Parole, Amore mio

Andrzej, od niepamiętnych czasów zwany Szeryfem (najstarsi Indianie nie wiedzieli, dlaczego), stał przed lustrem, poprawiając krawat. Strasznie nie lubił oplatania szyi „zwisem męskim, prostym”, niemniej dziś trzeba. Impreza pochówkowa, to i marynarka będzie niezbędna.

Zdechnę – pomyślał z irytacją. – Na dworze ze trzydzieści stopni, a ja raczej wrażliwy potliwie na wysokie temperatury.

Na seledynowej koszuli rzeczywiście rosły już pod pachami mokre plamy.

Nie cierpię tej koszuli, ale to prezent od Hanki. Ten łach ma jakąś sztuczną nitkę i zawsze się w nim pocę. Mogła mi uprasować jakąś inną. – Pstryknął pozłacanym Ronsonem i wydmuchał ze złością dym.

– Założyłeś już koszulę? – głos Hanki dobiegał z łazienki, gdzie robiła się na bóstwo. Bogowie z reguły są starzy, ale mają ambrozję. Żona ma pięćdziesiąt pięć lat i nie ma ambrozji, a kremy Vichy jej nie zastąpią. A jednak jest ładna i atrakcyjna jak na swój wiek, więc…

Rozgoryczony posłał obłok dymu w stronę łazienki.

– Do cholery, tyle razy ci mówiłam, żebyś w domu nie palił! – Wyszła i od razu na niego wjechała.

– On pali?

– Przestań się zachowywać jak gówniarz. Porozmawiamy później. – Odwróciła się i schyliła do szafki. Andrzej przyglądał się jej tyłkowi, który niechcący wyeksponowała.

Trochę go przybyło, ale to mój tyłek. Na niego pracowałem tyle lat, ciągnąc firmę budowlaną, a potem we Francji. To dzięki mnie jest ubrany teraz w modne ciuchy z górnej półki. A tu jakiś palant…

– No co się gapisz? – warknęła, odwracając się niespodziewanie. – Mojej dupy nie widziałeś?

Teraz już usiadła, zamiast się schylić i zaczęła zapinać paski sandałów. Takich okropnych z błyszczących koralików. Zadzwoniła biżuteria, którą obwiesiła się jak żona pruszkowskiego mafiozy w Boże Ciało.

– Musisz zakładać te sandały? Świecą się, jakby na reaktorze w Czarnobylu leżały. Na pogrzeb idziemy. I jeszcze ten kilogram złota.

Parsknęła ironicznie.

– Tak mi się podoba. To pogrzeb twojego kolegi, to strój na poważnie. A na mnie ludzie będą patrzeć, więc muszę wyglądać elegancko. Niech widzą ci twoi przyjaciele, jak nam się powodzi.

– Jemu też się podobają? – zapytał zamyślony, niespecjalnie jej słuchając.

– Och, przestań. Idziemy.

 

– Andrzej! Tu się o jakiś pedałach gada! – Hanka szarpnęła dyskretnie go za rękaw i syknęła konfidencjonalnym szeptem. – Nigdy nie mówiłeś…

– Bądźże cicho. Wszystko musisz wiedzieć?

– Wyście się… no wiesz – zachichotała jakoś dziwnie nerwowo. Raczej tak niezdrowo podniecająco. – Bo coś facet czyta o jednym z was i tym Rysiu.

Otrząsnął się z zamyślenia i rozejrzał po pomieszczeniu. Przed nim siedział Jarek z żoną Basią i Piotrek. Dalej Wojtek zwany Syskiem. Za nim posapywał Mirek. Aż tu dolatywał od niego smród trawionego alkoholu.

Po drugiej stronie nawy Jola, Ela, mała Ania… i gromadka jakichś bachorów. Pewnie wnuki, bo nie słyszał o ich późnym, jakże modnym dziś, macierzyństwie. Nie było Kaśki, ale ta w Stanach i już dosyć dawno zerwała wszelkie kontakty. Podobno coś się stało z jej córką i trochę sfiksowała.

Zresztą kontakty między sobą mieli od lat bardzo sporadyczne. Wspólnie ostatni raz widzieli się u Jarka na imprezie w jego Daskach pod Tarnowem.

Czasem spotykali się osobno. On z Piotrkiem na budowie nowych apartamentowców na miejscu ich dawnego sadu. Okropnie się wtedy skuł.

Z Syskiem w związku ze współpracą przy budowie tychże.

Ładnie mnie wtedy przekręcił. Trzeba było firmę zwijać i jechać za chlebem… wrrróć, złotym chlebem mojej żony, do Francji. Ćwok jeden z tego Wojtka. Nawet nie miał chyba zamiaru mnie oszukać. Źle skalkulował koszty bo na niczym się nie znał, choćby na wyliczaniu wytrzymałości drewnianych belek.

Dziewczyny się postarzały. Brzydko. Rozlały cieleśnie, pomarszczyły boleśnie i zgłupiały obleśnie… Kurwa, zaczynam rymować jak za dawnych czasów, kiedy pisaliśmy wiersze, kręcili filmy, nagrywali słuchowiska na starym rzęchu Piotrka.

To były czasy. W mieszkaniu Piotrka w starej kamienicy stworzyła się cyganeria artystyczna osiedlowych wariatów. A imprezy jakie!

– Ale będzie numer, jak opowiem znajomym o przyjacielskiej grupie pedałów. Jaką rolę pełniły wasze koleżanki? – zaszczebiotała radośnie Hanka, mrużąc marzycielsko oczy.

Kiedyś uwielbiał to jej przymrużenie. Wyglądała wtedy jak kotka wylegująca się na przypiecku. A kiedy wstawała i przeciągała się rozkosznie i leniwie…

Eh, cały czas to uwielbiam – westchnął w myślach – tylko nie dla starego, znajomego psa, kiełbasa. W sumie po tylu latach to już kazirodztwo, a nie miłość, a jednak przekonałem się teraz, jak bardzo ją kocham.

– Zamknij się, durna suko – wyszeptał jej czule do ucha.

 

Stypa w knajpie „Koń Polski” przybrała szybko klimat starych imprez. Dorośli, poważni ludzie zagrzebani w szarą codzienność i rytualne obowiązki, zrzucili pancerze i maski, chyba z przyjemnością wracając do czasów młodości i klimatu spotkań w sadzie, czy później u Piotrka.

Zapewne pomogły w tym liczne butelki czystej i kolorowej oraz win przednich gronowych serwowanych przez zabieganych kelnerów. Nie smakowały wprawdzie jak „Patykiem Pisane”, ale efekt spożycia był podobny, choć portfel chudszy.

Dzieci poznikały (podjechali jacyś mężowie czy synowie dziewczyn i potajemnie je zabrali), a ponieważ „Koń Polski” zawdzięczał swoją nazwę usytuowaniu w stadninie, Sysek wykupił jazdy na rumakach i wydurniali się niemożebnie.Ogólnie rzecz biorąc, modelowa atmosfera stypy.

Nie było tylko Piotrka. Wykręcił się jakimś złym samopoczuciem, ale Andrzej wyczuwał jego niechęć do tego spotkania.

Hanka biegała pomiędzy nimi jak poparzona. Dzwoniła ta cholerna biżuteria, a rozbłyski w koralikach sandałów przyprawiały Andrzeja o napady białej gorączki.

Sam nie wiedział dlaczego.

Podchodziła często do niego, całowała, zachwycała głośno jego zaradnością i prezencją.

Obłudna cipa – skonstatował w duchu bez zdziwienia.

 

Widział, jak Mirek czasami potajemnie wychodzi do barku w sąsiedniej sali i wypija pięćdziesiątkę.

Dobrze, że nie spija już zlewek jak w Daskach. No, chyba że tu nie ma możliwości.

Obok Jarek z Elą dyskutowali o jakiejś książce. „Atlas: Doppelganger”.

Cóż za kretyński tytuł – pomyślał. – Nawet nie wiadomo, o co chodzi, to kto sięgnie po coś takiego?

Ale… – zreflektował się w myślach. – Przecież ja od lat nie przeczytałem żadnej książki. Chyba od czasów, kiedy rozeszły się nasze drogi. Wtedy musiałem czytać, żeby za nimi nadążyć. Potem już Hanka, praca, złotówki, euro, dzieci, dom, samochód i egzotyczne wczasy.

Mirek dosiadł się z powrotem.

– Myślisz, że dziewczyna doznała swoistej projekcji drugiej jaźni? –Jarek perorował zawzięcie do kręcącej głową Eli. – Wyszła z siebie i jej sobowtór unosił się nad tym blokowiskiem, podczas gdy ona sama uczestniczyła w wydarzeniach na dole? To tylko zdolna kreacja literacka.

– Za dobre i autentyczne to jest. Gadasz, Jarek, głupoty. Czasami szaleńcy popełniają najbardziej prawdziwe i normalne rzeczy.

– To forma wyrafinowanego i interesującego onanizmu intelektualnego. Albo nie – perwersyjny stosunek wyobraźni z talentem. Ale ta Słowik jest dobra w tym seksie literackim.

Zamilkli oboje i ze zdziwieniem spojrzeli na Mirka.

– Czytałeś? – wybąkał Jarek. – Myślałem…

– Że tylko piję – Mirek spojrzał na nich ironicznie. – Nie tylko. Ale mylę się w sądach coraz częściej. Pewnie teraz też.

 

Szeryf siedział zamyślony obok Mirka. Zawsze podziwiał jego intelekt i zdolności. I tak źle chłop skończył.

Hanka znowu do niego podbiegła. Cmoknęła w policzek.

– Twoi przyjaciele są fantastyczni. Cudownie mi się z nimi bawi – rzuciła szybko, zdyszana – Widzę, że twój kolega trochę trafiony. – Spojrzała przelotnie na Mirka.

– Na stypie jesteśmy – mruknął.

– Oj tam, oj tam. Nie przesadzaj. Idę z nimi gadać dalej. Kocham cię – dodała głośniej.

Wszyscy usłyszeli. Po twarzy przeleciał mu nerwowy skurcz. Rozluźnił krawat i rozpiął koszulę, choć pomieszczenie było klimatyzowane.

 

– Szczęśliwy jesteś, widzę. Kochająca żona, fantastyczne pewnie dzieci. Ten leksus, którym podjechałeś, też o czymś świadczy.

Mirek miał trochę mętne oczy. Ale Szeryf widział w nich coś dziwnego. Ten błysk starego Mirka. Inteligentny, cięty i ironiczny.

– Zdziwiony jesteś, że gadam składnie, choć tyle w siebie wtankowałem? – Przyjaciel uśmiechnął się kącikiem ust. – Właśnie teraz jestem dawnym sobą. Kiedy nie piję, to tylko trzęsący wrak z myśleniem o zdobyciu kolejnej flaszki. – Przerwał na chwilę. – Swoją drogą to dziwne, jak dobraliśmy się przed laty. Burzymy średnią statystyczną osób uzależnionych w tym kraju. Podobno co dziesiąty Polak ma z tym problem, a u nas… sam popatrz. – Ja, wiadomo, Piotrek, na małą Anię wystarczy spojrzeć. Swój pozna swego. Było nas ośmioro – teraz siedmioro – a troje to alkoholicy. Głupi świat małych ludzi. Ale ty jesteś szczęśliwy?

Kiedyś podobnie wypytywał go Piotrek, kiedy siedzieli na ławce, patrząc, jak robotnicy niszczyli sad. Teraz coś się zmieniło.

– Jestem – bąknął.

Przyjaciel walnął kolejną lufę czystej, odetchnął i wytarł usta grzbietem dłoni.

– Kurwa, Szeryf, co ty pieprzysz?! Sądzisz, że nie widzę twojego tiku? Zawsze taki miałeś, jak byłeś na maksa wnerwiony. Sądzisz że nie dostrzegam idiotycznej gry twojej żony? Tja, kochany Andrzejku… Oczywiście, najdroższy Andrzejku… Kogo ona w chuja chce zrobić?

Szeryf pochylił się nad stolikiem, wziął kieliszek i wypił go jednym haustem.

– Wiesz co, wróciłem z Francji pół roku temu. Dzieci odchowane, wykształcone i ustawione. My mamy pełne konto i wszystko co trzeba do dobrego i spokojnego życia. A ona poszła do pracy. Za głupie dwa tysiące. Nigdy nie pracowała, a szkół u niej też ubogo, to została kasjerką w Castoramie. Powiedziała, że chce między ludzi. „No dobra” – odpowiedziałem. Potem jedna z jej koleżanek zmarła na raka. Trzydzieści parę lat. Szok i słowa Hanki: „Życie jest krótkie. I podłe. Muszę z niego trochę skorzystać, zanim mnie się zdarzy coś takiego”. Coraz później wracała do domu z pracy. Znikała na weekendy. Wracała nocą. Widziałem, warując przy oknie, jak podjeżdżało ciemne bmw, a ona długo z niego nie wysiadała. Myślałem, że oszaleję, bo dalej ją kocham. Aż wczoraj…

Sięgnął znowu do stołu. Nalał drżącą ręką kieliszek i podniósł do ust.

– Sorry. Tobie nie nalałem. Chcesz?

Mirek znowu się lekko uśmiechnął.

– No, po co pytasz?

Andrzej nalał mu, sam wypił szybko i zakrztusił się.

– No i wczoraj – khm – wczoraj, mówi – khm – mówi, poznałam kogoś. Jest cudowny i opiekuńczy. Szepcze, że mnie kocha. Całuje i przytula.

Czyli robi to, czego ja nie robiłem od lat.

No jak miałem robić?! Przychodziłem sterany wieczorami z budów. W weekendy ślęczałem nad rachunkami firmy. Potem zapierdalałem we Francji, żeby miała jak najlepiej. I co dostałem? Gacha, który ma czterdzieści lat, a idiotka myśli, że on się zwiąże z pięćdziesięciopięcioletnią kobietą?

Bo jej nie całowałem i kwiatów nie nosiłem?!

Odetchnął głęboko.

Do stolika znów podeszła Hanka.

– O czym gadacie, Andrzejku?

– O tobie.

Oczy jej ściemniały. Z tonu Szeryfa nietrudno było wywnioskować o treści tej rozmowy.

– Powiedziałam, że jutro o tym porozmawiamy. Nie musisz wszystkich o nas informować. Zepsułeś mi miły wieczór – zasyczała.

– To pogrzeb.

– Nasz też, dlatego się dobrze bawię. Poczyniłam już pewne kroki… To znaczy, poczynimy jutro pewne kroki. – szybko się poprawiła.

I odeszła.

Milczeli.

– Napijmy się – powiedział Mirek.

 

Wiesz co, mam już dosyć tej imprezy. – Mirek usypiał na fotelu. – Mam prośbę. Pożycz mi stówę. Będzie na pociąg. – Wzruszył ramionami. – No, coś jeszcze dokupię.

– Co ja pieprzę – dodał. – Daj mi. I tak nie miałbym z czego oddać.

Andrzej sięgnął do portfela.

– Cholera, nie mam. Ale czekaj, tu jest też hotel i widziałem w holu bankomat. Chodź.

Zwlekli się z trudem.

– Noż kurwa, znowu karta się zepsuła. Raz mi się już rozmagnesowała. Czekaj, mam walutową. Z niej też można wypłacić złotówki.

Mirek nie słuchał go, patrząc na coś za plecami Andrzeja.

– No co jest do chuja pana. Też komunikat o braku środków? Spieprzona ta maszyna. Mam tam trzydzieści tysięcy euro.

Mirek milczał dalej, patrząc w jeden punkt.

Andrzej odwrócił się i zobaczył żonę, szybko wychodzącą z hotelu. Wsiadła do ciemnego bmw.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Justyska 23.05.2018
    Dobrze piszesz o życiowych problemach. Lubię bardzo tego typu opowiadania A U Ciebie czuć mocny, męski punkt widzenia. Zostawiam 5 gwiazdek.
    Pozdrawiam
  • Nachszon 23.05.2018
    Puszczyk, burzysz moją równowagę, bo nie lubię w jednej osobie wtykać swojego niezadowolenia w mózg dubeltowo (dwóch jednego dnia), ale nie mam wyjścia, bo przemęczyłem się i przeczytałem. To jest rozlazłe i nudne - jak dla mnie oczywiście. Dobrze, że innym się podoba, to trochę mnie jednak równoważy. Lubię Twoje rzeczy, ale nie te, nie takie:)
  • Canulas 23.05.2018
    Aj, no nie wiem, kurde. Jest wszystko i... Ciekawa życiowa historia., której na pewno przeczytania nie żałuję, jednak już teraz wiem, że nie zostanie ze mną na dłużej. Jedne się usadawiają, moszczą gniazda w czaszce, inne nie.
    Ta - nie.
  • puszczyk 23.05.2018
    Powitać. Śpieszę więc nieco wyjaśnić.
    Większość moich tu tekstów pochodzi z pewnego cyklu. Wrzucam kawałki bez chronologii i bez ładu. Który mi się nasunie.
    Ten tekst nie jest przegadany, tylko może być niezrozumiały, bo pochodzi z końca cyklu.
    Na początku tegoż znajduje się opko o tej właśnie imprezie, ale widzianej oczami innego uczestnika.
    Tam jest dużo szerzej wyjaśnione, kim są uczestnicy i jakie relację ich łączą lub łączyły.
    Pokój temu domowi :)
  • Canulas 23.05.2018
    Nie twierdzę, że nie i prawie na pewno tak. Bazuję na podanym wyimku i na bazie jego konstruuję osąd. Niestety często (przy czytaniu wierszy akurat, ale nie tylko) jestem zbyt leniwy, by się poddać zaklętym w nich wiatrom lub po prostu czasem nie mam stosownych narzędzi i po prostu czekam na impuls. Na uderzenie młotkiem. W opowiadaniach niekiedy też, choć tutaj nawet jeśli tylko liźnie mnie rdzeń, umiem docenić warsztat. Tutaj właśnie tak czynię. Nie majac połączenia emocjonalnego z bohaterem (choć na końcu mnie wkurwiło, że go okradła) umiem jednocześnie docenić historię samą w sobie.
    No i tak to w skrócie leci.
  • Aisak 23.05.2018
    na którymś z portali już było to opowiadanie,
    nie masz nowych tekstów?
    chyba, że...
    óóó,
    brak weny?

    łączę się w bólu:(
  • puszczyk 23.05.2018
    Kraszewski to a nie jestem, Aisak, abym na każdy portal pisał nowe.
    Zresztą najnowsze ciężko byłoby rozumieć (ze względu na cykl), bez znajomości głównego bohatera.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania