Othermatter; Rozdział 4 - Osobliwa rozprawa
"Sentinelowie od wielu milionów lat wykonywali swoją pracę bezproblemowo. Strzegli przydzielonego im Wszechświata i mieli obowiązek go chronić przed wszelkim złem, nawet za cenę własnego życia. Niecne istoty oraz ich plany były zawsze bezpowrotnie niszczone przez Sentinelów. Jednak od pewnego momentu przestało to wystarczać. W Othermatter pojawiały się nowe stworzenia o wiele bardziej przepełnione spaczeniem oraz nienawiścią. To stanowiło pewien rodzaj paliwa, który obłędnie zwiększał ich siłę i wytrzymałość. Z tego powodu Rada Sześciu, ówcześni administratorzy Othermatter, wymyślili pewien sposób jak można by te potwory skonfrontować. Od tamtej pory zaczęto werbować pojedynczo najsilniejszych wojowników w Othermatter i przydzielać im tytuł Sędziego. Taka osoba otrzymywała do dyspozycji kontrolę nad szczególnie silną Kinezą światła, której mroczne istoty bały się niczym muchy ognia. Poza tym każdy Sędzia otrzymywał miecz nie do porównania z żadnym stworzonym w historii. Skonstruowany przez Cesarza, lidera Rady Sześciu we własnej osobie. Ów miecz pomagał im lepiej skoncentrować tą impulsywną energię i potrafił przeciąć niemal każdą materię. Nowy Sędzia był wybierany dopiero gdy został spełniony co najmniej jeden z dwóch warunków. Albo poprzedni zginął, albo wypełnił swoją misję Sędziego zwaną Przeznaczeniem. Nikt im nie mówił na czym ich misja polegała. Sami musieli to odkryć. Było o niej wiadomo jedynie to, że zadania do wykonania Przeznaczenia były spersonalizowane dla każdego Sędziego, mogły zostać uznane tylko, jeśli serce danego Sędziego nie było nieskalane złem, a nagrodą było nie tylko zwolnienie z obowiązków Sędziego, ale również tymczasowe otrzymanie mocy niemalże dorównującej Cesarzowi. Ze względu na tak trudne warunki swoje Przeznaczenie wypełniło tylko czterech Sędziów na siedemnastu w całej historii."
Wszechświat Zero; Wymiar Sigma; Planeta Ziemia
W zatłoczonej dzielnicy jednego z amerykańskich miast znajdował się mały, lecz dość popularny w okolicy pub. Można było w nim zarówno dobrze zjeść jak i nieźle się napić, a na dodatek jego właściciel był typem osoby bardzo łatwej do polubienia. Nieraz już rozwiązał problemy wielu zdesperowanych klientów. Dzisiejszego słonecznego dnia drzwi do pubu otworzyły się i przez próg przeszedł Emeccy. Za każdym razem gdy ukazywał się publicznie na Ziemi wolał ubierać się w coś mniej przyciągającego uwagę. Z tego powodu miał na sobie prosty czerwony t-shirt, czarne dżinsy i trampki, a na plecach nosił futerał na skrzypce, nieco większy, niż standardowe. Blondyn bardzo lubił tu przychodzić, szczególnie po zakończeniu jakiejś ważnej misji. Oven, właściciel pubu był jego przyjacielem oraz jedną z niewielu osób na Ziemi, która była świadoma istnienia Othermatter i wiedziała kim Emeccy jest naprawdę, natomiast Sentinel był jednym z jego najbardziej stałych klientów, przynajmniej na tyle, na ile pozwalały mu jego obowiązki. Chłopak przeszedł pomiędzy wieloma stolikami i usiadł na jednym z wysokich, obitych ciemnozielonym materiałem krzeseł przy kontuarze, podając dłoń Ovenowi. Mężczyzna miał na oko nieco ponad czterdzieści lat. Był dość pulchny, a na jego twarzy widniała krótka, ciemnobrązowa broda.
- I jak tam w pracy, Martin? - spytał Oven chwytając szklankę w celu jej wytarcia. Na Ziemi Emeccy na wszelki wypadek używał fałszywego imienia i nazwiska. Kiedy raz na początku ich znajomości Oven zawołał go prawdziwym imieniem chłopak poczuł na sobie wzrok zbyt wielu par oczu zaintrygowanych tym egzotycznym określeniem.
- Generalnie dobrze, ale wiesz... ostatnio miałem sporo nadgodzin - Sentinel dopiero od niedawna zaczął się przyzwyczajać do formy w jakiej rozmawiali o sprawach, o których pozostali nie powinni wiedzieć.
- Myślę, że raczej nie stanowiły dla ciebie problemu - rzekł właściciel, starając się by podekscytowany głos komentatora sportowego dochodzący z telewizora powieszonego przy suficie nie zagłuszał za bardzo ich dialogu. - W końcu nie ma rzeczy niemożliwych w twoim przypadku.
- To się zgadza - chłopak się zaśmiał. - Podaj mi proszę to co zawsze.
- A jak się sprawy mają z awarią zasilania? - rzucił Oven podchodząc do lodówki znajdującej się za nim. W ten sposób nazywali Zjawisko Mrocznego Zanikania.
- Można powiedzieć, że teraz się nawet w miarę uspokoiło, ale musimy zachować czujność. Wciąż nie możemy ustalić jakie sektory dosięgnie tym razem.
- No i dobrze to słyszeć - mężczyzna położył przed Emeccym butelkę z oranżadą i nachylił się do niego, przy okazji ściszając mocno swój ton. - Ale od Natiusa słyszałem, że Zjawisko zaatakowało również wasz Wymiar. Wszystko tam u was w porządku?
- Nie stało się nam nic poważnego - odparł blondyn w zamyśleniu spoglądając na swoją prawą rękę. - Nie ukrywam, że gdyby nie Kineza, którą otrzymałem od Rady oraz pomoc Charlesa prawdopodobnie byśmy teraz już nie istnieli.
Sentinel wziął długi łyk napoju, a Oven nieco zmieszany podrapał się po głowie.
- Nasz Wszechświat jest w samym centrum, prawda? - w jego głosie znajdował się niepokój. - To chyba nie byłoby zbyt dobre dla reszty Othermatter...
- Pozbyliśmy się tego, więc jesteśmy bezpieczni - Emeccy odchrząknął głośno. - A nawet jeśli wróci, to wiemy jak się tym zająć.
Rozległy się uradowane ryki wielu klientów, którzy oglądali mecz na telewizorze. Wyglądało na to, że jedna z drużyn strzeliła gola. Blondyn spojrzał na nich, podśmiechując pod nosem zadowolony.
- Już dawno nie było u ciebie tak głośno - stwierdził.
- Bo nigdy nie miałem czasu, żeby naprawić ten grat - odparł Oven zadowolony. - Poza tym wydaje mi się, że dzięki temu zaczęło tu przychodzić trochę więcej klientów.
- No to cieszę się, że biznes ma się dobrze - Emeccy jeszcze raz przyłożył butelkę do ust, ale zanim zdążył się napić, na ekranie pojawiła się nagle elegancko ubrana kobieta znajdująca się w jakimś studiu. W rękach trzymała plik dokumentów.
- Przerywamy ten program, aby poinformować państwa o ważnym zdarzeniu z ostatniej chwili - powiedziała. Kibice zaczęli buczeć niezadowoleni, ale wielu pozostałych klientów baru zbliżyło się do odbiornika z zainteresowaniem. - Nad stadionem położonym w zachodniej części miasta pojawiła się ogromna ciemna kopuła, wydaje się, że jest wykonana z dymu lub mgły. Wszelkie urządzenia nagrywające na terenie obiektu przestały działać i nie wiadomo co dzieje się ze wszystkimi będącymi w środku ludźmi. Za chwilę skontaktujemy się z naszą reporterką, która już jest na miejscu.
Klienci baru zaczęli nerwowo między sobą szeptać i rozglądać się dookoła. Oven przez chwilę nad czymś się zastanawiał, a po chwili na jego twarzy zagościło przerażenie. Oboje na siebie spojrzeli z Emeccym.
- Czy ten mecz był na żywo? - zapytał obojętnie chłopak.
- Miał jakieś pół godziny opóźnienia - właściciel baru chwycił za leżącą obok szmatkę i zaczął wycierać swoje czoło z potu.
Blondyn wypił resztę oranżady jednym łykiem, po czym postawił szklaną butelkę przed Ovenem wraz z kilkoma dolarami.
- Cóż, muszę wracać do swoich obowiązków - powiedział spokojnie wstając z krzesła, a następnie podchodząc do przeszklonych drzwi i wychodząc z budynku.
Wychodząc na chodnik Emeccy rozejrzał się uważnie i zobaczył duży kłąb dymu widoczny na zachodzie. Większość ludzi na ulicy również zerkała w tamtą stronę. Blondyn westchnął znużony, rozciągając nieco swój kark.
- A chciałem mieć dzisiaj wolne, ale wygląda na to, że ktoś taki jak ja nie może sobie na to pozwolić - pomyślał.
Chłopak podszedł do swojego stojącego na parkingu czarnego motocykla, którego zdobiło kilka fioletowych pasów. Natius każdy skonstruowany przez siebie pojazd zdobił na wzór Avenguarda. Usiadł na nim, włączył silnik i z piskiem opon skierował się w kierunku stadionu. Próbował jechać w taki sposób, żeby ominąć wszystkie sygnalizacje świetlne, a przynajmniej te, na których z oddali widoczne było czerwone. W tej części miasta nawet najbardziej okrężna droga była korzystniejsza od stania na każdej jednej sygnalizacji. Emeccy zauważył, że im bliżej był celu, tym więcej można było zobaczyć zaniepokojonych przechodniów spoglądających na ciemną chmurę. Blondyn w trakcie jazdy zaczął się jej przyglądać i zauważył coś niepokojącego. Na początku myślał, że tylko mu się to wydaje, gdyż szybko zbliżał się do obiektu sportowego, jednak teraz był tego pewien. Ta chmura się powoli powiększała. Gdy sobie uświadomił, że to nie była jego wyobraźnia postanowił nie oszczędzać na benzynie i dodał tyle gazu, ile był w stanie. W tej chwili znacznie przekraczał prędkość, ale wyglądało na to, że raczej niewielu ludzi zwracało na niego uwagę.
Po kilku długich minutach Emeccy dojechał pod stadion. Teraz widział go w całej okazałości. Chmura rzeczywiście stawała się coraz większa i praktycznie pochłonęła właściwą część budynku, jednak wyglądało na to, że wejście oraz podziemny parking były nienaruszone. Na dużym placu przed obiektem stało mnóstwo cywili, policjantów i radiowozów. Helikoptery latające nad budowlą wydawały głośne dźwięki swoimi śmigłami. Blondyn podjechał do najbliższego parkingu naziemnego i zostawił tam swój motocykl. Kiedy chciał podejść do zaatakowanego budynku usłyszał za sobą czyiś głos.
- Taylor!
Odwrócił się słysząc swoje fałszywe nazwisko. Za Sentinelem stał Ernie, jego znajomy prawnik.
- Co się tu dzieje, Ernie? - zapytał blondyn, krzyżując ręce na piersi.
- Póki co nikt tego nie wie - odpowiedział mu zakłopotany. - Policjanci na początku myśleli, że to jakiś atak terrorystyczny, ale szybko zmienili zdanie. Tylko spójrz!
Prawnik wskazał na śmigłowce policyjne. Emeccy spojrzał w tamtym kierunku i zauważył, że helikoptery ciągle próbują wkroczyć do wnętrza stadionu, ale były odbijane od chmury, jakby przez jakąś niewidzialną siłę.
- Rzeczywiście nienaturalne... A to co jest?! - Sentinel rozszerzył powieki z zaskoczenia.
Jej kolor z czarnego zmienił się na chwilę na fioletowy. W wielu miejscach zaczęły pojawiać się sporadycznie silne przebłyski, przez co dym wyglądał jak chmury w trakcie burzy. W pewnym momencie nastąpił przebłysk o wiele silniejszy od pozostałych, a towarzyszył mu bardzo głośny huk. Z tego powodu wirniki wszystkich helikopterów nad stadionem przestały pracować i śmigłowce upadły do wnętrza obiektu. Było słychać przez chwilę stłumione dźwięki łamiącego się metalu. Większość ludzi zaczęła krzyczeć i uciekać jak najdalej. Emeccy zaczął biec w kierunku stadionu, przepychając się pomiędzy ludźmi.
- Chwila, dokąd to?! - Ernie pobiegł za blondynem próbując go dogonić, ale z powodu ogromnego tłumu szybko go zgubił.
- Nieciekawie się to wszystko zapowiada, ale z drugiej strony dobrze, że ta chmura się wściekła, czy cokolwiek. Ten chaos pomoże mi w dotarciu do środka niepostrzeżenie - pomyślał Sentinel.
Dotarł w ten sposób pod sam stadion. Pobiegł do jednego z bocznych wejść do podziemnego parkingu. Na szczęście tej części nie pilnowali żadni policjanci, była tu jedynie rozciągnięta przed bramą wjazdową taśma w żółto-czarne pasy. Blondyn jeszcze raz upewnił się, że nikt go nie widzi, a następnie zszedł po lekkiej pochylni w dół. Przeszedł pot taśmą i podszedł do drzwi znajdujących się obok bramy. Były zamknięte, zatem chłopak musiał je wyważyć. Zajęło mu to chwilę, ale na szczęście nikt do tej pory tu nie przyszedł, nawet po tym, gdy drzwi wydały głośny zgrzyt, kiedy były wyłamywane z zamka. Blondyn wszedł do chłodnego środka, zamykając za sobą drzwi. Skorzystał z windy, aby dostać się do głównej części obiektu.
Kiedy winda otworzyła się na wyższym piętrze Emeccy'emu ukazał się okropny widok. Po podłodze biegły purpurowe, pulsujące obiekty przypominające macki, które wiły się wzdłuż wszystkich korytarzy. Na ścianach pojawiły się dziwne żywe organizmy wyglądające jak czerwony mech z pomarańczowymi oczami patrzącymi ciągle gdzieś przed siebie i zdawały się nie zwracać uwagi na blondyna. Poza tym znajdowały się tu jeszcze duże, czarne, koliste jaja, zwisające z sufitu, ciemnozielone liany w kształcie rąk, i inne obrzydliwe rzeczy. Sentinel widząc te miejsce oparł swoje dłonie o biodra.
- No scena jak z koszmaru - rzekł do siebie z niedowierzaniem. - Ale i tak już bywało gorzej.
Zadziwiony tym osobliwym zdarzeniem Emeccy chodził po korytarzach, nie bardzo wiedząc, czego dokładnie ma szukać. Po pewnym czasie przyglądania się tutejszej "florze" coraz bardziej zaczął się niepokoić, gdyż znajdował po drodze więcej obiektów przypominających te, które występują jedynie w Zaświatach. Niektóre nawet był przekonany, że widział już wcześniej, parę tygodni przed wybuchem Splugawionej Wojny. Chłopak nie był do końca pewny, co o tym powinien myśleć. Co jeżeli Sentinel Racy miała rację i te przesiąknięte złem miejsce, jakim były Zaświaty rzeczywiście odnalazło przejście prowadzące bezpośrednio do Othermatter? Z zadumy wyrwał Sentinela stłumiony odgłos czyiś jęków. Emeccy zaczął nasłuchiwać za tymi dźwiękami i jak najszybciej pobiegł w ich kierunku. Zaraz za jednym z wielu zakrętów korytarza na podłodze leżał jakiś mężczyzna ubrany w piłkarski strój. Najwidoczniej był to jeden z zawodników przerwanego meczu. Blondyn uklęknął przy nim i zaczął lekko potrząsać jego ramionami.
- Halo? Słyszy mnie pan? - chłopak spróbował porozumieć się z ledwo przytomnym piłkarzem. Mężczyzna słabo podniósł głowę i spojrzał na niego. - Jestem tu, żeby wam pomóc. Co tu się stało?
- W środku rozgrywki w całym stadionie zrobiło się ciemno... i pojawił się jakiś stwór... - zawodnik mocno zakasłał. - Zaczęliśmy uciekać z boiska, ja byłem pierwszy... Jak tylko przeszedłem przez wyjście, zostało zablokowane kolczastymi kulami... Pozostali nadal są w środku...
- Da pan sobie radę, czy może jakoś pomóc? - spytał Sentinel. Mężczyzna ponownie zakasłał.
- Ja sobie poradzę... - odparł. - Nie wiem, jak pan chce to zrobić, ale proszę... Niech pan ratuje resztę...
Po chwili wahania Emeccy wstał i pobiegł w kierunku wejścia na murawę. Teraz przynajmniej wiedział, co tu się wyprawia. Wkrótce potem stał już przed swoją destynacją. Rzeczywiście drogę blokowały duże, szarawe kule kompletnie najeżone ostrymi jak brzytwa kolcami. Te osobliwe rośliny chłopak również dobrze pamiętał.
- Po zniszczeniu te obiekty wystrzelą kolce we wszystkie strony, raniąc wszystko co stanie im na drodze i wypełniając żyły swoich ofiar żrącą substancją. Jeden unik powinien wystarczyć - pomyślał.
Wyciągnął lewą rękę przed siebie i otworzył dłoń, w której pojawił się mały, ognisty wir. Sentinel powiększył go i sprawił, że wir przybrał bardziej kulisty kształt. Tak powstałą ognistą kulę wystrzelił w kierunku kolczastych obiektów. Kula wybuchła, niszcząc wszystkie kolczatki, a Emeccy szybko skoczył w bok, sprawnie unikając spiczastych pocisków. Nie zastanawiając się długo przeszedł na boisko.
Powitała go natychmiastowa ciemność. Wewnątrz spowitego mgłą pola gry można było widzieć zaledwie na około cztery metry przed siebie. Mimo wszystko Emeccy brnął naprzód, próbując znaleźć istotę odpowiedzialną za cały ten bałagan. Omijał leżących na ziemi nieprzytomnych piłkarzy oraz wraki helikopterów policyjnych, które zostały siłą ściągnięte do środka stadionu. Blondyn zewsząd wyczuwał złowrogą Kinezę, jednak była zbyt mało intensywna, aby stwierdzić, że emituje ją istota inteligentna. Przeszedł jeszcze kawałek dalej, zbliżając się do centrum murawy, zważywszy na układ białych linii na równo skoszonej trawie. Kiedy podszedł bliżej obecność istoty stała się teraz bardzo intensywna i wyrazista. W tej chwili chłopak usłyszał donośny, szyderczy śmiech. Od razu można było stwierdzić, że nie wydaje go człowiek.
- A to co? Ktoś był w stanie przejść przez moją barykadę? - rozległ się syczący głos, którego zdawało się słyszeć podwójnie.
- Te twoje barykady nie były wybitnie silne, skoro zostały zniszczone jedną prostą techniką - Emeccy zobaczył dwa wąskie, czerwone ślepia, które zaczęły się intensywnie w niego wpatrywać.
- Nie należysz tutaj - głos potwora zaczął przybierać nieco zaciekawiony ton. - Nie jesteś zwykłym człowiekiem.
- Cieszę się, że od razu to zauważyłaś, oślizgła żmijo - blondyn schował ręce do kieszeni, mimo wszystko nie wyczuwając większego zagrożenia.
- Od razu wiesz, że jestem wężowym demonem mimo tego, że nawet nie wiesz jak wyglądam? - oczy istoty nieco się rozszerzyły. - Naprawdę jesteś czymś ciekawym. Niestety jednak długo się z tobą nie zabawię...
Emeccy wiedział, że demon już za chwilę zaatakuje. Dlatego jego ręka natychmiastowo skierowała się do tyłu, aby otworzyć noszony na plecach futerał na skrzypce. W tym samym momencie istota z bardzo głośnym sykiem rzuciła się na Sentinela. Blondyn jednak był szybszy i z zaskakującą zwinnością zdjął pokrowiec, wyjmując z niego broń, którą bez żadnych problemów zablokował atak. Wężowa istota odsunęła się, kiedy ujrzała długą pochwę wykonaną z odpornej na ogień, kwas, czy korozję skóry, na której widniała sowa, symbol wiedzy oraz bogato zdobiona liczba 17. Następnie została oślepiona przez niezwykle silny blask wytworzony przez wyjęte z pochwy ostrze, po czym odskoczyła daleko, niby poparzona, wydając przy tym przeciągłe jęki cierpienia. Emeccy się zaśmiał i mocniej chwycił rękojeść swojego miecza. Był wykonany w bardzo ornamentalny, a zarazem efektywny sposób. Jego osłona została stworzona ze stopu złota i platyny. Widniały na niej trzy pary pierzastych skrzydeł zakutych w łańcuchy, a pomiędzy nimi umieszczony był spory otwór z oszlifowanym do perfekcji rubinem. Uchwyt otoczony był odpornym na ogień i kwas materiałem o barwie królewskiego szkarłatu, a w głowicy osadzony taki sam rubin, jak w osłonie, ale mniejszy. Długie, śnieżnobiałe, ząbkowate ostrze emanowało bardzo jasnym światłem i były na nim wygrawerowane słowa w najstarszym języku Othermatter.
- Co się stało? Zapomniałeś kremu do opalania? - spytał Emeccy arogancko.
- Ty jesteś Sędzią... Tak właśnie myślałem, że skądś kojarzę tę twarz - demon zaczął się przyglądać chłopakowi na tyle, na ile pozwalało mu oślepiające światło miecza. - Nazywasz się Emeccy Mondero... Jesteś jednym z najlepszych wojowników, jacy istnieli...
- Jestem zbyt skromny, aby akceptować te komplementy, ale możesz kontynuować - blondyn się uśmiechnął i położył rękę na klatce piersiowej.
- I tak nie myśl, że się ciebie boję - zdawało się, że istota zaczęła powoli przyzwyczajać się do światła. - Zostałem stworzony by zabijać takich jak ty.
- To ciekawe... - odparł Sentinel z nutą drwiny w głosie. - Wybacz, ale jeśli mamy walczyć to nie w takich warunkach.
Emeccy podniósł do góry ramię, w którym trzymał miecz. Światło z ostrza wystrzeliło jasnym promieniem przebijającym się przez gęstą mgłę. W jednej chwili cała ciemność na stadionie zniknęła. Zarówno boisko jak i trybuny były teraz doskonale widoczne, podobnie jak wraki helikopterów oraz mnóstwo nieprzytomnych ludzi. Jedyne co zostało z mgły to kopuła tworząca dach na stadionie. Chłopak co oczywiste nie chciał, żeby ktokolwiek widział co tu się zaraz wydarzy.
- Wiedz, że nie zastraszyłeś mnie tym bezcelowym pokazem mocy, Sędzio - syknął demon wściekle.
Dzięki temu, że mgła zniknęła można było bez problemu stwierdzić jak wygląda. Cała jego skóra była w wielu odcieniach czerni i fioletu oraz była pokryta różnej wielkości guzami, które zastępowały łuski. Miał na sobie dziwny, mahoniowy, obdarty płaszcz z założonym na głowę kapturem. Z jego wężowego pysku co chwilę wysuwał się czarny, rozdwojony język. Posiadał bardzo długi i gruby ogon, którym na pewno byłby w stanie niszczyć nawet wzmocnione ściany.
- Skoro uważasz, że to był pokaz mocy to proszę bardzo - Emeccy wzruszył ramionami. - Ja po prostu chciałem więcej widzieć.
- Skoro już możesz dojrzeć więcej zwróć też uwagę na ten płaszcz - demon wskazał głową na jego ubranie. - Nic ci to nie mówi?
- Masz rację, węże zazwyczaj nie noszą ubrań - odrzekł blondyn po chwili przyglądania się. - Tak w ogóle jak byłeś w stanie go założyć nie mając rąk?
- Jesteś niezwykle irytujący jak na Sędziego - syknęła istota, po czym dodała bardziej złowrogim głosem. - Mam już ciebie dość.
Wąż rzucił się na blondyna, otwierając szeroko usta i ukazując bardzo długie i niezwykle jadowite kły. Chłopak od niechcenia odskoczył w bok, unikając tego ataku. Demon próbował w ten sposób naskoczyć na Sentinela jeszcze parę razy, ale ten za każdym razem unikał próby ataku. W pewnym momencie blondyn chwycił mocniej miecz i sam rzucił się na demona, powodując długie cięcie wzdłuż jego grzbietu. Ciemnozielona krew zaczęła wyciekać z głębi szramy. Gad syknął z bólu, a jego oczy zaczęły świecić o wiele bardziej wyrazistą czerwienią. Dopiero teraz Emeccy zauważył, że w tych oczach znajdują się jeszcze blade wertykalne źrenice. Istota z zaskakującą szybkością odsunęła się od chłopaka, po czym wbiła swój ogon głęboko w ziemię. Z wnętrza murawy zaczęły wygrzebywać się długie, purpurowe macki, o wiele większe od tych, które znajdowały się na terenie obiektu. W kilka sekund macek było łącznie około dwudziestu. Wszystkie wystrzeliły w kierunku blondyna. Chłopak się uśmiechnął i chwycił rękojeść miecza oburącz. Wokół ostrza pojawiły się małe, białe łuki elektryczności. Emeccy wykonał szeroki wymach, który wypuścił duży łuk elektrycznej Kinezy z dodatkiem świętej. Energia przeleciała przez wszystkie macki, tnąc je bezproblemowo. Na twarzy demona pojawił się lekki niepokój. Mimo tego wytworzył on jeszcze więcej macek, niż poprzednio i niemal desperacko wysłał wszystkie na chłopaka. Blondyn wymachiwał mieczem wielokrotnie, tworząc w ten sposób więcej łuków i z wręcz zbyt dużą łatwością pokonując wszystkie oślizgłe kończyny. Wąż postanowił zaatakować w inny sposób. Pochylił swój łeb i otworzył szeroko usta, z których rozpoczęły strzelać niezliczone, ociekające jadem igły. Emeccy wyciągnął ramiona przed siebie i błyskawicznie kręcił mieczem w kółko, co powodowało, że wszystkie igły odbijały się od ostrza, opadały na ziemię i zamieniały się w czarną maź. Demon po pewnym czasie przerwał atak kiedy sobie uświadomił, że nic mu to nie da.
- Rzeczywiście jesteś tak silny, jak opowiadali... - gad patrzył się na chłopaka zaniepokojony. - Ale to nie wszystko, żeby mnie pokonać!
Nagle dolna szczęka demona została rozerwana, a na miejscu zniszczonej tkanki pojawiły się cztery dodatkowe, bardzo długie i grube kły. Istota w ostatnim akcie desperacji rzuciła się jeszcze raz na Sędziego, tym razem próbując go pokonać jednym ciosem.
- Wygląda na to, że masz rację - Emeccy zacisnął lewą dłoń w pięść, która stanęła w płomieniach. - Potrzebny ci jest jeszcze stary, dobry sierpowy.
Blondyn z całej siły uderzył węża płonącą pięścią, który z osłabionym sykiem został odrzucony kilkanaście metrów w bok. Chłopak podszedł do niego i skierował ostrze miecza w jego kierunku.
- Powiedz swoim koleżkom, których niegdyś też osądziłem jaki jesteś bezużyteczny. W końcu zostałeś "stworzony" do zabicia takich, jak ja - powiedział Emeccy z lekkim uśmiechem na twarzy.
Gad wydał z siebie cichy dźwięk podobny do śmiechu.
- Naprawdę myślisz, że to koniec? - spytał drwiąco. Chłopakowi nie spodobała się tak nagła zmiana jego emocji. - Zdaję sobie sprawę z tego, że byłem niczym innym, jak tylko pionkiem. Jednak nie wiesz o tym, że od dawna obserwujemy i działamy w Othermatter. Będziemy bezustannie zdobywać wszystkie potrzebne nam informacje, aż do momentu, w którym nadejdzie Dzień Sądu.
Emeccy w jednej chwili spoważniał. Dzień Sądu. Był pewien, że już gdzieś słyszał te słowa, jednak nie pamiętał z czyich ust.
Demon popatrzył na chłopaka z szeroko otwartymi oczami co sprawiało, że wyglądał jeszcze bardziej przerażającą z tą rozerwaną, pokrytą guzami skórą, po czym wypowiedział tylko dwa słowa.
- On powróci...
W tej chwili z ostrza miecza wystrzelił potężny biały promień, który sprawił, że ciało węża zostawało rozszarpywane żywcem, a poszczególne jego części znikały. Po krótkiej chwili pozostał po nim tylko mahoniowy płaszcz.
Emeccy miał podejrzenie co do tego co mogą oznaczać ostatnie słowa węża, ale z całego serca chciał, aby okazało się ono błędne.
Po tym jak wąż zniknął, zaczęły stopniowo zanikać również wszystkie ohydne obiekty z terenu stadionu, a także resztka mgły, która jako ostatnia blokowała widoczność z zewnątrz.
- No cóż, odwaliliśmy jak zawsze kawał dobrej roboty, co nie, Nocturn Araya? - powiedział blondyn spoglądając na swoją broń. - Spadajmy stąd, zanim ktoś nas zauważy.
Emeccy teleportował się na chwilę przed tym jak mgła całkowicie zniknęła, a policyjne helikoptery wezwane jako wsparcie zaczęły się obniżać na teren boiska.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania