Othermatter; Rozdział 5 - Zhańbiona chwała
"Ród Bluestone był znany w upadłej Rzeczywistości Torrara za niezwykle rozwiniętą wiedzę swoich przedstawicieli w kierunku właściwie wszelkich dziedzin. Byli to zarówno zabójczo skuteczni wojownicy, jak i mędrcy znający nawet najbardziej skryte tajemnice Othermatter. Nikt jednak nie wiedział dlaczego członkowie tego rodu byli tak niezwykli, bowiem ich życie i historia były owiane wielką tajemnicą. Wiele istot jednak nie przepadało za tym rodem i nie chciało mieć go jako swojego sojusznika. Znaczna większość Bluestone'ów miała bardzo oschły charakter, dodatkowo wydawało się, że spoglądają na wszystkich z góry. Ród przez wiele tysięcy lat był niezwyciężony, jednak z powodu Splugawionej Wojny - największej i najbardziej krwawej w historii Othermatter wojny z Zaświatami Bluestone'owie upadli, a po zniszczeniu Rzeczywistości Torrara podczas Wojny niemal wszyscy członkowie klanu zniknęli bez śladu."
Wszechświat Zero; Wymiar Delta; Planeta Scelus
W zachodnim skrzydle drugiego piętra Gai znajdował się spory kompleks pomieszczeń wykonanych w barokowym stylu. W wielu z nich umieszczone były ukryte głośniki, z których nieustannie dochodziły dźwięki odprężającej muzyki oraz liczne źródła niebieskiego światła, czy to lampy, żarówki, spreparowane świeczki. Duża, hebanowa brama prowadząca do wielkiego, ciemnego salonu wypełnionego po brzegi wysokimi półkami z książkami otworzyła się z głośnym zgrzytem. Charles rozejrzał się po niebieskim pokoju. Spoglądał na tytuły książek na półkach. Nie ważne na którą by nie spojrzał, znał na pamięć jej zawartość. Poza tym i tak nie miał czasu na czytanie. Szybkim krokiem podszedł do drzwi w odległej ścianie na przeciwko i przeszedł przez nie. Jego stopy uderzały o podłogę całkowicie pokrytą puchowymi dywanami gdy przechodził pomiędzy wieloma pracowniami alchemicznymi i astronomicznymi. W końcu idąc jednym z korytarzy zatrzymał się, gdy usłyszał zza jednych z wielu drewnianych drzwi bardzo cichy płacz. Podszedł do nich ostrożnie i lekko w nie zapukał. Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, a płacz nie przycichł ani na chwilę. Charles postanowił mimo wszystko wejść do środka. Otworzył powoli drzwi, po czym szybko oślepiło go niebieskie światło, które było tutaj intensywniejsze, niż gdziekolwiek indziej. Z zamkniętymi oczami pomacał po ścianie aż znalazł ściemniacz, którym zmniejszył moc lamp w sypialni. Poprawił okulary i spojrzał na duże łóżko na środku pokoju. Leżała na nim dziewczyna w jego wieku. Ubrana była w granatową bluzę z kapturem, krótkie czarne dżinsy oraz tego samego koloru zakolanówki i buty. Nosiła na głowie czarne słuchawki, a jej krótkie, granatowe włosy były lekko zmierzwione przez niespokojne obracanie się na łóżku. Dziewczyna leżała w tej chwili na brzuchu, a swoją twarz ukryła w poduszce. Nie było tu nikogo innego, więc to ona musiała płakać. Charles westchnął. Mimo, że jego twarz zawsze okazywała tę samą neutralność, czuł do tej dziewczyny głębokie współczucie i empatię.
- Nadal tutaj leżysz? - zaczął chłopak. - Już jest późna godzina.
Dziewczyna ani drgnęła i wciąż płakała, jakby nie usłyszała pytania Charlesa. Brunet usiadł na łóżku i zaczął ją lekko głaskać po plecach. Spędzili tak kilka minut w milczeniu, aż nastolatka powoli podniosła głowę i spojrzała na niego. Była z twarzy niemal identyczna, co siedzący przy niej chłopak. Ich oczy były tego samego koloru i kształtu. Nawet miała pieprzyk pod prawym okiem tak samo, jak on. Dziewczyna ciągle się nie odzywała i próbowała zetrzeć mimowolnie płynące po policzkach łzy. Charles patrzył się na nią przez chwilę, po czym ją przytulił. Jej ramiona dotąd napięte opadły bezwładnie na łóżko, jakby dziewczyna straciła nad nimi całą kontrolę.
- Opowiesz mi, co się tym razem stało, Charlie? - zapytał łagodnie Charles. Przez chwilę pomyślał, że mówiąc "tym razem" sprawi, iż dziewczyna jeszcze bardziej się zasmuci, ale odetchnął z ulgą, gdy poczuł, że to nie nastąpiło.
- Bracie, ja... - nastolatka na chwilę przerwała pociągając nosem, po czym dokończyła. - ...Ja znowu nabroiłam.
Brunet lekko odsunął się od siostry. Charlie wiedząc, że Charles będzie chciał ją o to zapytać od razu zaczęła grzebać pod poduszką, aż wyjęła spod niej dwa przedmioty. Krótkie, kanciaste, stalowe ostrze oraz ozdabianą szafirami rękojeść wykonaną z jadeitu. Gdy dziewczyna spojrzała na te elementy łzy zaczęły intensywniej wyciekać z jej oczu.
- Zniszczyłam sztylet mamy... - powiedziała jąkliwie. - T-to był wypadek. Ja naprawdę n-nie chciałam...
- Dobrze, rozumiem. Nie zrobiłaś tego celowo - Charles wziął połamany nóż i ponownie przytulił Charlie. - Nic się nie stało, siostro. Sztylet się naprawi. Nawet jeśli to będzie trwało długo, to wszystko będzie dobrze.
Po kilku następnych długich minutach dziewczyna się uspokoiła na tyle, żeby przestać płakać. Lekko odepchnęła brata i ponownie pociągnęła nosem.
- Dzięki - rzekła już o wiele bardziej stabilnym głosem. - Naprawdę mnie pocieszyłeś.
- To sprawia, że również i ja jestem szczęśliwy - odparł Charles, chociaż się nie uśmiechał. Nie robił tego już od tak dawna, że może nawet zapomniał, jak to się robi. - Pójdę z tym sztyletem do Cindy i zobaczymy, co da radę z tym zrobić.
Brunet wstał z łóżka i poszedł w stronę drzwi. Zanim wyszedł z pokoju odwrócił się do Charlie. Dziewczyna uśmiechnęła się słabo, aby zakomunikować mu, że już wszystko w porządku. Charles przytaknął w odpowiedzi i zamknął drzwi za sobą. Charlie była taka od kiedy pamiętał. Reagowała na wszystko albo bez żadnych emocji, tak jak on, albo kilka razy bardziej emocjonalnie, niż większość ludzi. Dlatego często się zdarzało, że brunet musiał uspokajać swoją siostrę. Dziewczyna wiele razy mu mówiła, że postara się zapanować nad swoją znaczną wrażliwością emocjonalną, ale jak na razie nie było widać większych postępów.
Chłopak opuścił zachodnie skrzydło i szybkim krokiem zmierzał w stronę schodów prowadzących na wyższe piętro, gdzie znajdowała się kuźnia. Charles wiedział, że fizyczna naprawa tego sztyletu będzie łatwa. Gorzej było jednak z przywróceniem jego specjalnych zdolności. Nóż ten był ważnym rodzinnym artefaktem przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Według opowieści jego rodziny nóż został stworzony przez przodka bruneta, jednego z najlepszych kowali, którzy kiedykolwiek istnieli. Mężczyzna studiował też pradawną Kinezę po to, by wykorzystaną wiedzę użyć na jednej ze stworzonych przez siebie broni. Tak powstał sztylet, który mógł absorbować Kinezę lodu, specjalność ów kowala, aby stale stawać się coraz silniejszy. Jednak pewnego dnia w niewyjaśnionych okolicznościach broń straciła tą właściwość oraz całą moc, którą pochłonęła przez te wszystkie lata. Już w momencie gdy Vidalia, matka Charlesa otrzymała sztylet, był on zwykłym kawałkiem stali. Brunet od zawsze chciał przywrócić utraconą moc tej broni. Przestudiował prawie wszystkie książki, które pozostały po jego rodzinie, ale nadal nie mógł odnaleźć nurtujących go odpowiedzi. Mimo tego nie przestawał nad tym rozmyślać. Vidalia również chciała przywrócić moc broni, a podczas ich ostatniego spotkania kobieta powiedziała swojemu synowi, aby między innymi dokończył to, co ona zaczęła. Miało to miejsce dziesięć lat temu. Charles nigdy już jej potem nie zobaczył, ale w głębi duszy wiedział, że Vidalia nadal żyje gdzieś w Othermatter, oczekując na odpowiednią chwilę do ich zjednoczenia.
Brunet przestał rozmyślać, gdy znalazł się przed drzwiami kuźni. Pchnął je lekko i wszedł do jak zwykle gorącego pomieszczenia. Było tu jednak coś nietypowego, a mianowicie mnóstwo dymu, przez który Charles kaszlał i szczypały mu oczy. Jak najszybciej poszedł do centralnej części pomieszczenia, w którym znajdował się duży zbiornik wypełniony roztopionym metalem. Nad nim stała Cindy wlewająca metal do wielu form naraz. Formy te miały różne wymyślne kształty nie przypominające typowego oręża.
- Cindy - zawołał Charles ochrypniętym głosem.
- Hej, Charles! - różowowłosa pomachała mu. - Zobacz, jakie wymyśliłam odjechane formy! Moje bronie nie będą miały porównania z żadnymi innymi!
- Tak, świetnie, ale czy mogłabyś coś zrobić z tym dymem? - chłopak wskazał rękami dookoła siebie.
- Faktycznie jest go tu trochę więcej, niż ostatnio - Cindy się rozejrzała, po czym podeszła do dźwigni przymocowanej do ściany. - Wiesz, ja na to nie zwróciłam uwagi bo jestem do tego przyzwyczajona, co nie?
Młoda dziewczyna pociągnęła za dźwignię i z sufitu zaczęły dobiegać głośne szumy klimatyzacji. Po krótkim czasie większość dymu zniknęła i dało się już normalnie oddychać.
- Ja nie wiem co twoje płuca wykorzystują zamiast tlenu - powiedział Charles. - Tak w ogóle to skąd się go tutaj tyle wzięło?
- Aaa... Możliwe, że w którymś kominie znajduje się przeciek. Chyba będę musiała to potem sprawdzić - odparła Cindy. - No ale czemu tu przyszedłeś?
Geniusz podszedł do młodej dziewczyny, wyjął z kieszeni złamany sztylet i podał go jej. Cindy oglądała obie części ze wszystkich stron przez krótką chwilę.
- To jest ten wasz sztylet jak rozumiem? - spytała. - On chyba był jakiś ważny, czy coś?
- Po prostu chcę, żebyś go złożyła z powrotem - rzucił Charles.
Cindy wzruszyła ramionami i podniosła ze stołu obok coś, co przypominało dużą chochlę i nabrała nią trochę płynnej stali z jednego z mniejszych zbiorników stojących niedaleko. Podeszła z tym wszystkim do kamiennego stołu, położyła na nim obie części sztyletu tak, aby się ze sobą stykały, wylała na nie trochę metalu, przytrzymała je dłuższą chwilę, wsadziła do naczynia z zimną wodą, uderzyła parę razy młotem, a na koniec potraktowała kamieniem szlifierskim. Po łącznie kilku minutach pracy Cindy przyjrzała się złożonej broni, po czym oddała ją Charlesowi.
- Jak nowy - powiedziała.
- Nie do końca, ale dzięki - odparł brunet i zmierzył w kierunku wyjścia.
Charles po zamknięciu drzwi do kuźni zaczął się przyglądać sztyletowi. Zdawało się, że wyglądał tak samo, jak zawsze. Brunet miał już schować nóż za pas, ale coś go przed tym powstrzymało. Spojrzał na niego raz jeszcze. Jeden z szafirów, którym ozdobiona była rękojeść stał się o wiele ciemniejszy od pozostałych. Chłopak obrócił sztyletem, żeby zobaczyć czy któryś z pozostałych klejnotów również wygląda inaczej. Wszystkie wyglądały tak jak dawniej, jednak nagle ciemny szafir na nowo nasycił się niebieskim kolorem. Charles ponownie obrócił broń i kamień znowu stracił barwę. Geniusz zastanowił się nad tym przez chwilę.
- "Czy to mi pokazuje kierunek?" - pomyślał.
Wystawił sztylet ostrzem na wprost i obrócił się wokoło, tak jakby był w ciemnym pomieszczeniu i oświetlał teren wokół siebie latarką. Okazało się, że szafir posiada najintensywniejszy odcień wtedy, gdy Charles wskazywał nim na korytarz, którym tu przyszedł. Postanowił, że zacznie iść w tym kierunku. Poszedł schodami na poprzednie piętro i kroczył krętymi korytarzami, ciągle sprawdzając, czy kolor klejnotu nie zostaje stłumiony.
Po paru minutach wędrówki szafir na rękojeści sztyletu zaczął się świecić. Charles podniósł głowę i zobaczył, że stoi pod bramą do zachodniego skrzydła. Wrócił do komnat należących obecnie do niego i jego siostry. Chłopak zaczął rozważać, dlaczego sztylet zaprowadził go akurat tutaj. Z jednej strony było to logiczne, ponieważ w tych komnatach znajduje się mnóstwo rzeczy związanych z rodem Bluestone, jednak brunet nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek znajdowało się tu coś powiązanego z tą bronią. Mimo wszystko przeszedł przez bramę. Szedł dalej będąc prowadzonym przez szafir. Wtedy kamień zaczął na zmianę świecić i przygasać. Wyglądało na to, że tutaj, w wypełnionym wyniosłymi biblioteczkami salonie jest coś, co sztylet chciał pokazać chłopakowi.
- "Jeśli tak jest i tą rzeczą jest jakaś nieprzeczytana przez mnie książka, to w jaki sposób mam ją znaleźć?" - brunet podrapał się po głowie.
Jakby w odpowiedzi nóż zaczął lekko drgać i silnie szarpnął ramieniem Charlesa, w którym go trzymał. Broń wskazywała w górę, na jedną z półek z książkami. Teraz brunet nie był w stanie, ani ruszyć ramieniem, ani wypuścić noża z ręki. Nieważne jak by się obrócił, ramię w którym trzymał nóż ciągle pokazywało na coś konkretnego na biblioteczce. Chłopak jedynie westchnął i podszedł do wysokiej drabiny na kółkach stojącej nieopodal. Chwycił ją i przysunął na odpowiednie miejsce. Gdy się po niej wspinał jego ramię zaczynało coraz bardziej opadać. W końcu, po wdrapaniu się dość wysoko ręka chłopaka wskazała na przestrzeń pomiędzy książkami, a sztylet ponownie zadrgał. Geniusz wyciągnął wolną rękę do tej przestrzeni. Okazało się, że pomiędzy półką, a tylną ścianą biblioteczki jest dość głęboka pustka. Charles wkładał ramię coraz głębiej w ten obszar, uważając aby się nie przewrócić. W końcu jego palce natrafiły na jakiś twardy obiekt. Złapał za niego. Było to coś małego i prostokątnego. Zapewne książka, tak jak się spodziewał. Nie pamiętał jednak, żeby ukrywał którąś z nich, jak również był pewny, że żadna biblioteczka nie ma takich zagłębień za półkami. Ostrożnie wyjął książkę i spojrzał na jej bardzo zakurzoną okładkę. Nabrał powietrza i dmuchnął na nią. Część kurzu została zwiana, dzięki czemu Charles mógł już zobaczyć tytuł. „Brise Saphir - Jego historia i tajemnice." Wygląda na to, że ten tom to dokładnie to, czego brunet od dawna poszukiwał. Poruszał swoim drugim ramieniem, upewniając się, że już odzyskał nad nim kontrolę. Najwidoczniej nie tylko chłopak poszukiwał tego dzieła. Schował sztylet za pas, a książkę chwycił pod ramię. Zszedł po drabinie na podłogę i przeszedł się po salonie, aż znalazł się w jego centrum, gdzie stał duży, szklany stół otoczony przez wiele wygodnych, skórzanych kanap. Usiadł na jednej z nich i otworzył książkę na pierwszej stronie. Było na niej napisane dokładnie to samo, co na okładce. Chłopak postanowił pominąć kilka kartek i zacząć czytać od razu od pierwszego rozdziału.
"Brise Saphir. Jest to obiekt wytworu Bluestone, który posiada prawdopodobnie największą aurę tajemniczości spośród jakichkolwiek innych naszych tworów. To właśnie dzięki tej niepozornej broni nasz ród był w stanie osiągnąć wiele, a nasze nazwisko zawsze zdobiło skład najważniejszych generałów i doradców w Rzeczywistości Torrara."
Charles zaczął się zastanawiać, sprzed ilu lat pochodzi ten tekst. Dobrze pamiętał z przeczytanych książek o czasach świetności jego rodu, jednak było to niezwykle dawno temu.
"Początki stworzenia Brise Saphir sięgają przerażających czasów Splugawionej Wojny, kiedy to Zaświaty rozpoczęły swą inwazję od Rzeczywistości Torrara. Był to koszmarny okres. W powietrzu czuć było stale rozpacz i śmierć. Niebo stało się tak ciemne, że zapanowała ciągła noc. Każdy dzień zdawał się być niemal niemożliwą do zwyciężenia walką o przetrwanie. Wtedy pieczę nad Othermatter sprawował poza Cesarzem Takezar, mistrz iluzji. Nasz ród twierdził, że Takezar jest zbyt niekompetentny do zajmowania stanowiska prawej ręki Cesarza i nie raz informowaliśmy o tym Radę Sześciu bez wiedzy Takezara, jednak oni nie zdawali się tym zbyt przejmować, co było bardzo nie w ich stylu."
Chłopak poczuł narastającą nudę, ponieważ już od dawna znał tę historię. Postanowił przeskoczyć kilkanaście stron do przodu. Kiedy przewracał strony w pewnym momencie jego wzrok natrafił na szczegółowo naszkicowany projekt sztyletu. Brunet poprawił okulary i zaczął uważnie czytać.
"Ebenezer, jeden z moich kuzynów, był najlepszym kowalem, jakiego znałem. Jak i również najlepszym kowalem, jakiego znało większość Othermatter. Wiem, że poza kowalstwem Ebenezer również od znacznie dłuższego czasu studiował sekrety Kriokinezy i zdawał się opanować ją do perfekcji, więc byłem pewny, że zwracam się do właściwego człowieka. Poprosiłem go, aby wykuł broń tak potężną, jaka tylko jest w stanie istnieć. Broń, która przewyższyłaby siłą Nocturn Araya, miecz Sędziów. On odpowiedział, że potęgi tego ostrza nie można dorównać, a tym bardziej przewyższyć, jednak i tak postanowił stworzyć coś niezwykle potężnego. Powiedziałem jednak, żeby nie wspomniał o tym ani słowa Staruszkowi. Od tamtego czasu Ebenezer zamknął się w swoich komnatach i nie wychodził z nich przez kilka dobrych dni. Codziennie po parę razy stukałem do jego drzwi, jednak nie otrzymywałem żadnych odpowiedzi. Mimo to słyszałem ze środka różne dźwięki, takie jak spadanie przedmiotów na podłogę, przetrząsanie zawartości skrzyń, czy inne odgłosy, których nie mogłem zidentyfikować. W końcu po dwóch tygodniach Ebenezer zaprosił mnie do środka i pokazał mi ten szkic. Powiedział, że jest pewny, iż ta broń spełni moje wszelkie oczekiwania. Będzie w stanie pochłaniać Kriokinezę ze wszystkiego, czego dotknie jego ostrze, a wyzwolić ją będzie można słowami: Ego voco te, Chione. Rzekomo wyzwolenie będzie tak silne, że nawet wypowiedzenie go w myślach może zadziałać, dlatego będę musiał uwa..."
Brunet nagle przerwał czytanie gdy poczuł bardzo silny chłód w okolicach pasa. Uświadomił sobie, że to sztylet go emituje. Chłód stał się tak intensywny, że nastolatek szybko wstał, chwycił nóż i rzucił go na kanapę, odkładając przy tym książkę i odruchowo łapiąc się za miejsce, które zostało silnie oziębione. Charles zaczął uważnie przyglądać się sztyletowi, który połyskiwał na niebiesko. Wtedy znikąd pojawiła się intensywna burza śnieżna, przez którą chłopak musiał przysłonić sobie twarz ramieniem i zamknął oczy. Minęło kilka nieprzyjemnych sekund, po których cały śnieg upadł na podłogę. Geniusz ostrożnie otworzył oczy i się rozejrzał. Był w zupełnie innym miejscu, niż przed chwilą.
Wyglądało to na jakąś zamrożoną jaskinię. Panował w niej półmrok, a ściany, podłoże i sklepienie były w całości wykonane z lodu. Charles wyjął z kieszeni latarkę i włączył ją. Był w stanie teraz dojrzeć kłęby pary wydobywające się z jego ust wraz z każdym oddechem. Rozejrzał się dookoła. Znajdował się w małym, ślepym zaułku z tylko jednym tunelem prowadzącym dalej. Geniusz spojrzał w dół i spostrzegł leżący pod jego stopami sztylet. Ostrze było nadal bardzo zimne, jednak rękojeść zdawała się nieco ogrzać. Chłopak chwycił za nią i postanowił pójść w głąb groty. I tak nie miał przy sobie długofalówki, więc nie miał jak skomunikować się z pozostałymi.
Charles już od kilkunastu minut kręcił się po jaskini. Tunel, którym szedł odbiegł w parę innych korytarzy, tworząc labirynt. Chłopak pomyślał, że rozsądnie będzie iść wzdłuż prawej ściany. Przynajmniej będzie mało prawdopodobne, że będzie błądził po tych samych miejscach.
Po kilku następnych minutach zaczął się lekko niecierpliwić, ze względu na to, że bateria w latarce powoli się wyczerpywała oraz nic nie zapowiadało na to, iż jest bliski wyjścia z jaskini. Jednak za którymś zakrętem zauważył blade światło. Podszedł tam szybkim krokiem i ujrzał długi korytarz, na którego końcu światło świeciło o wiele jaśniej. Brunet wzruszył ramionami i poszedł dalej, aby sprawdzić co znajduje się na końcu.
Chłopak wszedł do groty o wiele większej, niż poprzednie. Okazało się, że światło pochodziło od przypominających stalaktyty kryształów wiszących przy sklepieniu. Na środku groty znajdowało się małe jeziorko wypełnione, co dziwne, ciekłą wodą, a przed nim coś w rodzaju piedestału wykonanego z jadeitu. Gdy Charles do niego podszedł sztylet ponownie zaczął emitować zimno. Brunet przyjrzał się obiektowi przed stawem. Była w nim wyryta wąska i głęboka szczelina. Stwierdził, że broń zaprowadziła go całą drogę aż tutaj. Podszedł do piedestału i spróbował umieścić w nim sztylet ostrzem do dołu. Pasował idealnie.
- Więc... co teraz? - Charles skrzyżował ramiona na piersi.
Minęło kilka chwil, lecz pomimo to nic się nie wydarzyło. Chłopak westchnął i zaczął się zastanawiać nad tym, jak może się stąd wydostać. W pewnym momencie jednak znaczny spadek temperatury przerwał jego rozmyślania. Do tej pory udawało mu się nie zwracać na nią uwagi, nawet pomimo letniego ubrania, jednak teraz zaczynało być o wiele zbyt zimno, żeby dało się wytrzymać. Po paru sekundach niektóre z mniejszych kryształów odczepiły się od sufitu i unosząc się w powietrzu podleciały do sztyletu, po czym zaczęły wirować wokół niego. Brunet pomyślał, że może to dziwne zjawisko sprawi, iż broń odzyska chociaż część jej dawnej mocy. Wtedy cała jaskinia zaczęła się trząść. Nastolatek musiał co chwilę unikać kryształowych sopli, ponieważ niemal wszystkie po kolei odpadały na podłogę, a ich światło zaczynało przygasać. Na jeziorku natomiast pojawił się wir, z którego wydobywało się zielonkawe światło. Kiedy Charles poczuł, że trzęsienie zaczyna słabnąć, zauważył, że z wody wyłania się wysoka postać wykonana w całości z lodu. Mierzyła około dwóch i pół metra wysokości. Była osadzona na potężnych nogach, jej szerokie ramiona były zakończone dłońmi z ostrymi jak brzytwa pazurami, a jej twarz składała się jedynie z dużego, świecącego się na zielono kryształowego oka. Postać wyszła powoli z wody, cały czas przyglądając się przybyszowi. Charles oddychał spokojnie, jednak był przygotowany na atak. Nie był jeszcze pewny intencji stworzenia. Po chwili niepokojącej ciszy lodowy twór wyciągnął otwartą dłoń do chłopaka, ukazując wbity w nią zielony kryształ, który intensywnie świecił. Zanim brunet dobrze mu się przyjrzał, z kamienia wystrzelił silny promień lodowej Kriokinezy. Stwór zaatakował nagle, jednak nastolatek odpowiednio szybko zwolnił na chwilę czas używając swojej rzadko spotykanej specjalizacji, Chronokinezy. Pozwoliło mu to uniknąć ataku. Bestia wyglądała przez moment na zdumioną, jednak kontynuowała ofensywę, tym razem wytwarzając wiele lodowych sopli ze swojej klatki piersiowej, które z dużą szybkością poleciały w stronę Charlesa. Ten spróbował jak najszybciej skupić Kinezę i zatrzymać wszystkie lodowe kolce, jednak dla wielu istot nie byłoby to łatwe wyzwanie. Co prawda większość z nich udało mu się zatrzymać, jednak wciąż były takie, które go trafiły i boleśnie zraniły nogę, ramię i twarz. To sprawiło, że chłopak ciężej oddychał, mimo zachowania ciągle tego samego, neutralnego wyrazu twarzy.
- "Samemu niewiele zdziałam" - pomyślał, a następnie spojrzał na nóż, który ciągle znajdował się w piedestale. - "Teraz tylko on może mi pomóc."
Charles gwałtownie pobiegł w stronę bestii, wykonując pomiędzy jej nogami wślizg na gładkiej, lodowej powierzchni. Stwór spróbował go chwycić swoimi pazurami, ale brunet w ostatniej chwili uniknął ich, powodując, że bestia się zachwiała. Chłopak zatrzymał się uderzając stopami o piedestał, a następnie szybko wstał i chwycił mocno rękojeść noża. Istota jeszcze się do niego nie odwróciła. Charles zauważył na tyle jej głowy coś w rodzaju białego okręgu. Podbiegł do bestii, podskoczył tak wysoko jak umiał i ugodził ją prosto w środek obręczy. Bestia nie wydała żadnego dźwięku, zapewne nie miała jak tego zrobić, ale i tak odruchowo złapała się za tył głowy.
- "A więc tu jest twój słaby punkt, czyż nie?" - Charles przytaknął do siebie.
Postanowił, że resztką sił spowolni cały czas wokół siebie, aby bestia miała jeszcze większe trudności z obracaniem się. Oczywiście spowolnienie nie mogło być zbyt mocne, aby geniusz nie zmęczył się zbyt szybko.
Gdy to zrobił zaczął biegać wokoło stwora. Ocenił, że takich jak on można przyprawić o zawroty głowy. I miał rację. Zaledwie po dwóch okrążeniach stwór zdawał się być oszołomiony. Chłopak stanął za nim i spróbował zaatakować go w ten sam sposób, jednak stało się coś, czego nawet sam brunet się nie spodziewał. Pomimo zwolnionego czasu z pleców bestii w bardzo szybkim tempie wyrosła trzecia ręka, która solidnie uderzyła chłopaka w twarz. Okulary zostały zrzucone z nosa Charlesa, a on sam poleciał do tyłu i uderzył plecami o ścianę nad jeziorkiem. Osunął się do wody, jednak okazało się, że jej powierzchnia jest dziwnie płytka, mimo tego, że przed chwilą wyłonił się z niej ten goliat. Brunet ostrożnie otworzył oczy. Jego wzrok był niewyraźny, jednak ogromna, niebieska sylwetka stojąca tuż nad nim była dobrze widoczna. Stwór wyciągnął do niego rękę z zamiarem wykończenia go swoim promieniem. Wtedy Charles uświadomił sobie, że dalej ściska w ręku sztylet. W jakiś sposób nie wypadł mu z ręki po potężnym ciosie przeciwnika.
- "Wygląda na to, że nie mam innego wyjścia" - pomyślał, a następnie złapał rękojeść obiema rękami oraz skierował nóż ostrzem do stwora. - Ego voco te, Chione!
Potwór strzelił promieniem, który zaczął być wsysany przez ostrze sztyletu. Szafiry na rękojeści świeciły oślepiająco, a cała broń bardzo mocno drgała, przez co Charles musiał ją trzymać z całych sił. Ostrze natomiast zdawało się coraz bardziej zmieniać swoją barwę z szarej na perłową z każdą sekundą, w trakcie której wchłaniało promień. Dopiero po chwili bestia zauważyła, że coś jest nie tak i przerwała atak, ale było już za późno. Dzięki nagromadzonej energii ostrze wystrzeliło tym samym promieniem, którego użyła istota. Trafił ją w oko, a następnie przebił jej głowę na wylot. Stwór poleciał do tyłu i z dużym łoskotem uderzył o podłoże. Nastolatek powoli wstał i podszedł do swoich okularów.
- Wygląda na to, że odzyskałeś swoją moc i niedługo przestaniesz być taki tajemniczy, co nie Brise? - stwierdził, zakładając okulary na nos. - Może teraz pozwolisz mi się stąd wydostać?
Jak na zawołanie wokół chłopaka ponownie utworzyła się burza śnieżna, ale tym razem wydawała się być łagodniejsza. Po krótkiej chwili chłopak znowu stał w swoich komnatach w Gai.
- "Będzie trzeba dokładnie przestudiować tę książkę, ale najpierw zapiszmy coś o tej istocie - Charles wyjął zza pasa mały notes i długopis wsadzony w jego grzbiet. Było w nim zapisane mnóstwo notatek o różnych bestiach, jakie spotkał do tej pory. - Zacznijmy od nazwy. Może Lodowy Golem..."
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania