Otwarte okna (1/2)
Okna na klatce znowu są otwarte. Barbara to wie, nawet nie wyglądając z mieszkania. Czuje zimny powiew na stopach. Znowu marznie. Nie jest jeszcze stara, po zabiegu czuje się właściwie dobrze, ale uczucie zimna ostatnio jej nie opuszcza. Bierze swoją drabinkę i dźwiga ją na półpiętro niżej, następnie na to wyżej. Szkoda, że to nikogo nie obchodzi. Może tylko sąsiada Roberta z trzeciego piętra, jednak nie chce znowu do niego dzwonić i zawracać mu głowy. Młody człowiek, życzliwy, ale Basia nie ma zamiaru nikomu się narzucać. Trzeba jednak przyznać, że niekiedy, gdy przypadkowe spotkanie na klatce jest zbyt krótkie i sąsiad spieszy się, by odejść, Basia ma ochotę zacisnąć na jego ramieniu palce. Mocno. Jak jastrząb pazury na świeżo upolowanej myszy.
A może poprosi go o zdjęcie klamek. Wówczas niewidzialny wróg musiałby się poddać. Basia nie wie, kto bez przerwy otwiera te okna, mimo że jest dopiero marzec, ziąb na dworze. Nikogo nie przyłapała na gorącym uczynku, może się jedynie domyślać, że to ktoś z tych nowych. Przez ostatnie dwa lata wprowadziło się do bloku kilka rodzin, głównie hałaśliwych, z dziećmi w różnym wieku. Gdzie te czasy, kiedy i ona miała małe dziecko, swoją Agnieszkę? Pamięta jeszcze, jak wprowadzali się tu całą trójką, mieszkanie miało zapach nowości i obietnicy. Wszystko się dla nich zaczynało, mąż jeszcze nie pił, córka jeszcze jej nie zawiodła.
Wszystko się rozpadło, myśli Basia, taszcząc drabinkę z powrotem do mieszkania. Jednak musi być dzielna, cieszyć się małymi rzeczami. Na przykład tym, że wśród nowych sąsiadów znalazł się Robert, człowiek, który rozumiał, czym jest wspólnota. Który pytał, czy jej czegoś nie trzeba. Wiedział, że miała zabieg, sam ją przywiózł ze szpitala. Nie próbował się dowiedzieć, dlaczego córka tego nie zrobiła i Basia była mu za to wdzięczna. To on zorganizował zrzutkę na domofon, żeby wreszcie było u nich bezpieczniej. Zorganizował też sprzątanie wózkowni, zmuszając sąsiadów do pozabierania mebli, które składowali tam od wielu lat. Wózkownia to nie prywatny składzik. Basia mogła tam teraz trzymać rower. Doprowadził do ścięcia kilku drzew, które rosły zbyt blisko balkonów i zasłaniały słońce. Tu akurat wolałaby, żeby zapytał innych o zdanie, bo lubiła budzić się, słysząc świergot ptaków latem, ale trudno. Może miał rację. Wszystko, co mówił i robił nosiło znamiona racji, więc postanowiła mu zaufać.
Umówi się z nim w sprawie tych okien. Zrobi mu ciasto, porozmawiają. Może zgodzi się wykręcić klamki.
Basia odkłada drabinkę i idzie sprawdzić telefon. Nikt nie dzwonił, nikt nie pisał, i choć tego się spodziewała, rozczarowanie rozlewa się po jej ciele niepowtrzymaną, mętną rzeką. Córka nigdy jej nie przeprosi. Nigdy nie uzna swojej winy, nie wyciągnie do matki ręki.
Kiedy Agusia była mała, miała pokój tu, gdzie teraz stoi łóżko Basi. Kupili jej z mężem meblościankę, osobne biurko oraz łóżko, które składało się w fotel. Basia namalowała na ścianie misie. Wyszły trochę krzywo, ale córeczce się podobały. Wtedy niewiele potrzebowała do szczęścia i przeważnie Basia potrafiła jej to dać. Siadała na brzegu łóżka i czytała jej bajeczki. Włoski małej pachniały tak ładnie, jak świat, który dopiero się zaczyna.
Zakłada przed lustrem płaszcz. Jest już stary. Przestaje się dopinać na biuście, odkąd przytyła. Określenie „odkąd przytyła” jest zresztą zupełnie nieadekwatne, bo to się działo dzień za dniem, przez lata, podstępny proces, nad którym nie miała kontroli. Aż kiedyś spojrzała w lustro i dotarło do niej, że to już. Już nie jest szczupła i atrakcyjna, choć zawsze właśnie tak się widziała.
Wychodzi z mieszkania, zamyka drzwi i coś jej nie pasuje… Okno. Okno jest znowu otwarte. Wystarczy, że przez chwilę go nie pilnowała i ktoś zdążył zrobić jej na złość. Chwilę walczy z chęcią wrócenia po drabinkę, ale ta stoi w głębi mieszkania. Musiałaby nachylić się, zdjąć buty, iść po drabinkę, znieść ją na półpiętro, potem na kolejne, i wnieść z powrotem. Nie, najpierw zrobi zakupy, potem zajmie się oknem. A potem zadzwoni do sąsiada. Nie jest sama, pociesza się. Jeśli ma do kogo zadzwonić i liczyć na czyjąś pomoc – nie jest sama.
Na stoisku mięsnym kolejka. Staje niechętnie i patrzy, jak sprzedawczyni obsługuje klientkę starszą od niej. Żylaki i zmechacony sweter, Basia nigdy się tak nie zapuści. Czternaście deka jednej szynki, siedem plasterków innej, jedna kiełbaska, boczku na trzy centymetry. Jak można tak robić zakupy. Tak bardzo nie szanować cudzego czasu. W kolejce czeka z siedem osób, a ona wydaje się tym wcale niespeszona.
Przed nią są już tylko dwie osoby, kiedy do sklepu wchodzi kobieta w szarej sukience. Pod sukienką pokaźny brzuch. Basia patrzy w inną stronę, jeśli nie będzie jej widziała, nie będzie musiała ustępować jej miejsca. Jednak zauważa ją ktoś inny. Jakiś mężczyzna za Basią, któremu wszystko jedno, bo przyszedł niedawno i czekał może ze dwie minuty.
– Proszę pani, niech pani idzie do przodu. Ma pani pierwszeństwo – zwraca się szarej sukienki. Barbary nikt nie pyta, czy chce ustąpić, a ona nigdy nie umiała zawalczyć o siebie, zawsze milczała, teraz jednak ma dość milczenia.
– Przepraszam, ale stoję tu od dwudziestu minut i mnie też bolą nogi. – To przecież prawda. Może nie bolą jej aż tak bardzo, ale czuje je i nie ma zamiaru stać tu ani minutę dłużej, niż to konieczne.
Kolejka się burzy, któraś z pań popiera Basię, jednak większość jest przeciwko niej. Jakby ciężarna kobieta to było dobro narodowe.
– Nic nie szkodzi, postoję – odzywa się sukienka, ale hasło rzucone przez mężczyznę już żyje własnym życiem, rozrasta się i rządzi. Wszyscy się przesuwają, przepuszczając kobietę na początek, więc i Basia musi to w końcu zrobić.
Też mi coś, myśli. Ciąża. Każda może zajść w ciążę. Każda ma dziecko. Każdej się wydaje, że je wspaniale wychowa i będzie mieć pociechę na starość, a potem kończy się tak jak u mnie. Rozmowa z córką znowu rozbrzmiewa w jej głowie, od niedzieli jest bez przerwy gdzieś tuż przy jej świadomości, przyspieszając puls, podnosząc ciśnienie.
– Mamo, chcę, żebyś kogoś poznała – tak ją przywitała Agnieszka, otwierając jej drzwi. Zaprosiła ją na obiad i Basia czuła w jej tonie, że chodzi o coś więcej, o coś ważnego. Jechała tu z nadzieją, że właśnie coś takiego usłyszy i proszę, stało się. Jej córka wreszcie dojrzała.
Mieszkanie było uporządkowane i jasne. Pachniało nowością i płynem do podłóg. Agnieszka poprowadziła ją do salonu, na stole stał bukiet w kwiatami, na sofie siedziała młoda kobieta w różowej bluzce, z kręconymi włosami. Wstała od razu, kiedy Basia weszła.
Komentarze (8)
Zobaczyłem świat oczami Basi. Czułem jej smutek i paranoje. Otwarte okno na klatce schodowej zabolało najbardziej. Piszesz niezwykle sugestywnie.
"Bierze swoją drabinkę i dźwiga ją na półpiętro niżej, następnie na to wyżej."
Tego zdania nie rozumiem.
Bardzo się cieszę z "sugestywnie". Dziękuję serdecznie za przemiły komentarz:)
Można domyślić się w czym rzecz, jeśli chodzi o rozczarowanie córką, ciekawa jestem tego wątku.
Bardzo sugestywny kawałek tekstu. Niemal czuć stojące powietrze (poza tym cholernym powiewem spod drzwi, od otwartego okna na klatce), czuć stęchliznę, słychać ciszę i odgłosy "oczekiwania na". Bardzo mi się podoba.
W cudzym umyśle, człowiek nie siedzi swoim...↔Pozdrawiam:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania