Out of Metrics
[Za mało, żeby żyć zdrowo. W sam raz, żeby mieć wyrzuty sumienia.]
Budzik drga najpierw na nadgarstku, dopiero potem w głowie.
Ekran rozświetla pół pokoju i pół mnie.
„Dziś zróbmy więcej niż wczoraj!” – proponuje opaska.
Wczoraj było 3482 kroki.
Przeżyłem. System nie był zachwycony.
Leżę, ciało w trybie uśpienia, a aplikacja liczy dzień od zera.
Pierwsze kroki to wyprawa do łazienki.
„Świetny start!” – mruga ikonka.
Osiągnięcie dnia: umyłem zęby.
W kuchni czajnik startuje szybciej niż ja.
Telefon pokazuje pogodę, wiadomości i „Cel dzienny: 10 000 kroków – dasz radę!”.
Plecy bolą od wczorajszego siedzenia, buty sportowe stoją przy drzwiach, używane głównie do stania w kolejkach.
Opaska wibruje: „Czas się ruszyć”.
Siedzę na sedesie.
Trener personalny od wszystkiego i od niczego.
Do pracy jadę autobusem.
GPS wie, że siedzę.
Za oknem mijają się ludzie, pewnie też nie dowiozą dziś dziesięciu tysięcy, ale to ja mam przypomnienia co godzinę.
W pracy dzień liczy się w mailach, aplikacja liczy tylko kroki.
Bieg do drukarki, korytarzem, do czyjegoś „na chwilę” podbijają statystyki zdrowia, choć bardziej przypomina to ewakuację niż troskę o ciało.
W południe mam 2974 kroki.
Telefon świętuje: „Jesteś na dobrej drodze!”.
Ja jestem między jednym monitorem a drugim.
Najbardziej dynamiczne w tym pokoju są pasek postępu i tętno, kiedy ktoś mówi „pilne”.
Po pracy jeszcze zakupy.
Trasa wytyczona nie przez aplikację, tylko przez listę w głowie: chleb, mleko, coś na jutro.
Przejście między półkami opaska traktuje jak trening interwałowy.
„Świetna robota! +2500 kroków!” – wyskakuje nad koszykiem z ziemniakami.
Najzdrowszy fragment dnia: szukanie tańszej wędliny.
Wracam do domu z siatkami, czuję ramiona bardziej niż uda.
W łydkach siedzi cały wczorajszy dzień.
Telefon melduje: 8427 kroków.
„Jeszcze tylko trochę do celu.
Krótki spacer i masz to!”
Krótki spacer.
Zejść po schodach, wyjść na osiedle,
odrobić okrążenia między samochodami, które ruszają więcej ode mnie, i wrócić do mieszkania, w którym nic się przez to nie zmieni.
Siadam na łóżku, butów już nie zdejmuję, żebym nie miał wymówki.
Opaska znowu wibruje.
„Za długo siedzisz. Czas wstać.”
Dwa — wdech, patrzę na liczbę 8427.
Dwa — zatrzymanie, serce podnosi głos, ale nie od biegu.
Cztery — wydech, tym razem bez ruchu.
Ucisk w klatce.
Nie dramat, raczej notatka służbowa od środka: „tu też ktoś mieszka, nie tylko statystyki”.
Ostatnie, czego chcę, to robić mu dziś pokazówki pod tabelki.
Łapię się na tym, że całe ciało czeka na komendę z ekranu.
Wstań. Idź. Dowieź.
Jakby „wystarczająco żywy” dało się odhaczyć.
Zdejmuję opaskę.
Ruch prosty, jak odczepienie metki.
Na nadgarstku zostaje jasny ślad.
Kładę ją na stole, ekranem do blatu.
Nie wyłączam. Niech sobie liczy, co chce.
Pierwszy raz to system chodzi dziś w kółko beze mnie.
Mnie dziś nie ma w statystykach.
Idę do kuchni bez świadomości kroków.
Nie wiem, czy to pięć, czy piętnaście.
Otwieram okno, wpuszczam noc i chłód.
Robię herbatę, której żaden algorytm nie zaliczy do kategorii „aktywny tryb życia”.
Patrzę na swój oddech w szybie.
Zero wykresów, tylko para, która znika, kiedy chcę, a nie kiedy aplikacja uzna, że „sesja wygasła”.
Telefon na stole drży jeszcze raz, próbuje dostać się do mnie bokiem.
„Cel niewykonany. Spróbuj jutro.”
Uśmiecham się bardziej ze zmęczenia niż z buntu.
Nie zrobiłem dziesięciu tysięcy.
Za to pierwszy raz od dawna to ja stawiam kreskę: dla systemu za mało, dla mnie w sam raz.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania