Pędzlem do serca - Część 1
Świat jaki nas otacza przedstawiony może zostać tylko w postaci czarno białych konturów. Drzewa, niebo, morza, zwierzęta czy sami ludzie, chodź w przypadku tych ostatnich stworzeń dobre dobranie kształtu może okazać się trudnym wyzwaniem. Absolutnie nic nie potrzebuje posiadać koloru w moim świecie, dopóki jego kontur będzie idealnie przedstawiał jego kształty na białym płótnie. Czerń i biel tak dobrze się ze sobą komponują, jakby obie barwy stworzone były tylko i wyłącznie dla siebie. Światło i mrok. Dzień i noc.
Moja sztuka polega na uwiecznianiu naszego świata w tych dwóch kolorach.
Czy to oznacza, że w takich barwach widzę swoje życie? Sztuka poniekąd jest odzwierciedleniem ludzkiej duszy, a to co artysta przekłada na płótno to pełnia siły jego pasji i uczuć jakie wypełniają jego duszę. Szczęście, melancholia, smutek...Czarne linie łączące się w jeden spójny krajobraz, bez zwracania uwagi na jego głębię. Biel która idealnie wypełnia środek kształtu tworzonego przez linie. Oddaje się zawsze swoim uniesieniom malując i rysując swoją własną wizję. Być może takie jest moje podejście do życia. Nie szukam w nim kolorów, wystarczy mi sam jego obrys i to już jest pełnią mojego szczęścia. Patrzę na ludzi, zauważam w nich duszę otoczoną przez linie ciała. Spoglądam na parę siedzącą naprzeciw mnie na parkowej ławce, widzę dwa ciała połączone cieniutką nicią oplatającą ich serca. Chociaż miłości nigdy nie zrozumiem, potrafię ją jednak przedstawić na płótnie.
Każdego dnia spędzam czas spacerując po pobliskim parku, szukając inspiracji. Już od dobrych paru lat przychodzę w to samo miejsce, znając każdy zakamarek i każdy krzak na pamięć. A jednak zawsze odnajduje coś czego jeszcze nie uwieczniłem. Co jakiś czas spotykam ludzi, którzy widząc mój fach spędzają chwilę aby się mu przyjrzeć. Czasem narysuję czyjś portret, aby zarobić parę groszy na kolejny szkicownik.
Jest coś co prawie zawsze uzupełniam na każdym portrecie na samym jego końcu, niezauważalny detal którym określam charakter i usposobienie człowieka. Symbol w jego oku, wyglądający trochę jak blask światła, lub najzwyczajniejszy cień. Gdy widzę, że ktoś jest zwyczajnie szczęśliwy umieszczam małą koniczynkę, a gdy jest wręcz odwrotnie zaznaczam w oku iksa. Ktoś wygląda na marzyciela, rysuję chmurę, a jeśli twardo stąpa po ziemi kształt skalistej góry. Stan miłości oznaczam serduszkiem, a złamane serce maluje na czarno z białą przerwą na samym jego środku. Proste, ale geniusz zawsze tkwił w prostocie.
Skąd wiem takie rzeczy na pierwszy rzut oka ? Doświadczenie ? Miałem do czynienia z bardzo wieloma ludźmi w moim, co prawda niespecjalnie długim, osiemnastoletnim życiu. Mieszanka towarzyska w której znajdę wszystkie możliwe człowiekowi cechy charakteru i wyglądu. Od pewnego siebie ekscentryka, po zamkniętą w sobie szarą myszkę.
Dziadek uczył mnie jak wybadać podejście człowieka w zaledwie kilku zdaniowym dialogu. Był to mężczyzna ufający jedynie swoim osądom, nigdy nie prowadził rozmowy z kimś kto nie pojmował jego rozumowania, ani nie został on uznany za godnego jego uwagi. Umarł posiadając mała rodzinę i zaledwie dwóch stałych przyjaciół, równie specyficznych osobistości co on sam. Co rusz powtarzał, że otaczanie się ludźmi spoza granic swojego świata, jest zajęciem bezsensownym, nie mającym przyszłości. To samo mówił o hobby. Nie miał żadnego zainteresowania, prócz sztuki która odkrył dopiero pod koniec swojego życia. Zaraził go tym, mój własny ojciec. Mówiąc prawdę, mnie również.
Jestem bardzo podobny do dziadka, mam niewielu przyjaciół, a ludzi szufladkuję na wartych uwagi i zupełnie jej nie wartych. Z ewentualnym uwzględnieniem pomyłki, czasem ludzie muszą zostać sprawdzeni, aby poznać ich duszę. Bywam leniwy, momentami nawet rozbrajający swoją szczerością, a i jeszcze przypisano mi łatkę samotnika.
Jest też pewna szkoła na wzgórzu, która uzupełnia moje postrzeganie świata takim jaki jest.
Minąłem się z powołaniem jak to mówią. Uczęszczam do zwyczajnego liceum bez przedmiotów związanych ze sztuką, po którym zapewne udam się na studia, które mam nadzieję dadzą mi trochę potrzebnej mi wiedzy. W szkole średniej w której był kierunek artystyczny, zapełnił się on bardzo szybko nie pozostawiając żadnych miejsc dla spóźnialskich. Szkoda tylko, że wiele z tych osób które zajęły miejsca nie miały zapału do pracy, ani talentu. Wiem to z ostatnich dwóch konkursów, w których uczniowie tejże klasy lądowali na jednych z ostatnich miejsc, a ich sztuka miała spore braki w mojej ocenie. Może nawet nie żałuję, że wybrałem tą szkołę. Jest tu co prawda kilku artystów, ale jedynie myślących o tej dziedzinie hobbystycznie. Przynajmniej w czymś byłem tutaj lepszy od innych. Bo z ocenami to gorzej niż źle.
Ludzie zawsze traktowali mnie z dystansem, ze względu na moje podejście do życia. Wolę samotność w czterech ścianach od wychodzenia na miasto ze znajomymi. To nie tak, że żadnych takowych nie posiadam, jednak naprawdę rzadko zdarza mi się szaleć na zakupach czy tańczyć na dyskotekach. Raz na rok, mogę sobie na coś takiego pozwolić w ramach odskoczni, jednak też w celu poszukiwania nowych inspiracji.
Nie wszyscy rozumieją moja sztukę. Mówią, że jest świetna, ale gdyby miała kolory mogłaby stać się arcydziełem. Ciągłe kwitowanie tego tym samym było nudne, mam taką wizję na świat i takim go przedstawiam...
Dziś nie było inaczej. Na długiej przerwie przysiadł się do mnie mój przyjaciel jeszcze z podstawowej szkoły, Joe i jego nie odstająca go na krok siostra bliźniaczka Rose. Gdybym miał na pierwszy rzut oka uznać ich za rodzeństwo zapewne powiedziałbym, że nigdy w tym ani na tamtym świecie. Dwa osobne charaktery, jednak to ich wygląd mówi najwięcej o ich różnicach. Joe ubierał się w jasne kolory, zazwyczaj bardzo lekkie ciuchy. Był co prawda w moim wzroście, ale był lepiej zbudowany. O wiele częściej uśmiechał się niż każdy inny. Rose była nieco nieśmiała przez co nosiła mało wyróżniające się ubrania, czesała włosy w najzwyczajniejszy sposób, nie ozdabiając ich żadną spinką mimo iż panowała moda na takowe. Zastanawiałem się jakieś parę sekund temu, czemu od paru dni brakowało ich w szkole. No tak, wyjazd. Zupełnie zapomniałem, że mieli pojechać do rodziny na wieś. To wyjaśnia również dlaczego roztaczają aurę wypoczęcia i spokoju. Oraz zdałem sobie sprawę, że nie zawsze słucham ich wystarczająco uważnie.
- Stęskniłeś się za nami przyznaj Iro - Joe usiadł naprzeciwko mnie - To widać, że cieszysz się, że widzisz nas całych i zdrowych.
- Faktycznie - przyznałem - Wieś bywa bardzo niebezpieczna. Martwiłem się, że zostaniecie pożarci przez kury albo przez stonki ziemniaczane. Jakby ciebie zjedli Joe, to pół biedy, ale Rose byłoby mi szkoda. Jednak niestety jeszcze żyjesz.
- Taki z ciebie przyjaciel ? Bardzo śmieszne. A ty czego tak się śmiejesz siostra ? Mam mu opowiedzieć co stało się pierwszego dnia wieczorem ? Jestem pewien, że padnie ze śmiechu jak się dowie co zrobiłaś...
- Nic nie mów, bo... - zająknęła się gdy wyczuła, że za bardzo podniosła głos. Robiła tak często jakby chciała wykrzyczeć z siebie to co od niepamiętnych czasów w niej wzbiera, ale coś w jej wnętrzu ją przed tym powstrzymuje
- Jesteś cholernie wredny dla swojej siostry - mruknąłem - Wstydź się
- Ona nie jest mi w tym dłużna, ale tego tak nie okazuje. Przynajmniej nie przy ludziach i w tak oczywisty sposób. Jesteś artystą, ale do tej pory nie wiesz co tak naprawdę w niej siedzi. Z resztą o mnie też nie wiesz wszystkiego. Apropos wyjazdu, bo pewnie cię to interesuje, to było całkiem znośnie, bardzo cicho i spokojnie jak to z dala od miasta bywa.
- Nie interesuje mnie to.
Chociaż przydałaby mi się taka odmiana, ale nie mam zbytnio możliwości na wyjazdy. Mam zbyt dużo obowiązków na głowie aby zerwać wszystko pewnego dnia i gdzieś pojechać.
Prawda jest taka, że mam mnóstwo czasu wolnego, który wykorzystuje na rysowanie. Od czasu do czasu pomagając w domu dziecka, gdzie pracuje moja mama. Tam zazwyczaj uczę dzieciaki tego co potrafię najlepiej, ale tak jak wielu one również nie rozumieją mojej sztuki. Chociaż wyjazd poza miasto bardzo by mi się przydał. Chciałbym pojechać w góry, albo nad morze z dala od cywilizacji. Tam gdzie będę mógł być sam ze sobą w ciszy i spokoju.
Do sali wszedł nasz gruby nauczyciel od angielskiego, który jest jednocześnie naszym wychowawcą. Ten dzień miał się zapowiadać tak samo jak wszystkie inne, jednak jego pojawienie się na lekcji parę minut przed czasem, już samo w sobie było czymś niecodziennym. Pan Corson to bardzo zabiegany człowiek kulający się w tę i z powrotem. Zazwyczaj nasze lekcje trwały krócej, iż często się spóźniał. Dziś wydawał się bardzo spokojny. Taka aura spokoju ducha od razu inaczej działa na otoczenie. Gdy wszyscy wrócili na swoje miejsca, zaczął mówić do nas ze specjalnego podwyższenia. Skarcił mnie wzrokiem, gdy zauważył, że znów zacząłem rysować zamiast słuchać co takiego ważnego ma nam do powiedzenia. Znam angielski, mówię i czytam w nim płynnie więc czasem zdarza mi się nie skupiać na tej lekcji.
- Do naszej klasy dołącza dziś nowa osoba - powiedział w końcu po tym długim i wstrząsającym wstępie
I znów zaczyna się typowy i momentami już nudny scenariusz w którym do klasy głównego bohatera dołącza nowa osoba, która zmienia jego życie o 180 stopni. Na całe szczęście nigdy nie byłem i nie będę głównym bohaterem. Ci zazwyczaj siedzą w ostatnich ławkach pod oknem przez co autor może dobrze przedstawić ich przemyślenia, poprzez spoglądanie w okno. Ja zawsze siedzę w ostatniej ławce przy ścianie, na której widnieje już parę moich własnych rysunków. Nie pcham się w kłopoty, nie wpadam na dziewczyny dźwigające książki, ani nikogo nie gram, więc na pewno nie jestem jakimś głównym bohaterem. A może mi się tak tylko wydaje. Kto to cholera wie ?
- Jak myślisz kto to będzie ? - spytał po cichu Joe
- Święty Cezary co ma w tyłku dolary. Mam to gdzieś...
Z zadumy wyrwało mnie otworzenie się drzwi, przez które wolnym krokiem weszła nowa uczennica naszej klasy. Pośród ludzi żyjących w naszym małym miasteczku, ciężko byłoby przegapić taką osobę. Drobnej postury dziewczyna o wesołych oczach, uśmiechnięta od ucha do ucha, że aż biło od niej życiowym szczęściem. No nic więcej, tylko posadzić ją na jednorożca i dorysować tęcze. Stanęła przy nauczycielu i wszyscy mieli okazję dobrze się jej przyjrzeć. Skórka dojrzałej pomarańczy miała zapewne identyczną barwę co jej włosy, przynajmniej tak w pierwszej chwili pomyślałem. Dopiero później uznałem, że są nieco jaśniejsze jak...No właśnie I don't know jak co. A co więcej miała dwa małe warkoczyki z przodu, oraz ciemno-czerwoną kokardkę na prawym boku, co dodawało jej nieco uroku i niewinności. Chociaż barwa ma dla mnie bardzo małe znaczenie, nie oznacza, że jej nie zauważam, przynajmniej się staram zwalczać tą... Nie ważne.
Czuć od niej było miłość do barw. Zwłaszcza po licznych, kolorowych bransoletkach na jej rękach, przez co nieco przypominała choinkę.
- Nazywam się Akina Tatentaka. Miło was wszystkich poznać - powiedziała równie radośnie jak wyglądała po czym lekko się ukłoniła - Liczę na udaną współpracę.
Przez klasę przeszedł szum, szczególnie wśród męskiej części klasy. Bez wątpienia zrobiła na nich dobre wrażenie swoją urodą oraz delikatną barwą głosu. Czy to jednak powód, żeby wszyscy wraz z Joe'm na czele zerwali się nagle do pozycji stojącej. Rozległ się głośny harmider od którego aż zabolały mnie uszy. Ze wszystkich tych głosów zdołałem wychwycić propozycje randki, prośbę o numer telefonu, pytanie czy nowa jest modelką, a nawet jedno wyznanie uczuć. Wszystko to płynęło w stronę lekko zdziwionej dziewczyny, która lekko poczerwieniała i jakby mogła to odpowiedziałaby na wszystkie lecące w jej stronę pytania. Osobiście wolałem jak zwykle siedzieć cicho i tylko śmiać się po cichu ze swoich głupich kolegów, którzy szybko zostali przywołani do porządku. Nie powiem. Uśmiałem się nieco, ale tylko w duchu. Zwykle tego nie okazuje bowiem czuję, że mi nie wypada, abym śmiał się do rozpuku.
To była nowość, powiew świeżości w naszym szkolnym życiu w którym wszystko zrobiło się bardzo monotonne. Przynajmniej dla wielu z początku już wydawało się to zapowiedzią czegoś fajnego. Dla mnie była kolejną dziewczyną, dokładnie siedemnastą w tej klasie. No chyba, że przyznałaby się do posiadania jednorożca. To wtedy rzuciłbym okiem.
Jako, że tylko miejsce przede mną było wolne odkąd Kasper zmienił szkołę oczywistym było, że nowa usiądzie przede mną. Już czułem te zazdrosne o moje miejsce spojrzenia, ale szczerze mówiąc miałem to w poważaniu, inaczej w nosie. Przecież to nie czyniło mnie nikim wyjątkowym. Gdy zbliżyła się do swojej ławki, chwilę popatrzyła w moją stronę. Stała tak przez jakąś chwilę, aż w końcu spojrzałem na nią, odrywając wzrok od swojego szkicownika.
Uśmiechała się i przywitała, na co odpowiedziałem skinieniem głowy po czym wróciłem do swojej pracy. Nie interesowała mnie mówiąc szczerze...Mam ciężkie podejście do poznawania nowych ludzi. Nie mam z tym problemu tak długo, jak nasza rozmowa opiera się o sztukę. Jak na przykład poznawałem ludzi w parku, których później rysowałem. Dziwne, że na normalnych zasadach wszystko wydaje się takie trudne i nieosiągalne. Może nawet mógłbym zamienić z nią parę słów, ale po co ?
Minęła nam lekcja angielskiego, w czasie której udało mi się uwiecznić kwiaty stojące w wazonie na szafie z tyłu klasy. Ciężko było mi je pocieniować, gdyż światło słoneczne w trakcie lekcji nieco zmieniało położenie, a przywiązuje duża uwagę do takich szczegółów. Następnie miałem zamiar naszkicować ścianę i okna. Miałem. Jednak moich uszu dobiegł dziewczęcy głos z przodu.
Większość w czasie przerwy wychodzi z klasy na korytarz, zazwyczaj zostaję z garstką osób równie leniwych aby ruszyć się z miejsca. Mój człowiek od zadań specjalnych dostał pieniądze aby kupił mi napój w automacie. Trzeba sobie radzić. Cholerka długo mu to schodzi.
- Jesteś artystą ? - spytała Akina zaglądając w moją pracę
Cofnąłem się nieco szurając krzesłem, aby nie znaleźć się za blisko jej głowy która przywędrowała na moją ławkę. Pojawiła się nieco za blisko, później jeszcze odwróciła w swoją stronę szkicownik, aby lepiej się mu przyjrzeć. Nie spytała mnie nawet o pozwolenie, jedynie zapytała o coś zupełnie innego, nie czekając aż odpowiem na pierwsze zapytanie.
Przekartkowała go kilka razy.
- To twoja pasja prawda ?
- Można tak powiedzieć - odparłem nieco zniechęcony jej pewnością siebie wobec osoby którą zobaczyła jakieś 40 minut temu
Uśmiechała się prawie bez przerwy, nawet w momencie, w którym wysyłałem jej podświadome sygnały aby dała mi święty spokój. Biła od niej niesamowita jasność od której bolała głowa. Jestem raczej fanem ciemnej strony mocy... Akina - tak ma chyba na imię. Jednak nie miała zamiaru mi odpuścić. Spytała mnie o imię i jeszcze zanim zdołałem otworzyć usta z odpowiedzią, poprosiła abym nie był taki nieśmiały i jeszcze aby mówił do niej Aki. W sumie nie wiem czemu, ale odparłem, że na imię mi Irosei - bo chyba tak się nazywam... chociaż wszyscy bez wyjątków mówili mi Iro. I poprosiłem kulturalnie żeby dała mi cholerny spokój.
- Masz bardzo ciekawy styl Irosei - powiedziała po chwili gładzenia palcami po warkoczyku - Przywiązałeś uwagę do każdego ze szczegółów. Styl podobny do klasycyzmu, ale nie do końca. Wiesz czegoś mi tutaj brakuje ? Jest jedna rzecz która, sprawia, że oglądając czuje się melancholię.
- Kolorów prawda ? - zaryzykowałem na co radośnie przytaknęła wprawiając warkoczyki w ruch
- Czytasz w myślach? Zawsze chciałam spotkać prawdziwego jasnowidza czy innego czarodzieja. Heh, dokładnie to samo pomyślałam. Wszystkie twoje rysunki wydają się skończone jedynie w połowie.
- Taki mam styl. Tak postrzegam świat. Nie musi on wcale posiadać kolorów. Inaczej traci na swojej wyrazistości i kontraście.
- Ten świat bez kolorów wydaje się być smutny - powiedziała jakby wcale nie przejmując się tym co mówię - Prawda, może stracić na wyrazistości w porównaniu do czerni i bieli, ale traci na głębi i uczuciach. Radość, szczęście, empatia czy nawet miłość nie jest czarno biała.
To tylko jej zdanie, prawda jest taka, że wielu myśli podobnie, więc nie mogę liczyć na akceptację mojej sztuki. Nawet jeśli jest wielu tworzących w podobnym stylu do mojego. Tysiące artystów nie korzysta z barw, a tylko mnie są one wypominane przez właściwie każdego. W moich rysunkach faktycznie można by umieścić barwy, czasami to samo przez się prosi o dodanie przynajmniej jednej dodatkowej barwy...Nie. Nikt nie będzie mi mówił, jak mam postrzegać świat. Uczucia są proste, to tylko czerń i biel. Uratował mnie dzwonek, następna lekcja a potem mogłem szybko ruszyć do domu.
Minął kolejny dzień w trakcie którego narysowałem budynek naszej szkoły wraz z uwzględnieniem ogrodu. Miałem dość dzisiejszego dnia, przez tą nową. Działała mi jakoś dziwnie na nerwy jak nikt inny do tej pory. Zupełnie jak wiewiórka podjadająca ci orzechy. Może też dlatego, że wszędzie jej pełno i zaczepia mnie jak tylko zobaczy w polu widzenia. Ten dzień mógłby być całkiem ładny ze względu na pogodę, gdybym tylko miał więcej ciszy i spokoju.
- Wydajesz się strasznie poirytowany i zamyślony - stwierdziła Rose przysiadając się na murku w czasie przerwy obiadowej - Coś nie daje ci spokoju?
- Ona jest tym cosiem - pokazałem ją palcem, właśnie karmiła gołębia bułką - Pani chodzące szczęście wieczne. Nie daje mi dziś spokoju.
- Jesteś jedynym chłopakiem którego znam, który narzeka na zainteresowanie dziewczyny - zaśmiała się, odruchowo chowając uśmiech w dłoni - Po prostu chce się z tobą zaprzyjaźnić. Słyszałam plotki, że podobnie jak ty zajmuje się sztuką...
- Mało się znasz na chłopakach, znajdź sobie jakiegoś to zrozumiesz - wzruszyłem ramionami - Jest strasznie gadatliwa. W ciągu poprzedniej przerwy zdążyła wyłożyć mnie i Joe'mu o cudach w nowej szkole. Nigdy bym się nie domyślił, że w tej szkole są szafki na buty i nosi się jednolite mundurki.
- To cynizm czy się zgrywasz ?
- Oba naraz - odparłem chociaż czasem ciężko u mnie z humorem, z pustego nawet Salomon nie naleje - Niech sobie robi co chce, może nawet zrobić tu tęczową zjeżdżalnie do różowego piekła, ale niech wreszcie przestanie ćwierkać mi nad głową.
Po szkole zgodziłem się przyłączyć w drodze powrotnej do Joe'go i Rose, ale nie spodziewałem się, że ona również postanowi wracać z nami ze szkoły. Dziwne, że w ciągu krótkiego czasu ta trójka tak się ze sobą zaprzyjaźniła. Czas jaki potrzebowałem, aby znieść zachowania tego rodzeństwa to rok chodzenia do tej samej klasy. A jej udało się to w zaledwie dwa dni.
W ogóle wydawała się ona bardzo dziwna. Już pierwszego dnia przejęła obowiązki naszej dyżurnej odpowiedzialnej za prace w ogrodzie. Dziś jak słyszałem od znajomej z samorządu zapisała się na parę kółek zainteresowań. Ciągle biegała wszędzie dookoła. Radowała się dniem, częstowała ręcznie robionymi piernikami, śmiała się do rozpuku. Wyglądała na wiecznie szczęśliwą, chociaż wątpię, żeby w szkole można było tak się cieszyć. W końcu szkoła to prawie jak więzienie. Brakowało tylko krat w oknach. Ona jednak widziała to chyba nieco inaczej.
Wracając miałem wsparcie w moich przyjaciołach, którzy starali się jej przepowiedzieć, że mało kto umie do mnie dotrzeć. Oraz to, że nie jestem zbytnio rozmowny, zwłaszcza dla osób które dopiero co poznałem. Myślałem, że trochę ją to utemperuje. To chyba ją jednak jeszcze bardziej podbudziło do rozmowy. Starając się zachować taktownie odpowiadałem na większość jej zdań półsłówkami, nie zagłębiając się w szczegóły i nie przysłuchując się temu co mówi. Oby tylko niczego nie proponowała, bo z automatu nieświadomie mogę się zgodzić.
Przynajmniej później zaczęła gawędzić z Rose, a gdy podłapały wspólny temat nie szło ich rozdzielić. Jak to kobietki. Najgorzej, że nasze drogi z rodzeństwem rozchodziły się w połowie drogi do mojego domu. Okazuje się, że droga Akiny pokrywa się z moją. Zostałem zmuszony wracać z nią przez całą drogę. A jej usta wydawały się nigdy nie zamykać. W tym jest przeciwieństwem Rose, która zwyczajowo mówiła mało i potrafiła odczytywać moje reakcje. Momentami wydawało się to urocze, że nie grozi jej ta niezręczna cisza, która czasami pojawia się w rozmowie. Jednak to lekko uciążliwe. Dlaczego ja ? Czemu nie zajmuje głowy Axelowi, albo Markowi - wydają się bardziej otwarci na takie zainteresowanie. Ten pierwszy już pewnie zaproponowałby jej związek...
Gdy tak szliśmy powoli topiącą się w promieniach zachodzącego słońca ulicą, w którymś momencie udało nam się chwilę porozmawiać. Trafiła w mój moment na większą otwartość. Zbliżający się wieczór wywołuje we mnie skrajne emocje jak żadna inna pora dnia. Gdybym mógł poprosiłbym stwórcę, aby słońce przez cały czas zachodziło.
- Mieszkasz tu od dawna Irosei ? - spytała - Urodziłeś się tutaj ?
Miałem zamiar nie odpowiedzieć, poczekać aż znudzi się jej ten temat i zapyta o coś innego. Tym razem nie odpuściła. Szturchnęła mnie w ramię i powiedziała, abym przestał ją ignorować.
- Od jakichś dziesięciu lat. Urodziłem się w wiosce Kon niedaleko Hikary - odparłem pod naciskiem
- Byłam tam w dzieciństwie. Bardzo urocza wioska, podobał mi się jej tradycyjny wygląd. Zwłaszcza dom naczelnika cały zbudowany z drewnianych bali. To popularne miejsce wycieczek. Słyszałam też parę historii na temat tej okolicy. Dlaczego się przeprowadziłeś? Rodzina czy może kłopoty?
- Jedno i drugie. Moja rodzina sprawiała tam za duże kłopoty. Mieliśmy zawsze więcej pieniędzy niż pozostali mieszkańcy, przez co patrzyli na nas nieco pogardliwie i ze zazdrością. Moja mama, nie mogła tego znieść. A ojciec nie chciał dokładać jej kłopotów.
Czemu odpowiadam jej tak szczerze. Przecież tym samym nie uda mi się jej spławić. Jednak też nie chcę, aby później wszyscy dowiedzieli się, że bezczelnie spławiłem dziewczynę, w której teraz podkochuje się duża część szkoły. Za coś takiego zapewne mnie stratują albo naślą Hiszpańską Inkwizycję. No cóż. Utrzymam tą rozmowę jakoś, jeszcze tylko parę przecznic, ale...
- Czasami rodzinki potrafią być kłopotliwe, to prawda. Jednak mimo tego powinno się kochać jej członków, a zwłaszcza rodziców. W końcu mama i tata są jedyni na świecie.
- Taa. Nie mówię, że są źli, ale czasami zdarzają się nam nieporozumienia. Jednak mimo to, nie wyobrażam sobie rodziny bez naszej czwórki w komplecie. Mam jeszcze starszą siostrę.
- Hihi. To tak jak ja. Tylko moja siostra już z nami nie mieszka. Wyprowadziła się z domu jakiś rok temu. Mieszka teraz gdzieś w centrum kraju.
Zapadła cisza, której bałem się zawsze najbardziej. Ta niezręczna cisza. Chociaż bardzo jej chciałem w podświadomości, nic z tego nie przekładało się na obecną rzeczywistość. Albo tylko mi się wydawało, ale na moment jej radosne spojrzenie w momencie gdy spoglądałem na nią lekko przycichło, jakby przysłoniły je chmury. Zmarkotniała na moment. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego, jednak aby ją nieco rozweselić zapytałem
- Wyglądałaś jakbyś znała się na sztuce. Jesteś artystką ? - spytałem jakby nigdy nic, raczej rzadko zadaję takowe pytania o czyjeś zainteresowania lub sprawy dotyczące czyjegoś życia.
Skarciłem się za złamanie swoich własnych zasad. Chociaż z czyjeś perspektywy mogłoby to wydawać się czymś normalnym, dla mnie było czymś zupełnie niepodobnym.
- Jaka tam ze mnie artystka - zaśmiała się - Wciąż jeszcze się uczę, ale tak, mam zamiar stać się wielką artystką. W przyszłości. To moje marzenie, aby nadać całej sztuce nowych barw. Wprowadzić całkiem nowy styl.
- A ty ciągle o tych kolorach - odparłem mrukliwie - To twój styl życia prawda ?
- Prawda. Chcę pomalować kiedyś cały świat. A może nawet stworzyć swój własny w którym będę mogła malować bez żadnych ograniczeń. Nawet całymi dniami i nocami.
- Mierzysz wysoko, może nawet za wysoko.
- Prawda - zarumieniła się
Wiem o co jej chodzi. Nie mogę jednak nikomu powiedzieć, że gdzieś tam istnieje taki świat, w którym taki cel może się spełnić. Nie mogę przecież nikomu tego powiedzieć zwłaszcza, że siedzę w tym po uszy. Chociaż czy ktoś o zdrowych zmysłach byłby w stanie mi w to uwierzyć.
- Uważam, że twojemu światu brakuje barw, Irosei.
- Hmm ?
- Zrozum to jakkolwiek chcesz, ale nie wszystko jest czarno białe. Jeśli chcesz mogłabym ci coś poradzić, zawsze chętnie służę pomocą. Mam trochę bzika w tej dziedzinie - powiedziała zatrzymując się przy domie tuż obok mojego - To tutaj mieszkam. Więc musimy się tutaj rozstać.
- Rozumiem. Więc do zoba...
- Lubię cię Irosei, masz ciekawy charakter i duże umiejętności artystyczne. Chętnie pomogę ci odnaleźć w życiu jego barwy. Może nawet pewnego dnia będę mogła pomalować twój świat.
- Może więc kiedyś poproszę cię o pomoc. Do zobaczenia - powiedziałem na odchodnym, szybko oddaliłem się nie wiedząc dlaczego to powiedziała.
To w końcu nie mogło wiele znaczyć, ale jej chęć do pomocy obcemu wydawała mi się jakaś dziwna. Przynajmniej jak dla mnie. Do tego jej pochwała na temat mojego charakteru i umiejętności, sprawiły, że wróciłem do domu poczerwieniały. Zachowuje się jak głupek, ale poczułem coś dziwnego w jej głosie. A może tylko mi się wydawało. Chyba jestem przemęczony, jej obecnością oczywiście...
Co oznaczało, że pomaluje mój świat?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania