Pan Kalinowski
Oglądając nauczycieli na co dzień czasem zakochiwaliśmy się w nich. Prawie całą miłość naszej szóstej „a” zgarnęła podobna z twarzy do porucznika Columbo pani od fizyki. Kiedy Columbo wchodziła do klasy, obrazek spadał ze ściany, zeszyty same się otwierały, a my zamienialiśmy się w słuch. A po chwili – we wzrok. Columbo miała najpiękniejszą pupę na świecie. I ubierała ją w delikatne dresiki z wełenki bouclé, albo miękkie, krótkie spódniczki. I jak odwracała się do nas tyłem, żeby pisać na tablicy wzory, przy każdym uderzeniu kredą jej pośladki podskakiwały. Columbo nie pisała, ona wbijała litery w tablicę. Ef! Trzy krechy! Znak równości – dwie! Trzy laski w małym em! I kropka! I gie! A po klasie rozchodził się cichy jęk... Biegun dodatni i biegun ujemny przyciągają się jak chłopiec i dziewczynka – mówiła uśmiechając się szelmowsko i mrużąc oko porucznika. I znów odwracała się, żeby coś napisać. Fizyka wchodziła w nas miękko i głęboko jak zaostrzony pal w bagnisty brzeg rzeki. Wchodziła nie tylko do głowy, ale w całe ciało. Lecz w moim sercu mieszkał jeszcze pan Kalinowski.
Spotykaliśmy się raz w tygodniu, w piątek, a on tradycyjnie mówił nam dzień dobry dwa razy: kiedy przychodził otwierać klasę i szukał po kieszeniach klucza i kiedy, przebiegłszy pół szkoły, do pokoju nauczycielskiego i z powrotem – przekręcał klucz w zamku.
Wyjmował z szaf dwadzieścia par cymbałek, a my pukaliśmy pałeczkami w blaszki, wygrywając dziwne piosenki. Muzyka jest jak matematyka – myślałam, dzieląc nutę na pół, a tę jeszcze na pół, zapisując na pięciolinii ósemki, szesnastki.
Nosił okulary. Był rudy. Miał brodę i wąsy, i nie było widać jego ust. Wzdychał, otwierał klapę pianina i śpiewał patrząc w okno.
Po lekcjach w sali gimnastycznej odbywały się zajęcia chóru.
Do chóru nie należałam, ale siadałam na korytarzu, na ławce pod ścianą i przysłuchiwałam się próbom.
Mo-ja mi-ła, mo-ja mi-ła, mo-o-o-ja ma-a-ła... A później mocno, przejmująco, z podziałem na głosy: „Ciągnął oddział z daleka, szedł brzegami rzek, pod czerwonym sztandarem sam dowódca szedł. Głowa jego w bandażach płynie rzeką wpław, krwawe ślady zostawia wśród wilgotnych traw”, albo – delikatnie – „Pyk, pyk, pyk z fa-a-jeczki, duś, duś, duś, duś gołąbeczki. Ławeczka, ogródeczek, fajeczka, gołąbeczek”. Jadłam swoją spłaszczoną przez książki w teczce szkolną kanapkę i słuchałam. „A w kadłubku stary kos, śpiewa mi na cały głos...”
I znowu piątek. Przed muzyką zdejmowałam z włosów gumki, rozczesywałam warkocze, wyjmowałam spod bawełnianego golfa małe bursztynowe serduszko na rzemyku i rozpinałam guzik w fartuszku tak, żeby było je widać. I taka piękna siedziałam w trzeciej ławce od ściany i rysowałam najzgrabniejsze na świecie, delikatnie zakręcone klucze wiolinowe, uplecione w najdoskonalszy symbol mojej miłości.
– Za tydzień przesłucham was wszystkich. Zrobimy eliminacje. Kto chciałby należeć do chóru?
Wszystkie dziewczyny chciały, chłopcy, należący do klubu miłośników Columbo – nie.
Przeszłam eliminacje i w kolejny piątek znalazłam się już po drugiej stronie drzwi sali gimnastycznej, tam, gdzie rozbrzmiewał „Szczors”, ale i „Czarnuszka mołdawianka”.
Przed ćwiczeniami głosu wszystkie nowe dziewczyny miały po kolei zaśpiewać hymn. Byłam trzecia. I sfałszowałam już w pierwszej zwrotce. Nie wiem, jak to się stało. Przecież hymn znałam doskonale. Może niepotrzebnie patrzyłam na dłonie pana Kalinowskiego zawieszone nad klawiszami pianina? Na jego blade, piegowate palce? Może niesłusznie, wierząc w podzielność uwagi, jednocześnie śpiewałam i zastanawiałam się nad przyjemnym zapachem, który rozchodził się od jego swetra? Nauczyciel przerwał grę, położył dłonie na udach swoich sztruksów, westchnął i spojrzał na mnie znad oprawek okularów:
-A ty, co tu robisz, dziewczynko? Zabieraj kapcie i do domu.
Szłam szarym chodnikiem, a łzy spływały po mojej twarzy jedna za drugą. Moja miła, moja miła, mo-o-o-ja ma-a-ła... Szłam, niosąc ciężką teczkę. Wydawało mi się, że już nigdzie nie dojdę. Tak mi było źle. Nie dlatego, że nie dostałam się do chóru. Ale dlatego, że mój najdroższy, kochany, smutny i roztrzepany pan od bemoli i krzyżyków nie wiedział nawet, jak mam na imię.
Komentarze (34)
Co ta miłość robi z człowieka...:)
"Szłam, niosąc ciężką teczkę. Wydawało mi się, że już nigdzie nie dojdę. Tak mi było źle".
Moja koleżanka kochała się w aktorze teatralnym, więc trochę znam te rozterki. Na szczęście więcej było z tego zabawy niż smutku.
Pozdrawiam moją muzę:)
W dzieciństwie kochałam się także w Marku Grechucie. Myślałam: Ojejku, jaki on jest smutny i brzydki. Wygląda jak prosiaczek z kręconymi włosami. Pewnie żadna pani go nie pokocha. Ale ja - tak. Bo chociaż jest brzydki, śpiewa tak pięknie, że aż prawie płaczę, jak słucham.
W panu Kalinowskim też podobał mi się smutek:
Wzdychał, otwierał klapę pianina i śpiewał patrząc w okno.
Chciałam, żeby na mnie popatrzył, i zobaczył, że z nim ten smutek dzielę.
Lubisz smutnych panów:)
Na skale czarnej, spadającej w morze
stoi mój zamek
oplata go galeria w koronki z białego marmuru
w koronki z białego marmuru?
w koronki z białego marmuru?
tak!
chciałem coś pisać
co? co? co? co?
coś dżwięczy jak daleki gong
gong, gong, gong
coś dżwięczy jak daleki gong świątyni
kiedy? kiedy? kiedy?
kiedy, kiedy wieczorne niebo migdałowe
sklepi swą kopułę nad miastem
Nad zrębem planety, pośród gwiezdnej nocy
szereg alefów w nieskończoność pełznie
i nieskończoność unieskończoniona
zamiera sama w sobie przez siebie zdradzona
kłęby, kłęby, kłęby tytanów
i rogate, i rogate widma
sypią, sypią, sypią gwiazd roje w wydarte otchłanie
myśl w własne wątpia zapuściła szpony
i gryzie siebie sama w swej własnej otchłani
lecz myśl ta czyja? samo się nie myśli
tak jak grzmi samo i samo się błyska
punkt się rozprężył w n-wymiarów przestrzeń
i przestrzeń klapła jak przekłuty balon
Hop, hop, hop szklankę piwa
hop, hop, hop szklankę piwa
hop, hop, hop szklankę piwa
hop szklankę piwa hop!
dnem mojej duszy jest pierwotna mściwość
a moim herbem jest soczysta larwa
zdębiałych koni lawiny, lawiny
i oficerów zasmucone miny
Hop, hop, hop szklankę piwa
hop, hop, hop szklankę piwa
hop, hop, hop szklankę piwa
hop szklankę piwa hop!
ważę ciężary o jakich nie myślał żaden cezar świata
a wszystko ulata, ulata jak wata, ulata jak wata
hop szklankę piwa hop
Nad zrębem planety pośród gwiezdnej nocy
szereg alefów w nieskończoność pełznie
i nieskończoność unieskończoniona
zamiera sama w sobie przez siebie zdradzona
kłęby, kłęby, kłęby tytanów
i rogate i rogate widma
sypią, sypią gwiazd roje, w wydarte otchłanie
myśl w własne wątpia zapuściła szpony
i gryzie siebie sama w swej własnej otchłani
Lubię dobre słowa w piosenkach:)
https://www.youtube.com/watch?v=RwJX6-JM7-w&ab_channel=Xerdax
Dzięki za wykonanie smutnego pana. Też go lubię.
Też byłem wrażliwym chłopięciem, ale kobiety, podobnie jak Ciebie mężczyźni, wyleczyły mnie z całej tej delikatności skutecznie :)
I podobnie jak Ty, też zapisywałem tego typu doświadczenia :)
Pokazać? :)
Szchulz – o nim powiem tylko kilka zdań, nie dlatego, że nie chcę, ale dlatego, że nie potrafię. Jest za delikatny, a mój toporny język mógłby go tylko obrazić.
Czytając go, miałem kilka olśnień. Raz, jak pamiętam, jechałem pociągiem przez las, z twarzą przyklejoną do szyby na Wikol. Refleksy świetlne dotykały skóry muskając ją delikatnie. Mrużyłem oczęta, bo słońce świeciło bardzo mocno, migało między drzewami, chowało się i znikało, a smugi jego promieni trafiały we mnie z siłą eksplozji wulkanu.
Za drugim razem, rzecz również wydarzyła się w pociągu. (Dwa schulzowskie olśnienia w pociągu. Czy to nie dziwne? Trzeba się nad tym głębiej zastanowić.) Do wagonu weszła młoda, bardzo ładna dziewczyna. Była cudowna, usiadła tuż przede mną. Pociąg był piętrowy, a ja, jak zwykle siedziałem u góry. Dzieliło nas oparcie fotela. Myślała, że straciłem ją z oczu, myślała, że nikt jej nie widzi. Tak jednak nie było, ponieważ jej sylwetka odbijała się w laminowanej płycie skośnego dachu. Widziałem ją całkiem wyraźnie. Może nie jak w lusterku, ale w wyglancowanej karoserii Maserati, z pewnością. Była niebiańskiej wręcz urody. Syciłem duszę wspaniałym widokiem. I wiecie co się stało? Ja, zachwycony, prawie w mistycznym natchnieniu, kontemplujący jej rozmyte rysy wzdłuż pasm balejażu, widzę, jak zaczyna dłubać w nosie! Czy to rozumiecie? To była tragedia! Byłem zdruzgotany. Jak ona mogła?! Zamierzałem podejść do niej i powiedzieć; “Jak pani może! Jak pani śmie dłubać w nosie! Przecież jest pani taka piękna!”
Trochę w tej drugiej scence jest z Gombrowicza i jego podglądactwa, w ogóle wszystko się ze sobą miesza, nie ma to jednak większego znaczenia.
:))))
Super jest Twój memoryk :)
Chichoczę od rana i do roboty wziąć się nie mogę :)
Praca nie zając... :)))
Idź pod "faworki" :)
Wg przepisu Basi :)
Mniam :)
Hmmm, nie mam takich wspomnień, ale nie żałuję. Sprawnie napisane i fajnie się czytało ?
Tak bardzo się starałem,
a ty teraz nie chcesz mnie,
dla Ciebie tak cierpiałem,
powiedz mi, dlaczego nie chcesz mnie?
https://www.youtube.com/watch?v=1MgNbIO3vP0
Czerwone Gitary
Idę stąd :)
(Trochę żartuję, "Biały krzyż " to ładna piosenka. "Tylko w polu biały krzyż/ Nie pamięta już/ Kto pod nim śpi).
Mnie się głos Klenczona bardziej podoba, ciao, do następnego ?
Teraz wiem, dlaczego masz taki rytmiczny nick. Trzy–czte–ry. Śpiewamy:))↔Pozdrawiam:)↔5
Dziękuję za uśmiech z rana!
Twojemu nauczycielowi zabrakło wyczucia i delikatności, mógł inaczej zareagować, powiedzieć, poćwicz trochę, zgłoś się później, itd.
Wiele zajęć typowo artystycznych czy sportowych staje się udręką dla nieuzdolnionych, a nauczyciele od tych przedmiotów niekiedy wyżywają się na słabszych.
Ładne opowiadanie, wzięte ze szkolnego życia.
Pozdrowienia!
Dziękuję za wpis, Bożeno, i pozdrawiam.
Z ukłonem pięknym :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania