Pan Żaba, 1998
Kiedy mama wyjechała, mieszkaliśmy u starszej pani, którą z jakiegoś powodu nazywaliśmy babcią. Może dlatego, że wyglądała jak archetyp wszystkich babć? Była niewysoka, krępa i miała łagodne spojrzenie. Nosiła wygodne buty, bawełniane spódnice do kostek i kosmate sweterki. Białe, krótkie loczki zwykle zakrywała wzorzystą chustą, a jej pulchna twarz, poprzecinana licznymi zmarszczkami często wyrażała zmęczenie. Starsza pani była, oczywiście, babcią. Ale tak się akurat złożyło, że nie naszą. Razem z rodziną prowadziła niewielkie gospodarstwo w małej wsi, kuszącej swymi tajemniczymi zakątkami. Jednym z nich był sad, pełen owocowych drzew, groźnych pszczół i snopów siana, ułożonych w kilkumetrowe prostopadłościany, na które, razem z bratem, uwielbialiśmy się wspinać. Pewnego letniego popołudnia, szukając w sadzie śliwek opadłych na ziemię, które nadawały się do zjedzenia, napotkałam dziwnego jegomościa.
– Aaa, uważaj! – usłyszałam chrapliwy krzyk. Rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nie zobaczyłam. – Prawie mnie rozdeptałaś, niemoto.
Spojrzałam w dół i dostrzegłam wielką, zieloną żabę, wpatrującą się we mnie ze złością. Nie wiedzieć czemu, wystarczyło jedno spojrzenie i od razu wiedziałam, że mam do czynienia z panem, nie panią.
– Przepraszam – wyjąkałam ze skruchą.
– Nie ma na tym świecie szacunku dla maluczkich! – odkrzyknął. – Nie wiesz, że to nieładnie patrzeć na innych z góry?
– Przepraszam – powtórzyłam i posłusznie usiadłam.
– Przepraszam, przepraszam! – przedrzeźniał mnie z kpiącym uśmieszkiem. – Płyta ci się zacięła? I nadal patrzysz na mnie z góry, dziewczynko.
Tym razem nic nie odpowiedziałam, tylko położyłam się na brzuchu, dłonie ułożyłam na trawie przed sobą, a na nich oparłam brodę. Linia mojego wzroku skrzyżowała się ze ślepiami płaza, które lustrowały mnie krytycznie.
– No, tak lepiej – stwierdził po chwili, nieco już spokojniej. Odetchnęłam z ulgą, gdyż ostatnie, czego chciałam tego dnia, to kogoś rozgniewać. – Powiedz mi, dzieciaku, ile ty masz lat?
– Pięć z ogonem, psze pana – odpowiedziałam. Przez myśl przeszło mi, by spytać Pana Żabę o to samo, ale wyglądał na bardzo starego i nie chciałam, żeby się obraził.
– Pięć z ogonem – powtórzył z namysłem. – To dobry wiek, by zacząć się zastanawiać.
– Zastanawiać?
– Zastanawiać! Chyba mówię wyraźnie? – ze zniecierpliwieniem wywrócił oczami. Przytaknęłam. – Na przykład nad tym, dlaczego jest tak, a nie inaczej? A co by było, gdyby? Czym jest świat, jaki jest jego powód? I dlaczego, do diaska, gadasz z żabą? – zarechotał, aż jego gruba szyja zafalowała w dziwaczny sposób.
– To pan zaczął rozmowę – zauważyłam.
– Bystre dziecko – mruknął i nie wiedziałam czy mówi poważnie, czy żartuje. – Kim jesteś?
– Jestem Izą – odparłam z pewnością siebie człowieka, który mówi coś bardzo oczywistego.
– A co to znaczy? – dopytywał się mój rozmówca.
– To znaczy, że… – urwałam. Nie miałam pojęcia, co to znaczy. Pan Żaba roześmiał się z satysfakcją i ciągnął dalej:
– Po co jesteś? – pytał. – Dlaczego właśnie taka, a nie inna? No już, czoło ci się marszczy – dodał łagodnie, wydymając wargi. – Możesz rozmyślać bardzo długo, ale i tak NIGDY się tego nie dowiesz. Jedyne, co ci pozostaje to zastanawianie się i frustracja – powiedziawszy to, wysunął długi ozor, by pochwycić przelatującą mu nad głową muchę. Grzecznie przeżuł ją i połknął w milczeniu, po czym kontynuował. – Ja na przykład jestem po to, by łowić owady i taki właśnie jest mój sens. Ty NIGDY nie dowiesz jaki jest twój, bo wy, ludzie, zawsze wszystko komplikujecie.
– A pan czemu jest taki, a nie inny? – spytałam zezłoszczona jego słowami.
– Bo mój ojciec i matka też tacy byli – odparł z dumą.
– To bardzo głupie odpowiedzi – stwierdziłam po chwili. Zrobiło mi się lżej. Pan Żaba nie był taki mądry, na jakiego wyglądał.
– Ha! Mówiłem! – klasnął w swoje drobne łapki. – To nie twoja wina, ludzie już tacy są – zachrypiał, po czym pożegnał się i niespiesznie oddalił. Leżałam tam jeszcze długo, nasłuchując rechotu z pobliskiego stawu. Byłam pewna, że to ze mnie się śmieją. Wieczorem przyszedł Marcin, mówiąc że babcia szykuje kolację.
– Co dziś robiłaś? – spytał, gdy wracaliśmy do domu.
– Rozmawiałam z przemądrzałą żabą – odparłam, na co brat kiwnął ze zrozumieniem głową. Resztę drogi przeszliśmy w milczeniu. Jedząc kanapki, miałam wrażenie, że świat stał się większy i jeszcze bardziej nieodgadniony.
Komentarze (8)
Kiedy się pocałują? (oczywiście mowa o żabie)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania