Pentogeon || Piętro -1 } Prolog
Powiem tak, nie zamierzam zdradzać Wam żadnych informacji o postaciach. Wszystkie informacje wyciągniecie z tekstu. Dowiecie się o charakterze, słabościach i wyglądzie bohaterów, ale po kolei. Dziś, a raczej teraz prezentuję Wam prolog. Wszystko jasne? Nie sądzę. Pozostaje sprawa tajemniczego "Piętro -1". A więc zamiast rozdziałów będę pisać piętra. Potem wywnioskujecie dlaczego, a teraz miłej lektury :)
* * *
- Witam panią, panno Iwet. - zarzucił detektyw, który wygodnie usadowił się w moim fotelu.
- Witam. - odparłam przez zęby. Nie znosiłam funkcjonariuszy. Byli tacy... fałszywi. Przez ostatnie afery w mieście, ufałam im coraz mniej.
- Zacznijmy od początku. Co łączyło panią z Katherine Nelfond?
Przygryzłam wargi. Te imię przyprawiało mnie o dreszcze. Moje uszy więdły na jego dźwięk.
- Była moją matką.
- Aha. Więc niech mi pani opowie całą historię pani rodziny. Muszę znać wszystkie informacje.
- Czyli chce pan też wiedzieć jak robiłam kupkę do nocniczka, tak? - pomyślałam złośliwie. Jednak nie opowiem Wam tylko o historii mojej rodziny. O nie. Opowiem Wam znacznie więcej. Poznacie moje kruche życie. Poznacie mnie i moje problemy.
- W Nowym Yorku nie mieszkałam od zawsze. - zaczęłam. - Przeprowadziliśmy się tu dopiero po moich narodzinach. Wcześniej zamieszkiwaliśmy Chicago.
Mój tata pracował jako pilot. Uwielbiał swój zawód. Często zabierał mnie na krótkie loty po Ameryce. Moja mama była nauczycielką angielskiego. Ale to może pan już wiedzieć. Łączyła mnie z nimi wyjątkowo silna więź. Tata, mimo, że był nadpobudliwy-
- Jak nadpobudliwy? - przerwał mi.
- Czasem po powrocie do domu kłócił się z mamą o drobnostki takie jak obiad. Potem zdarzało mu się ją uderzyć. Jednak mnie nigdy nie tknął. Poza tym nienawidził naszego psa.
- Właśnie. Skąd go nabyliście?
- Z hodowli w okolicy Nowego Yorku. Nosiła nazwę... Hm... "My friend dog". Ale wszystko było z nim dobrze. Nie chorował, rzadko kiedy gryzł meble, nie uciekał i dobrze dogadywał się z innymi zwierzętami i ludźmi. Wybrałam go, ponieważ był niczym anioł.
- A kiedy zaczęły się problemy? - dociekał mężczyzna.
- Nie było problemów. Jedyną jego wadą, były "ataki szczekania".
- Na czym polegały?
- W środku nocy szczekał. Jednak nie robił tego z własnej woli i nie mógł przestać. Potem piszczał i po dłuższej chwili dopiero zasypiał. Tata tego nienawidził. Kazał mi i mamie wiązać mu pysk paskiem. Ale nie mogłam tego znieść. Wyglądał żałośnie. Dusił się i rzucał na wszystkie strony, więc po kryjomu zanosiłam go do mojego pokoju. Był najbardziej oddalonym pokojem od salonu. Nic nie słyszał.
- Co dalej?
- Dalej nic się nie wydarzyło. Każda noc wyglądała tak samo. Zresztą dnie także. Wie pan, te wszystkie ostrzały i bombardowanie... Nie można było się skupić. Wtedy wtulałam nos w jego gładką sierść i zapominałam o tym harmiderze i strachu. W końcu wyjechałam na studia. Wróciłam dopiero wczoraj, a zamiast "Córciu tęskniłam" usłyszałam "Twoja mama nie żyje". - załkałam. - Byłam z nią bardzo blisko, a dziś łzy spływają mi po policzkach, gdy tylko o niej wspomnę.
- Rozumiem pańską reakcję, jednak niech pani kontynuuje.
- Nic pan nie rozumie! - naskoczyłam na niego. Stół się zatrząsł, a kawa spłynęła na blat. Nastała krępująca cisza. - Przepraszam. - wydukałam po chwili.
- Nie szkodzi. Więc?
- Nie wiem za dużo. Pamiętam, że mama narzekała na to, jaki Ash jest silny. Twierdziła, że tata nie chce wychodzić z nim na spacery i pewnie niedługo go sprzedadzą. Jednak ja broniłam go jak mogłam. Walczyłam o jego miejsce w naszej rodzinie. "Zdążył się do nas przywiązać. A wy jakbyście się czuli, gdyby wasza rodzina sprzedałaby was na targu?" - argumentowałam. Myślałam, że kiedyś coś takiego może mieć miejsce. Ale odsuwałam od siebie te myśli.
- A czy wie pani dokładnie, co stało się 20 listopada?
- Nie. - pobladłam. Nie chciałam tego słyszeć, ale zmuszona byłam to wiedzieć.
- Pański pies, zwany Ash, wyciągnął Katherine Nelfond na środek ulicy. Świadkowie twierdzą, że gonił wiewiórkę. Samochód roztrzaskał jej kości. Doznała krwotoku wewnętrznego. Nawet gdyby przeżyła, nie dałoby się jej uratować. A pies? Też oberwał. I to całkiem mocno. Jego krew była wszędzie. Na razie wiadomo mi tylko o złamanej łapie, ale kto wie...
Zamarłam. Moja mama... Mój pies... Moja zachcianka... Mój przyjaciel... Moja rodzina... Moja miłość... I te perfidne oskarżenia! Próbował zrzucić winę na Asha. Och! Po części był temu winien, ale każdy pies goni wiewiórki. To naturalny odruch. Nie wada.
- Co z nim?
- Psem? Cóż... Jest jeszcze w klinice. Ha! Jest do odebrania w klinice.
- Jadę.
- Słucham? Ale nie dokończyliśmy przesłuchania...
- Proszę pana. Powiedziałam w s z y s t k o. Zabieram mojego malucha do domu i koniec kropka. Nie zatrzyma mnie pan tu ani chwili dłużej. Do widzenia! - warknęłam i wybiegłam na zewnątrz. Odzyskam dobre imię mojego psa! Odzyskam szczęście i wolność! Muszę tego dokonać!
Komentarze (6)
Co do opowiadania może kiedyś przeczytam ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania