Perypetie Panny M. cz. I

Panna M. właśnie wróciła z wieczornego wypadu ze znajomymi. Właściwie to widzieli się dosyć niedawno, bo raptem w piątek. Wtedy w barze świętowali urodziny jednej z koleżanek. Dziś, to co innego. Zero alkoholu.Po prostu wspólny spacer promenadą położoną przy jeziorze. Panna M. i grupka ludzi, z którymi trzymała od początku I klasy liceum, poszli na lody najlepsze w mieście. Potem jednak zmienili kierunek idąc na polankę. Znajdowała się ona tuż przy brzegu jeziora, w którym przepięknie odznaczało się jasnoróżowe niebo. Zachód o tej porze roku był magiczny, wszyscy z 6 przyjaciół to dostrzegli, tym samym sięgając po aparaty i uwieczniając tę chwilę. Po krótkim namyśle dwaj koledzy sięgnęli po kamienie leżące na brzegu i zaczęli puszczać "kaczki". Za ich przykładem poszła reszta grupy. Jedynie Pani M. nie było dane zrobić dobrze ani jednej "kaczki", co lekko ją zirytowało. "Dlaczego mi nie wychodzi? To nie fair." - pomyślała, a jej dobra koleżanka A. uśmiechnęła się serdecznie i zasugerowała, by ta się nie poddawała i próbowała dalej. Panna M. posłuchała i tak też wyszło, że jakimś cudem zrobiła nawet podwójną "kaczuchę", z czego była bardzo zadowolona. Po krótkim triumfie przyszedł czas na dużą ilość zdjęć z dziwnymi pozami, a także filmików na tle jeziora przez reżyserkę panią W. Wszyscy zdawali się być zachwyceni takim obrotem spraw. Przyjaciele (choć może to za dużo powiedziane) świetnie się bawili tego wieczoru. Jednak, gdy tylko zrobiło się chłodniej, a komary zaczęły dosłownie "użerać" towarzyszy w różne niekoniecznie przyjemne miejsca, ci postanowili się rozejść.

Nasza bohaterka Panna M. wraz z koleżanką W. szczęśliwie trafiły na ostatni autobus komunikacji miejskiej i pożegnały się z resztą znajomych, machając im przez okno. To by było na tyle z udanego wieczoru Panny M. Wracając do reszty to tak się składa, że to właśnie wspomniana pani W. oraz nasza bohaterka Panna M. były bez pary owego wieczoru. Pozostała część damsko-męska była "zajęta". Tak więc singielka czyt. Panna M., poczuła się dość nieswojo wśród zaprzyjaźnionych par. Czuła, że i jej brakuje tej "drugiej połowy". I absolutnie nie mam tu na myśli żadnych płynów do picia.. :) Ale może bez przynudzania.

Tak się złożyło, że po powrocie do domu czekała na nią jej wierna suczka (bez podtekstów oczywiście, mam na myśli samicę psa) Abi. Była to nieduża, puchata i biała kulka rasy Maltańczyk. Na niezwykle uroczym pysku świeciły się tylko oczy, niczym dwa czarne guziczki. Choć nie darzyła domowników empatią, rzekłabym raczej sympatią, to jak mocno kochała swoich, tak bardzo nie lubiła nieznajomych. Z logicznego punktu widzenia było to normalne, jednak nie dla Panny M. i jej rodziców. Jak na małe zwierzątko była bardzo wyszczekana. Dosłownie. Aczkolwiek, "krowa, która najgłośniej muczy, daje najmniej mleka". Te przysłowie trafnie opisuje tą małą kulkę śnieżnobiałych włosów. Abi lubiła leżeć na rękach i wtulać się. Cóż, który pies by tego nie lubił?

Jednak nie to było istotą sprawy, która miała wydarzyć się później..

 

CDN

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania