Pamiętnik Martina. Rozdział 1. Fragment 1

Martin zapukał i wszedł do klasy, od piętnastu minut trwała lekcja fizyki. Nauczycielka spojrzała krzywo.

– Qivton kolejne spóźnienie – odezwała się zirytowana.

Dokończyła pisanie wzoru na tablicy i odłożyła kredę.

– Przepraszam – rzekł chłopiec i nie czekając na pozwolenie usiadł w ławce, znów niewyspany.

– Może wreszcie przestałbyś się spóźniać i poważnie potraktował szkolne obowiązki? – zapytała ostro.

Otworzyła dziennik i coś zanotowała. Gdy uniosła głowę, Martin poczuł na sobie jej taksujący wzrok oraz oczy wszystkich obecnych.

– Obiecuję się poprawić – mruknął wpatrzony w blat porysowanego stolika.

Z obojętną miną kreślił na nim palcem niewidzialne linie.

Kobieta westchnęła ciężko. Miała już serdecznie dosyć swojej pracy. Ci nastolatkowie byli okropnie niezdyscyplinowani, nieodpowiedzialni, niczego nie dało się ich nauczyć. Wiecznie wymyślali sposoby jak uniknąć jej przedmiotu, wymigiwali się od zajęć, a pod koniec semestru wygłaszali pretensje i żal bo wystawiła niską, i jakże niesprawiedliwą, ocenę.

Któregoś dnia stojąc przed lustrem spostrzegła pomiędzy krótkimi, czarnymi lokami pasemka siwizny. Niedowierzała. Przekroczyła dopiero czterdziestkę, a wyglądała starzej niż pięćdziesięcioletnie znajome. Stres przeżywany w szkole niszczył ją, zamieniał w zgorzkniałą, kłótliwą jędzę. Na studiach nie przypuszczała, że ta rola zacznie ją przerastać.

– Słyszałam to setki razy. Przestań obiecywać tylko się popraw – odparła.

Klasa wybuchnęła głośnym śmiechem. Jedynie Tiffany Tim, koleżanka Martina, nad czymś się zastanawiała.

– Cisza! – krzyknęła nauczycielka i uderzyła pięścią w biurko. – Na czym skończyliśmy?

Siedząca z przodu uczennica przypomniała przerwany temat, lekcja została kontynuowana. Tiffany zerknęła ukradkiem na Martina. Jego zachowanie od pewnego czasu wzbudzało jej zaciekawienie. Za często pojawiał się niepunktualnie na pierwszych godzinach. Wydawało się że jest niewypoczęty, zmęczony, nieobecny duchem. Nie zwracał uwagi na ubiór. Nosił brudne ciuchy, niezasznurowane buty. Chociaż zawsze był szczupły, jeszcze bardziej zmizerniał. Luźne jeansy podtrzymywane na pasku zsuwały się z wąskich bioder. Do połowy rozpięta bluza częściowo odsłaniała nagi, wychudzony tors. Jasne włosy sterczały w nieładzie. Widać, że zamiast grzebienia użył ręki i tylko przeczesał palcami krótką grzywkę układając ją na bok. W opinii większości mógł uchodzić za lenia, lecz Tim nie dała tak łatwo zwieść się pozorom. Zmiany, które dostrzegła musiały coś oznaczać. Podejrzewała, że nic dobrego.

Gdy zadzwonił dzwonek na przerwę Martin spakował rzeczy i opuścił salę. Obserwowała go dyskretnie podążając za nim korytarzem. Przelotnie przywitał się z kumplami, po czym poszedł usiąść na schody prowadzące na szkolne podwórko. Wyjął z plecaka zeszyt i długopis.

 

Wtorek, 14 maj

Chciałbym zapomnieć. Uwolnić się od koszmaru, który w moich myślach rozgrywa się wciąż od nowa. Jestem w szkole, z dala od domu, nic czego się obawiam nie może mnie spotkać. Mimo to mam świadomość że to kwestia czasu i ten fakt mocno niepokoi. Wkrótce zabrzmi ostatni dzwonek, zmuszony będę wrócić. Pod jego dach, do jego królestwa gdzie w żadnym kącie nie ma schronienia. Stanę twarzą w twarz z człowiekiem, który po raz kolejny mnie upokorzy. Bezwzględnie zada cios boleśniejszy od poprzedniego.

 

Martin uniósł długopis nad kartką i zmarszczył czoło. Oczami wyobraźni ujrzał przykrą scenę przy wczorajszej kolacji. Ojczym siedzący po przeciwnej stronie stołu i jedzący kanapki, długo gapił się na niego. Z miną jakby mu przeszkadzał, jakby wspólny posiłek stanowił trudną do zniesienia konieczność. Nagle odetchnął nerwowo, sięgnął po jego talerz i odsunął. Ich spojrzenia się skrzyżowały. "Nigdy nie zaakceptuję cię jako syna" powiedział. "Jesteś błędem swojej matki. Ciężarem, którego nie odważyła się pozbyć we właściwej chwili. Zajmuję się tobą, bo taka przypadła mi rola, ale nie żądaj więcej. Nie polubię cię ani będę twoim ojcem. Rozumiesz?"

Nastolatek nieświadomie ścisnął długopis tak intensywnie, że aż zabolała go wewnętrzna strona dłoni. Wiedział, że również nigdy nie zaakceptuje Fatia jako ojca. Uważał, że mężczyzna nawet nie zasługuje na to miano. Czyny, których się dopuszczał przekraczały moralną granicę, były wstrętne. Mógłby go nazwać swoim prześladowcą, zboczeńcem, perfidnym kłamcą, ale nie tatą. To określenie nie przeszłoby mu przez gardło. Ukłuło go znienawidzone uczucie bezradności i wstydu. Za każdym razem gdy sprzeczał się z opiekunem, walczył z nim, próbował się bronić, przegrywał. Porażki powodowały, że gubił cząstkę siebie, swoją wartość i godność. Zdaniem Fatia był zerem, niezdolnym nic osiągnąć ani teraz ani w przyszłości. Nie powinien liczyć na szacunek, bo szkodników nie można nim obdarzyć. Ale był też kimś do kogo mężczyzna zbliżał się w nieprzyzwoity sposób, z kim realizował chore fantazje. Martin marzył aby umieć skutecznie przeciwstawić się oprawcy. Skrzywdzić bestię, która skamląc uciekłaby z podkulonym ogonem. Jednak nie chodziło wyłącznie o psychiczną i fizyczną przewagę. Fatio posiadał rozleglejszą władzę, a on w pewnym sensie był od niego zależny. Musieli tolerować wzajemne towarzystwo. Przetrwać wszystkie rozpętane burze.

Po tym jak w trakcie kolacji ojczym wygarnął mu co sądzi o ich rodzinnej więzi, Martin zraniony do głębi, wstał od stołu. Zignorował głód w pustym żołądku i zamierzał odejść. Całkowicie stracił apetyt. Krzywdzące słowa i pogarda Fatia wystarczająco go wypełniły ciążąc we wnętrzu niczym worek kamieni. Stary Qivton zdziwiony reakcją chwycił pasierba za nadgarstek. "Wracaj do posiłku" wycedził. Szarpnął rękę nastolatka z taką siłą że ten z powrotem znalazł się na krześle. Popchnął ku niemu talerz. Chłopiec pamiętał z jakim trudem przełykał wtedy każdy kęs.

Położył długopis na kartce i przetarł zamykające się powieki. O tej porze jego rówieśników rozsadzała energia, ganiali po boisku, tłukli się, przeszkadzali na zajęciach, dokuczali kumplom, flirtowali z dziewczynami. On natomiast ledwo stawiał krok za krokiem, półżywy snuł się po korytarzach. Znowu źle przespał noc. Miał niespokojny, przerywany sen. Choć kładł się przed dwudziestą-trzecią i leżał do siódmej nie potrafił porządnie odpocząć. Dręczyły go rozmaite obawy. Na przemian zasypiał i budził się patrząc ze strachem w kierunku drzwi. Później rozbrzmiewał zegar, wyskakiwał z łóżka. Prawie nieprzytomny szybko korzystał z toalety, zjadał bułkę jeśli została z zeszłego dnia, mył zęby. Sytuacja coraz częściej się powtarzała. Zastanawiał się jak długo wytrzyma na podobnych obrotach, żyjąc w tak wielkim stresie. Drgnął. Czyjaś dłoń spoczęła na jego ramieniu. Odwrócił się żeby sprawdzić do kogo należy. Za plecami zobaczył Tiffany.

– Co robisz? – zagadnęła ciemnowłosa, lekko pulchna dziewczyna potem śmiało usiadła obok kolegi na wykafelkowanym betonowym schodku.

Była ubrana w zielony sweter i brązowe jeansy. Na nogach miała czarne adidasy. Z zainteresowaniem popatrzyła na kolana Martina, odruchowo zamknął pamiętnik.

– Przepisywałem zaległą lekcję – skłamał.

Uśmiechnęła się nieufnie.

– Po co? – odparła. – Za miesiąc wakacje. Nikt już nie uzupełnia brakujących notatek.

Na boisku panował gwar. Spacerujący w grupach uczniowie rozmawiali hałaśliwie, śmiali się; inni przekrzykiwali się nawzajem ganiając jak wariaty. Nastolatka nie spuszczała wzroku z chłopca. Uważnie mu się przyglądała jakby chcąc cokolwiek wyczytać z jego myśli.

– Sądzę, że nauczycielom bardziej zależy na punktualności – stwierdziła. – Mają gdzieś komplet tematów w zeszycie. Jeżeli zamierzasz powalczyć o wyższą ocenę z zachowania popracuj nad frekwencją.

Uwaga Tiffany była słuszna. Qivton w duchu przyznał jej rację. Gdyby rzeczywiście martwił się ocenami na świadectwie wziąłby sobie radę do serca. Nie zaprzątały go jednak szkolne sprawy. Uczył się systematycznie, rzadko dostawał lufy, ogólnie wypadał średnio na tle reszty klasy. Z wszystkich przedmiotów tylko w-f sprawiał kłopot, lecz zazwyczaj czuł się zbyt słaby żeby ćwiczyć.

– Punktualność nie należy do moich zalet – próbował nadać wypowiedzi żartobliwy ton. – Mógłbym postawić przy łóżku trzy budziki, a i tak wstałbym na ostatnią minutę.

Przypuszczał, że koleżanka uzna go za śpiocha który rano niechętnie wychodzi spod kołdry. Pomylił się. Zapytała "dlaczego". Ukrywając zaskoczenie zerknął na nią. Miała poważną minę. Jej zielone tęczówki przewiercały go na wylot. Zląkł się tych oczu. Ich przenikliwości. Bystrego wyrazu, którego nie dało się oszukać. Uległ wrażeniu, że Tim widzi więcej niż inni jak wróżka przed którą nie ma tajemnic. Dźwięk dzwonka przerwał niewygodną dla Martina rozmowę.

– Cóż – westchnęła dziewczyna – nie pogadamy, szkoda. Nie wiadomo kiedy trafi się następna okazja. Przeważnie jesteś w towarzystwie kumpli, ja koleżanek. Ale wiedz, że jeśli masz problem możesz na mnie liczyć. Zawsze znajdę dla ciebie czas.

Po schodach już zaczęli wbiegać do budynku uczniowie. Tim podniosła się aby jej nie staranowali. Wbrew swej woli wraz z tłumem wcisnęła się do drzwi. Ciągle szturchana naprzód jedynie na chwilę mogła obejrzeć się do tyłu. Martin nie poderwał się z miejsca. Nie dołączył do przepychającej się gromadki. Siedział dziwnie apatyczny opierając się lewym bokiem i głową o balustradę.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania