła, tym wyraźniejszy stawał się jego obraz w jej pamięci.
– Ma... miał takie ciepłe dłonie – mówiła, patrząc na swoje ręce. – Zawsze zimne, a jego zawsze ciepłe. I taki śmiech, że cały blok go słyszał.
Marek zapisywał każdy szczegół. Może jeśli utrzymają wspomnienie razem, mąż Janiny wróci? Może da się odwrócić ten proces?
– Ale dziwne – Janina zmarszczyła brwi. – Im więcej o nim mówię, tym bardziej... jakby się rozmazywał. Jakby każde słowo robiło go mniej prawdziwym.
Marek przestał pisać. Ona miała rację. Szczegóły, które przed chwilą wydawały się wyraziste, teraz stawały się niepewne. Czy powiedziała, że Stanisław miał ciepłe dłonie, czy zimne?
– Proszę pani – powiedział szybko – proszę spróbować mnie zapamiętać. Jak wyglądam, jak się nazywam. To ważne.
Janina spojrzała na niego uważnie.
– Marek Kowalski. Ciemne włosy, około trzydziestu lat, ma pan zeszyt i... – urwała. Jej oczy stały się puste, jakby patrzyła przez niego. – Przepraszam, z kim rozmawiałam?
Dreszcz przeszedł po kręgosłupie Marka.
– Ze mną. Z Markiem. Rozmawialiśmy o pani mężu...
– Jakim mężu? – spojrzała na niego z kompletnym niezrozumieniem. – Ja nie mam męża. Nigdy nie miałam. Kim pan jest? Co pan tu robi?
I wtedy zniknęła.
Nie było żadnego efektu, żadnego błysku czy dźwięku. Jeden moment siedziała obok niego na ławce, następny była tylko pusta przestrzeń. Nawet wgłębienie w ławce, które zostawiło jej ciało, wyrównało się, jakby nigdy tam nikogo nie było.
Marek patrzył na puste miejsce z otwartymi ustami. Sprawdził zeszyt – strona, na której notował dane Janiny, była czysta. Sprawdził nagranie w telefonie – jego głos opowiadał o znajomych, ale nie było ani słowa o kobiecie w parku.
Zrozumiał.
Nie wystarczy pamiętać kogoś, żeby istniał. Trzeba być pamiętanym.
Janina zniknęła, bo zapomniała go w sekundzie, gdy zapomniała swojego męża. A jej mąż zniknął, bo nie było już nikogo, kto by o nim pamiętał.
Ostatnia pamięć równa się istnienie.
Spojrzał na swój zeszyt, na listę pięćdziesięciu osób, które znał. Ile z nich pamiętało jego? Ile z nich mogło zapomnieć w każdej chwili, zabierając go ze sobą w nicość?
Wstał z ławki na drżących nogach. Musiał sprawdzić, kto jeszcze istnieje. Musiał się upewnić, że ktoś jeszcze go pamięta.
Bo jeśli nie, to następny do zniknięcia będzie on sam.
---
Wieczorem, zamknięty w mieszkaniu, próbował zrozumieć zasady tej koszmaru. Zapisał w zeszycie wszystkie wnioski:
1. Ludzie istnieją tylko wtedy, gdy ktoś ich pamięta.
2. Gdy ostatnia osoba pamietająca kogoś zapomina - ta osoba znika.
3. Wszystkie ślady jej istnienia znikają też - zdjęcia, dokumenty, nagrania.
4. Ale tylko wtedy, gdy ten, kto je robił, też zapomni.
Sprawdził to, odtwarzając nagranie z rana. Jego własny głos opisywał Janię Sikorę szczegółowo. Dopiero gdy przestał o niej myśleć, słowa zaczęły się zmieniać. Nagranie skróciło się, fragmenty zniknęły.
Jego własne notatki były pulapką. Jeśli zapomni, że coś napisał, treść zniknie. Pamięć była jedyną prawdą w tym świecie.
Ostatnie pytanie było najstraszniejsze: ile osób pamiętało jego?
Wziął telefon i zaczął dzwonić.
Komentarze (1)
Bardzo mi to przypomina (w dobrym sensie) końcówkę "To" Stephena Kinga, gdzie "po wszystkim" jeden z bohaterów zauważył, że zapomina swoich przyjaciół, próbował to zapisywać ale nawet notatki bladły i znikały.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania