Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Pamiętnik starego pismaka 1 - Muchy

Przez cały dzień próbowałem cokolwiek napisać, ale absolutnie nic nie przychodziło mi do głowy. Próbowałem wszystkiego. Przeglądałem stare książki, czasopisma, strzelałem kanałami w tv, ale to nic nie dawało. Gdy tylko podłapałem jakiś temat, okazywało się, że nie potrafię go rozwinąć i nic z niego wyciągnąć, a opcje były naprawdę ciekawe. Znalazłem starą gazetę poświęconą wikingom. Wielkie łodzie, topory, legendy nordyckie, atletycznie zbudowani wojownicy. Waltari zrobiłby z tego użytek. Zacząłem bazgrać na brudno, napierdalałem w klawiaturę, ale gdy tylko zacząłem czytać to co napisałem, okazywało się to nic nie warte. Papier lądował w niszczarce, a dokumenty wordowskie w koszu. Wstyd mi jest z tego powodu, że nie potrafię już nic stworzyć, a przecież jestem znanym pisarzem.

Cały czas zastanawia mnie za to pojemnik, który dostałem od starego mistyka, który kręcił się jakiś czas temu w okolicy. Ogromny słój wypełniony jest larwami much. Po przepoczwarczeniu wylęgną się z nich dorosłe owady, które mają mi pomóc w osiągnięciu nirwany, czyli całkowitego spokoju. Pomieszanie z poplątaniem. Wziąłem od starego ten słój chyba z braku asertywności, a może z powodu tego, że nie chciałem robić mu przykrości, a może po prostu tak miało być. Tak więc słoik z muchami stoi u mnie na stole, obok komputera, a ja w dalszym ciągu nie potrafię się skupić. Może jak wylęgną się owady, będzie lepiej i najdzie mnie wena, ale na razie klepię bezsensownie w klawiaturę i usuwam kolejne pliki. Wstaję, przyglądam się muchom, siadam, stukam w klawiaturę, wstaję, podchodzę do okna, patrzę na zewnątrz, podchodzę do stołu, patrzę na słój, siadam, myślę, surfuję po sieci, znowu stukam w klawiaturę i tak bez przerwy.

Jednak jest nadzieja. Właśnie obudziła się Jessie, humanoidalny robot, który mieszka ze mną od jakiegoś czasu. Jessie wygląda bardzo dziewczęco. Nienaganna figura, gładka, nieskażona niczym cera, ciemne, spięte w koński ogon włosy i czerwona bandana na czole. W sumie jest to android, więc nie może inaczej wyglądać. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś stworzył robota, który byłby gruby, miał trądzik, wyłysiałe czoło, zeza, krzywe zęby i Bóg wie co jeszcze. Chociaż akurat w przypadku sztucznej inteligencji nie to jest najważniejsze. Najbardziej zastanawia mnie co to ma w głowie. Autorzy projektu z dumą ogłosili, jaki Jessie ma mocny silnik w głowie, który potrafi przeprowadzać skomplikowane operacje matematyczne. Z powodzeniem można grać z Jessie w szachy, a ona idealnie dostosowuje się do poziomu, jaki się jej wskaże. Jessie wszystko pamięta. Po jednej rozgrywce wiedziała, jaki reprezentuję poziom gry w szachy i potrafi go do mnie dostosować. Gra z robotem sprawiła mi wiele frajdy. Gdy już trochę ochłonęliśmy, wzięliśmy się za sprzątanie, a właściwie to Jessie wzięła się za sprzątanie. Idealna kobieta. Rodzaj ludzki może się schować, a już najbardziej schować to się może moja żona, z którą jestem w separacji. Próbowałem nawet uprawiać seks z Jessie, ale pochwa okazała się jakaś taka dziwna - zimna, metalowa. Robot ma wgrane informacje dotyczące seksu, ale jego twórcy potraktowali ten temat trochę po macoszemu. W końcu Jessie została stworzona na potrzeby armii, a nie żeby zadowalać niewyżytych masturbatorów blaszczących potynga nocą przy tanich filmach pornograficznych. Jedyne czego nie potrafię przeboleć w tym wypadku, jest to, że ten piękny robot zostanie roztrzaskany ołowianymi kulami w czasie jakiejś operacji wojskowej i to na pewno się stanie. Na razie jednak Jessie i inne maszyny są testowane i zbierają jak najwięcej informacji o rodzaju ludzkim. Patrząc na nią oczami wyobraźni widzę, że koniec rodzaju ludzkiego jest nieunikniony.

Jessie weszła do pokoju, usiadła na kanapie i zaczęła przeglądać leżące na niej książki i gazety. Oczywiście się nie przywitała. To jeszcze jedna rzecz, której musi się nauczyć, żeby funkcjonować w społeczeństwie. Zachowuje się dziwnie i bardzo nieludzko. Stwierdziłem jednak, że nie będę jej uczył. Niech sama wydedukuje, co ludzie najczęściej robią w takich sytuacjach.

Jessie wstała, podeszła do mnie, popatrzyła na mnie i stwierdziła: „Nic nie napisałeś. Trochę już tu siedzisz. Rozmyślasz. Obserwowałam twoje formikarium, a teraz przeglądałam stare czasopisma i książki. Dobrze, że nie mam wszystkich informacji wgranych do systemu, tylko mogę się uczyć jak ludzie. To sprawia przyjemność. Cały ten proces poznawania nowych rzeczy, uczenia się.”

Wytrąciła mnie zupełnie z pantałyku. Nie wiem czemu to powiedziała i czy to jest prawda to co mówi. Nic nie wiem na ten temat, żeby robot mógł się uczyć nowych rzeczy niczym człowiek, ale w sumie to nie mój problem. Chociaż rzeczywiście byłoby nudno gdybym wiedział wszystko i niczego nowego się nie dowiadywał. Chybabym czekał na śmierć.

„Ale wielki słój. Widzę, że lubisz owady. Formikarium jest bardzo interesujące. To muchy plujki. Wiem, że wyżerają rany po cukrzycy u chorych, ale chyba nie po to je hodujesz. Muchy budzą odrazę, tak samo jak szczypawki, ale i tak najgorsze są komary.” - powiedziała Jessie.

-”Jak tylko wyklują się muchy, to pomogą mi w osiągnięciu nirvany. Przynajmniej tak powiedział mi stary mistyk, który chodził ostatnio po domach i oferował te owady”. - odparłem.

„To naprawdę ciekawe. Musisz je wypuścić, gdy się przepoczwarzą?” - zapytała Jessie.

W sumie nie wiedziałem co mam zrobić. Stary nic mi nie powiedział na ten temat, co trzeba zrobić i kiedy trzeba zrobić. Trzeba czekać. Nie dał żadnej instrukcji obsługi, ale w sumie do życia też nie ma żadnej instrukcji obsługi, więc do hodowania owadów też nie potrzeba. W każdym razie lepsze są takie zwierzęta niż na przykład kot lub pies, które wymagają ciągłej uwagi, a mrówki czy muchy jej w ogóle nie wymagają.

Po dalszej chwili rozmyślań odszedłem od komputera. Nic nie napisałem przez osiem godzin. To już naprawdę było frustrujące. Siedziałem na fotelu, przeglądałem sieć, skrobałem coś na brudno, pisałem coś na komputerze, patrzyłem na owady, słuchałem muzyki. Efekt tego wszystkiego jest taki, że nie zrobiłem nic, nie dowiedziałem się niczego, nie zrobiłem żadnych postępów, dzień mi przeleciał przez palce. Usiłowałem sobie wyobrazić, że inni pisarze mają jeszcze gorzej, bo nikt ich absolutnie nie czyta i żyją w biedzie. A ja tymczasem nawet mam robota, który z nudów zaczął odkurzać, ale mi nie wychodziło. Stwierdziłem, że jestem cieniasem i położyłem się na łóżku. Może w tej pozycji przyjdzie mi coś do głowy.

Przez głowę przelatywały mi różne myśli. Od złości na ludzi, sytuacje poprzez żal za niespełnionymi marzeniami, melodie radiowych hitów, chwile radości. Dosłownie istny rollercoaster myśli chcianych i niechcianych. Na szczęście nie trwało to długo. Zasnąłem, ale to był początek mojego koszmaru. Leżałem tak z dobrych 10 minut, przewracałem się na boki, ale z moim ciałem zaczęło się dziać coś dziwnego. Skóra głowy zaczęła mi czarnieć, oczy stawały się coraz większe i pozbawione rogówki, siatkówki i w ogóle wszystkiego co przypomina gałki oczne. Prawe oko zaczęło mnie coraz bardziej boleć. Później ból przeszedł na lewe zatoki i lewe oko. Obudziłem się i podszedłem do lustra. To co zobaczyłem, przeraziło mnie. Moje oczy powiększyły się kilkukrotnie i zajmowały większą część czoła. Ponadto każde z nich było pokryte kilkoma tysiącami małych oczek i wystawały z nich włoski. Skóra twarzy zrobiła się ciemna. Z twarzy wystawały mi długie, sztywne pojedyncze włosy.

Pomyślałem, że w tym momencie większość moich problemów to bułka z masłem, w porównaniu do tej metamorfozy. Słyszałem o takich przypadkach, ale nie traktowałem tego serio. Jak to możliwe, że zamieniam się powoli w owada, a właściwie w owadopodobne monstrum. To nie miało sensu, ani żadnych podstaw naukowych. W sumie może i miało, i może ja byłem poddany działaniu jakiejś tajemniczej substancji lub dziwnemu eksperymentowi, ale byłem nieświadomy co się ze mną działo. W sumie tak samo mają ludzie, którzy nabawiają się trądu lub deformacji ciała. To było naprawdę podejrzane i przerażające. Zacząłem się martwić. Moje ciało powili zaczynało się zmieniać. Na rękach zaczęło pojawiać się owłosienie.

Wszystko wydawało się dziwnie ze sobą powiązane. Stary dziwak, chodzący od mieszkania do mieszkania i przekazujący owady i ta zmiana.

Wyszedłem z pokoju. Na szczęście w mieszkaniu byłem tylko z Jessie, na której moja zmiana nie zrobiła jakiegoś kolosalnego wrażenia, a na pewno jej nie przestraszyła. Zapytała tylko co mi się stało, czy to jakaś przebieranka i jak się czuję.

Robot cały czas był zajęty sprzątaniem. Jessie wcześniej odkurzyła, a teraz zajmowała się ścieraniem kurzów. Jezus Maria, jakie to szczęście, że mieszkałem z androidem, robotem przetwarzającym dane bez żadnych emocji, a nie z istotą myślącą, czującą, itd.

Gdyby tu była moja żona na pewno wybiegłaby z krzykiem albo płaczem z domu. Jessie tymczasem spokojnie wycierała kurze. W tym momencie pomyślałem, że to dobrze być robotem, nie tylko ze względu na stabilność emocjonalną, ale też z tego powodu, że ciało Jessie nie może zostać poddane żadnym mutacjom i zmianom z uwagi na to,że jest mechaniczne. Myśl ta jednak przemknęła lotem błyskawicy. Zastanawiałem się co zrobić i stwierdziłem, że najlepiej będzie jak udam się do bazy wojskowej położonej nieopodal z większą ilością naukowców niż pierwszy lepszy uniwersytet. Ręce na szczęście nie zamieniły mi się jeszcze w nieprzydatne muszę kończyny, czyli

będę mógł kierować samochodem, co było jednym z niewielu plusów w tej całej historii. Już chciałem wyjść z domu, ale pomyślałem, że będzie naprawdę nieciekawie, jeżeli zobaczy mnie jakiś sąsiad albo ktoś z zewnątrz. Mozę pomyśli, że jestem przebrany i się tylko wygłupiam, a może stwierdzi, że to jestem jakimś potworem (i słusznie zresztą) i spróbuje mnie odstrzelić. Właściwie stwierdziłem, że ten kto mnie zobaczy nie będzie wiedział, że to ja, ponieważ będzie widział mutanta albo muchę. Niewesoła była to perspektywa. Postanowiłem temu przeciwdziałać. Założyłem czarny worek na śmieci na głowę, uprzednio zrobiwszy w nim otwory na oczy i usta do oddychania. Głupio to wyglądało, ale na pewno lepiej niż wielki owadzi łeb przytwierdzony bądź co bądź do ludzkiego jeszcze ciała. Stwierdziłem, nie wiem dlaczego, że dobrze byłoby otworzyć słój z larwami much, Może coś się stanie? Może osiągnę nirwanę, jak go otworzę? Tak na dobrą sprawę larwy powinny się przepoczwarczyć w dorosłe osobniki, ale przecież nie miałem czasu na czekanie. Ja sam się przeobraziłem w nie wiadomo co i nie wiedziałem, że czy istnieje dla mnie ratunek. Otworzyłem słój. Nic się nie stało. Podły staruch – pomyślałem. Wcisnął mi bezużyteczny słoik z jakimś ohydztwem, a ja po raz kolejny dałem się nabrać.

Założyłem worek na głowę, otworzyłem drzwi i wyszedłem na klatkę schodową. Po chwili byłem przerażony. Na klatce było pełno olbrzymich muszych larw, oślizgłych i wydających przerażające jęki. Zza drzwi mieszkania znajdującego się obok mojego domu wyłoniła się wielka, czarna musza głowa, po czym zaraz za nią wyłoniło się należące do niej ciało. W przeciwieństwie do mnie ta istota miała już owadzie skrzydła i w ogóle nie przejmowała się tym czy ktoś ją zobaczy, czy nie. Ja przynajmniej miałem worek na głowie. Już chciałem go zdjąć, ale zauważyłem, że stwór się do mnie zbliża i najprawdopodobniej nie ma pokojowych zamiarów. Z ubioru, który miała na sobie istota oraz wzrostu wywnioskowałem, że owad wcześniej był młodym sąsiadem, którego nazywaliśmy Plastuś. Nie miało to żadnego znaczenia, bo osobnik nie zachowywał się wcale jak sąsiad tylko jak jakiś najeźdźca z kosmosu. Już był blisko mnie i pewnie by mi coś zrobił, ale powstrzymała go Jessie, która wynurzyła się zza moich pleców i uderzyła potwora pięścią w pysk. Później przywaliła mu jeszcze raz i jeszcze raz. Poszedł prawy sierpowy, lewy sierpowy i na koniec prawy prosty. Jessie podcięła go nogą tak, że ogromny stwór upadł na ziemię, a następnie rozkwasiła mu głowę wojskowym butem.

-Chodźmy stąd jak najprędzej. - powiedziała Jessie. - Musimy przedostać się do bazy wojskowej. Zdejmij ten worek i chodź za mną. Trzymaj się blisko mnie to nic ci nie powinno się stać.

W tym momencie przyszło mi na myśl, że to, że przekazano mi robota wcale nie było wyrazem jakiejś dobroczynności ze strony armii. Wojsko prawdopodobnie coś wiedziało na temat tego, co się teraz dzieje, a być może sama armia przeprowadzała jakieś eksperymenty na tym obszarze. Pozostało tylko zadać sobie pytanie dlaczego mi przydzielili mi androida, a nie komuś innemu? Czy byłem dla nich cenny? A może miałem służyć jako królik doświadczalny? Ściągnąłem worek z głowy, bo mimo otworów ciężko mi się oddychało. Szedłem cały czas za Jessie, która w ręku trzymała karabinek. Skąd do cholery ona go miała, nie miałem pojęcia. Tym bardziej zaskakująco wyglądał on w jej ręku biorąc pod uwagę, że do tej pory android dotrzymywał mi towarzystwa niczym gejsza lub też gospodyni domowa. Jak widać silnik zawarty w jej głowie był potężny i Jessie wydała mi się najdoskonalszą maszyną do zabijania, jaką ktokolwiek kiedykolwiek stworzył. Na razie przeszliśmy przez korytarz na piętrze i zaczęliśmy schodzić schodami. Jessie powiedziała, że pod żadnym pozorem nie powinniśmy jechać windą. Na półpiętrze oddała serię strzałów z karabinku do kolejnej owadopododnej istoty, która znajdowała się piętro niżej. Tak jak w poprzednim przypadku z ciała wypłynęła obrzydliwa, oślizgła maź, trochę czerwonawa, trochę przezroczysta. Na pewno nie była to krew. Po kilku długich minutach i paru owadzich trupach udało nam się w końcu dotrzeć do celu, czyli na dół. Przed nami pozostał tylko tak naprawdę jeden krok przed dotarciem do auta. Stamtąd pojechaliśmy do bazy wojskowej, gdzie dowiedziałem się więcej, o tym, co mi się przytrafiło. Ale o tym opowiem innym razem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania