Poprzednie częściOtwarte okna (1/2)

Otwarte okna (2/2)

– Dzień dobry. Weronika – przedstawiła się, podając dłoń, którą Basia bezwiednie uścisnęła, zastanawiając się, o co chodzi. Gdzie jest ten narzeczony, o którym przed chwilą mówiła jej córka? Co tu robi ta kobieta w tak ważnej dla nich chwili?

– Mówiłaś… – zwróciła się do Agnieszki – Mówiłaś, że mam kogoś poznać…?

– Weronikę. Jest moją dziewczyną, mamo.

– Ale jak… dziewczyną, przecież ty jesteś dziewczyną.

Między Agnieszką i tą kobietą coś błysnęło, jakby błysk porozumienia, z którego Basia była wykluczona. Zabolało ją pod mostkiem. To jej córka. Dlaczego spogląda na tamtą osobę, jakby to Basia tu była obca?

– Kocham Weronikę i chcę z nią spędzić życie.

Co ona wygaduje?

– Z nią? Z kobietą? Nie jesteś taka, przecież cię znam.

– Nie aż tak dobrze, mamo.

– Najlepiej na świecie. Lepiej niż ty sama. Na pewno lepiej niż ona.

Wystawiła oskarżycielski palec w stronę milczącej kobiety, która tymczasem usiadła i patrzyła na swoje stopy w zielonych balerinach. Intruz.

– Kocham Weronikę. – Powtórzyła. Specjalnie, żeby zrobić Basi przykrość. – Zawsze podobały mi się kobiety. Też na początku tego nie rozumiałam i wiem, że to dla ciebie trudne, ale…

– Może to dla ciebie trudne. Dla mnie nic nie jest trudne, bo ja wiem, kogo wychowałam. Normalną, dobrą dziewczynę, która może mieć normalną, dobrą rodzinę. – Nie wiedząc, kiedy, Basia podniosła głos.

– W takim razie widocznie to nie ja! Widocznie wychowywałaś kogoś innego, przykro mi!

– Żałuję, że nie wychowywałam kogoś innego! Żałuję, że cię urodziłam!

Nie czekała na odpowiedź, odwróciła się i ruszyła do wyjścia. Zostawiła to mieszkanie i tę osobę, która już nie miała z nią nic wspólnego. Nie będzie o niej myśleć. Nie będzie za nią tęsknić. W całym życiu nikt tak mocno nie zranił Barbary.

Powinna mieć syna. Zdecydowanego. Wiedzącego, co chce. Co jest odpowiednie.

– Słucham – słyszy obrażony głos przed sobą. Ach, tak. Teraz jej kolej, tylko co miała kupić? Na szybko wymyśla jakąś szynkę i coś na obiad, płaci, wychodzi i przypomina sobie, że chciała kupić ser. Sery na stoisku mięsnym, w kostkach, są lepsze od marketowych plasterków. Nie wraca jednak, idzie z powrotem do domu. Musi zamknąć te okna. Musi się dowiedzieć, kto je wciąż otwiera. A następnie wymierzyć sprawiedliwość. Jaką? Nie wie jeszcze. Porozmawia z sąsiadem, on na pewno coś wymyśli.

Tak jak myślała, okna nadal są otwarte, chłód złośliwie przesuwa się po łydkach, kiedy tylko Basia wchodzi do klatki. W mieszkaniu wypakowuje zakupy i drżącymi ze zdenerwowania palcami pisze smsa do Roberta. Chce odłożyć telefon, kiedy ten zaczyna dzwonić. To on. Umawiają się na wieczór. Sąsiad wpadnie z wizytą i porozmawiają. Basia ma czas, żeby wysprzątać mieszkanie i wykąpać się. Nie chce go przyjmować taka zmięta po całym dniu i śmierdząca zdenerwowaniem. Upiecze też ciasto, czekoladowe. Jej specjalność.

Cztery godziny później kapa na sofie jest wygładzona, podłogi umyte, kurze starte, w powietrzu unoszą się jeszcze migoczące drobinki jak w kreskówkach o wróżkach, na chwilę przed rzuceniem magicznego zaklęcia, które spełnia życzenia. Wszędzie pachnie ciastem.

Równo o ósmej dzwoni dzwonek do drzwi. Barbara uśmiecha się – tak myślała, że sąsiad przyjdzie punktualnie. Patrzy jej prosto w oczy, wyprostowany i pewny siebie. Taki byłby jej syn, gdyby go miała. Robert wchodzi do środka, zdejmuje buty, i chętnie zgadza się na herbatę, chwali zapach ciasta. Basia zastanawia się, jak zacząć rozmowę, ale niepotrzebnie, bo sąsiad zaczyna bez wstępów:

– Wiem, kto otwiera okna na klatce.

Barbara patrzy na niego zupełnie zaskoczona. Tyle razu próbowała upolować winowajcę. Nie udało się jej, chociaż przez większość czasu jest na miejscu, więc jak to zrobił sąsiad?

Unika odpowiedzi, wymawiając się swoimi sposobami. Basia nie drąży. Okazuje się, że to sąsiedzi mieszkający nad nią. Wprowadzili się niedługo po Robercie, z dwójką hałaśliwych dzieci. Mieszkają ledwo od roku, a już wprowadzają swoje porządki. Żadnego wyczucia. Basia próbuje się rozgniewać, ale obecność sympatycznego gościa tłumi nieprzyjemne uczucie. Zostawi je sobie później, na czas przed zasypianiem. Bezpieczne oburzenie, które jej w gruncie rzeczy nie dotyka.

– Upierają się, że klatka musi być przewietrzona.

– Ależ proszę bardzo – zgadza się Basia. – Niech sobie wietrzą, ale latem, kiedy jest ciepło! Szkoda, że nie zapytali nikogo o zgodę. Nie każdy lubi marznąć.

– Kupię pani na imieniny ciepłe kapcie, pani Basiu – niespodziewanie deklaruje mężczyzna.

– Ależ nie, chodzi mi tylko o to…

– Wiem, o co chodzi. Pani chce, żeby wszystko było po staremu.

To neutralne stwierdzenie, ale Basia nieoczekiwanie nabiera pewności, że kryje się pod nim coś nieprzyjemnego. Sąsiad ma minę jak kot, którego kiedyś miała, Łatek. Lubił patrzyć jej prosto w oczy, po czym wdzięcznie sunął do jej kapci i sikał trafiając celnie w sam środek jednego, a następnie drugiego. Basia tolerowała go tylko dlatego, że miał miękkie futerko, które pozwalał głaskać w chwilach łaskawości.

Chętnie wyjrzałaby z mieszkania, bo nagle znowu czuje wiatr hulający po stopach. Siedzi jednak i uśmiecha się niepewnie.

– Może dałoby się to jakoś załatwić – mówi wreszcie nerwowo. Tyle czekała na to spotkanie, że jeśli nie zdradzi teraz swojego pomysłu, nie zdradzi go nigdy. – Przyszło mi do głowy, że gdyby wykręcić klamki…

– Ależ to będzie niszczenie wspólnego mienia – przerywa sąsiad i Basia czuje gorąco rozlewające się po jej twarzy i dekolcie. – Wymaga pani, żebym dla pani dopuszczał się przestępstwa?

– Nie… – Basia łapie się oparcia fotela, żeby nie utonąć. Z trudem łapie oddech.

– A mnie się wydaje, że owszem, tak.

Robert gryzie kawałek ciasta i mruczy z zadowolenia. Cały Łatek. Wygląda, jakby się nad czymś zastanawiał.

– Pani Basiu – odzywa się wreszcie. – Przyszedłem tu dziś, bo od jakiegoś czasu podejrzewam, że wkradło się między nas nieporozumienie. I tak jakby właśnie to pani potwierdziła. Przywiozłem panią ze szpitala, czasami pani pomagam, i robię to świadomie. Ponieważ tak postępuje przyzwoity człowiek.

Basia całkiem wstrzymuje oddech. Czy on nadal mówi o niej? Czy zgubiła się gdzieś w toku jego wypowiedzi i przestała rozumieć?

– Jednakże, droga pani – kontynuuje sąsiad – kradzież wspólnej własności nie wpisuje się w tę filozofię. Tak człowiek przyzwoity nie postępuje. Chyba się pani ze mną zgodzi.

Głowa Basi kiwa potakująco, zanim kobieta zda sobie z tego sprawę. Wcale nie chce się z nim zgadzać. Żałuje, że go zaprosiła. Że człowiek siedzący naprzeciwko nie jest kimś innym, tym Robertem, którego do tej pory znała.

– Pani się wydaje, pani Basiu, że coś nas łączy. Dobrze myślę?

Tym razem udaje się jej powstrzymać kiwnięcie. Sąsiadowi to nie przeszkadza, uśmiecha się lekko i nie przestaje mówić.

– Proszę mi powiedzieć… Co pani zrobiła, pani Basiu, że nawet własna córka zerwała z panią kontakt?

Basia milczy. Wbija środkowe palce w poduszkę kciuka. Nie będzie płakała.

– Musiała pani nieźle nawywijać, że nawet w czasie choroby dziecko nie chce pomóc. – Uśmiecha się z zainteresowaniem, niemal zachęcająco.

– Niech pan już wyjdzie. – Udało się. Wycisnęła te słowa przez zaciśnięte gardło.

– Chwileczkę. To ciasto. Jest naprawdę pyszne.

Mężczyzna łapie zębami kolejny kawałek. Mlaszcze. Zlizuje odrobinę polewy z dłoni. Okruszki spadają na dywan. Jego ciało jest duże, silne i przytłaczające. Salon nie należy już do Basi, jest obcym terenem, na którym rozgrywa się wojna. Fotel nie daje jej schronienia. Wiatr hula niepowstrzymanie, smaga już nie tylko jej łydki, ale całe ciało. Basia nie wie, czy nie zginie, i czy to nie byłoby najlepsze rozwiązanie.

Musi się stąd wydostać. Patrzy przez okno. Zamknięte, jak zawsze – szkoda. Wyobraża sobie, że je otwiera. Wylatuje i jest już wolna. Leci ponad swoim miastem. Ponad kolejnymi niewielkimi miejscowościami, torami, stawami, drzewami, prosto do Warszawy. Aż ląduje na balkonie swojej córki. Stuka mocno i Agusia otwiera. Mam tylko ciebie, wyznaje Basia i płacze. Przepraszam, córeczko, wybacz mi, prosi. Nigdy nie żałowałam, że się urodziłaś, że to ty. Przepraszam za te straszne rzeczy, które powiedziałam. Nie są prawdą, nigdy nie były.

W salonie skarpetki sąsiada wciskają okruchy w dywan, ale Barbara już tego nie widzi, przytula córkę i ogarnia ją miłość.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Zenza dwa lata temu
    Nerwica to straszna choroba i nie wierzę w chwilowy lot Basi. Znamienne są słowa - wybacz mi.
    Zawsze ja, mnie, mi. Dlaczego nie powiedziała - kocham cię. Dlatego, że w jej świecie nie ma innych ludzi.
    Pięknie to opisałaś.
  • jesień2018 dwa lata temu
    Bardzo wnikliwy z Ciebie czytelnik. Dziękuję bardzo, i za dobre słowo też:)
  • Tjeri dwa lata temu
    Tak się zastanawiam nad schematami szczęścia w naszych głowach.
    Pokolenie pani Basi (tudzież ludzie pokroju pani Basi — nie łatkujmy) ma chyba wyryty wzorzec "spokojnej normalnej rodziny". Przy czym norma jest też ściśle określona. W ogóle życie pani Basi miało być ściśle określone i każde odstępstwo jest wobec niej po prostu nie fair. Miało być ciepło, a wieje, kot miał być do głaskania a leje (rym niezamierzony). Sąsiad miał sprzyjać, a cham zwykły. I wreszcie córka co miała być synem... i nie dość że nim jest, to jeszcze okazała się dewiantką (tak, nie sądzę by lepsze określenie powstało w głowie pani Basi).
    Czy wierzę w przemianę (znów nieco bajkową) — tak i nie. Tzn. wierzę, że gdy upadł bastion sąsiedzki, bohaterka wycofuje się na z góry upatrzoną pozycję. Z poczucia zagrożenia, zdrady. To reakcja obronna.
    Ale jednocześnie jestem pewna że faktycznie żałuje tego co powiedziała. Choć w tym momencie ona sama tego żalu jeszcze nie rozumie. Basia w ten sposób chce wcisnąć "cofnij". "Przeproszę i wszystko będzie jak dawniej". Ale to dobre na start reakcji łańcuchowej (tak więc wierzę w początek przemiany). Dużo jeszcze przed panią Basią, ale myślę, że za jakiś czas (nie bez narzekania) sama otworzy okno na klatce.

    "– Mówiłaś… – zwróciła się do Agnieszki – Mówiłaś, że mam kogoś poznać…?
    – Weronikę. Jest moją dziewczyną, mamo.
    – Ale jak… dziewczyną, przecież ty jesteś dziewczyną."

    "– Kocham Weronikę. – Powtórzyła. Specjalnie, żeby zrobić Basi przykrość. – Zawsze podobały mi się kobiety. Też na początku tego nie rozumiałam i wiem, że to dla ciebie trudne, ale…
    – Może to dla ciebie trudne. Dla mnie nic nie jest trudne, bo ja wiem, kogo wychowałam. Normalną, dobrą dziewczynę, która może mieć normalną, dobrą rodzinę."

    Bardzo bardzo realistyczne... Świetne po prostu.

    Zaś z sąsiadem wydaje mi się ciut za bardzo:

    "– Pani Basiu – odzywa się wreszcie. – Przyszedłem tu dziś, bo od jakiegoś czasu podejrzewam, że wkradło się między nas nieporozumienie. I tak jakby właśnie to pani potwierdziła. Przywiozłem panią ze szpitala, czasami pani pomagam, i robię to świadomie. Ponieważ tak postępuje przyzwoity człowiek, kiedy widzi ofiarę losu."

    Znaczy wszystko super oprócz tej "ofiary losu" jakoś nie wpisuje mi się to w "profil" sąsiada :D (wyobrażałam sobie, że powie "kiedy widzi słabszego" albo coś w ten deseń). Choć widziałam go oczami Basi, więc może tak jak ona nie dostrzegłam jego cech...

    Podsumowując, cudownie wwiercający się w postaci tekst, wiarygodna wiwisekcja...
    Świetnie mi się czytało.
  • jesień2018 dwa lata temu
    Ogromnie się cieszę i bardzo dziękuję! Świetne obserwacje. Co do przemiany Basi - czuję podobnie jak Ty, że ta podyktowana słabością chwila może być pierwszym krokiem do czegoś dobrego. Co do sąsiada, to chyba racja, zmienię:) Dzięki jeszcze raz, bardzo doceniam wszystko, co napisałaś!
  • Amnezja Wsteczna dwa lata temu
    Skoro Basia z opowiadania ma swój pierwowzór w jakiejś prawdziwej Basi z Twojego otoczenia, to czy Agnieszka również istnieje? Ciekawi mnie, ile w tej historii jest dziennikarstwa, a ile fikcji.

    Skrucha Basi jest dla mnie nieprzekonująca. Nie dlatego, że źle ją opisałaś, jest dobrze. Chyba po prostu ciężko mi wierzyć w to, że mocno dojrzały człowiek może się zmienić tak naprawdę, nie dlatego, że nagle boi się zostać sam. Poza tym uważam, że niektóre słowa są niewybaczalne, na przykład "żałuję, że cię urodziłam". Znam osobę, której matka tak mówiła. Gdybym miała czarną listę, ta pani byłaby wysoko w rankingu.

    Mimo mojego potępienia głównej bohaterki, tekst dobrze mi się czytało. Prawie mogłabym tej Basi współczuć ;)
  • jesień2018 dwa lata temu
    Istnieje Basia, która ma inaczej na imię, w pewnym sensie istnieje Agnieszka, istnieje sąsiad Robert oraz konsekwentnie zamykane okna na klatce. Ale w gruncie rzeczy to wszystko jest wymyślone na konstrukcji z kilku patyczków-faktów:) Fajnie, że dobrze się czytało!
    Rozumiem, że trudno wybaczyć Basi i trudno uwierzyć, że może się zmienić. Ale ja jej tego życzę:)
    Dzięki, Amnezjo!
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Jesień2018↔Na pewno tekst nie jest jednoznaczny w swojej wymowie. Oczywiście stwierdzenie, iż sprawa otwartych okien, w jakiś sposób nawiązuje do całości tekstu,
    jest bardzo przesadzone, ale zapewne znaczenie ma. Może za jakiś czas, nie będą jej przeszkadzać otwarte. Nawieje, inne, świeże spojrzenie?↔Pozdrawiam:)
  • jesień2018 dwa lata temu
    Dekaos Dondi Ty masz przeważnie bardzo dobrą intuicję, przynajmniej jeśli chodzi o moje teksty:)) z tym tytułem tutaj też:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania