Piekielne krzesło

- Mówię ci Nathan, dawno nie ubiłem tak świetnego interesu! – Podniosły głos wydobywał się ze słuchawki. – Gdybym był jeszcze większym skurwysynem niż jestem, wytargowałbym od niej z trzysta dolców rabatu!

- Na szczęście jesteś tylko wredną kanalią żerującą na ludzkich problemach – Nathan roześmiał się donośnie. – Co dokładnie kupiłeś?

- Najróżniejsze starocie… Gramofon, starą dębową szafę, zakurzony kolonialny barek i inne graty, które sprzedam za kupę forsy jakimś bogatym kolekcjonerom. Poza tym, mam jeszcze coś specjalnego.

- Trumnę po jej zmarłym dziadku? – zadrwił szyderczo Nathan.

Noah odchrząknął.

- Bardzo zabawne… - westchnął. – Mam coś co może ci się spodobać. Otóż staruszka otrzymała w spadku coś ekstra. Stare wiktoriańskie krzesło, wykonane z mahoniowego drewna. Podobno ręcznie tworzone przez najlepszych stolarzy w dziewiętnastym wieku. Mówię ci, prawdziwe cudeńko! – ciągnął dalej. - Po starej znajomości pozbędę się go za jedyne dwieście zielonych – jego głos nabrał pełnej ekscytacji barwy.

Nathan zmarszczył brwi, zastanawiając się jaki interes ma w tym wszystkim Noah, aby odsprzedać akurat jemu ten badziew. Przecież równie dobrze mógł sprzedać go jakiemuś podstarzałemu znawcy za trzykrotność tej kwoty.

- Dobra, ale mów w czym tkwi haczyk.

Noah zaczął się denerwować.

- Od razu haczyk… - westchnął.

Minęło dobre pięć sekund zanim zmusił się do mówienia.

- Dobra, niech Ci będzie. Staruszka wspominała, że krzesło należało do jej zmarłego dziadka, a z bełkotu zrozumiałem tyle, że podobno była z niego niezła gnida.

Słowa Noaha zdziwiły Nathana.

- I to jest powód, dla którego chcesz mi opchnąć stary rupieć? – odpowiedział.

- Może i jest ze mnie psi syn, ale do pracy podchodzę profesjonalnie. Jeżeli mam coś na sprzedaż, to zawsze jest to wysokiej jakości sprzęt. Chyba nie wątpisz w moją smykałkę do interesów, co? – zapytał drwiącym głosem Noah.

- Smykałkę? – zdziwił się Nathan. – Chcesz mi opchnąć starego grata od jakieś zdesperowanej staruszki.

- Zaczynasz mnie denerwować Nathan. Podobno taki z ciebie znawca antyków – wykrzyczał podirytowanym głosem. – Bierzesz czy nie?

Nathan nie wiedział co odpowiedzieć. Z jednej strony ciekawiła go wizja posiadania w domu pamiątki z połowy XIX wieku, z drugiej zaś zakup kolejnego bezużytecznego grata przyprawiał go o zawrót głowy.

- W porządku, umowa stoi. Wieczorem zrobię ci przelew na sto pięćdziesiąt dolców – dodał.

- Miało być dwieście! – Noah zapowietrzył się niczym płaczące dziecko.

- Do usłyszenia Noah. Powodzenia w interesach. I pozdrów żonę!

- Do następnego Nathan – odpowiedział Noah uśmiechając się pod nosem z wyraźnym zadowoleniem.

 

* * * *

 

Było grubo po dwudziestej, gdy Nathan odebrał zakupiony towar. Wokół domu rozchodził się blask rozpalonych latarni, a wieczorną ciszę zakłócały dźwięki przejeżdżających samochodów. Nathan stał przed garażem ubrany w elegancką marynarkę, czerwony niemodny krawat i czarne spodnie od garnituru. Obok niego, tuż przy wejściu do mieszkania, stało brązowe, pokryte ochronną taśmą wiktoriańskie krzesło, które w żaden sposób nie pasowało do wewnętrznego umeblowania jego domu.

„Po cholerę ja to w ogóle kupiłem?” – zastanowił się Nathan. - „Chyba już całkiem mnie pokręciło. Faceci w moim wieku podrywają cycate, pijane kobiety, które na nowo chcą się poczuć młode, a ja? Ja kupuję zatęchłe, śmierdzące starością krzesła. Chyba muszę się napić.”

Chwycił nowy nabytek pod pachę, wyprostował obolałe plecy i ruszył do drzwi frontowych. Wchodząc do kuchni czuł ogarniającą go złość i irytację. Delikatnym ruchem odstawił krzesło, podszedł do stojącego na stole domaine mathieu i nalał sobie porządny kieliszek.

Mieszkanie w pełni odpowiadało standardom życia samotnego dziennikarza. Duży salon o pomalowanych na beżowo ścianach wypełniał znaczną część domu. Na środku piętrzyły się sterty nieruszonych do tej pory książek, artykułów prasowych i wszystkiego innego co było niezbędne w jego pracy.

- Pora tu w końcu zrobić porządek – powiedział na głos.

Nathan lubił przebywać w salonie. Może ze względu na fakt, iż zwykle po pracy wylegiwał się tam na kanapie, grzejąc się ciepłem kominka i popijając drogi alkohol. A może po prostu lubił, gdy bogato ozdobione wnętrze łechtało jego wybujałe ego.

Trzymając kieliszek wina w lewej dłoni, prawą ręką zaczął odpakowywać drewniane krzesło. Spojrzał na nie podejrzanym wzrokiem i zmarszczył brwi.

„Staruszka, która desperacko próbuje sprzedać meble po dziadku” - pomyślał. – „Może był jakimś psychopatą lub mordercą… Zresztą, gdybym poważnie przejmował się takimi bzdurami, już dawno skończyłbym w psychiatryku zawinięty w kaftan bezpieczeństwa. Jedyny problem jaki widzę, to gdzie teraz postawić ten staroć, aby nie zawadzał mi w domu”.

Przez otwarte drzwi sypialni widać było zniszczony, tandetny fotel w którym Nathan przesiadywał, aby pracować z dala od zgiełku miasta. Traktował on sypialnię jako swego rodzaju gabinet, oazę spokoju, w której poddawał się krążącym myślom, spisywanym następnie na papier.

- Świetnie! Zamienię stary fotel na stare, zapyziałe krzesło – powiedział, ironicznie uśmiechając się do siebie.

Zbliżała się dwudziesta pierwsza, artykuł dla „New York Journal” miał być oddany dziś po południu, lecz przedłużone spotkanie z Davidem Mayersem skutecznie pokrzyżowało jego plany.

Nathan nie był typem pracoholika. Lubił pieniądze, ale nie lubił pracować. Już dawno straciłby posadę dziennikarza śledczego, gdyby nie jego wrodzony talent do pisania i zamiłowanie do teorii spiskowych. Ciągle czekał na swoją życiową sprawę, która przyniesie mu należytą sławę.

Dopijając ostatnim łykiem kieliszek wina, zdjął przepoconą marynarkę i usiadł na nowo nabytym sprzęcie. Lewą dłonią sięgnął leniwie po sporządzone wcześniej notatki, prawą zaś pocierał o delikatne obicie siedziska krzesła.

- Czeka mnie dziś pracowita noc – powiedział głosem, zdradzającym oznaki wyraźnego zmęczenia.

 

* * * *

 

Spalani żywcem ludzie krzyczeli z bólu i cierpienia. Wszędzie słychać było wycie syren i płacz małym żydowskich dzieci widzących jak ich rodzice są mordowani. Nathan śnił, pochłonięty niezwykle brutalną wizją zbrodni III Rzeszy. Widział rzeczy, które przyprawiały go o wymioty. Wiedział, że śni, lecz pomimo strachu i mdłości, nie mógł się obudzić. Czuł ogarniającą go wściekłość i smród palonego ludzkiego mięsa. Zapach wdzierał mu się do nozdrzy niczym woń smażonej wołowiny. Oczy piekły go od dymu i łez. Nie chciał na to patrzeć, lecz jakaś niewidzialna siła ciągnęła go ku rozpalonym piecom w których widniały już tylko ludzkie, zwęglone kości. Nagle uderzyło go uczucie napływającego gorąca. Czuł, że dłonie palą go żywym ogniem. W poczuciu bezsilności i napływającego bólu, odwrócił wzrok i zamknął oczy. Sekundy pełne cierpienia dłużyły się niczym godziny, a ból nie ustępował.

Nathan otworzył oczy. Mimowolnie rozejrzał się wokół i spostrzegł, że znajduje się w swoim salonie, twarzą przed rozpalonym kominkiem i dłońmi wiszącymi nad buchającym ogniem. Odruchowo zabrał ręce, które zdążyły już się boleśnie popatrzyć.

- Boże, co się stało?! Co ja tu robię?! – krzyczał w myślach.

Ruszył biegiem w stronę łazienki, aby włożyć dłonie pod lodowatą wodę. Odruchowo spojrzał na świecący w ciemności zegarek… 3:32.

- Kurwa, musiałem zasnąć przy pracy. Ale co ja do cholery robiłem z rękami w płonącym kominku. Wyleczyłem się przecież z somnambulizmu – napływające myśli nie dawały mu spokoju. – Ostatni atak miałem przecież w dzieciństwie, a i tak wstawałem tylko aby pospacerować po mieszkaniu. Niech to szlag!

Odczucie zimnej wody spływającej po dłoniach było dla Nathana niczym dotyk boskiej mocy. Dopiero po chwili poczuł smród własnego potu. Przyłożył nadgarstek do czoła.

- Rozpalone – pomyślał. - Co tu się do cholery stało? Czy już całkiem mi odbiło? – dodał.

Poczucie strachu rosło w nim z każdą sekundą. Nathan wyszedł z łazienki rozglądając się po mieszkaniu. Wśród ogarniającej go ciemności dostrzegł jedynie blask lampki nocnej dobywający się z sypialni. Podszedł bliżej. Pokój był dokładnie w takim stanie w jakim zastał go po przyjeździe do domu. Jedyną różnicą było nowe, mahoniowe krzesło.

- Nie… To przecież nie ma z tym nic wspólnego. Nathan, nie daj się zwariować – uspokajał się w myślach. – Pracujesz jako dziennikarz, badałeś tysiące spraw brutalnych morderstw, gwałtów i szaleńczych zbrodni dokonywanych przez wariatów. Wiesz, że za wszystkim stoi wyłącznie ludzka psychika.

Nathan stał w bezruchu przez kilka minut. Zastanawiał się czy dzwonić po egzorcystę, uciekać z domu czy napić się bowmore z lodem.

- Walić to – stwierdził dosadnie.

Rozpiął mokrą od potu koszulę, poprawił włosy i stanowczym krokiem udał się w stronę kuchni.

- W końcu kawał ze mnie sukinsyna – powiedział. – A złego przecież diabli nie biorą…

 

* * * *

 

Poranek minął Nathanowi wyjątkowo spokojnie. Pomimo bolesnej pamiątki z poprzedniej nocy, uśmiech nie schodził mu z twarzy. Dziś był dla niego ważny dzień. Na wieczór umówił się z piękną, blondwłosą Lilian, poznaną podczas badania głośnego śledztwa pewnego seryjnego mordercy z Detroit.

- No stary, wyglądasz lepiej niż Brad Pitt w „Wichrach namiętności” – zadumał się Nathan przeglądając się w lustrze. – I pomyśleć, że minęło ci już trzydzieści siedem wiosen.

Jego twarz wyróżniała się szpiczastym nosem i parą dużych, brązowych oczu. Jego kwadratowa szczęka i bujny zarost dodawały mu zbytniej pewności siebie. W połączeniu z cyniczną naturą i pogardliwym stosunkiem do innych, jego zachowanie wielokrotnie prowadziło go do wyjątkowo niemiłych, barowych przygód i wielu siniaków.

Nathan przechadzał się po mieszkaniu, nie mogąc się doczekać spotkania. Już od tak dawna nie był z żadną kobietą na randce. Ręce pociły mu się od stresu, a zapięta na ostatni guzik bawełniana koszula systematycznie utrudniała nabieranie powietrza. Podrzucając w dłoni kluczyki od czarnego cadillaca, nerwowo zerkał na stojący w rogu pokoju elektryczny zegar.

- Jeszcze trzydzieści minut do wyjścia – powiedział.

Jego głos był niezwykle dumny i podekscytowany. Czuł się niczym dziecko, którego rodzice po raz pierwszy zabierają do wesołego miasteczka.

„Żebyś tylko nie palnął żadnej głupoty” – pomyślał Nathan. – „I pod żadnym pozorem nie wspominaj o tym piekielnym krześle. Nie chcesz chyba, aby Lilian uznała cię za wariata”.

Gdy to powiedział, usłyszał dziwny dźwięk dochodzący z sypialni. Miał wrażenie, że ktoś skrobie pazurami po jego panelowej podłodze.

Nathan poderwał się i na moment jego oczy rozwarły się szeroko. Czuł jak oblewa się potem. Powinno być zimno, wokół jednak panowało zaskakujące ciepło. Zadrżał. Powolnym krokiem podszedł do sypialni, nie wiedząc czego ma się spodziewać w środku. Ostrożnie zajrzał przez drzwi, wypatrując źródła tajemniczego dźwięku. Nie dostrzegł jednak niczego nadzwyczajnego… Jedyną przyprawiającą o ciarki rzeczą było krzesło, które z nie wiadomego powodu stało teraz idealnie na środku pokoju, przodem w stronę Nathana.

„Dałbym sobie rękę uciąć, że jeszcze rano to krzesło stało dokładnie przy drzwiach” – pomyślał.

Odłożył kluczyki na biurko i podszedł bliżej.

Nagle usłyszał za sobą dźwięk przychodzącego SMS-a. Nathan aż podskoczył ze strachu.

- Jezu, jak tak dalej pójdzie to niedługo dostanę zawału! – wyszeptał drżącym głosem.

Pomimo gęsiej skórki i poczucia dezorientacji, odwrócił się w stronę kuchni, aby sprawdzić wiadomość. Przechodząc kilka kroków dalej, nie mógł oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że krzesło go… obserwuje.

Podniósł telefon.

- „Mogę się lekko spóźnić, nie gniewaj się. Straszne korki” – wiadomość od Lilian, powiedział.

Nie zważając na otrzymaną wiadomość, Nathan nie miał zamiaru dłużej siedzieć w domu. Sięgnął do kieszeni po kluczyki od auta, lecz poczuł jedynie pustą przestrzeń pod palcami. Zdrętwiał. Myśl, że musi ponownie wrócić na spotkanie z przeklętym krzesłem przyprawiała go o zawrót głowy.

Biorąc głęboki wdech, energicznym krokiem ruszył ku sypialni. Wparował niczym żołnierz do budynku pełnego zakładników i nagle zamarł… Krzesło stało dokładnie w tym samym miejscu co przed śniadaniem. Dokładnie metr przed nim, przy samym biurku, na którym leżały teraz pozostawione przed chwilą klucze. Uczucie konsternacji odebrało Nathanowi możliwość ruchu.

„To nie może być prawda” – pomyślał. – „To mi się tylko wydaje. Krzesła przecież same się nie poruszają”.

Strach ogarnął całe jego ciało. Poczucie grozy rozlewało się po nim niczym fale na oceanie. Niewiele myśląc, chwycił leżące obok klucze i wybiegł z mieszkania.

- Tego już za wiele – stwierdził zamykając drzwi na klucz – Gdy tylko wrócę, wywalam ten przedwojenny staroć za zbity pysk.

 

* * * *

 

Lilian była młodą, zielonooką Hiszpanką pracującą w policji stanowej Detroit. Jej niebanalna uroda i poczucie humoru zachwycały Nathana.

- To musiało pewnie piekielnie boleć – stwierdziła Lilian.

- Na całe szczęście jestem facetem, który nie czuje bólu – zażartował Nathan.

Na twarzy pojawił mu się grymas wymuszonego uśmiechu. Nie miał ochoty zdradzać szczegółów minionej nocy, jednak zabandażowane dłonie wymagały w miarę sensownego wytłumaczenia.

- A co u ciebie Lilian? Jak w pracy?

- Proszę cię, Nathan… Praca to ostatni temat na który chciałabym mówić. Zdecydowanie bardziej wolę rozmawiać o naszym poprzednim spotkaniu – dodała, uśmiechając się zalotnie.

- Masz rację – zaśmiał się Nathan. – To była jedna z najlepszych nocy w moim życiu!

Kelner przyniósł im do stolika zamówioną wcześniej butelkę ventisquero vertice apalta.

- Za dzisiejszy wieczór! – powiedziała donośnym głosem Lilian.

- Za nas – dodał Nathan.

Reszta wieczoru minęła im w wyśmienitym humorze. Oboje, uraczeni wytrawnym trunkiem zaczęli poddawać się błogiej atmosferze. Chwile spędzone z Lilian pozwoliły Nathanowi całkowicie pozbyć się wspomnień o niedawnych wydarzeniach związanych z niemiecką pamiątką od Noaha. Jego twarz nabrała rumieńców, a głos nabrał czarującego akcentu.

- Lilian, może skoczymy do mnie? – zapytał.

- Nathan, naprawdę bym chciała… ale jutro mam ważny lot do Dallas z samego rana. Podróż służbowa.

Odpowiedź zmartwiła Nathana.

- No cóż…

- Nie martw się. Nadrobimy to przy następnej okazji – powiedziała Lilian z uśmiechem, puszczając do niego oczko.

Pożegnali się czułym pocałunkiem, po czym każde z nich ruszyło w swoją stronę. Nathan nie powinien prowadzić w tym stanie, lecz irytacja powstała w nim w skutek odmowy Lilian skutecznie zagłuszała trzeźwe myślenie.

„Jak dobrze, że w domu czeka na mnie jeszcze niedokończona bowmore” – pomyślał.

Po trzydziestu minutach był już w mieszkaniu.

Chwiejnym krokiem podszedł do stojącej na stole w kuchni butelki whisky. Piekącą od poparzeń dłonią sięgnął po szklankę wypełnioną lodem.

„Mam nadzieję, że dziś w nocy nie wydarzy się nic nadzwyczajnego” – pomyślał, kierując się powoli w stronę łóżka.

 

* * * *

 

Uczucie napływającego gorąca dusiło jego spocone ciało. Nathan wiercił się na łóżku nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji do snu. Czuł jak temperatura w pokoju zwiększa się z każdą sekundą.

Ponura pogoda za oknem i woń alkoholu w mieszkaniu skutecznie napawały go obrzydzeniem. Czuł, że zaraz zwymiotuje. Nie mogąc dłużej wytrzymać, wstał z łóżka i ruszył do łazienki, aby zażyć proszki nasenne schowane w lustrzanej apteczce. Poczucie wstrętu i niesmaku w ustach wzniecało u niego pogardę do samego siebie. Po omacku udał się w stronę łazienki. Zegar w salonie wskazywał 3:32 w nocy.

„Jak dobrze, że jutro nie muszę iść do pracy” – pomyślał.

Nathan opłukał rozgrzaną twarz w niewielkiej umywalce. Oczy kleiły mu się od snu a zmarszczki na twarzy stały się niezwykle wyraźne. Powolnym ruchem dłoni sięgnął po stojący na wierzchu diazepam. Popołudniowy obiad podszedł mu do gardła. Niewiele myśląc, Nathan zgasił światło w łazience i odwrócił się do wyjścia.

Kątem oka dostrzegł niewielki ruch w salonie. Był tak poruszony, że nawet nie krzyknął. W panice cofnął się dwa kroki i złapał oburącz stojący w rogu pogrzebacz do kominka w akcie obrony. Poczuł strach. W jego piersi uniósł się znajomy przypływ paniki i chęć ucieczki.

Stuk, stuk – usłyszał z salonu.

„Co się tu do cholery dzieje?” – pomyślał przerażony.

Po chwili spostrzegł, że z głębi salonu coś porusza się w jego kierunku.

Stuk, stuk – usłyszał ponownie.

Nathan nie mógł uwierzyć własnym oczom. Z zaułków ciemności zauważył znajomy widok piekielnego krzesła, które delikatnie podskakiwało w jego stronę. Samo, bez niczyjej pomocy, zbliżało się w podskokach, aby stanąć mu naprzeciw.

Nathana obleciał paniczny strach. Chciał uciec, lecz coś skutecznie uniemożliwiało mu nawet najmniejszy ruch.

Stuk, stuk – dźwięk rozchodził mu się w uszach.

Nagle poczuł uderzający do głowy podmuch gorąca. Temperatura ciała diametralnie zwiększała się z każdą sekundą. Czuł ogarniające go od środka wrażenie nadchodzącej śmierci. W jednej sekundzie jego dłonie, przedramiona i barki pokryły się żywym ogniem.

Nathan zaryczał z bólu, próbując stłumić ogień gołymi rękami. Płomienie zaczęły sięgać twarzy i włosów. Smród palonego mięsa unosił się po całym mieszkaniu.

- Boże! Palę się! – wrzeszczał z całych sił. – Co za okropny ból!

W jednej chwili całego jego ciało pokryło się ogniem. Twarz zaczęła pękać od gorąca a białka oczu wypłynęły mu na zewnątrz.

- Stuk, stuk – słyszał dalej.

Jego ubranie całkowicie spłonęło, przylepiając się do spływających po kościach skóry i mięśni. Ból ogarniający jego dłonie przestał być odczuwalny. Nathan nie zdawał sobie sprawy, że ogień wypalił jego zakończenia nerwowe czyniąc nieodwracalne zmiany. Każda sekunda tego cierpienia była nie do opisania.

- Meine Arbeit ist noch nicht wahr geworden! – usłyszał głos dobywający się znikąd.

Nathan wiedział, że umiera. Wiedział, że to sprawka tego przeklętego krzesła. Przeklinał dzień w którym kupił ten staroć. Przeklinał dzień w którym rozmawiał z Noah.

Lecz nic nie mógł już więcej zrobić. To był dla niego koniec.

Nathan opadł na kolana, a jego ciało wciąż buchało nieprzerwanym ogniem. W głębi duszy zaczął płakać i przepraszać za wszystkie grzechy które popełnił. Wiedział, że to ostatnie sekundy jego życia.

 

* * * *

 

O 9:30 zadzwonił budzik. Nathan poderwał się z łóżka obmacując całe ciało, jak gdyby wciąż się jeszcze palił. Był zlany potem a jego łóżko było przesiąknięte moczem.

- Co tu się do kurwy nędzy dzieje?! – krzyknął przerażony.

Rozejrzał się po sypialni. Pokój był w zupełności tak zwyczajny jak każdego ranka. Szafa, łóżko, biurko... wszystko stało na swoim miejscu. Nawet krzesło znajdowało się w tym samym miejscu gdy wychodził na spotkanie z Lilian. Poczucie dezorientacji i beznadziei ogarnęło jego myśli.

„Czy to wszystko było tylko cholernym koszmarem?” – pomyślał wściekle wykrzywiając wargi. – „Czy to mi się tylko śniło? Przecież czułem ból, ten straszny nieprzerwany ból i poczucie nadchodzącej śmierci. To nie może być tylko fikcja!”

Nathan bezzwłocznie chwycił telefon i wybrał numer do Noaha. Z każdym kolejnym sygnałem połącznia jego szaleństwo rosło.

- Halo, Nathan? To ty? Czego chcesz u licha o dziewiątej rano? – zapytał Noah zaspanym głosem.

- Od kogo masz to krzesło?! – wykrzyczał Nathan.

- O czym ty mówisz? Masz na myśli ten badziew od tej staruszki?

- Tak! Kim ona jest? Skąd ona to ma?

- Pani Schrödinger. Nagle stałeś się zatroskanym obywatelem?

Poczucie wściekłości ogarnęło Nathana.

- Kurwa! Albo powiesz mi skąd ona ma to krzesło albo osobiście przyjadę do Ciebie i rozwalę Ci ten pusty ryj! – wrzasnął.

- Dobra, już dobra… Uspokój się – powiedział Noah łamliwym głosem. – Zaraz wyśle ci jej adres to sam ją zapytasz, rycerzyku.

Nathan bez słowa rozłączył się. Za wszelką cenę musiał dowiedzieć się jaką historię skrywa ten staroniemiecki mebel. I co u licha dzieje się z jego głową.

 

* * * *

 

Minęła jedenasta kiedy Nathan dojechał pod wskazany adres. Wielka, malownicza posiadłość zrobiła na nim ogromne wrażenie. Z opisu Noaha wnioskował, że staruszka nie narzekała na nadmiar pieniędzy. Wręcz przeciwnie – chciała sprzedać meble za każde, nawet najdrobniejsze pieniądze.

Delikatnym ruchem dłoni Nathan zapukał do drzwi. Minęła chwila, zanim pani Schrödinger podeszła aby przywitać niespodziewanego gościa.

Wokół unosił się zapach pieczonego ciasta i woń włoskich przypraw.

- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała.

- Przepraszam, że przychodzę bez zapowiedzi. Nazywam się Nathan Jones. Chciałem zapytać o pewne meble, które sprzedała pani niedawno w sklepie z antykami „u Noah”.

Jej twarz pokryła się pogardą i strachem, a delikatne drobne oczka zmieniły się w jarzące się iskrami ogniki.

- Czego pan chce ode mnie? – zapytała z niechęcią.

- Interesuje mnie pewne stare, wiktoriańskie krzesło, które podobno odziedziczyła pani po zmarłym dziadku. Chciałbym poznać jego historię.

- Niech pan wejdzie – powiedziała.

Mieszkanie urządzone było z pełnym rozmachem. Wielka kuchnia w której się znajdowali wypełniona była miseczkami, dzbankami i wszelkiego typu naczyniami. Brązowe ściany sprawiały wrażenie bardzo starych, a portrety zmarłych członków rodziny w salonie przyprawiały Nathana o dreszcze.

- A więc chodzi panu o mojego dziadka Jürgena – powiedziała z niesmakiem staruszka. – Zmarł trzy miesiące temu w pożarze. Zginął na miejscu.

- Bardzo pani współczuję, to musiała być dla pani tragedia… - wtrącił Nathan.

- Ależ skąd! – zaprzeczyła. – To był kawał skurwysyna. Żałuję tylko, że umarł tak późno.

Nathan przełknął ślinę.

- A to krzesło? Należało do niego? – zapytał.

- Tak. To był jego ulubiony mebel do wypoczywania. Siadał w nim najczęściej po skończonej pracy dla SS. Wie pan… wstyd się przyznać, ale Jürgen był naczelnikiem obozu koncentracyjnego w Auschwitz-Birkenau. Pełnił najgorszą możliwą w tamtych czasach funkcję. Skazywał ludzi na śmierć.

Nathan poczuł delikatny dreszcz przeszywający jego plecy.

- Proszę dalej, niech pani kontynuuje – powiedział z zaciekawieniem.

- Otóż świętej pamięci dziadek lubował się w zabijaniu ludzi. W szczególności Żydów i Polaków. Miał na tym punkcie obsesję. Każdego dnia czułam od niego smród spalonych ofiar. Widziałam ten szaleńczy uśmiech na jego twarzy gdy opowiadał ze szczegółami przy rodzinnym stole jak mordował niewinne istoty. Niech mi pan wierzy – powiedziała ze smutkiem. - On był psychicznie chory.

Nathan nie mógł uwierzyć w słowa pani Schrödinger. Wszystkie elementy układanki zaczęły układać mu się w jedną całość. Oprócz jednego.

- A dlaczego zdecydowała się pani na sprzedaż krzesła? – zapytał. – Przecież jest ono warte kupę forsy!

- Sprzedałam wszystko co ten diabeł zapisał mi w testamencie. Może trudno w to uwierzyć, ale te meble, a w szczególności to krzesło, są… opętane. Jako jedyne przetrwały pożar.

Nathan przyjął tę wiadomość ze stoickim spokojem. Wiedział, że pani Schrödinger mówi prawdę. Nie wierzył tylko, że przytrafiło się to akurat jemu.

Teraz już miał pewność co musi zrobić - pozbyć się krzesła najszybciej jak to możliwe. Spalić, zniszczyć, wyrzucić na śmieci. Cokolwiek, byle nie musieć już więcej na nie patrzeć.

- Dziękuję Pani bardzo za wszelkie informacje. Naprawdę mi pani pomogła – powiedział uśmiechając się szeroko.

- Ależ proszę bardzo. Zawsze to miło móc sobie porozmawiać z tak przystojnym młodzieńcem.

Nathan zrobił dziwną, skwaszoną minę.

Udał się powoli w stronę wyjścia żegnając się z panią Schrödinger i kulturalnie odmawiając herbaty. Miał już właśnie zamykać drzwi, gdy w pewnej chwili przyszła mu do głowy dziwna myśl.

- Pani Schrödinger, mam jeszcze jedno pytanie – powiedział.

- Słucham.

Nathan wziął głęboki wdech.

- Z czystej ciekawości… o której zmarł pani dziadek? – zapytał.

- Niech pomyśle… - staruszka się zamyśliła. – Zgon stwierdzono o 3.32.

 

* * * *

 

Nathan pędził na złamanie karku w swoim czarnym cadillacu. Czuł, że za chwilę może wydarzyć się coś potwornego. Z piskiem opon zaparkował przed garażem, trzasnął drzwiami i czym prędzej wbiegł do mieszkania.

Wszystko wydawało mu całkowicie normalne. Nie czuł już napływającego ciepła ani strachu. Spokój i cisza panujące w domu, wydały mu się nienaturalnie dziwne.

Szybkim ruchem dłoni sięgnął do kieszeni spodni po telefon.

-„Jeżeli w najbliższym czasie przestanę się odzywać, chcę abyś wiedziała, ze jesteś najlepszym co mnie w ostatnim czasie spotkało”. – napisał wiadomość do Lilian.

Chowając telefon, powolnym krokiem wszedł do sypialni.

W środku panowała atmosfera grozy. Nathan rozejrzał się po pokoju.

„Coś tu nie gra” – pomyślał.

Odwrócił głowę w kierunku krzesła. Czuł grozę płynącą z jego wnętrza. Wiedział, że ma do czynienia z mocami nie z tego świata.

Wpatrywał się w obiekt dobre kilka minut, jedocześnie głęboko oddychając. Czuł, że serce wali mu jak młot. Ostrożnym ruchem ręki chwycił za oparcie krzesła. W ułamku sekundy poczuł ogromny ból wywołany poparzeniem po dotknięciu. Instynktownie cofną rękę.

- To krzesło ma chyba z milion stopni! – stwierdził.

Niewiele myśląc, Nathan sięgnął po rzuconą na łóżku koszulę i zawinął ją wokół dłoni. Wykonując prowizoryczne zabezpieczenie czuł się jak idiota. W końcu przygotowuje się na wojnę z krzesłem.

Gotowy na ataki ze strony piekielnego krzesła, powoli przysunął się bliżej. Jego ręce wyprostowały się na spotkanie z diabelskim obiektem. Po chwili ponownie złapał za ramiona krzesła.

Spod owiniętych koszulą dłoni unosił się dym palonego materiału. Nathan wiedział, że długo nie wytrzyma. Uniósł krzesło i zaczął iść w stronę salonu.

Nie spodziewał się, gdy nagle przy jego twarzy buchnęły płomienie przypalając mu brwi i włosy. Instynktownie zasłonił twarz, upuszczając krzesło na podłogę. Nathan doznał poważnych poparzeń policzka i części lewego ucha. Ból wywołany ogniem sprawił mu ogromne cierpienie.

- Niech cię szlag! – krzyknął.

Nagle z hukiem zamknęły się wszystkie drzwi i okna, zabierając Nathanowi jakąkolwiek drogę ucieczki z mieszkania. Krzesło powoli zmieniało barwę z brązowego na krwiście czerwoną. Spod jego obicia zaczęły unosić się kłęby dymu a mieszkanie wypełniło się stęchlizną gnijących zwłok.

Strach obleciał Nathana. Wiedział, że krzesło będzie się bronić.

Nagle ściany zaczęły spływać krwią. Litry czerwonej cieczy zalewały jego sypialnię. Krew pomordowanych w Auschwitz-Birkenau zaczęła wlewać mu się do butów, przyprawiając go o wymioty.

- Du bist nur ein erbärmliches Wesen! – usłyszał dobywający się z jego głowy głos.

Pod ogromem cierpienia i strachu Nathan upadł na kolana i zaczął płakać. Łkał niczym małe dziecko. Czuł, że nie jest w stanie ogarnąć psychicznie tego wszystkiego.

- Meine Aufgabe ist noch nicht vorbei! – głos z każdą sekundą przybierał na sile.

Krople krwi zaczęły spadać z sufitu wprost na głowę Nathana. Powolnym ruchem uniósł twarz, wykrzywiając wargi. Pozostałości po umarłych wlatywały mu do otwartych ust racząc go smakiem zgniłego mięsa. Nathan zwymiotował.

W jednej chwili pokój objęły buchające płomienie. Syk palonego mieszkania słyszalny był aż dwie przecznice dalej. Nathan wiedział, że to koniec. Czeka go śmierć w płomieniach…

 

* * * *

 

Była późna godzina nocna. W szpitalu im. Św. Wojciecha pielęgniarki pośpiesznie wypełniały swoje zadania. Wszędzie panowało zamieszanie. W pokoju słychać było delikatne odgłosy ulicznego ruchu i dźwięk podłączonego respiratora. Siostra Newton nachyliła się nad Nathanem i poprawiła mu poduszkę.

Od tragicznego zdarzenia mięły cztery dni. Strażacy wezwani do pożaru cudem wyciągnęli Nathana z płonącego budynku. Jego ciało zostało poparzone w dziewięćdziesięciu procentach, co skutkowało doznaniem nieodwracalnych szkód. Dom w którym mieszkał został niemal doszczętnie zniszczony.

- Panie Jones. Ma pan gościa – powiedziała pielęgniarka.

W drzwiach stanął wysoki brodaty mężczyzna. Jego twarz odznaczała się pełną powagą i skupieniem. Na jego piersi Nathan dostrzegł widoczną odznakę.

- Dzień dobry panie Jones. Komendant Thomas O'Brien – powiedział z delikatnym irlandzkim akcentem.

Nathan skinął lekko głową.

- Przyszedłem pomówić o tragicznym pożarze w pana domu – kontynuował. – Z ustaleń strażaków wynika, iż ogień wybuchł w salonie, prawdopodobnie za sprawą zwarcia w jakimś urządzeniu.

Nathan milczał.

- Cóż… - przerwał komendant. – Przynoszę panu także dwie wiadomości. Dobrą i złą. Zaczniemy może od tej złej. Niestety pana mieszkanie zostało niemal całkowicie spalone. Będzie pan musiał poszukać nowego lokum. Dobra wiadomość jest taka, że dom był w pełni ubezpieczony, więc bez problemu kupi pan sobie coś zupełnie nowego za pieniądze z ubezpieczenia – dodał, próbując się uśmiechać.

Nathan wciąż milczał.

- Mam dla pana coś jeszcze, co może pana ucieszyć. Strażakom jakimś cudem udało się uratować z mieszkania kilka cennych rzeczy, które być może pomogą panu w odbudowie nowego domu. Zachowała się między innymi szafa, całe biurko, jakieś stosy książek i jeszcze stare, zapyziałe krzesło. Wygląda na całkiem ładne. Sądzę, że się pan ucieszy – dodał z entuzjazmem komisarz.

Nathan nie wypowiedział ani słowa. Nie był w stanie skleić żadnego spójnego zdania. Delikatnie przekręcając głowę, spojrzał tylko na leżący obok zegarek. Wskazówki wyznaczały godzinę 3.32…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Amica 31.03.2020
    Cóż, jestem bardzo pozytywnie zaskoczona
    Brawo!
  • Julius M. Woods 14.04.2020
    Bardzo mi się podobało. Ten klimat! Jestem pod wrażeniem umiejętności pisarskich. Daję piątaka ;-)
  • Texic 15.04.2020
    Dziękuję bardzo za miłe komentarze :) Zapraszam również do lektury mojego drugiego opowiadania pt. "Tajemniczy nieznajomy".
  • kimstacz 16.04.2020
    Bardzo dobre!
  • Anubis 18.04.2020
    Naprawdę świetne. Bardzo dobrze wychodzi ci budowanie klimatu, a i sam pomysł jest genialny. O wykonaniu nie wspominając ;)
  • Clariosis 12.07.2020
    I trafiłam na Twoje pierwsze opowiadanie na koncie! :)
    Przyznam, że "Tonąc w cierpieniu" czy "To twoja wina!" miały lepiej zbudowany nastrój, ale mimo wszystko te opowiadanie nie odstaje jakoś mocno jakościowo. Bardzo dobry sposób opisów, podoba mi się bardzo Twój styl. I te zakończenie, które jest de facto otwarte - sądzę, że krzesło nie zabije od razu bohatera, tylko będzie go tak dręczyć latami. No chyba, że jakimś cudem się go pozbędzie...
    Pięć

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania