Perforacja

[Usiądź — tu nawet numerek oddycha za ciebie.]

 

Drzwi rozsuwają się ze świstem powietrza. Chłód wchodzi pod mankiet. Chlor, żel do rąk, stal. Po liniach na posadzce suną kółka. Łóżko wchodzi w pas, hamulec chrzęści i puszcza. Parawan syczy o szynie. Nad rejestracją okno domknięte — plakat drży, trzyma go jedna zszywka. Czytnik: pik.

 

— Boję.

— Jestem.

 

Automat wypluwa numerek; perforacja sprężynuje. Wsuwam go do jej kieszeni. Rękaw zsuwa się o centymetr; pod spodem biała opaska z czarnym kodem. Palec gładzi chropowaty brzeg. Nosze mijają z obu stron. Górna warga wcina się w dolną. „Przepraszam” przecina korytarz. Trampki piszczą; wózek z tacami brzęczy. Z zabiegowego gaśnie krzyk, jakby ktoś ściszył suwak.

Krzesła trzymają chłód. Belka pod udem: sześć nitów do odliczania. Jej kciuk zatrzymuje się na jednej z kresek. Pod spodem mięsień skacze raz, wraca w tor. Paznokcie obgryzione. Pielęgniarka biegnie z zestawem; suwak śpiewa krótko. Przeciąg bierze drugi oddech. Dźwięk schodzi niżej. Jej wzrok szuka mojego. Kiwam: mały, wspólny ruch. Butelka klika dwa razy. Ktoś przesuwa stojak; kółka rysują ślad obrotu. Okno otwiera się o włos; chłód przecina korytarz.

Gabinet: papier, szkło. Na blacie linijka, obok głowica — chłód w obudowie. Etykiety w rzędzie. Długopis dotyka formularza. Kulka syczy w papierze raz, dłużej niż trzeba. Z wnętrza — pół tonu niżej.

 

— Rękę.

— Już.

 

Głos przeskakuje między datami, dawkami, nazwiskiem. Przy jednym wierszu pauza; jej imię wraca drugi raz — niżej. Odpowiadam jednym wdechem. Kursor rysuje krótkie tory. Drukarka startuje, zawisa na pierwszych zębach; rusza wolniej. Słowo na monitorze — wystarczy, że stoi. Luka między klatką a stołem robi się węższa z każdym kliknięciem klawiatury.

Za drzwiami przeciąg uderza mocniej; zszywacz strzela — róg odpuszcza. Nosze tną korytarz: „Uwaga”, „prosto”, „szybciej”. Wózek z butlami jedzie niskim jękiem. Parawan podrywa się, gaśnie o drążek. Potem przez jedno uderzenie serca korytarz milczy jak po wyjęciu wtyczki; zostaje tylko nasz wspólny wdech: 2 — bezdech: 2 — wydech: 4. Lekarz odkłada długopis równolegle do linijki.

Wychodzimy tym samym ruchem, tylko cięższym. Krzesło podaje ten sam chłód. Numerek pęka; opaska drży raz i nieruchomieje. Liczę kreski na pasku jeszcze raz, wolniej, między porywami okna. Różne wysokości; ten sam korytarz.

 

— Tamtędy.

— Za moment.

 

W windzie drzwi domykają się miękko; gumowy rant przygasa światło o jedną kreskę. Pół tonu.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania