Poprzednie częściPaperdoll - Prolog.

Paperdoll - 1. Moment, w którym wiedziałam.

Westchnęłam cicho i upiłam łyk zimnej już herbaty. To było w stylu Sydney, spóźnić się dwadzieścia minut. W jej słowniku słowo „punktualnie” oznaczało co najmniej piętnastominutowe opóźnienie. Zresztą, nie dziwiłam jej się. Praca dziennikarki była trudna

i wcale jej nie zazdrościłam. Musiała być na każde zawołanie redaktora, a nieraz spędzała całe dnie na szukanie tematów do swoich artykułów. Oraz informatorów…

Wyjrzałam przez okno naszej ulubionej kawiarenki i uśmiechnęłam się lekko, widząc wysoką brunetkę zmierzającą ku wejściu. Dziewczyna pchnęła drzwi i energicznym krokiem przeszła przez pomieszczenie, siadając naprzeciwko mnie.

– Cześć, skarbie – powiedziała, zdejmując z nosa ciemne okulary. Położyła je na stole

i pstryknęła dwa razy palcami, przywołując kelnera. Kawiarnia „Amore” nie działała na takich zasadach, ale to była Sydney Mills. Ją wszyscy znali, podziwiali i bali się jej. Ja nieraz też. – Latte macchiato z wiórkami czekoladowymi – oznajmiła sucho mężczyźnie, który szybko zanotował jej zamówienie na serwetce. Czym prędzej wrócił za ladę, gdzie drżącymi rękami zaczął przygotowywać jej kawę.

– Jak zwykle czarująca – zanuciłam, uśmiechając się półgębkiem. W takich momentach jak ten cieszyłam się, że jestem nikim w wielkim Londynie. Znałam już całkiem długo Sydney

i wiedziałam, że jest w stanie obsmarować w swoich artykułach każdego, kto się napatoczy

i kto jest kimś. A najlepiej, jeżeli jest gwiazdą światowego formatu.

– Oh, Estelle – westchnęła, odrzucając długie włosy na plecy. Zazdrościłam jej ich i za każdym razem, kiedy na nią patrzyłam, żałowałam, że ścięłam swoje blond loki, które teraz sięgały mi ledwo do obojczyków. – Skarbie, życie to szmata, ale czasami zapomina, że ja jestem większą. Nie warto być szczególnie uprzejmym, od uśmiechu robią się zmarszczki.

– Ale masz wyrozumiałego szefa, skoro puścił cię tak wcześnie z redakcji – zauważyłam, przejeżdżając opuszkami palców po serwetkach, idealnie ułożonych w serwetniku. To nie były te najtańsze, jednowarstwowe chusteczki tylko papierowe, wytłaczane w drobne kwiatuszki. Zwracałam uwagę na takie szczegóły i Sydney też. Musiała mieć powód do napisania o kimś niepochlebnego artykułu, prawda? A wszystko mogło zacząć się od zwykłych serwetek.

– Właśnie przyszłam w tej sprawie – powiedziała, kiedy kelner postawił przed nią jej zamówienie. Nabrała na długą łyżeczkę odrobinę wiórków czekoladowych i włożyła je do ust, cmokając z aprobatą. – Pamiętasz, jak ostatnio mówiłam, że mają obrzydliwą czekoladę? – spytała, wskazując na swoją kawę. Pokiwałam powoli głową, przyglądając jej się uważnie. – Zmieniłam zdanie. Jest idealna – odparła z przebiegłym uśmieszkiem.

– Ściągnęłaś mnie tu aż z Newham, żeby powiedzieć mi o ich czekoladzie? – zapytałam, unosząc brew.

– Chciałam spotkać się z moją przyjaciółką, czy to coś złego? – spytała przymilnie, patrząc mi w oczy.

Owszem, przyjaźniłam się z Sydney Mills, ale z dnia na dzień ta relacja robiła się coraz bardziej toksyczna. Zwłaszcza od kiedy zaczęła pracować w „Vérité”. Wszędzie szukała sensacji i bacznie obserwowała każdą osobę, która mogłaby zagrać głównego bohatera jej artykułu. Czasami naprawdę się jej bałam, bo wiedziałam, do czego jest zdolna.

– Tak w środku tygodnia? – mruknęłam podejrzliwie, patrząc na nią z ukosa.

– Kochanie, ja dla mojej najlepszej przyjaciółki znajdę czas nawet w środku nocy – zaćwierkała, upijając łyk swojego napoju.

W tym momencie wiedziałam, że to spotkanie nie doprowadzi do niczego dobrego. Sydney była drapieżnikiem i jak każdy przedstawiciel swojego gatunku, miała doskonale obmyśloną taktykę postępowania. Na początku łasiła się do swojej potencjalnej ofiary, usypiając jej czujność. Dopiero potem zadawała ostateczny cios, kiedy zwierzyna była słaba i wcale nie spodziewała się jej ataku. Ale ja byłam na to przygotowana. Przynajmniej tak sądziłam.

– Dostałam zlecenie – powiedziała po chwili, spoglądając mi w oczy. I to był moment,

w którym wiedziałam. Dlatego ściągnęła mnie do centrum Londynu. Miałam być jej nowym informatorem. Pytanie tylko, za jaką cenę. – Słyszałaś, że jeden z czterech bożyszczy nastolatek zerwał ze swoją narzeczoną? – spytała, przechylając głowę.

– Sydney, nie czytam gazet podobnej do tej, w której pracujesz – odparłam, przygryzając wargę. To nie zmierzało w dobrą stronę. I to nie miało prawa skończyć się dla mnie dobrze. Ale nie miałam szansy ucieczki. Znalazłaby mnie wszędzie, wyciągnęła spod ziemi. Tacy byli dziennikarze. Bezwzględne hieny, czyhające na cudze nieszczęście.

– Nie mów, że nie słyszałaś o rozstaniu Liama Payne z Sophią Smith! – pisnęła dramatycznie, zasłaniając usta dłonią. Równie dobrze nadawała się na aktorkę i wtedy nie wyrządziłaby tylu szkód. Zniszczyłaby życie co najwyżej zakochanym w niej nastolatkom, a nie ludziom, którzy na to nie zasłużyli. Bo żaden człowiek nie zasłużył na to, co ona była gotowa zafundować.

– Nie, Sydney. Nie słyszałam – powiedziałam lekko zirytowana. Uwielbiała przedłużać te momenty. Sekundy niepewności, przyśpieszony puls, nierówny oddech. Sydney Mills uwielbiała patrzeć, jak jej potencjalne ofiary powoli wykańczają się od środka. A kiedy były już wystarczająco słabe, ona wkraczała do akcji.

– Szkoda – mruknęła po chwili, mieszając swoją kawę. W duchu modliłam się o litość. Żeby mnie oszczędziła, o cokolwiek. Nie pogardziłabym uderzającym w nas meteorytem lub atakiem zombie. W tej chwili wszystko było lepsze od podpisania paktu z tym diabłem. Była bezduszna i w tym momencie nie liczyło się, że znamy się od szkoły średniej i dzieliłyśmy pokój w akademiku. – No, ale teraz już wiesz. I wydaję mi się, że zainteresuje cię moja propozycja.

W tamtym momencie chciałam zaśmiać jej się prosto w twarz i wyjść. Ale nie zrobiłam tego. Ona miała dar przekonywania. Coś w jej oczach mówiło, że każdy przejaw niesubordynacji będzie mnie srogo kosztować. Nie zrobiłam nic poza podparciem brody na dłoni i spojrzeniem na nią z pytającym wyrazem twarzy.

– Mam trzy miesiące na napisanie kilku artykułów, pogrążających One Direction – wyjaśniła mi, przybierając wyraz twarzy krzyczący, że jest zawistną dziennikarką. – I potrzebuję konkretów. Każdego, nawet najmniejszego syfu, który ukaże prawdziwe oblicze tych czterech palantów.

– Więc dlaczego nie wykorzystasz swoich dotychczasowych informatorów? – spytałam podejrzliwie, marszcząc brwi. – Boisz się, że cię okłamią?

– Proszę cię, Estelle – prychnęła, wywracając oczami. – Nie ośmieliliby się. Dla każdego z nich mam przygotowany tekst, który w kilka sekund znajdzie się w skrzynce pocztowej Victora. Oni o tym wiedzą.

Nie była głupia. Odkąd ją znam, kierowała się zasadą „wiedzieć jak najwięcej, ale nie chwalić się nikomu zdobytą wiedzą”. Z początku to było niegroźne; miała na telefonie kilka filmików, na których chłopak najpopularniejszej dziewczyny w szkole całuje się z inną albo serię zdjęć, na których nauczycielka od fizyki wsiada na motocykl z dużo młodszym od siebie facetem. Dopóki wiedziałam o tych rzeczach tylko ja, było w porządku. Chociaż i tak nie mówiła mi wszystkiego.

Ale ja też nie byłam idiotką. Do czasu, aż jej ciekawość była tylko niegroźnym hobby uczennicy szkoły średniej, było dobrze. Mogłam jej powierzać swoje sekrety, zapraszać do domu i płakać w ramię. I tak robiłam. Dopóki nie zauważyłam jej zmiany. I chyba zorientowałam się odrobinę za późno.

– Czego ty chcesz ode mnie, Sydney? – spytałam prosto z mostu.

– Czy to nie jest logiczne, Estelle? – odbiła piłeczkę, siląc się na przyjazny ton. – Chcę, żebyś mi pomogła, jak przyjaciółka przyjaciółce.

– Mam być twoim sługusem?

– Nie, kochanie – zaprzeczyła, chichotają sztucznie. – Proszę cię o drobną przysługę.

– Jak na mój gust, szukanie dowodów, które zniszczą czterech facetów nie mieści się

w kanonie drobnej przysługi – wtrąciłam cicho, pocierając czoło.

– W przyjaźni robi się głupie rzeczy – stwierdziła, wzruszając ramionami.

– W miłości – poprawiłam ją szybko. Widząc jej pytający wyraz twarzy, westchnęłam. – To

w miłości robi się głupie rzeczy, Sydney. A to nie jest głupie. To jest poniżej jakiejkolwiek godności. Nie zniżę się do tego poziomu, nawet mowy nie ma. Istnieją pewne granice, których nigdy nie przekroczę, a ty mnie teraz o to prosisz.

Nie powinnam była jej odmawiać, wiedziałam o tym. Ta dziewczyna była nieobliczalna

i zawsze, ale to zawsze, dostawała to, co chciała. I nigdy, ale to nigdy, nie działo to się na tle pokojowym.

– A ile byłabyś w stanie zrobić, aby ocalić reputację pewnej znanej, londyńskiej malarki? – spytała, patrząc na mnie swoimi niebieskimi oczami, które wywiercały mi dziurę w głowie.

Moja matka – Madison Fizeau była malarką. Wyjątkowo znaną i cenioną. Należała do ścisłej śmietanki towarzyskiej. Nigdzie się mną nie chwaliła, wyświadczając tym samym przysługę – nie wciągnęła swojej jedynej córki w świat obłudy i zakłamania. Odsunęła mnie w cień, odcinając od błysku fleszy i międzynarodowych wystaw. Być może przeczuwała, że mogę paść ofiarą szantażu, dlatego to zrobiła. Niewątpliwe było także to, że mnie kochała. I robiła wszystko, by mnie chronić. A teraz powinnam jej się za to odwdzięczyć.

– Co masz na myśli? – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.

– To, maleńka – powiedziała, rzucając na stolik wypukłą, brązową kopertę. Zawahałam się, nie spuszczając jej z oka nawet na ułamek sekundy. Widziałam, jak się rozluźnia, uśmiechając kpiąco. Czuła, że wygrała. Ja także.

Drżącymi dłońmi rozerwałam kopertę i wysypałam jej zawartość na środek stołu. Kilkanaście zdjęć. To było to, czym miała zamiar mnie szantażować. Dobrej jakości fotografie przedstawiające moją matkę z jakimś mężczyzną. Z mężczyzną, który nie był moim ojcem. A który całował się z moją mamą, która wyglądała na szczęśliwą.

– Dlaczego ty to robisz? – zapytałam cicho, ściskając w spoconych dłoniach jedno z całej serii zdjęć.

– To moja praca, Estelle. Nic osobistego – odparła najzwyczajniej w świecie.

– Przyjaciele tak się nie zachowują, Sydney – wyszeptałam, będąc bliska łez. Zamrugałam kilka razy i z trudnością przełknęłam gulę, która utknęła mi w gardle.

– Kochanie, ale ja nie zrobiłam nic złego. Pokazałam ci tylko rzeczowy dowód na to, że twoja mama nie zachowuje się fair. Daję ci wybór. Pomóż mi, a dostaniesz fotografie.

– Jaką mam pewność, że nie zrobiłaś kopii zapasowych?

– Dostaniesz zdjęcia, a jeżeli to za mało, możesz przeszukać mój komputer i mieszkanie – odpowiedziała spokojnie. Nie wierzyłam jej, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. – Estelle, wiem, że straciłam w twoich oczach, ale możesz mi zaufać. Popracuj ze mną przez trzy miesiące, a zniknę z twojego życia raz na zawsze. Obiecuję.

Byłam rozdarta. Nie chciałam przykładać ręki do tej tragedii, która miała się wydarzyć. Nie chciałam znaleźć się w centrum tego zamieszania. Bałam się konsekwencji tego oszustwa. Ale bardziej przerażało mnie to, co Sydney może uczynić ze zdjęciami mojej mamy i tego nieznajomego mężczyzny. Zależało mi na mojej rodzicielce, bo tylko ona mi została. Moja własna przyjaciółka zaplątała mnie w ten syf.

– Co mam zrobić? – wycharczałam, odkładając trzymane zdjęcie na stół. Podrapałam się po brodzie, patrząc na Mills, która słysząc moją odpowiedź, uśmiechnęła się chytrze. Niczym lis, drugie najbardziej przebiegłe zwierzę. Na piedestale nieprzerwanie od dwóch lat stała Sydney Mills.

– Wszystko omówimy na spokojnie za dwa dni. Dzisiaj w „The Macbeth” koło dwudziestej pierwszej, pojawi się Payne z resztą zespołu. To dobra okazja, aby się poznać. Nie zawiedź mnie, Estelle – wyjaśniła, wstając. Położyła mi rękę na ramieniu, delikatnie ściskając, po czym wyszła z kawiarni, zakładając na nos swoje okulary.

Zostałam tam jeszcze przez chwilę, próbując przyjąć do wiadomości to, na co się zgodziłam. Chciałam za nią pobiec i wszystko odkręcić, ale nie mogłam. Musiałam chronić mamę za wszelką cenę. To nie mogło być takie trudne. Po prostu należało podejść do tego tak, jak Sydney – bez serca i jakichkolwiek uczuć. Ale czy potrafiłam to zrobić?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania