Poprzednie częściPaperdoll - Prolog.

Paperdoll - 5. Pierwszy zabójczy cios.

Z całego serca nie lubiłam poniedziałków. Nie dlatego, że musiałam iść do pracy i trochę pomęczyć się przy fakturach i nowych dostawach. Nie lubiłam tych chwili, kiedy mijałam na ulicy ludzi, którzy wyglądali, jakby spadły na nich wszystkie nieszczęścia tego świata. I być może tak było. Bo to właśnie w poniedziałkowe poranki człowiek uświadamia sobie, że jego mieszkanie jest boleśnie puste i samotne. Zimne, jak pałac Królowej Śniegu. Bez nikogo, kto wstałby wcześniej i przygotował na śniadanie oklepane naleśniki i mocną kawę, która postawiłaby na nogi każdego, kto zarwałby nockę na szczerą rozmowę.

Jednak mimo wszystko wtorki były jeszcze gorsze, przynajmniej do pewnego momentu. Bo kiedy wracasz do mieszkania w poniedziałkowe popołudnie, okazuje się, że nadal jesteś tam sam. Nikt nie pojawił się w nim podczas twojej nieobecności. Zamiast ciepłego obiadu czeka na ciebie zimny kurczak, którego nie dojadłeś wczoraj. Ale wtorkowy wieczór to ten przełomowy moment, kiedy przestajesz się łudzić, że cokolwiek zmieni się w twoim życiu. Zaczynasz przyzwyczajać się do tej monotonii i samotności, jaką zafundowało ci życie. Godzisz się z tym. I jest dobrze, aż do piątku. Bo wtedy zdradliwa nadzieja powraca i męczysz się z nią kolejne, kilka dni. I tak przez całe życie.

I właśnie czekałam na ten moment, kiedy przestanę wyobrażać sobie za dużo. Kiedy wreszcie spędzę ten tydzień w spokojnej i znanej mi monotonii. Spędzanie czasu w samotności jest zdrowe. Każdy potrzebuje nauczyć się, jak być samemu, nie będąc uzależnionym od drugiej osoby.

Ale tego wtorku nie mogłam wpisać w kanon tych wyzwalających. Nie, kiedy po pracy miała odwiedzić mnie Sydney, aby zebrać pierwszą garść informacji.

Przez osiem godzin, które spędziłam w „Lecteurs”, chodziłam rozkojarzona i rozdygotana. Kilkakrotnie przez swoją nieuwagę, zrzuciłam na podłogę książki, które dokładałam na półki. Nie mogłam skupić się na różnych dokumentach, wpisując złe liczby w księdze przychodu, a jednego z klientów wysłałam do działu z literaturą wiktoriańską, chociaż mężczyzna szukał Przypadków Robinsona Kruzoe, Defoe’go, który tworzył w czasach augustiańskich. To był zdecydowanie najgorszy dzień pracy w całym moim życiu.

Na drżących nogach wróciłam do swojego mieszkania przy Claremont Road, jak najbardziej wydłużając powrót, czego nie pożałowałam, gdy z daleka zauważyłam Mills, czekającą pod klatką schodową. Bogu dzięki, że nie dałam jej zapasowych kluczy do mojego gniazdka, bo to byłaby najgorsza decyzja, jaką bym podjęła.

– Boże, jak ty się wleczesz – zaczęła protekcjonalnym tonem, zdejmując okulary przeciwsłoneczne z nosa. – Masz tego swojego rzęcha, nawet nim szybciej byś dotarła.

– Są korki, Sydney – zauważyłam spokojnie, szukając kluczy do drzwi wejściowych w swojej torebce. – I nie zamierzam przyczyniać się do zanieczyszczenia powietrza, jeżdżąc codziennie dwie ulice dalej.

– Założyciele Greenpeace byliby z ciebie dumni – sarknęła, zakładając ręce na piersi. Zignorowałam jej docinkę i przekręciłam klucz w zamku, wchodząc do środka. Nie oglądając się za siebie, weszłam na trzecie piętro przy akompaniamencie stukotu obcasów Mills. Otworzyłam mieszkanie i zapaliłam światło w przedpokoju, zdejmując z nóg swoje balerinki. Ustawiłam je na półce i zamknęłam drzwi za dziewczyną, która także pozbyła się swojego obuwia.

Zaprowadziłam ją do niewielkiej kuchni z dobrym widokiem na ruchliwą ulicę. Sydney usiadła przy stole z jasnego drewna, który stał pod oknem i spojrzała na zewnątrz, podpierając brodę na dłoni.

– Napijesz się czegoś? – zaproponowałam uprzejmie, obierając się o jedną z szafek. Lubiłam to pomieszczenie – kilka białych szafek w stylu retro, w których mogłam pomieścić absolutnie wszystko, średniej wielkości lodówka, kuchenka z piekarnikiem elektrycznym oraz kremowe ściany, sprawiały, że robiłam się spokojniejsza.

– Wody źródlanej, jeżeli masz – odparła po chwili, lustrując mnie krytycznym spojrzeniem. Kiedyś nie była taka wybredna. Pokiwałam głową i odwróciłam się, szukając w jednej z szafek wymaganego przez nią napoju. Ku mojemu szczęściu, znalazłam ostatnią butelkę wody, którą wlałam do szklanki i postawiłam przed dziewczyną. Wyciągnęłam z lodówki sok pomarańczowy i przelałam jego resztkę do drugiego naczynia, po czym usiadłam naprzeciwko Sydney. Upiłam łyk chłodnego napoju i zerknęłam z ukosa na przyjaciółkę, która w dalszym ciągu wyglądała za okno.

Gdy tak patrzyłam na Mills, dostrzegałam w niej tę samą dziewczynę, z którą siedziałam w ławce w liceum. Wyglądała tak samo niewinnie, jak wtedy, ale teraz miałam pewność, że to gra pozorów. Licealistki Sydney już nie ma. Jest dziennikarka Mills, nikt więcej. A może nigdy nie było innej Sydney? Może ona zawsze taka była, ale odpierałam od siebie tą myśl?

– Dobra, Estelle – odezwała się, odwracając w moją stronę. – Wiesz, po co przyszłam i nie ma sensu tego przedłużać. Czego się dowiedziałaś? – zapytała, wpatrując się we mnie intensywnie.

Spuściłam głowę i złączyłam dłonie na kolanach, zagryzając drżącą wargę. Nie chciałam zdradzać niczego, czego się wczoraj dowiedziałam, ale czy miałam wybór?

Podobno zawsze go mamy, ale z wyborem zawsze wiąże się strata. Utrata tej opcji, której jednak nie wybraliśmy. Miałam zdecydować między zniszczeniem reputacji znanej artystki a zniszczeniem gwiazd światowego formatu. I każdy wybór pociągnie za sobą przykre konsekwencje. Czułam się jak bohaterka tragiczna, której historia nie może skończyć się dobrze. A może ja nie byłam bohaterką? Może ja byłam autorem tej tragedii, a wszystko może się zmienić wraz z ostatnim słowem?

– Estelle – ponagliła mnie Sydney. Niechętnie spojrzałam nad nią spod rzęs i westchnęłam, przeczesując drżącymi palcami krótkie włosy. – Czego się dowiedziałaś? – zapytała, nachylając się nad stołem. Nie krzyczała, nie rzucała talerzami, nie robiła nic z tych rzeczy. Tylko patrzyła mi w oczy, ściskając w dłoni długopis, który wyjęła razem z notatnikiem. Była nad wyraz spokojna.

– Niczego ciekawego – pisnęłam, podskakując na krześle. Wzięłam głęboki oddech, aby opanować ton swojego głosu, ale to na niewiele się zdało.

– Estelle – ostrzegła dziewczyna, opierając się na swoim krześle. Założyła ręce na piersi i zacisnęła usta w wąską linię. – Czego się dowiedziałaś. Mów.

Byłam rozdarta. Nie chciałam być jej donosicielem, zwłaszcza, że żaden z tych chłopaków nic mi nie zrobił. No, może Liam nie zachowywał się najlepiej, ale jednak nie miałam powodów, aby przykładać ręce do ich upadku. Ale chciałam także chronić mamę, która przez najbliższe dwa tygodnie miała przebywać w Paryżu na wystawie swoich obrazów. Ale gdy tylko wróci… Mogłabym porozmawiać z nią o tych zdjęciach i razem wymyśliłybyśmy coś. Dlatego musiałam grać na zwłokę.

Sydney była sprytną dziennikarką, a przez to była niebezpieczna. A ja obserwowałam ją przez bardzo długi czas i wyniosłam z tych badań kilka wniosków, które w normalnych okolicznościach nigdy by mi się nie przydały. Zasada numer jeden: Mills nigdy nie wdawała się w szczegóły, jeżeli nie była ich w stu procentach pewna. Na samym początku tylko nakreślała fabułę historii, którą przedstawiała w artykule. Dopiero w następnych dokumentach opisywała ją treściwiej, gdy zdobyła już wszystkie potrzebne informacje.

– Spotkałam się z nimi w studiu przy Abbey Road – zaczęłam cicho, spuszczając głowę. – Zanim wpuszczono nas do środka, ochroniarze dokładnie nas przeszukali i kazali zostawić telefony na portierni.

– Standardowa procedura – mruknęła do siebie, zapisując moje słowa w notatniku. – Boją się wycieków, chociaż sama nie wiem, co miałoby wyciec, skoro oni w tych studiach spędzają cały rok, z czego miesiąc to nagrywanie płyty – dodała, odkładając długopis na bok. – Co było dalej?

– Um… Nie byli w żadnym z tych pomieszczeń, gdzie się nagrywa.

– W pomieszczeniu dla personelu? – zapytała, patrząc na mnie podejrzliwie.

– Chyba. Nie wiem, jak to się nazywa – westchnęłam, wzruszając ramionami. Nie musiałam znać fachowych nazw. Miałam pełne prawo, aby nie posługiwać się naukową terminologią, o ile takiej można było mówić. – Stało tam kilka kanap, stół do piłkarzyków i szafa grająca.

– Ktoś poza nimi tam był? – spytała, upijając łyk wody.

– N-nie wiem – wyjąkałam, drapiąc się po ramieniu. Dziewczyna odstawiła z hukiem szklankę na stół i wywróciła oczami.

– Jak to: nie wiesz? Jak możesz nie wiedzieć, czy ktoś poza tobą i tymi rozpieszczonymi gwiazdusiami znajdował się w pomieszczeniu?

– N-nie wiem, Syd – powtórzyłam, wbijając paznokcie w zgięcie łokcia. – Nie zwróciłam na to u-uwagi, a tam ciągle ktoś wchodził i w-wychodził – wyjaśniłam, próbując opanować drżenie głosu. Nieszczególnie mi się to udawało, a ona zauważyła, że mnie przestraszyła.

– Dobra – westchnęła, kręcąc głową. Mówiła spokojniej, ale ciężko oddychała. – Następnym razem pilnuj takich szczegółów, dobra? – dodała, a ja przytaknęłam, oddychając z ulgą, że mamy ten temat za sobą. – Jak weszłaś, to co robili?

Zamilkłam na chwilę, przywołując w pamięci obraz wczorajszego dnia, kiedy razem z Jamie’m weszliśmy do tego pokoju.

– Harry i Louis grali w piłkarzyki – powiedziałam pewniejszym tonem. – Niall czytał książkę, a Liam siedział i nie robił… nic – skłamałam. Payne był tematem tabu i to na nim skupiała się Sydney. Wydawało mi się, że im bardziej nudnego człowieka z niego zrobię, tym lepiej.

– Jak to nic nie robił?

– No normalnie. Siedział. Jak weszłam to coś mówił do Horana, ale nie dosłyszałam o co chodziło – odparłam, czując, jak ogarnia mnie poczucie winy. Nie lubiłam kłamać, ale nie miałam wyjścia. A przynajmniej tak sobie wmawiałam.

– Dobra – mruknęła, ponownie coś zapisując. – Opowiadaj. Najlepiej coś treściwego.

Zamyśliłam się, próbując wybrać najmniej kontrowersyjne wypowiedzi całej czwórki i przekazać je w bardzo ogólnikowy sposób, skupiając się na jednej, konkretnej sytuacji, w której sama czułam się najpewniej.

– Niall czytał Sen nocy letniej – powiedziałam, obejmując dłońmi pustą szklankę.

– To on potrafi czytać? – spytała zdziwiona, unosząc brew. Uśmiechnęłam się lekko na jej przytyk i pokręciłam głową.

– Na to wychodzi. Wyglądał na zainteresowanego.

– Chyba liczył, że to pierwowzór Seksu nocy letniej Allena – stwierdziła, notując coś w swoim zeszycie.

– Sydney, a co, jeżeli oni zorientują się, że to ja jestem twoim informatorem? – zapytałam, poważniejąc. Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na mnie z politowaniem.

– Nie zorientują się, Estelle. Proszę cię, przecież nie opiszę w jednym artykule całego waszego spotkania. Zaufaj mi, nie odwalam fuszerki. Kiedy tekst będzie gotowy to sama nie poznasz, że brałaś udział w tych wydarzeniach.

Nie miałam innego wyjścia, jak pokiwać głową i wierzyć, że rzeczywiście nasz sekret się nie wyda. Mogłam powiedzieć o Sydney wszystko, ale nie to, że była złą dziennikarką, bo dobrze wypełniała swoje zadania. Owszem, nie grała fair, ale znakomicie pisała i to wystarczyło. A przynajmniej musiało wystarczać.

– O czym mówili? – spytała, przerywając ciszę, która zapadła między nami. – Niekoniecznie z tobą. Może usłyszałaś fragment jakiejś rozmowy między nimi. Jakieś słowa, które Harry wypowiedział do Louisa – podsunęła, a ja odwróciłam się w stronę okna, próbując przypomnieć sobie jakiś nieszkodliwy fragment tamtej rozmowy. Jednak jak na złość, nie byłam w stanie wymyślić nic sensownego, bo cała ta konwersacja nie powinna mieć miejsca.

– Mieli mieć dzisiaj spotkanie z Cowellem – odparłam, spoglądając w jej stronę. – Wspominali coś o „Vérité”.

Spodziewałam się każdej możliwej reakcji po Sydney. No, prawie każdej. Ale na pewno nie wybuchu śmiechu. Mills odchyliła głowę do tyłu i chichotała jak opętana, rzucając swój długopis na blat stołu. Byłam zaskoczona jej reakcją. I odrobinę przerażona. Bo to nie był szczery śmiech. To był ten złowieszczy, który znałam z filmów i kreskówek.

– Oni się nas boją – zaćwierkała, ocierając palcem niewidzialną łzę z kącika oka. – Sam Modest! Management boi się pismaków.

Wolałam nie komentować jej słów, bo wtedy okazałoby się, że tej redakcji boi się cały Londyn, jak nie świat. Po wielu latach żerowania na cudzym nieszczęściu wyrobili sobie opinie i teraz bezkarnie siali postrach wśród celebrytów, ale nie tylko. Ja sama się ich bałam, chociaż byłam nikim.

Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni spodni telefon i spojrzała na wyświetlacz, marszcząc w konsternacji brwi. Po chwili wstała i szybko spakowała swoje rzeczy. Również się podniosłam, dziękując za pomyślny koniec.

– Muszę już uciekać, Estelle – wyjaśniła, zarzucając na ramię swoją czarną torebkę. – Jak na początek, dobrze się spisałaś. Jutro się z tobą skontaktuję i wyjaśnię, co dalej.

– W porządku – powiedziałam, wzruszając obojętnie ramionami. Na drżących nogach odprowadziłam ją do drzwi i odetchnęłam z ulgą, kiedy w przedpokoju zapanowała błoga cisza, przerywana moim nierównym oddechem.

Byłam pewna, że poczucie winy przez długi, długi czas mnie nie opuści. Czułam się niemiłosiernie źle ze świadomością, że to przeze mnie czekają ich takie problemy. A najgorsze w tym wszystkim było to, że musiałam to zrobić jeszcze raz. I jeszcze. I tak przez trzy miesiące. Chyba, że uda mi się coś wymyślić razem z mamą, ale do tego czasu nie pozostawało mi nic innego, jak powolne mordowanie ich od wewnątrz. Z nadzieją, że nie zadam śmiertelnych ciosów i jakoś się wyleczą.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania