Othermatter; Rozdział 6 - Alter ego
"Czasami mówi się, że nawet w najczystszym sercu zawsze znajdzie się odrobina zła. Pewnego razu Rada Sześciu oraz wielu innych mieszkańców Othermatter przekonało się o tym na własnej skórze. Emeccy Mondero, Sentinel Wszechświata Centralnego oraz siedemnasty Sędzia. Są to dwa niezwykle ważne stanowiska, każdy na swój sposób. Logicznym więc jest, że musi je zajmować ktoś na kim można polegać zawsze, niezależnie od sytuacji. Ktoś całkowicie wypełniony dobrem, bez krztyny złych czynów na koncie. Taki swego czasu był Emeccy. Rada w trakcie wybierania go na Sentinela i uważnego obserwowania większości jego czynów stwierdziła, że rola Sędziego nie będzie sprawiała mu żadnych kłopotów. Tym bardziej musieli wybrać kogoś nowego jak najszybciej po nagłym zaginięciu poprzedniego Sędziego bez śladu. Emeccy był najlepszym do tej roli kandydatem. Chłopak bez wahania zgodził się zostać następcą posiadania niezwykle silnej Parakinezy, Kinezy światła. Przez wiele setek lat blondyn udowadniał Radzie, że nie myliła się co do niego. Był w stanie znaleźć czas zarówno dla obowiązków Sentinela, jak i Sędziego. Czasami nawet je ze sobą łączył. Wszystko szło jak po maśle, jednak do pewnego wydarzenia. Któregoś razu Emeccy spotkał na swojej drodze wyjątkowo podłego oraz potężnego demona z Zaświatów, Xylomorta. Był to jeden z niewielu przeciwników, których chłopak nie był w stanie pokonać. Od tamtego czasu Emeccy napotykał się na niego wielokrotnie. Zdawało się, że demon zawsze był w miejscu, do którego Sentinel był wzywany na zrobienie porządku. Często bywało, że Xylomort atakował miejsca i osoby bliskie blondynowi. Pokonywał go w walce, a następnie pozbywał się wszystkiego i wszystkich, co Sędzia chciał ochronić. To powodowało, że wraz z upływem lat, spotkania z demonem się nasilały, w wyniku czego Emeccy tracił coraz to więcej swoich przyjaciół. Ciągle był prześladowany przez tego potwora i ciągle z nim przegrywał, co powodowało kolejne utraty tego, co poprzysiągł sobie chronić. W pewnym momencie, po kolejnej z wielu przegranych walkach z Xylomortem coś się stało z Emeccy'm. Coś, o czym nikt woli dziś nie wspominać."
Wszechświat Zero; Wymiar Epsilon; Planeta Nadiri
Był środek nocy. Emeccy i Josh ukrywali się za czerwono listnymi drzewami w lesie i trzymali w rękach lornetki z wbudowanymi noktowizorami. Wpatrywali się w niebieską polanę rozpościerającą się przed nimi. Kilka godzin wcześniej doszły ich słuchy od nielicznych inteligentnych mieszkańców tej zdominowanej przez bestie planety, że na Polanach Północnego Wiatru można spotkać tajemniczą istotę. Zawsze nosi na plecach duży tobołek, rzekomo wypełniony najlepszym sprzętem elektronicznym. Emeccy po usłyszeniu tego od Josha stwierdził, że skądś kojarzy tą historię. Według niej ten sprzęt może być tym samym, który wielokrotnie znikał z lokalnych magazynów zbudowanych przez mechanicznych kolonistów z Rzeczywistości Meracara. Może udałoby im się odnaleźć istotę i przekonać się, czy zaopatrzony przez nią sprzęt nie jest kradziony. Warto było się o tym przekonać, ponieważ urządzenia były podobno niezwykle ważne dla kolonistów z Meracary. Zgodnie z tym, co mówili miejscowi, ta dziwna postać pojawia się zawsze w momencie, gdy światło księżyca pada dokładnie na sporych rozmiarów okrągły kamień stojący samotnie na środku łąki. Przybywa za każdym razem z innego kierunku. Następnie zostawia zawartość swojej torby pod głazem i odchodzi. Zaraz po chwili wszystkie te przedmioty znikają bez śladu.
- Emeccy, czy to co robimy to czasem nie jest kradzież? - spytał zmieszany Josh spoglądając na przyjaciela.
- Sam zaproponowałeś, żeby to sprawdzić - odparł Sentinel ciągle spoglądając na pole i stojący na nim kamień. - Poza tym ukraść złodziejowi to nie grzech, szczególnie dlatego, że przecież wszystko zwrócimy prawowitym właścicielom.
- W sumie możesz mieć rację - szatyn podrapał się po głowie.
- Zważając na opowiadania miejscowych, ten tajemniczy ktoś powinien za chwilę się pojawić - Emeccy nieco mocniej ścisnął lornetkę.
Josh ponownie zaczął spoglądać na polanę przez swoją. Światło księżyca padało na teren niedaleko kamienia i szybko się do niego zbliżało. Oboje zaczęli nieco wolniej oddychać w oczekiwaniu. Północny wiatr, od którego łąka zawdzięczała swoją nazwę wydawał aktualnie jedyny możliwy do usłyszenia dźwięk. Po kilku cichych sekundach światło zatrzymało się w chwili, gdy w pełni oświetliło skałę. Mimo wszystko przez parę minut nic się nie wydarzyło. Josh chciał stwierdzić, że te opowieści to pewnie zwykłe plotki, ale zrezygnował kiedy zobaczył w oddali niską, zgarbioną postać powoli dreptającą w stronę kamienia. Istota kulała, a na plecach niosła worek większy od niej samej. Był wypchany po brzegi, mało brakowało, aby materiał worka został rozerwany. Oboje obserwowali przybysza, ani na moment nie spuszczając z niego wzroku. Gdy postać dotarła do skały, można było dokładniej się jej przyjrzeć w bladym świetle. Była łysa, cała pomarszczona i naga, z wyjątkiem brązowego łachmanu owiniętego wokół pasa. Wyglądem przypominała goblina. Jej wyraz twarzy nie wskazywał na to, że podoba jej się to, co w tej chwili robi. Chwyciła za swój bagaż i wysypała całą zawartość pod skałą. Były to jakieś części elektroniczne, podzespoły i wiele innych rzeczy. Większość z nich Emeccy widział pierwszy raz w życiu. Dzięki temu od razu wiedział, że zostały wykonane przy użyciu nietypowej technologii pochodzącej z Rzeczywistości Meracara, co również potwierdzało opowieści o kradzieży. Gdy torba została opróżniona zgarbiona postać rozejrzała się parę razy wokół siebie. Kiedy jej wzrok powędrował w stronę dwójki przyjaciół szybko ukryli się za swoimi drzewami. Odczekali parę chwil, a następnie Emeccy dyskretnie wyjrzał na polanę. Okazało się, że goblinowatej istoty już nie było.
- To co, idziemy po te fanty? - szepnął Josh.
- Poczekaj, zawsze znikały po chwili - odparł Emeccy. - Odczekajmy jeszcze parę minut. Musimy się upewnić, co się z nimi dzieje.
Chwycili ponownie lornetki i spojrzeli na stos urządzeń. Zaledwie po minucie pojawiła się wysoka osoba ubrana w znajomy strój.
- Czy to...? - ręka Josha odruchowo powędrowała do rękojeści jego kordelasa.
- Jeden ze Złodziei Gwiazd - dokończył Emeccy, a na jego twarzy pojawił się zniesmaczony wyraz.
Łupieżca podchodził szybkim, pewnym siebie krokiem do skały, a w ręku trzymał podobny worek, jaki miał goblin. Prędko schował do niego leżące na ziemi komponenty, a następnie zawrócił idąc w tym samym kierunku, z którego tu przyszedł.
- Nie możemy go zgubić - rzucił Emeccy i zaczął cicho go gonić.
Złodziej Gwiazd poszedł w kierunku lasu. W pewnym momencie zarzucił sobie worek na plecy, zawiązał go mocno i zaczął biec. Josh od razu pomyślał, że zostali przez niego wykryci. Mimo wszystko blondyn dalej go gonił, nie skracając, ani wydłużając dystansu od celu. Szatyn stwierdził, że nawet jeśli zostali zauważeni, to i tak musieli dowiedzieć się czegoś o tym, co tu się dzieje. Łupieżca poruszał się bardzo szybko, o wiele szybciej niż normalny człowiek. Co prawda dla Emeccy'ego nie robiło to większej różnicy, wciąż był w stanie utrzymywać na nim wzrok, ale Josh po pewnym czasie został daleko w tyle. Blondyn spojrzał za siebie, na niego i postanowił się zatrzymać.
- Co ty robisz? - szatyn do niego syknął. - Ucieknie nam!
- To i tak nic nie da - Sentinel podparł ręką podbródek. - Wiedział, że jest ścigany, więc pewnie by się gdzieś kręcił, aby nas zgubić. Do tego, z tego co zauważyłem zaczął się zachowywać tak, jakby już dotarł do swojego celu.
- Więc co robimy, wracamy?
- Oczywiście, że nie. Ten sprzęt jest definitywnie kradziony, do tego Złodzieje muszą go wykorzystywać do czegoś okropnego. Musimy to rozwikłać.
Josh podrapał się po głowie po tych słowach. Emeccy spojrzał w dół i zaczął się długo przyglądać ziemi. Po kilku chwilach blondyn rozpoczął chodzić w kółko i przydeptywać ziemię w niektórych miejscach. Szatyn spojrzał na niego, jakby postradał zmysły.
- Co robisz? - zapytał ostrożnie.
Emeccy bez słowa wyciągnął swój miecz Sędziego i wbił go głęboko w ziemię. Jego ostrze zatopiło się do połowy w glebie, zatrzymując się na czymś, co wydało głuchy dźwięk.
- Metal - wyjaśnił blondyn. - Tutaj musi być coś w rodzaju bunkra.
- Dowiedziałeś się o tym, przez deptanie w ziemię? - powiedział zdziwiony Josh.
- Tutaj jest o wiele bardziej miękka, musiała być niedawno rozkopana i na nowo ubita - odparł Sentinel. - Musimy jedynie znaleźć wejście. Zapewne jest ukryte.
- No to zostawię to tobie - szatyn oparł się o jedno z drzew. - Ja nie mam zamiaru go szukać, bo może być wszę--
Josh nagle przerwał, kiedy pochylił się bez ostrzeżenia do tyłu. Razem z drzewem, o które się oparł. Wtedy rozległy się mechaniczne dźwięki i obok nich kawałek gleby zaczął się unosić. Po krótkiej chwili z ziemi wysunęła się mała winda robotnicza.
- No proszę, wygląda na to, że jednak je znalazłeś - zaśmiał się Emeccy.
- W-właśnie! Tak coś czułem, że może być ukryte w taki sposób - Josh skrzyżował ręce na piersi. - Dlatego się oparłem o to drzewo!
Sentinel podszedł do windy, przeszedł nad barierkami i nacisnął guzik z narysowaną strzałką znajdujący się na małym panelu zaraz obok drzwi. Josh podbiegł do przyjaciela i stanął obok niego w windzie, nim ta zjechała na dół.
Znaleźli się w całkowicie ciemnym korytarzu. Jedynym źródłem światła w tym miejscu była migająca ze starości żarówka w windzie. Znajomi włączyli latarki. Korytarz był zbudowany z miedzianych ścian. Pomalowane były na granatowo, ale gdzieniegdzie farba odpadała, ukazując brązowo-pomarańczowy, lub zielony ze starości odcień. Znajdowało się na nich dużo kratek wentylacyjnych umieszczonych niechlujnie i prawdopodobnie na szybko. To wskazywało na to, że ta lokacja musiała zostać zbudowana jak najszybciej, być może tylko tymczasowo.
- Miejsce jak te aż śmierdzi nielegalnymi sprawami - stwierdził Emeccy i szturchnął Josha w ramię. - Co ty na to? To może być twoja pierwsza prawdziwa misja.
- Ta, to prawda - szatyn przełknął ślinę i wyciągnął swój kordelas.
Dwójka milcząc szła korytarzem. Mijali otwarte szyby wentylacyjne, pęknięte rury, z których wydobywał się jakiś gaz, czy dziury w ścianach z widocznymi w środku kablami i sporadycznymi kołami zębatymi. Można było powiedzieć, że to miejsce jest co najmniej połowicznie w ruinie. Przeszli wiele zakrętów, aż natrafili na drzwi otwierane zardzewiałym zaworem. Sentinel podszedł do nich i chwycił za metalowe koło, przy okazji podając Joshowi swój pistolet.
- Przygotuj się - rzucił do szatyna stojącego za nim. Ten skinął głową i zaczął mocno trzymać broń, spoglądając na drzwi przez muszkę.
Emeccy obrócił zawór i spróbował otworzyć wrota, ale wyglądało na to, że się zacięły. Spróbował ponownie, tym razem silnie pociągając. Drzwi w końcu ustąpiły i otworzyły się z głośnym zgrzytem. Josh wyciągnął rękę z latarką i postarał się oświetlić pomieszczenie tak dobrze, jak tylko się dało. W drugiej ręce trzymał pistolet Emeccy'ego, zaraz przy latarce. Podszedł bliżej i ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu. Zauważył, że jest wypełnione dużymi, żelaznymi skrzyniami, nie były jednak w żaden sposób opisane. Szatyn szedł po sali i obracał się wokoło, ale wyglądało na to, że nikogo tu nie było.
- Chyba jest czysto - zawołał Josh.
Emeccy zamknął za sobą drzwi i zakręcił zawór znajdujący się z drugiej strony. Podszedł do swojego towarzysza, a ten oddał mu broń. Blondyn postanowił sprawdzić zawartość metalowych opakowań otwierając kilka z nich. Okazało się, że we wnętrzu znajduje się mnóstwo sprzętu, tego samego, którego goblin zostawił pod skałą.
- Tutaj przechowują te wszystkie technologiczne bzdety - rzekł Sentinel. - Podejrzane jest to, że kompletnie nikt tego nie pilnuje. Nawet kamer tu nie widzę.
- Może weszliśmy tutaj wejściem, które nie jest za często używane? - zaproponował Josh. - W końcu tamta winda wyglądała na wykorzystywaną tylko przez robotników. A do tego i tak jest ukryta.
- Być może - odparł zastanawiający się blondyn. - Chodźmy dalej. Wciąż musimy dowiedzieć się, co tu się dzieje. W razie czego droga do skradzionego towaru jest zabezpieczona.
Zaczęli iść dalej i natrafiali na kolejne pokoje. Niektóre były przepełnione serwerami, inne komputerami, a w jeszcze innych znajdowało się zaopatrzenie laboratoryjne. Oboje stwierdzili, że było to zbyt profesjonalne wyposażenie, jak na własność Złodziei Gwiazd. Bardziej prawdopodobne było to, że łupieżcy odebrali podziemny kompleks od mieszkańców tej planety. Po jakimś czasie znaleźli się w sali nieco większej od pozostałych. Było tu głośno od szumu wentylatorów i pikania wielu różnych urządzeń. Gdzieniegdzie stały wbite w podłogę wysokie szklane inkubatory. Wszystkie były puste, ale niektóre z nich strzaskane. Wyglądało to tak, jakby coś z nich uciekło. Joshowi ten widok bardzo się nie podobał, tym bardziej, że ktoś musiał tu niedawno być, skoro wszystkie urządzenia są włączone, być może ten sam Złodziej, którego ścigali. Pociągnął Emeccy'ego za rękaw, żeby mu zakomunikować, aby stąd uciekli, ale blondyn nie zwrócił na to uwagi. Do wierzchu wszystkich inkubatorów były przyczepione grube, karbowane, gumowe rury, które były po drugiej stronie od wejścia przytwierdzone do dużego, czarnego dysku na ścianie. Pod nim widniał stos komputerów. Obok stało małe biurko z włączonym monitorem ukazującym pulpit systemu operacyjnego, przypominającego przestarzałego Windowsa. Blondyn podszedł do niego i usiadł na małym krześle biurowym bez jednego oparcia na rękę.
- Spróbuję przeszukać ten komputer - powiedział. - Może znajdują się tu jakieś informacje na temat czegokolwiek, co tu się dzieje.
- Ja rozumiem, że dzieje się tu coś złego, ale nie możemy po prostu wrócić i poinformować kolonię Meracara o tym, gdzie jest ich towar? - spytał Josh oświetlając zniszczone inkubatory. - Co jeśli stąd zwiały jakieś agresywne bestie?
- Za chwilę się przekonamy - odparł Emeccy, po chwili wzdychając. - Czy my żyjemy w amerykańskim filmie, skoro wszyscy używają Windowsa Visty? A przynajmniej czegoś, co tak wygląda?
Przez kilka dłuższych chwil blondyn nie odrywał wzroku ani na moment od ekranu monitora, przeglądając zawarte na komputerze pliki, a szatyn chodził bez większego celu po pokoju. Dopiero po czasie zaczął się zastanawiać, czy rozglądanie się tutaj to na pewno taki dobry pomysł. Z każdym widokiem zniszczonego inkubatora, urwanych gumowych rur i innych śladów przełamanego zabezpieczenia stawał się coraz bardziej zaniepokojony, więc postanowił w końcu podejść do swojego przyjaciela. Emeccy natomiast znalazł za ten czas interesujący log i zaczął zapoznawać się z jego zawartością w tej samej chwili, w której Josh znalazł się obok niego.
- Dzień drugi - zaczął czytać na głos Emeccy. - Cała część laboratoryjna placówki jest już w pełni funkcjonalna i gotowa do przyjęcia pierwszego zbioru obiektów testowych. Nie spodziewałam się, że będzie to możliwe tak szybko, ale to tylko pokazuje, że mieszkańcy tej planety faktycznie mogą być do czegoś przydatni. Dlatego postanowiłam na razie dać im spokój.
- Co za frajerzy! - stwierdził Josh. - Zmusili miejscowych do zbudowania im tego bunkra i ta jędza, kimkolwiek jest, ma jeszcze czelność pisać coś takiego!
- Dzień piąty. Badania przebiegają zgodnie z wyznaczonymi dla nas procedurami, a tubylcy kończą budować strefę magazynową. W końcu musimy gdzieś trzymać cały ten złom potrzebny do badań. Nie wiem po co Lider tak bardzo potrzebuje wszystkich informacji o tutejszych organizmach, ale lepiej nie będę w to wnikać. Widziałam jak kończą ci, którzy są zbyt ciekawscy. Już wolałabym wylądować w Zaświatach, niż podzielić los tych wścibskich. W każdym razie dowiedzieliśmy się czegoś ciekawego. Te organizmy, jak wiadomo mają bardzo łagodne usposobienie, jednak stają się niezwykle agresywne, a ich tkanka mięśniowa, a zarazem siła fizyczna znacząco się zwiększa, gdy wystawi się je na działanie argonu. Wciąż pracuję nad tym, aby dowiedzieć się dlaczego tak się dzieje, ale mimo wszystko te informacje na pewno spodobają się Liderowi.
- No co za... - Josh wściekły zacisnął ręce w pięści.
- Tymi rurami zapewne wpuszczali argon - zauważył Emeccy i wskazał na rozerwane w niektórych miejscach gumowe tuby.
- Najchętniej sam wsadziłbym ich do takiego inkubatora, ale poddał działaniu innym gazom - prychnął szatyn. - To pewnie były jakieś zwykłe zwierzęta, ale oni oczywiście muszą rozwalać ekosystem.
- Jeżeli to są faktycznie Złodzieje, to przynajmniej wiemy, że mają jakiegoś lidera - Emeccy ponownie przyjrzał się ekranowi. - Ta informacja może się przydać.
Josh odwrócił się do niego plecami i raz jeszcze rzucił okiem na pomieszczenie. Spróbował sobie wyobrazić, w jaki sposób przebiegał proces tych testów.
- Dzień dziewiąty. Dzieje się coś dziwnego. Gdy tylko weszłam do placówki usłyszałam, że większość wentylatorów przestała działać. Zawsze wydawały okropnie głośne chrzęsty, a teraz słychać było jednie ciszę. Moi współpracownicy mówili, że tak dzieje się od początku dnia. Próbowali skontaktować się z technikami oraz tubylcami, którzy zbudowali te mechanizmy, ale nikt nie odpowiadał. To mnie strasznie denerwuje. Jeżeli cokolwiek się tu zepsuje, dorwę tego, który jest za to odpowiedzialny i ukręcę mu łeb. Do tego jest jeszcze coś niepokojącego. Wygląda na to, że pompy gazowe się zacięły i ciągle dostarczają obiektom testowym bardzo małe dawki argonu. Wszystkie wydają się być spokojne, jednak są wybudzone, ich źrenice rozszerzone i ciągle stoją bez ruchu, wpatrując się w dół. Wyglądają tak, jakby na coś czekały. Po prostu dzisiaj dokończę ten log, a potem zabiorę się do.
- Do czego? - spytał Josh.
- W tym miejscu raport się kończy - odpowiedział Emeccy. - I chyba wiem dlaczego. Zobacz.
Sentinel wstał z fotelu i pokazał znajomemu znajdujące się na nim pięć długich rozpruć, które sięgały na całą długość oparcia. Podobne ślady można było szczątkowo zobaczyć na biurku. Josh spojrzał na to zaniepokojony.
- Chyba jedna z tych istot się wydostała i ją dorwała - ocenił. - A potem uciekła cała reszta. Dobrze jej tak.
Oboje nagle odwrócili w kierunku, z którego tu przyszli. Bez ostrzeżenia zaczęły stamtąd dobiegać głuche odgłosy uderzania czegoś twardego o metal, które z czasem narastały. Tak jakby coś szło przez wentylację i się zbliżało do przyjaciół.
- Wygląda na to, że nie wszystkie obiekty opuściły to miejsce - powiedział Emeccy, wyciągając swój pistolet.
Dźwięki stały się bardzo głośne, aż w końcu kratka wentylacyjna znajdująca się przy suficie została z dużą siłą wyrwana i rzucona na podłogę. Josh skierował światło latarki w górę. W małym tunelu znajdował się chodzący na czworaka stwór. Jego skóra była ciemnozielona, nie posiadał oczu, a na miejscu jamy ustnej znajdowało się mnóstwo małych, czarnych macek, które wiły się obleśnie. Stwór zeskoczył na podłogę i teraz można było zauważyć, że z tylnej jego części wyrastało pięć bardzo długich ogonów. Każdy z nich zakończony ostrą jak brzytwa łysą kością.
- Zdaje się, że właśnie to coś załatwiło kobietę z logów - Josh wystawił lekko przed siebie rękę, w której trzymał kordelas.
- Nawet jeżeli byłeś kiedyś spokojnym zwierzęciem, niestety musimy zakończyć twoje cierpienie w brutalny sposób. - Emeccy wycelował w istotę pistoletem.
Potwór rzucił się na nich z głośnym piskiem. Oboje w porę odskoczyli, a blondyn zaczął strzelać do bestii. Ta bardzo szybko ruszała ogonami i blokowała wszystkie pociski swoimi kostnymi ostrzami. Josh spróbował zaatakować ją od tyłu, ale chwyciła jego rękę jednym z ogonów i mocno trzymała. Emeccy prychnął i użył swojej Pirokinezy w celu stworzenia ognistej kuli, którą wystrzelił w kierunku bestii. Ona w odpowiedzi puściła rękę Josha i szybko odskoczyła, przylegając przy okazji do ściany nad biurkiem z komputerami. Przeczołgała się po niej w górę, wyrwała dysk, do którego przytwierdzone były gumowe tuby i uciekła ciemnym tunelem znajdującym się za nim.
- Dobrze ci mówię, musimy stąd wiać - powiedział Josh.
- Możesz mieć rację. W końcu i tak dowiedzieliśmy się o wiele więcej, niż myśleliśmy- odparł Emeccy. - Przy okazji zbierzmy tyle sprzętu ze skrzyń, ile się da, jako zaliczkę dla kolonii Meracary. Resztę odbiorą sami.
Dwójka przyjaciół zaczęła biec tą samą drogą, jaką tu przybyli. Tym razem dało się usłyszeć mnóstwo pisków, charków, bulgotów i innych nieprzyjemnych dźwięków wydobywających się zza wszystkich ścian. Znajomi przyspieszali kroku z każdym minionym pokojem, ponieważ dźwięki coraz bardziej przybierały na sile. Nie mogli stwierdzić, ile znajdowało się tu bestii, jednak intensywność mnóstwa różnorodnych dźwięków nie zachęcała do sprawdzenia ich dokładnej ilości. Kiedy dotarli do pomieszczenia ze skrzyniami oboje natychmiast się zatrzymali, ponieważ pewna sylwetka blokowała im wyjście. Był to znajomy Złodziej Gwiazd, którego wcześniej spotkali. Stał spokojnie przed drzwiami, a ramiona miał skrzyżowane na piersi. W bladym świetle latarek można było jednak zauważyć coś, czego do tej pory nie zauważyli. Łupieżcy zwykle noszą jasnobrązowe stroje, natomiast jego ubiór miał czerwony kolor. Dodatkowo jego kabura na broń mieniła się w świetle latarki na biało, wyglądała tak, jakby wykonana została z platyny.
- Proszę, proszę - odezwał się Złodziej grubym, ochrypniętym głosem. - Wygląda na to, że udało wam się odkryć wszystko, czym się tutaj zajmowaliśmy. Jesteście z siebie dumni?
- Oczywiście, te informacje bardzo nam się przydadzą - odparł Josh, wskazując kordelasem na mężczyznę. - Dodatkowo oszczędziłeś nam wysiłku znalezienia ciebie! Od razu będziemy mogli się z tobą uporać!
- Nie rozśmieszaj mnie - w głosie łupieżcy można było wyraźnie usłyszeć pogardę. - Jak tacy ludzie jak wy mieliby mnie pokonać? Jestem jednym z adminów Złodziei Gwiazd! Ważniejszą i silniejszą osobą ode mnie jest tylko nasz Lider!
- Godnym podziwu jest to, że ustawiliście w swoich szeregach jakąś hierarchię - rzekł Emeccy. - Zwykle wasze obdarte stroje dużo świadczą o tym, jak bardzo dbacie o cokolwiek innego, niż drogocenne przedmioty.
- Czy to nie Sentinel Zero? - złodziej delikatnie skierował swój kapelusz ku górze, aby lepiej przyjrzeć się blondynowi. - Nie powinieneś się zajmować ważniejszymi sprawami? Zjawiskiem Mrocznego Zanikania na przykład?
- Wszystko ma swój czas, jak to powiedział jeden mądry człowiek - po tych słowach lewa ręka Emeccy'ego zaczęła płonąć.
- To mój szczęśliwy dzień - zaśmiał się łupieżca, wyciągając swój rewolwer, którego lufa błyszczała krwistoczerwonym kolorem. - Będę tym, który pozbędzie się najważniejszego Sentinela. Być może zostanę nowym Liderem Złodziei Gwiazd!
- Jakie piękne wizje. Zostaw je dla siebie - prychnął blondyn.
Złodziej wycelował w Emeccy'ego i zaczął oddawać wielokrotne strzały. Nie strzelał zwykłymi nabojami, ponieważ były to małe, świecące na czerwono energetyczne pociski, które wydawały dziwne dźwięki, przypominające ciche wersje wyładowań atmosferycznych. Sentinel bez większych problemów blokował ataki ostrzem miecza i strzelił w łupieżcę kilkoma kulami ognia. Za ten czas Josh wskoczył za jedną ze skrzyń, aby żaden atak, zarówno z jednej, jak i drugiej strony go nie zranił. Rozległ się głośny huk i na chwilę pokój rozbłysnął na pomarańczowo. Szatyn ostrożnie się wychylił i zobaczył, że złoczyńcy nic się nie stało, ponieważ zakrył się swoim płaszczem. Josh się oburzył, wyciągnął ostrze swojego kordelasa w jego stronę i się skupił.
- "Dasz sobie radę, Josh" - pomyślał, zamykając oczy. - "Wtedy dałeś radę pokonać wielkiego potwora, więc co jest trudnego w załatwieniu jakiegoś losowego frajera?"
Ostrze kordelasa zaczęło ponownie świecić na turkusowo, tak jak wtedy gdy walczył z olbrzymią osą. Josh zobaczył, że złodziej znowu zaczyna celować w Emeccy'ego, więc czym prędzej wyskoczył zza skrzyni i z niezwykłą szybkością zaatakował łupieżcę. Na chwilę powstał silny poryw wiatru, który szarpnął wszystkimi osobami oraz skrzyniami w pokoju. Zaraz po tym złodziej ryknął, czując ogromny ból w okolicach nadgarstka i mimowolnie wypuścił rewolwer z dłoni, której już nie posiadał. W chwili, gdy stracił czucie ujrzał świeżą krew drastycznie wyciekającą z tego, co zostało z jego nadgarstka. Josh był z siebie niezwykle zadowolony, że ponownie mu się to udało.
- Dobra robota, Josh! - zawołał Emeccy, chwytając mocniej rękojeść Nocturn Araya.
Wokół ostrza miecza zaczęła się pojawiać biała elektryczność. Blondyn wykonał w powietrzu długie cięcie, które zostawiło za sobą łuk zmieszanej ze sobą Parakinezy oraz elektrycznej Voltokinezy. To była ta sama technika, jaką Sentinel wykonał w trakcie walki z wężowym demonem na stadionie. Łuk pognał w stronę złodzieja, jednak ten nagle wyjął coś z kieszeni swoją pozostałą dłonią. Przedmiot ten był w kształcie kuli. Wyglądał, jakby był w większości oblepiony ohydną, ciemnofioletową mazią, z której unosiły się w powietrze małe, gazowe drobinki. Łupieżca zaśmiał się szyderczo i powiedział.
- Pozdrowienia od starego znajomego.
Zaraz potem ścisnął mocno okrągły przedmiot i zniknął zanim łuk go trafił. W jednej chwili wszystko ucichło. Nie było już nawet słychać zmutowanych istot w wentylacji. Josh zmieszany podszedł do miejsca, w którym przed chwilą stał Złodziej.
- Zwiał? - zapytał, stukając ostrzem kordelasa o podłogę.
Emeccy wiedział, że coś tu nie gra. W tej chwili usłyszał w głowie ponowie to, co powiedział przed momentem bandyta. Wtedy jego oczy szeroko się otworzyły i krzyknął do szatyna.
- Josh, odejdź stamtąd! On nie zwiał, on jest--
Blondyn przerwał, gdy zobaczył zimne, stalowe ostrze, które nagle przeszyło klatkę piersiową Josha. Chłopak wrzasnął z bólu i uklęknął na podłodze, odruchowo łapiąc za ostrze. Rozległ się głośny rechot i za szatynem ponownie pojawił się Złodziej, którego niewidzialność została przerwana. Emeccy poczuł, jak po jego plecach przebiegł dreszcz.
- Co za szkoda, że w każdym wcieleniu on musi ciągle załatwiać twoich kumpli - powiedział złowieszczo łupieżca.
- Emeccy, spokojnie. Po imprezach bywało gorzej - powiedział Josh, kaszląc krwią, która również zaczęła mu spływać po ustach. - Uciekaj, będę zaraz za tobą.
Ale blondyn już go nie słuchał. Złapał się rękami za głowę, która znikąd eksplodowała niezwykle silnym, przenikliwym bólem. Emeccy poczuł się słabo, a jego oddech stał się głośniejszy i szybszy. Wpatrywał się rozwartymi oczami w dół. Nagle poczuł, jakby coś szarpnęło w głębi jego umysłu i nieświadomie zamknął oczy.
"Wtem poczuł gorąc wokół siebie, co dla niego było niespotykane. Otworzył oczy i zobaczył, że znajduje się w jaskini wypełnionej płomieniami i lawą. Spojrzał na swoje dłonie. Wyglądał zupełnie inaczej. Miał na sobie pomarańczową szatę zdobioną złotem. Czuł, że ma bandaż owinięty wokół prawego oka. Spojrzał w lewo. Obok niego stał chłopak w jego wieku, również miał blond włosy, jak Sentinel, jednak o wiele dłuższe. Nosił postrzępione ciemne ubranie i piracki kapelusz, a w ręku trzymał Nocturn Araya. Przed nimi stała białowłosa dziewczynka ubrana w morwową sukienkę. Patrzyła na nich i powoli wycofywała się do tyłu.
- Emeccy, Mike... - zaczęła. - Jest już bezpiecznie?
Momentalnie jej oczy zrobiły się puste, kiedy jej klatkę piersiową przebiło pięć długich, czarnych szponów, które ociekały Inferokinezą, Kinezą mroku. Znikąd za dziewczynką pojawiła się wysoka postać. Miała humanoidalny wygląd, jednak człowiekiem na pewno nie była. Jej długi, mahoniowy płaszcz i czarne naramienniki opadały luźno na jej sylwetce. W jednej ręce trzymała kulę pokrytą ciemnofioletową mazią. Jej ciemne, kościane skrzydła groźnie wystawały z jej pleców, a fioletowo-czerwone włosy po części zakrywały jej krwistoczerwone, świecące oczy patrzące obojętnym wzrokiem. Emeccy zaczął kręcić głową. Nie wierzył w to, co widział. Nie wierzył, że ten demon kolejny raz to zrobił. Ponownie złapał się za głowę i zacisnął mocno oczy."
Blondyn po chwili je otworzył, jednak wokół siebie zobaczył kompletną ciemność. Panowała niepokojąca cisza, tak przenikliwa, że chłopak mógł chwilowo usłyszeć cichy pisk w swoich uszach. Emeccy powoli wstał i rozejrzał się. Spróbował oświetlić latarką miejsce, w którym się znalazł, ale niczego to nie dawało. Nagle usłyszał głos. Swój własny głos.
- Ja rozumiem, że zebrało ci się na wspomnienia, ale żeby w samym środku walki?
Dźwięk dobiegał zewsząd, więc nie można było określić, gdzie znajduje się jego źródło. Głos brzmiał identycznie jak Emeccy'ego, jednak Sentinel od razu poczuł, że jest w nim coś dziwnego. Coś nienaturalnego z domieszką szaleństwa. Gdy blondyn odwrócił się ponownie zobaczył niedaleko siebie migoczącą sylwetkę. Zdawało się, że jest zrobiona jedynie z białych, pulsujących konturów. Postać zaczęła powoli dreptać w stronę Sentinela. Po jakimś czasie na twarzy Emeccy'ego pojawił się wyraźny niepokój. Ta istota nie tylko brzmiała, ale i wyglądała jak on. Było jednak parę rzeczy w jej wyglądzie, które stanowiły różnicę. Jej płaszcz był inny, o wiele dłuższy i z kapturem nałożonym na głowę, miała nieco inną fryzurę, a pod jej grzywką było widać przepaskę na prawym oku. Jej lewe rozwarte oko z nienaturalnie małą źrenicą i maniakalny uśmiech przyprawiały o ciarki. W końcu po dłuższym czasie mroczny Emeccy stanął tuż przed oryginałem. Blondyn poczuł się nieswojo, gdy jego tajemnicza replika ogarniała swoim spojrzeniem całą jego osobę od stóp do głów.
- Czym ja się stałem... - powiedziała replika, kręcąc głową i krzyżując ramiona na piersi.
- Kim ty jesteś? - zapytał zaniepokojony Emeccy.
Istota w odpowiedzi szaleńczo się zaśmiała. Jej śmiech wciąż zdawał się dobiegać zewsząd, mimo tego, że stała tak blisko.
- A nie widać? Jestem TOBĄ - drugi Emeccy odparł po paru chwilach niepokojącym tonem.
Sentinel nie mógł zrozumieć co tu się dzieje. W jaki sposób się tu znalazł? Czy to była jakaś mara? Czy może to, co mówi replika było prawdą? Może była jednym z jego poprzednich wcieleń. Ale jeśli tak, jak to możliwe, że Emeccy nie ma żadnych związanych z nią wspomnień? Chłopak poczuł, jak jego głowa zaczyna boleć coraz intensywniej. Nie mógł już znieść tego wszystkiego, co stało się nagle w tak krótkiej chwili.
- No tak, my tu gadu gadu, a Josh się wykrwawia... - drugi Emeccy wzruszył ramionami. - Nie żebym przypominał...
- Skąd o tym wiesz? - zapytał blondyn.
- Widzę, słyszę, wiem, i niestety czuję wszystko to samo, co ty - replika prychnęła niezadowolona na ostatnią rzecz, którą wymieniła. - W końcu, jak już mówiłem, jestem tobą.
- Można go jakoś uratować? - Emeccy spróbował złapać drugiego siebie za ubranie, ale jego ręka przeniknęła przez pulsującą postać, tak jakby nie była materialna.
- Josh miał farta, ponieważ admin ledwo musnął jego serce - wyjaśnił drugi. - Przeżyje, ale trzeba mu pomóc.
Blondyn ponownie złapał się za głowę po tym, jak ból nie przestawał narastać. Miał jeszcze mnóstwo pytań do swojego drugiego ja, ale czuł, że ich konwersacja zostanie wkrótce przerwana.
- Wiem, że masz mi jeszcze wiele do powiedzenia, tak jak ja tobie, ale na razie musisz go uratować, jeśli nie chcesz ponownie skończyć w ten sposób - drugi Emeccy wskazał na siebie. - Spotkamy się niedługo.
Sentinel mrugnął oczami i znalazł się ponownie w podziemnym laboratorium. Widział Złodzieja Gwiazd celującego do niego ze swojej broni i klęczącego pod nim Josha.
- Nareszcie będę cię mieć - zachrypnął łupieżca. - Mówili, że Sentinel Zero jest najbardziej niebezpiecznym ze wszystkich, ale chyba nie taki diabeł straszny, jak go malują.
- Stary, wiej! - powiedział słabo Josh.
Wyglądało na to, że straszne wspomnienie i spotkanie z drugim Emeccy'm nie trwało w prawdziwym świecie dłużej niż sekundę.
- Ucieknę, Josh, ale zabieram cię ze sobą - rzucił Sentinel.
Zaraz po tych słowach blondyn rzucił się do swojego przyjaciela i chwycił go za nadgarstek. Dzięki temu oboje się teleportowali zanim pocisk wystrzelony przez łupieżcę zdążył trafić któregokolwiek z nich.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania