Ostatnie Wspomnienie - Rozdział 4
# Rozdział 4: Puste miasto
Wyszedł z mieszkania o świcie. Nie miał dokąd iść, ale nie mógł już zostać w tych czterech ścianach, czekając aż zapomnienie dotrze po niego. Musiał zobaczyć na własne oczy, jak wiele osób jeszcze zostało.
Warszawa budziła się inaczej niż zwykle.
Metro na Politechnice było otwarte, schody ruchome działały, ale perony świeciły pustką. Marek zszedł na dół, słuchając echa własnych kroków na betonowej podłodze. Pociąg przyjechał punktualnie, drzwi otworzyły się z syczeniem, ale w środku nie było nikogo. Ani jednego pasażera. Tylko włączone światła i obojętny głos zapowiadający: "Następna stacja: Centrum".
Wsiadł. Siedział sam w pustym wagonie, patrząc przez okno na ciemność tunelu. Kiedy pociąg zatrzymał się na Centrum, wysiadł i wszedł na górę, do miasta.
Plac Defilad był niemal pusty.
"Niemal" - bo jeszcze kilka postaci przemykało w oddali. Mężczyzna w garniturze szybkim krokiem szedł w stronę Dworca Centralnego. Kobieta z torbą na zakupy stała przy przystanku, wpatrzona w rozkład jazdy. Nie patrzyli na siebie, nie nawiązywali kontaktu. Każdy zamknięty w swojej bańce samotności.
Marek ruszył w stronę Nowego Świata. Sklepy były otwarte - rolety podniesione, drzwi odblokowywane automatycznie, światła włączone. W witrynie sklepu obuwniczego manekin ubrany w jesienną kolekcję uśmiechał się do nikogo. W kawiarni za oknem stały filiżanki z niedopitą kawą, czyjaś kurtka wisiała na krześle.
Wszedł do środka.
- Halo? Jest tu kto?
Cisza. Za barem ekspres do kawy parował cicho, gdzieś z głośników leciała muzyka jazzowa. Na tablicy menu kolorową kredą wypisano specjalną ofertę dnia. Ale nikogo nie było.
Wyszedł i poszedł dalej.
Tramwaj przejechał obok niego pustą ulicą, migając światłami. W środku nie było ani jednej osoby, tylko włączone wnętrze i głos zapowiadający przystanki. Sygnalizacja świetlna przełączała się z zielonego na czerwone, choć nikt nie przekraczał jezdni.
Przy Krakowskim Przedmieściu zobaczył psa. Owczarek niemiecki siedział na chodniku i skomląc patrzył w okno mieszkania na pierwszym piętrze. Czekał na kogoś, kto już pewnie nie istniał. Nikt go nie pamiętał, więc nie miał do kogo wracać.
Marek przykucnął obok psa i pogłaskał go po głowie. Zwierzę spojrzało na niego smutnymi oczami.
- Wiem, kolego. Ja też zostałem sam.
Ruszył dalej, zostawiając psa na chodniku. Po kilku krokach obejrzał się - pies wciąż siedział i patrzył w to samo okno.
---
Centrum handlowe Złote Tarasy świeciło światłami jak gigantyczny statek widmo. Marek wszedł przez automatyczne drzwi i stanął w środku ogromnej pustki. Muzyka z głośników odbijała się echem od marmurowych podłóg. Sklepy były otwarte, wszystko działało, ale nie było ani jednego człowieka.
Przeszedł przez food court - stoły zastawione tacami z niedojedzonymi posiłkami. Chipsy wystygły, napoje wyparowały. W pizzerii na blacie stała pizza podzielona na kawałki, jakby ktoś jadł ją w połowie i po prostu... przestał istnieć.
Wjechał ruchomymi schodami na górę. Na drugim piętrze, w księgarni, książki leżały rozłożone na stołach. Ktoś czytał "Sto lat samotności" - ironia aż bolała. Marek wziął książkę i przeczytał fragment: "...świat był tak niedawny, że wiele rzeczy nie miało jeszcze nazwy i aby o nich wspomnieć, trzeba było pokazywać je palcem."
Odłożył książkę. Świat miał nazwy, ale nikogo, kto by ich używał.
Na trzecim piętrze usłyszał płacz.
Serce podskoczyło mu w piersi. Pobiegł w stronę dźwięku i zobaczył ją - kobietę siedzącą na podłodze przy fontannie, z głową ukrytą w dłoniach. Obok niej siedział chłopak, może szesnaście, siedemnaście lat, kładąc jej rękę na ramieniu.
- Przepraszam - Marek zatrzymał się w bezpiecznej odległości. - Nie chciałem przestraszyć.
Kobieta podniosła głowę. Miała zaczerwienione oczy, ciemne włosy splecione w niedbały warkocz. Spojrzała na niego z mieszanką strachu i ulgi.
- Jesteś prawdziwy?
- Jestem. Marek Kowalski. A wy?
Chłopak wstał, ochraniając kobietę ciałem. Był chudy, w za dużej bluzie z kapturem, z ostrożnym spojrzeniem kogoś, kto nauczył się nie ufać.
- Ona nazywa się Magda. Ja jestem Kuba.
- Jak długo... jak długo jesteście razem?
Magda wytarła łzy.
- Od trzech dni. Znaleźliśmy się przypadkiem w metrze. Byliśmy jedynymi ludźmi w wagonie. Od tamtej pory nie rozstajemy się - głos jej się załamał. - Bo jeśli się rozstaniemy...
Nie musiała kończyć.
- Rozumiem - Marek usiadł naprzeciwko nich, zachowując dystans. - Macie jakiś... system?
Kuba skinął głową i wyciągnął pomiętą kartkę z kieszeni.
- Zapisujemy. Co godzinę opowiadamy sobie wzajemnie, jak wyglądamy, jak mamy na imię, co lubimy. Nie śpimy jednocześnie. Zawsze jedno z nas czuwa i pamięta - spojrzał na Magdę z czułością, która łamała serce. - To jedyny sposób, żeby nie zniknąć.
Magda dotknęła jego twarzy.
- Jesteś Kuba. Masz zielone oczy. Lubisz gitarę, ale nie umiesz grać. Twoja mama...
- Nie ma już mamy - dokończył cicho. - Zniknęła drugiego dnia. Przestałem ją pamiętać i ona po prostu... - urwał.
Zapadła cisza, przerywana tylko pluskiem wody w fontannie.
- Myślicie, że jesteśmy jedynymi? - zapytała w końcu Magda.
Marek pokręcił głową.
- Nie wiem. Widziałem jeszcze kilka osób na ulicach, ale każdy był sam. Nie nawiązywali kontaktu.
- Może boją się zapomnieć - szepnął Kuba. - Jeśli skupisz się na kimś nowym, możesz zapomnieć tego, kogo już pamiętasz.
To miało okrutny sens. Każda nowa osoba w pamięci wypierała starą. Każda nowa więź była potencjalnym końcem poprzedniej.
---
Rozmawiali przez całą noc. Znaleźli restaurację na parterze, zrobili sobie jedzenie z tego, co było - kanapki, pizzę z automatu, ciepłą colę. Siedzieli przy stoliku i opowiadali sobie swoje historie.
Magda była psycholożką. Mieszkała sama, nie miała bliskiej rodziny. Gdy ludzie zaczęli znikać, próbowała prowadzić dokumentację, ale potem zrozumiała, że to nie ma sensu.
- Zapisywałam przypadki pacjentów, którzy przyszli i mówili o znikających bliskich. Ale następnego dnia notatki były puste. To nie świat oszalał - to pamięć przestała być stabilna.
Kuba był uczniem liceum. Mieszkał z matką i młodszym bratem. Obaj zniknęli.
Marek opowiedział o Piotrze, o Janinie w parku, o pustej kartce. O swoich próbach zrozumienia zasad tego świata.
- Ostatnia pamięć równa się istnienie - podsumował. - Jeśli nikt cię nie pamięta, przestajesz być.
- Ale dlaczego? - Magda pochyliła się nad stołem. - Co to wywołało? Choroba? Broń? Jakiś eksperyment?
- Nie wiem. Szukałem w internecie, w wiadomościach. Nic. Jakby to działo się wszędzie jednocześnie, bez przyczyny.
Kuba pokręcił głową.
- A może nie potrzeba przyczyny? Może tak po prostu działa świat. Może zawsze tak działał, tylko tego nie wiedzieliśmy.
Ta myśl była najbardziej przerażająca. Że to nie anomalia. Że to prawda o rzeczywistości, która nagle się ujawniła.
Godziny mijały. Rozmawiali o przeszłości, o ulubionych książkach, o głupich rzeczach, które kochali i których już nie było. Magda opowiadała o swojej babci, która umiała robić najlepsze pierogi na świecie. Kuba o koncercie, na który poszedł tydzień przed zniknięciami, i jak muzyka była tak głośna, że bolały uszy.
Marek mówił o morzu w Gdańsku, o tym jak jako dziecko budował zamki z piasku i jak mama czytała mu wieczorami bajki.
Wszyscy mówili w czasie przeszłym. Jakby świat już się skończył.
O piątej rano Magda zaczęła przysypiać. Kuba szturchnął ją delikatnie.
- Magda, nie śpij. Musisz mnie pamiętać.
- Pamiętam - wymamrotała. - Jesteś... jesteś...
Jej oczy się zamknęły.
Kuba spojrzał na Marka z rozpaczą.
- Obudź się! - potrząsnął nią za ramię. - Magda!
Otworzyła oczy. Spojrzała na chłopaka przy niej, na jego dłoń na jej ramieniu. W jej wzroku była pustka.
- Kim ty jesteś?
Kuba zamarł.
- To ja. Kuba. Pamiętasz? Znaleźliśmy się w metrze. Trzy dni razem. Mówiłem ci o...
- Nie znam cię - przerwała mu, odsuwając się. - Co ty robisz?
I wtedy Marek to zobaczył. Kuba zaczął się... rozmazywać. Nie fizycznie, ale jakby jego obecność stawała się mniej wyraźna. Jakby przestawał być częścią rzeczywistości.
- Nie! - krzyknął chłopak. - Proszę, pamiętaj! Jestem Kuba, lubię gitarę, mam zielone oczy...
Ale Magda tylko patrzyła na niego z przerażeniem w oczach.
- Odejdź ode mnie!
Kuba spojrzał na swoje ręce. Były przezroczyste.
- Nie chcę znikać - szepnął. - Proszę...
I zniknął.
Krzesło, na którym siedział, było puste. Talerz przed nim nienaruszony. Magda patrzyła na puste miejsce z otwartymi ustami, próbując zrozumieć, dlaczego krzyczy.
Potem zobaczyła Marka.
- Co się stało? - zapytała, głos miała histeryczny. - Dlaczego krzyczałam?
Marek siedział bez ruchu, patrząc na puste krzesło. Próbował sobie przypomnieć twarz chłopaka, ale szczegóły już mu umykały. Zielone oczy... czy może brązowe? Jak miał na imię?
- Nie pamiętam - wyszeptał.
Magda objęła się ramionami i zaczęła płakać. Płakała po czymś, czego nie pamiętała, po kimś, kto właśnie przestał istnieć.
Marek wstał powoli.
- Przykro mi - powiedział cicho.
- Gdzie idziesz? - zapytała przez łzy. - Nie zostawiaj mnie samej.
Ale Marek już wiedział, że nie może zostać. Jeśli zostanie, jeden z nich zapomni drugiego. To tylko kwestia czasu. A on nie chciał być świadkiem kolejnego zniknięcia.
- Muszę iść - odpowiedział i ruszył w stronę wyjścia.
- Proszę! - krzyknęła za nim. - Nie zostawiaj mnie!
Ale on już szedł. Przez pusty food court, w dół ruchomymi schodami, przez automatyczne drzwi na zewnątrz. Zostawił ją tam, samą, płaczącą po kimś, kogo nie pamiętała.
I wiedział, że za chwilę zapomni też jego.
---
Świt był chłodny i mglisty. Warszawa leżała cicha pod szarym niebem. Marek szedł pustymi ulicami i próbował zrozumieć, co dalej.
Ile osób jeszcze istniało? Dziesiątki? Setki? A może tylko on?
I jeśli tak... ile czasu mu zostało, zanim zapomni sam siebie?
Musiał znaleźć odpowiedź. Musiał znaleźć kogoś, kto go pamięta.
Bo jeśli nikt go nie pamięta, to przestanie istnieć.
I tym razem nikt nie będzie płakał, bo nikt nie będzie pamiętał, że kiedykolwiek był.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania