Ostracyzm
Doświadczałem towarzyskiego wykluczenia od wczesnego dzieciństwa. Już w przedszkolu, wystarczyło moim rówieśnikom do tego moje miejsce zamieszkania, ponieważ wszystkie dzieci z naszej grupy, oprócz mnie, mieszkały z rodzicami w najbliższej okolicy przedszkola i większość z nich wcześniej bawiła się wspólnie na miejskim placu zabaw. Rodzice przyprowadzali je tam podczas ładnej pogody i kiedy starsi rozmawiali, to dzieciaki nawiązywały przyjaźnie.
Moi rodzice musieli pracować oboje na nasze utrzymanie. Ojciec niewiele zarabiał z braku wykształcenia, skłonności do alkoholu i niewielkiej chęci do pracy. Moja mama była zmuszona samotnie zatroszczyć się o wychowanie pięciorga dzieci, z których byłem najmłodszy. Udało jej się podjąć pracę w naszym przedszkolu, jako pomoc kuchenna. Nigdy nie widziałem jej jak roznosi dzieciom jedzenie. Żegnaliśmy się przed jej pracą, a witaliśmy się po jej ukończeniu.
Doskonale pamiętam pierwszy dzień w przedszkolu, mama ubrała mnie w najlepsze ubranka, a i tak wyglądałem nędznie na tle pozostałych dzieci. Pani dyrektor przyprowadziła mnie do grupy maluchów i powiedziała.
- Kochane dzieci przyprowadziłam wam nowego kolegę, który od dziś będzie chodził do naszego przedszkola.
Chwile jeszcze porozmawiała z naszą panią i wyszła, a ja byłem wypytywany przez inne dzieci skąd jestem. Jeden chłopiec musiał mieć jakąś nielubianą przez jego rodziców rodzinę na wsi i wzorem ich powiedział.
- To brudny wieśniak.
Pozostałym dzieciom bardzo spodobało się to nieznane określenie i już do końca przedszkola tak mnie nazywały. Nasza pani wychowawczyni matka tego chłopca, który mnie tak nazwał nie reagowała, choć nigdy brudny nie byłem. Mojej mamie o tym nie powiedziałem, ponieważ i tak prawie codziennie płakała z powodu wiecznie pijanego ojca. Choć byłem najmłodszy z rodzeństwa na równi z nimi dostrzegałem zachowanie babki matki ojca, ona zawsze usprawiedliwiała pobicia mamy i nigdy przenigdy jej synuś nie był winny. Rodzice mamy mieszkali na tej samej wiosce, lecz się do nas nie odzywali, choć co niedzielę przechodzili pod naszym domem w drodze do i z kościoła. Wystarczało im, że córka związała się z nieodpowiednim dla nich kandydatem na zięcia i się jej wyrzekli.
Mięliśmy trochę szczęścia, że było to w czasach przed zmianami ustrojowymi i istniał miejski komitet partii, a kierował nim pierwszy sekretarz. Niestety nie wiem, co to był za człowiek, jednak dzięki niemu dostaliśmy mieszkanie w starym budynku w mieście. Woda była na korytarzu, toaleta na podwórku, myliśmy się w miednicy, a i tak był to pałac do naszej klitki, w której mieszkaliśmy. Mama stała się mniej nerwowa, siniaki poschodziły i już nigdy nie pojawiły się na jej ciele, a ja dzielnie znosiłem upokorzenia w przedszkolu.
Okres szkoły podstawowej podobnie nieprzyjemnie wspominam, wcześniejsze niemiłe przeżycia i brak przyjaciela wyrobiły u mnie nawyk trzymania się na uboczu. Nigdy nie wybrano mnie podczas wychowania fizycznego do żadnej z dwóch drużyn, kiedy rozgrywany był mecz klasowy. Woleli grać w mniejszym składzie niż ze mną. Dziewczyny też mnie unikały, w ich oczach byłem tylko powodem kpin kolegów. Prawdopodobnie byłoby inaczej gdybym nie słuchał mamy i przylał kilku drwiącym ze mnie, a tak czuli się bezkarnie i poczynali sobie coraz śmielej.
Szkoła średnia pozwoliła mi na odpoczęcie od największych prześladowców, oni poszli do zawodówek i na tym etapie zakończyli swoją edukację. Natomiast ja nauczyłem się ignorować wszelkie zaczepki, choć często to było bardzo trudne. Pewnego dnia w klasie maturalnej odreagowałem, nie wytrzymałem i przylałem po szkole jednemu tumanowi z naszej klasy, który zasługiwał na mordobicie od pierwszego dnia nauki w liceum. Miałem dużo szczęścia, że nikt nie widział zajścia i nie wylali mnie ze szkoły. Rodzice jego poprzez znajomości i przekupstwa bardzo się starali nie dopuścić mnie do matury, wtedy im się nie udało, lecz dziś dla takich ludzi wystarczyłby jeden telefon.
Wojsko upomniało się o mnie zaraz po maturze i nie miałem możliwości rozpoczęcia studiów, jak tylko dostałem wezwanie, już wiedziałem, komu to zawdzięczam. Nawet nie byłem rozczarowany, że nie wysłano mnie do szkoły podoficerskiej tylko do najgorszej formacji, jaka w tym czasie istniała. Pierwszy dzień w koszarach uświadomił mi jak bardzo odbiegam od pozostałych, moja jednostka składała się z żołnierzy po więziennych wyrokach, poprawczakach oraz narkomanów. Życie miałem przez okres służby usłane „różami” i przez ten czas prawie z kuchni nie wychodziłem, obierając setki ton ziemniaków. Jawnie nie mogłem przeciwstawić się grupie ciemiężycieli, lecz szczałem im do kawy i choć taką miałem satysfakcję.
Niezłego miałem w życiu pecha i pomimo starań zawsze nie pasowałem do ogółu. Musieli mnie tolerować, ponieważ ktoś pracę był zmuszony wykonać inaczej całe nasze biuro poszłoby do odstrzału. Ktokolwiek z zewnątrz wchodził, cokolwiek załatwić widział tylko mnie przy pracy, pozostali w godzinach urzędowania wiedli bogate życie towarzyskie. Jedni odchodzili na lepsze stanowiska, a inni protegowani przychodzili w ich miejsca, tylko ja trwałem i pracowałem określany mianem dinozaur.
Nastał ostatni rok mojej pracy, już teraz miałem prawo przejść na wcześniejszą emeryturę w przypadku redukcji zatrudnienia. Czułem się w końcu pewnie, jak ja czekałem na tę chwilę, to zrozumieją tylko ci w tym kraju, którzy przez lata są poniewierani przez pracodawcę i współpracowników. Niestety jest ich spora liczba i z pewnością, choć jedna osoba w każdej większej rodzinie spotkała się z takim przypadkiem.
Pewnego dnia przyszedłem do pracy, a tam w miejsce godła został powieszony krzyż, jakby nie było, to symbol wiary. Osobiście nie mam nic do niego, lecz gdybym był interesantem i w jakimś biurze urzędu reprezentującym państwo zastałbym zbiór symboli religijnych pewnie szukałbym mojego.
Kiedy zjawili się pozostali w pracy zapytałem?.
- Czy mogę i ja powiesić mój symbol wiary skoro już wisi jeden?
Oczywiście zaczęto wypytywać mnie o wiarę, jaka wyznaję, a ja dyplomatycznie odpowiedziałem.
- Jestem otwarty na wszystkie religie.
Następnego dnia wcześnie rano w biurze, zanim zjawili się pozostali umieściłem na ścianie z pomocą szablonu znane mi symbole religijne i czekałem na reakcje współpracowników.
Muszę przyznać, że aż tak gwałtownej reakcji się nie spodziewałem. Nagle okazało się, że ludzie, którzy określają siebie, jako tolerancyjnych, nie są w stanie znieść symboli religijnych innych wyznań. Afera zrobiła się straszna, całą ścianę pospiesznie zamalowano, choć wśród symboli był i krzyż i to nie jeden. Gdybym to ja odważył się ściągnąć ten powieszony w miejsce godła państwowego byłoby to karygodne i nie dopuszczalne, a tak to jestem na wcześniejszej emeryturze.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania