Poprzednie częściOstatnie wspomnienie

Ostatnie wspomnienie – Rozdział 5

# Rozdział 5: Ostatnia nić

 

Trzeciego dnia po opuszczeniu Magdy Marek poczuł dziwną zmianę.

 

Szedł przez Mokotów, mijając kolejne puste domy i opuszczone samochody, gdy nagle zatrzymał się w pół kroku. Coś było nie tak. Spojrzał na swoje dłonie - wyglądały normalnie. Dotknął twarzy - czuł dotyk. Ale było coś... subtelnego. Jakby świat wokół niego stawał się mniej solidny. Albo on stawał się mniej solidny w tym świecie.

Usiadł na krawężniku i spróbował zrozumieć to uczucie.

 

To było jak bycie widzianym przez kogoś, kto jest bardzo daleko. Jak bycie pamiętanym słabo, mgliście, przez osobę, która ledwo go zna. Ale wystarczająco, żeby istniał.

 

Ktoś go pamiętał. Jedna osoba. Gdzieś.

I ta osoba była jedynym powodem, dla którego Marek wciąż istniał.

 

Przebłyski zaczęły się tego samego wieczoru.

Leżał w pustym pokoju hotelowym na Ochocie - wybrał go, bo miał widok na park, a samotność była łatwiejsza do zniesienia, gdy widział drzewa. Zamknął oczy i próbował zasnąć, choć sen wydawał się bezsensowny w świecie bez jutra.

I wtedy to usłyszał.

 

*Śmiech.*

 

Dziecięcy śmiech, wysoki i szczery, taki jakiego nie słyszało się od tygodni. Nie był to dźwięk z zewnątrz - brzmiał w jego głowie. To była pamięć kogoś innego.

 

Otworzył oczy. Pokój był pusty.

 

Zamknął je ponownie, skupiając się na dźwięku. Śmiech trwał jeszcze moment, potem zniknął, zastąpiony cichym nuceniem. Dziecięcy głos śpiewający coś pod nosem, melodię, której Marek nie rozpoznawał.

 

*"...i deszcz pada, pada, pada..."*

 

Fragment piosenki. Nie pamiętał, żeby ją znał, ale słowa były tak wyraźne, jakby ktoś śpiewał tuż przy jego uchu.

To nie była jego pamięć. To była pamięć o nim.

Ktoś gdzieś myślał o nim, a on czuł echo tego myślenia.

 

Przez następne dni przebłyski się nasiliły.

 

Czasem szedł ulicą i nagle słyszał głos - dziecięcy, dziewczęcy - zadający pytanie: *"A gdzie jest ten pan?"* Czasem widział błysk koloru - czerwony, jak sweter, który nosił dawno temu. Czasem czuł zapach - kreda i papier, charakterystyczny dla szkoły.

 

Każdy przebłysk był jak mapa prowadząca go do źródła.

 

Dziecko. To było dziecko, które go pamiętało.

Ale jakie dziecko? Znał dziesiątki dzieci ze swojego życia - dzieci przyjaciół, sąsiadów, przypadkowe spotkania. Które z nich wciąż o nim myślało? I dlaczego?

 

Musiał je znaleźć.

 

Warszawa była teraz całkowicie pusta. Nie widział już ani jednej osoby od tygodnia. Jeśli ktoś jeszcze istniał, to ukrywał się albo był zbyt daleko. Marek był sam w martwym mieście, prowadzony tylko przebłyskami cudzej pamięci.

 

Szedł na wschód, bo tam ciągnęły go przebłyski. Przez Pragę, przez Targówek, przez osiedla bloków, które wyglądały jak groby. Każdy krok był trudniejszy. Czuł się coraz słabszy, jakby jego istnienie było uzależnione od bliskości tego dziecka.

 

Im dalej od niego był, tym bardziej on sam stawał się mglisty.

 

W nocy, gdy zatrzymywał się na odpoczynek, przebłyski stawały się silniejsze. Widział obrazy - klasy szkolnej, rzędy ławek, tablicy z narysowanymi kredą równaniami. Korytarza z kolorowymi rysunkami na ścianach. Ogrodu z huśtawkami.

Szkoła. Dziecko było w szkole.

Ale której?

Znalazł ją siódmego dnia.

 

Szkoła Podstawowa numer 47 na Białołęce. Dwupiętrowy budynek z czerwonej cegły, otoczony placem zabaw i ogrodem. Furtka była otwarta, huśtawki kołysały się na wietrze z cichym skrzypieniem.

 

Marek wszedł powoli, serce waliło mu jak młotem.

 

Korytarz był pusty, ale żywy. Ściany pokryte były rysunkami dzieci - kredkami, farbami, mazakami. Setki rysunków, każdy podpisany imieniem i klasą. *Zuzia 2B. Kacper 3A. Lena 1C.*

 

Szedł wzdłuż korytarza, oglądając każdy rysunek. Domy, drzewa, rodziny, tęcze. Typowe dziecięce rysunki, pełne kolorów i niewinności.

A potem zobaczył to.

 

Na końcu korytarza, przypiętą do tablicy korkowej, była praca plastyczna. Rysunek kredkami, wykonany dziecięcą ręką. Przedstawiał mężczyznę - długie nogi, krótkie ręce, wielka głowa z uśmiechem. Typowy dziecięcy rysunek dorosłego.

 

Ale ten mężczyzna miał ciemne włosy. Niebieską koszulę. I trzymał coś w ręku - długopis? Zeszyt?

 

Pod rysunkiem było podpisane drukowanymi literami: *PAN MAREK*

I niżej, mniejszymi literami: *Hania 1A*

 

Marek stał jak sparaliżowany, patrząc na swoje odbicie w dziecięcym rysunku. To był on. Nie było wątpliwości. Rysunek był prosty, naiwny, ale szczegóły się zgadzały - kolor koszuli, którą nosił często, coś w postawie, w uśmiechu.

Dziecko narysowało go. Pamiętało go na tyle wyraźnie, żeby go narysować.

 

Hania. Pierwsza klasa A.

 

Próbował sobie przypomnieć. Znał jakąś Hanię? Pracował z dziećmi? Miał rodzinę z dziećmi? Szukał w pamięci, ale nic nie przychodziło. Może to było krótkie spotkanie? Może rozmawiał z nią raz, przypadkiem, a ona zapamiętała go na tyle, żeby narysować?

Nie miało to znaczenia. Ważne było tylko jedno - ta dziewczynka go pamiętała. I dopóki pamiętała, on istniał.

 

Przeszukał całą szkołę, szukając śladów dziecka. W klasie 1A znalazł ławkę z wygrawerowanym w drewnie imieniem: *Hania*. W szatni zobaczył małą różową kurtkę wiszącą na wieszaku. W sekretariacie znalazł dziennik, ale nazwiska były nieczytelne - pamięć zacierała szczegóły, które nie były ważne.

 

Ale dziewczynka była prawdziwa. Istniała. Gdzieś.

 

Usiadł na podłodze w pustej klasie i przyłożył głowę do ściany. Czuł ją - jej obecność, gdzieś daleko, jak ciepło słońca przez chmury. Myślała o nim. Pamiętała. Może nie codziennie, może nie długo, ale wystarczająco.

 

Wystarczająco, żeby istniał.

 

I wtedy zrozumiał prawdę, która złamała mu serce.

 

Dopóki ona go pamięta, on będzie istniał. Ale dopóki on istnieje, świat nigdy się nie skończy. Zostanie w tej martwej, pustej formie - miasto widmo, życie widmo, rzeczywistość zawieszona w próżni, utrzymywana przy życiu przez pamięć jednego dziecka o jednym mężczyźnie.

 

Wszyscy inni odeszli. Miliardy ludzi zniknęły, uwolnione od istnienia. Ale on wciąż był tutaj, przywiązany do rzeczywistości nicią pamięci małej dziewczynki, która narysowała go kredkami.

 

I nagle zobaczył co musi zrobić.

 

Musi znaleźć Hanię.

 

I musi sprawić, żeby go zapomniała.

 

To będzie najtrudniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobi. Ale to będzie też ostatnia rzecz. I jedyna słuszna.

 

Bo jeśli on zniknie, świat w końcu będzie mógł odpocząć.

 

Wstał z podłogi i wyszedł ze szkoły. Słońce zachodziło nad pustą Warszawą, malując niebo na pomarańczowo i fioletowo. Był piękny, ten zachód. Może ostatni, który zobaczy.

 

Musiał znaleźć dziewczynkę. Śledzić przebłyski, aż doprowadzą go do niej. A potem...

Potem zrobi to, co trzeba.

Nawet jeśli oznacza to koniec.

Zwłaszcza jeśli oznacza to koniec.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania