Pech

Czym jest pech? Definicja naturalnie jest znana i wszyscy potrafią wyjaśnić bez trudu, co oznacza. Jednak gdyby zastanowić się nad istotą tego zjawiska, czy moglibyśmy dostrzec w pechu jakiegoś rodzaju fizyczność? Nie wiem, choćby astralną? Czy nie jest tak, że niektórzy ludzie są bardziej pechowi od drugich, jeszcze inni są przysłowiowo w czepku urodzeni? Czy jest to coś, co łapie się człowieka i mu towarzyszy w jakiś sposób? Z pewnością nie ma nikogo, kto wie to na pewno, ale spotkałem się w przeszłości z przypadkiem, który właśnie daje mi do myślenia i może wtedy nikt tego nie zakładał jako pewnik, to na mojej drodze życia stanął pewien człowiek, o którym jak teraz myślę, to wydaje się, że każdy, kto z nim wtedy przebywał, w każdej nawet ekstremalnej sytuacji, mógł czuć się bezpiecznie…

Pozwolę sobie tu opisać przypadki człowieka, który pecha, miał zdecydowanie dużo więcej od innych.

Z Maćkiem chodziłem przez 4 lata do jednej klasy w liceum i przez znaczną większość tego okresu nazywaliśmy siebie najlepszymi przyjaciółmi. Dopiero pod koniec czwartej klasy nasze drogi się nieco rozmyły, a jakiś czas po skończeniu szkoły poróżniliśmy się tak bardzo, że już od około 20 lat nie mieliśmy nawet najmniejszego kontaktu.

Nie pamiętam już dokładnie, kiedy ten pech zaczął go prześladować albo kiedy zaczął być zauważalny, także przypadki, które tu opiszę, mogą nie być przedstawione chronologicznie.

Maciek od początku był duszą towarzystwa, zawsze otaczał go wianek ludzi chcących przebywać w jego otoczeniu oraz miał bardzo duże powodzenie u dziewczyn. To wszystko połączone z faktem, że był raczej chudy, doprowadzało do tego, że zawsze to głównie on był obiektem zainteresowania dzielnicowych bandziorów. Nie ma tu historii drastycznych, ale dobrze pamiętam, że zawsze jak przypałętali się do nas jacyś starsi cwaniacy, co na początku lat dwutysięcznych zdarzało się w naszym mieście naprawdę często, to zawsze, ale to zawsze czepiali się do niego. Raz jak na początku naszej znajomości, odwiedziłem go na jego dzielnicy, która uchodziła wtedy za niebezpieczną, to kiedy graliśmy w Ping-ponga na osiedlowym stole, podeszła do nas grupka gości, do których nie mieliśmy podejścia, to zabrali nam paletki i zaczęli grać. Niby nie groźna sytuacja, ale na końcu jak odchodzili, paletki oddali, ale zabrali Maćkowi nową czapkę Nike, którą mama kupiła mu tego samego dnia. Do nikogo innego nic nawet wtedy nie mówili. Kiedyś jak był u mnie, swoją drogą również na nieciekawej dzielnicy, jedynie z taką różnicą, że nie groziło mi tam żadne niebezpieczeństwo. To podbił do nas największy wariat w okolicy i naprawdę nie pamiętam, jak do tego doszło, wkręcił go w kupienie od niego bluzy. Dopiero jak poszedł, powiedziałem mu, że on właśnie idzie komuś zdjąć bluzę. Maciek, słysząc to, postanowił nie przychodzić w umówione miejsce, za co dostał wyrok od tego gościa. Musiałem mocno interweniować w jego obronie i gdyby nie to, że akurat przechodził tamtędy mój sąsiad, który się za nim wstawił, a był to spory gość, to tamten by Maćka zmasakrował, bez względu na to, czy jest ode mnie, czy nie.

Maciek w tamtym czasie miał również masę mniejszych lub większych bezsensownych wypadków, nigdy nie poznałem człowieka, którego spotkało tak wiele pecha, który miał dość poważne konsekwencje. Kiedyś, kiedy byłem u niego, to biegnąc do telefonu stacjonarnego, uderzył się w mały palec u stopy o drewniany fotel. Każdy z nas uderzył się w ten sposób dziesiątki razy, a konsekwencją był ogromny ból i złość na ludzi, którzy się z tego śmieją. Ja też wtedy mało nie pękłem ze śmiechu, jak widziałem go próbującego zachować spokój podczas rozmowy telefonicznej, jednocześnie zwijając się z bólu. Konsekwencją tego wypadku było złamanie palca. Innym razem, niestety nie pamiętam czy przed, czy po powyższym wypadku, grał w szkole w piłkę halową. Nie było mnie przy tym, ale wiem, że kopnął w buta kolegi i również złamał palec u stopy. On! Nikt inny przez 4 lata szkoły.

Kolejne dwa przypadki były spektakularne i w pewnym sensie tragiczne dla niego. Podczas pierwszego z nich, mnie nie było, ale spora ilość światków pozwala mi opisać to zdarzenie dość dokładnie. W naszym mieście popularne były nocne eskapady po różnych lokalach. Szło się ekipą i odwiedzało podczas nocy dwa, trzy kluby, a część zabawy odbywała się na ulicy. W pewnym momencie imprezy, Maciek postanowił wybrać pieniądze z bankomatu, w celu dalszej zabawy. Po stronie, której szli, był bankomat nie jego banku, który pobierał pięć złotych prowizji, ale po drugiej stronie był ten właściwy, z którego Maciek postanowił skorzystać. Pośrodku jezdni był postawiony żółty płotek przymocowany do wąskiego krawężnika. Taki typowy płotek, który miał zapobiegać przechodzeniu pieszych przez jezdnie w niedozwolonym miejscu. Ekipa postanowiła jednak przejść na drugą stronę w tamtym miejscu, co mnie nie dziwi, bo była to popularna praktyka. Żeby osiągnąć cel, musieli przeskoczyć wyżej opisany płotek. Nie wiem jak dziś, ale w tamtym czasie Maciek był dość sprawny fizycznie, więc wydawałoby się, że nie będzie to dla niego problem. Jednak kiedy przeskakiwał, zahaczył butem o ów płotek, zawinął się do przodu i przywalił szczęką o ten wąski krawężnik. Wstał przy salwie śmiechu, podszedł do kolegi i szczerząc się, zapytał:

- Mam wszystkie zęby?

Na co kolega zdołał tylko odpowiedzieć:

- O kurwa!

Uderzenie skutkowało wybiciem górnych jedynek i dwójek.

Na tym etapie opisywania historii Maćka, przeczytałem ten tekst naszemu wspólnemu koledze, który opowiedział mi dodatkowy smaczek tej sytuacji. To nie istotne dla kwestii pecha, ale z pewnością bardzo zabawne, przy całej tragedii. Otóż jeden z kolegów, którzy byli wtedy z Maćkiem, pozbierał i dał mu te wybite zęby, na co on już zdecydowanie nietrzeźwy wyrzucił je, krzycząc:

- jebać moje zęby!

Przy drugim ze spektakularnych przypadków, niestety miałem nieprzyjemność bezpośrednio uczestniczyć. Była to końcówka czwartej klasy. Ja razem z Maćkiem i jeszcze jednym kolegą chodziliśmy regularnie na siłownię. Tamtego dnia nasz pechowiec przyszedł na trening po długiej przerwie. Podczas ćwiczenia na tricepsy, a dokładniej podczas wyciskania francuskiego, postanowił nie zmniejszać sobie wagi ciężarów i wyciskał taki sam ciężar co my. Nie jest to rozsądne po długiej przerwie, ale nie widzieliśmy problemu, bo w zasadzie na 99% przypadków, ktoś, kto próbuje wyciskać trochę więcej, niż powinien, jedynie nie zrobi pełnej serii, a w najgorszym przypadku nadwyręży sobie mięśnie. Jednak nie Maciek, bo musicie wiedzieć, że Maciek był jeden na sto. Kiedy przyszła kolej na niego, mi przypadła jak zaraz się przekonacie wątpliwa przyjemność stania za nim, a dokładniej asekurowania go podczas ćwiczenia. Kilka razy podniósł sam, po czym rozpocząłem asekuracje, podkładając delikatnie ręce pod sztangę. Dla nieznających tematu wyjaśnię, że stojąc za kimś, ogólnie uważasz na to, żeby ciężar nie przygniótł lub nie spadł na ćwiczącego oraz pomagasz wykonać ćwiczenie. Przy pomocy wykonuję się polecenia ćwiczącego takie jak ja sam, pomóż czy zabierz. Jak dziś pamiętam, że z moją lekką pomocą wycisnął raz i próbował jeszcze. Trwało to ułamki sekund. Maciek zatrzymał się w połowie powtórzenia i widziałem, że nie jest już w stanie wyżej podnieść sztangi, zwłaszcza że już dość mocno ją podtrzymywałem. Wtedy czekałem już tylko na polecenie od niego, żeby zabrać mu te ciężary. No i owszem, zabrałem, tylko że bez sygnału od Maćka. Po prostu w pewnym momencie usłyszałem dźwięk łudząco podobny do dźwięku łamanego kija, takie szybkie trzask, po czym jego lewa ręka opadła w przerażająco nienaturalny sposób na ziemię, gdzie leżała zgięta w łokciu i ramieniu. Sztanga była ciężka, ale udało mi się ją poderwać do góry tuż nad jego głową. Cała ta przygoda skończyła się dla Maćka złamaniem z przeniesieniem kości ramieniowej, operacją, podczas której wkręcono mu w kość cztery platynowe śruby, po czym dość długi czas musiał chodzić z zagipsowanym całym korpusem i lewą ręką przytwierdzoną do piersi.

Jeżeli dalej nie przekonuje was teoria o jakimś fatum, karmie czy zwyczajnie nadmiernym pechu trzymającym się Maćka, to tylko dodam do powyższego przypadku, że niedługo po wyjściu ze szpitala, kiedy stał on w tym gipsowym kadłubie na przejściu dla pieszych, to przejeżdżał autobus przegubowy, w którym zarzuciło tylnym przegubem, który to z kolei przywalił w Maćka i przewrócił go na chodnik.

Po przedstawieniu sytuacji o konsekwencjach zdrowotnych chciałbym przejść do tych przypadków, które kończyły się konsekwencjami prawnymi, bo takie też go spotkały i może nie powinienem ich tu przedstawiać, bo przecież logiczne jest to, że jeżeli ktoś popełnia przestępstwo, to zawsze musi się z takimi konsekwencjami liczyć. Jednakże przypadki, które spotkały akurat go, były tak nietypowe, że zważywszy na historie, które wyżej opisałem, śmiem twierdzić, że był to za każdym razem pech jak cholera.

W szkole mieliśmy zaplanowane wyjście do teatru. Jak przystało na młodych gamoniów, wpadliśmy na pomysł, żeby przed tym wyjściem zajarać sobie małe co nieco. W tamtym czasie z uwagi na dzielnicę, na której mieszkałem, miałem najlepsze dojścia, więc plan był taki, że to ja ogarnę materiał na tę okazję. Pech Maćka chciał, że się rozchorowałem i nie mogłem wychodzić z domu. Maciek poprosił o skontaktowanie go z kimś, kto dałby mu potrzebne specyfiki. Tak zrobiłem i na tym etapie wszystko się udało bez żadnych perturbacji. Nasz bohater popełnił duży błąd, bo woreczek z zawartością, którą nabył, wsadził do portfela. Pewnie już się domyślacie, o jakie kłopoty prawne tu chodzi i jak najbardziej możecie pomyśleć, że to nie pech, tylko głupota. Owszem Maciek życiowo był głupi, nie wiem jak teraz, ale w każdym przypadku, gdzie kończyło się policją i sądem, a były trzy takie sytuacje, o których wiem, przejawiał ogromną głupotę. Jednak jak sami się za chwilę przekonacie, to pech grał tu główną rolę. Dzień przed wycieczką do teatru, Maciek miał nocować u kumpla, który mieszkał koło szkoły. Tamtego dnia, razem ze znajomymi poszli na zakupy do Tesco. Po zakupach stanęli na przystanku tescobusa i czekali na rzeczony autobus. Jeden z nich postanowił dorysować markerem rogi do autobusu na znaku przystanku. Chwilę po tym pod przystanek z impetem podjechał nieoznakowany radiowóz, z którego wyskoczyli policjanci w cywilnych ubraniach. Wydawałoby się, że za bazgranie markerem, policjant powinien podejść, wylegitymować się, wypisać mandat i na tym zakończyć interwencję. Natomiast tamci stróże prawa wyskoczyli z auta, rzucili ich na ścianę i zaczęli rewizję osobistą. Kiedy wzięli portfel Maćka, ten już wiedząc co znajdą, nastawił ręce do kajdanek. Efekt? Kurator po raz pierwszy.

Druga sytuacja, którą opiszę, była dość spektakularna i jak o niej teraz myślę, to wyglądała tak, że można by pomyśleć, że Maciek był jakimś kryminalistą. Otóż nie, on jak wyżej napisałem, był po prostu głupi.

W tamtym czasie mieliśmy znajomego, który faktycznie regularnie robił sporo nielegalnych rzeczy i moim zdaniem był po prostu gangsterem za dychę. A jego ksywa mogła dać do myślenia w kwestii ufania mu, bo brzmiała - Sisior. Mieliśmy może po 15-16 lat. Pamiętam, że w tamtym czasie jechałem z moimi kumplami 100 km na wschód od naszego miasta pod namiot i namawiałem na ten wyjazd również Maćka. Ten nie zgodził się, bo wyjeżdżał na jakieś domki, właśnie z Sisiorem. Historie tą, znam jedynie z opowiadań Rafała, więc nie mam na to innych świadków. Chłopaki, z którymi był na tych domkach, namówili go, żeby poszedł z nimi okraść sklep z elektroniką. Jego zadaniem było rozłączenie alarmu, do którego musiał się wspiąć. Jak zaplanowali, tak zrobili, ale niedługo po jak myśleli udanym skoku, zatrzymała ich policja, która szukała sprawców owego przestępstwa. Po krótkim dochodzeniu postawili zarzuty tylko jednemu z nich. Nie ma co budować napięcia, bo i tak już wiecie, że tym zatrzymanym był Maciek. Dlaczego akurat tylko on? Policja nie miała trudnego zadania, bo ten idiota po wspięciu się do wyżej wymienionego alarmu, stał na puszce elektrycznej, na której zostawił ślady butów… Czy była tam głupota? Jak cholera. Jak zwykły chłopak, którego największym przestępstwem było posiadanie marihuany, mógł pójść z jakimiś kretynami obrobić sklep. Dla mnie to jakaś abstrakcja. A czy był tam pech? Jak zwykle, a kurator dostał jeszcze więcej pracy.

W trzecią sytuację byłem również zamieszany i skończyło się to dla nas dwóch 8 godzinami na komendzie, 48 godzinami na „dołku” i sprawą w sądzie, ale jak zaraz kolejny raz sami zobaczycie, był to pech Maćka, od którego dostałem rykoszetem, a Jego, w tym przypadku ekstremalna głupota, dolała oliwy do ognia i pomogła pechowi zabrać mnie razem z nimi.

Razem z grupą znajomych imprezowaliśmy na klatce schodowej w centrum miasta. Choć klatka była sprawdzona i nigdy nic tam się nie działo, to tamtego dnia, ktoś zadzwonił na policję. Okolica ta była blisko komendy, więc na miejscu zjawił się dzielnicowy. Standardowo, wylegitymował nas i przeszukał. W tamtym momencie nie mieliśmy już ani alkoholu, ani nic nielegalnego. U naszego bohatera znalazł jednak pocisk 9 mm parabellum, który kiedyś wyłowiłem podczas nurkowania w jeziorze, a ponieważ podobał się Maćkowi i chciał mieć go jako amulet, podarowałem mu go. Nie mieliśmy pojęcia, że posiadanie pocisku jest nielegalne. Dzielnicowy też nie robił z tego problemu, ale i tak postanowił zabrać nas na komendę, żeby sprawdzić, czy nasze telefony komórkowe, nie są kradzione. Na komendzie, funkcjonariusz, który nas zabrał, pokazał wyżej wymieniony pocisk komuś wyżej postawionemu, a ten wziął tę sprawę bardzo poważnie i wysłał Maćka na wydział kryminalny. Ja i reszta znajomych, poszliśmy na sprawdzenie telefonów, tam okazało się, że są „czyste” i puszczono nas wolno. Kiedy wychodziłem z komendy jako ostatni, to w pewnym momencie usłyszałem głośne:

- czekaj!

Po czym z dyżurki wyskoczył policjant i rzucił mnie na ścianę. Okazało się, że krzyczącym był dzielnicowy, który po chwili dodał:

- zostaw go, on tylko zapomniał legitymacji szkolnej.

Gdy tematem z dyżurki już mnie puścił, dzielnicowy kazał mi iść za sobą. Zabrał mnie na wydział kryminalny, gdzie był też Maciek. Wtedy jeden z pracujących tam policjantów podszedł do mnie i wystawił w moją stronę rękę, w której trzymał pocisk i wykrzyczał:

- SKĄD TO MASZ!

Rękę trzymał tak blisko, że rzeczony pocisk niemal dotykał mojego nosa. W pierwszej chwili pomyślałem, że gość się pomylił i nieśmiało odpowiedziałem, wskazując na Maćka:

- To on to miał, ja tylko przyszedłem po legitymację.

Jednak ten krzyknął jeszcze raz:

- SKĄD TO KURWA MASZ!

Na co ja dalej myśląc, że ten się pomylił, odparłem:

- Ja tego nie mam, proszę pana.

Wtedy ten odwrócił się do naszego pechowca i nawiązał się taki oto dialog:

- Od kogo to dostałeś?

- Od przyjaciela

- Nazwisko!

- Tu moje imię i nazwisko

Klamka wtedy zapadła. Jak pechowym trzeba być, żeby spowodować dwie sprawy w sądzie za amulet, gdzie tylko jedna osoba miała amulet. Jak trzeba być głupim, że w sytuacji, w której wystarczy powiedzieć, że znalazł to na chodniku, wydaje jeszcze swojego kolegę. Nie jest to istotne dla tematu pecha, ale muszę dodać, że tłumaczył to tym, że był pod wpływem, nie ogarniał za wiele i myślał, że nic złego z tego nie będzie. Ja sam nie uważam go za „sprzedawczyka”, ale w sumie może wielu było takich, którzy robili takie rzeczy z czystej głupoty. Groziło mi za to od sześciu miesięcy do ośmiu lat więzienia, mimo że miałem wtedy 16 lat, ale sąd uznał, że pobyt w areszcie śledczym był wystarczającą karą i umorzył moją sprawę. Niestety przeszukali wtedy moje mieszkanie i znaleźli pewne rzeczy, za które mój ojciec dostał wyrok w zawieszeniu. Do tego w czasie, w którym mnie zatrzymali, mama szła na operację i było to dla niej ogromnym dodatkowym stresem.

Maciek przeprosił mnie i mojego tatę, ale ja, choć ze względu na naszą paczkę przyjaciół, chciałem mu wybaczyć, to niestety z czasem życie nauczyło mnie, że wybaczyć nie wystarczy tylko chcieć, bo złość, którą mamy w sobie, jest silniejsza od dobrych chęci.

Gdyby takie coś wydarzyło się Maćkowi tylko raz, nie pomyślałbym o pechu, ale sytuacje, które opisałem wcześniej, dają do myślenia, a mnie utwierdzają w tym, że we wszystkich incydentach z jego udziałem nie była to jedynie głupota, ale również ogromny pech. Taki pech, którego większość ludzi nigdy nie doświadczyła i nie doświadczy przez całe swoje życie.

Pewnie niektórzy powiedzą, że przecież żyje i z czego co słyszałem, ma żonę, dzieci, dobrą pracę i ma się dobrze, a są ludzie, którzy doświadczają prawdziwych tragedii, po których ich życie jest koszmarem. Ja jednak nawiązuje tutaj po prostu do jednego przypadku skumulowanego pecha, z którym się spotkałem. W przypadku poważnych wypadków, chorób i innych tragedii, mógłby to też być pech lub zwyczajnie zrządzenie losu, ale to już byłby temat na całą książkę, której napisanie prawdopodobnie nie miałoby sensu. Określenie sytuacji jako pechowe, używamy w stosunku do ogromnych, jak i małych rzeczy, a ja tylko chciałem postawić znak zapytania nad tym zjawiskiem. Nad zjawiskiem, które widziałem na własne oczy. Nie napisałem o nim z jakiejś niechęci, bo nieporozumienia, które nas poróżniły były tak dawno, że jest mi on obojętny, a poza tym ostatni gwóźdź do trumny naszej znajomości wbiłem ja.

Tych dziesięć pechowych zdarzeń upewnia mnie w myśli, że pech to coś więcej niż tylko zrządzenia losu. Nie tylko ja to wtedy widziałem. Pamiętam jak pod koniec szkoły, razem z klasą byliśmy gdzieś na ognisku i gdy z chłopakami szliśmy po chrust do lasu, to dziewczyny krzyczały, żeby Maciek lepiej nie szedł, bo jeszcze coś mu się stanie. Jeden z moich przyjaciół spotkał go kilka lat temu i pogadali, to ten pochwalił się, że następnego dnia ma ślub. To w sumie wielkie szczęście, ale on miał wtedy gips na nodze.

Pytanie, które zadałem na początku na temat fizyczności pecha, zostaje bez odpowiedzi, a ja sam wolałbym, żeby jednak odpowiedź była negatywna. Gdy wpisujemy w Google frazy na temat pecha, można znaleźć ludzi, którzy tym zjawiskiem się zajmują od strony naukowej, jak i ezoterycznej, nazywając go klątwą. Nie wiem ile w tym prawdy, ale kilkukrotnie przeglądając różnego rodzaju strony czy portale internetowe, znajdywałem memy z informacją o ludziach, w których kilkukrotnie uderzył piorun, o mężczyźnie, który przeżył zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę, po czym pojechał do Nagasaki i o kobiecie która była na kilku tonących statkach. Cały Buddyzm bazuje na karmie, która jest karą lub nagrodą za czyny z poprzedniego życia. Jest tego wiele, a ja jeden ewenement sam widziałem i to daje mi powody do stwierdzenia, że nie ważne co jest prawdą to z pewnością coś lub ktoś w ten czy inny sposób czuwa nad naszym życiem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania