Pętla

- Widziałam go, stojącego w czerni. Wypchnął moją siostrę przez barierkę, po czym wparował do pokoju rodziców. Pewnie bał się, że ich obudziła, gdy krzyknęła. - powiedziała Lainey. - Gdy tylko usłyszałam krzyk, ześlizgnęłam się z łóżka i uchyliłam drzwi. Jego już nie było. Zaszlachtował rodziców zanim się obudzili, po czym uciekł przez okno. Podczas przeszukiwań okazało się, że zostawił materiał genetyczny.

Terapeutka zanotowała wszystko, po czym zakończyła spotkanie. Lainey nakryła się płaszczem, po czym ruszyła do domu.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Spadające powoli krople wody zakrzywiały światło latarni, która tak bardzo krzywdziła oczy Lainey Handers. Siedziała oparta na sterci śmieci, w ciasnej, pobocznej uliczce. Ból połamanych żeber niestety

już odpłynął, uświadamiając kobietę o nadchodzącej śmierci. Wiedziała, że nikt jej tu nie znajdzie,

ba, nikt nawet nie będzie szukał. W dzielnicy takiej reputacji boty sprzątające były bezlistosne, nikt nie kwapił się, by wymienić je na modele troszczące się o znajdowane rankami niespodzianki. Zimne już zwłoki zostaną zapakowane do pojemnika i potraktowane serią dawek chemicznych. Zniknie z tego świata, nie pozostanie w niczyjej pamięci.

Obróciła nieco głowę w lewą stronę, jej wzrok spotkał się z pistoletem leżącym na ziemi. Gdyby tylko mogła zmusić palce do posłuszeństwa, może mogłaby przyśpieszyć nieuniknione. Lecz po co miałaby to robić. Nie czuła bólu, którego by się spodziewała. Nie czuła zimna, wilgoci. Czuła jedynie słabą imitację żalu, do samej siebie. Gdyby posłuchała się rozkazów, nigdy by się nie zapuściła w takie rejony.

Nie wyszłaby poza bezpieczną dzielnicę, nie szukałaby na siłę mordercy jej rodziny. Miałaby czas i szansę, by sam do niej przyszedł. Lecz zemsta była zbyt kusząca.

Palce znalazły drogę do spustu, który automatycznie uruchomiły. Dźwięk wystrzału poniósł się

w niebo, ponad ciemne dachy budynów. Echo w jej głowie pozwoliło skupić na sobie świadomość,

tak zamgloną, jakby nieco śpiącą. Ciężko jej było patrzeć na lampę po przeciwległej stronie ulicy. Nie chciała jednak zamykać oczu, jeszcze nie teraz. Bardzo chciała się rozpłakać, jednocząc łzy

ze spadającymi kroplami wody. Całe jej życie, zmarnowane przez tę jedną pomyłkę. Nie udało jej się nawet pomścić jej rodziców

ani siostry.

Zamknęła oczy, próbując przypomnieć sobie jej twarz. Złapała się na tym już dawniej, jeszcze podczas policyjnych szkoleń. Wspomnienia żyły w niej, jakby odbyły się dzień wcześniej. Słowa, głosy, zapachy były nie do zapomnienia. Lecz twarze, twarze zawsze się rozmywały. Nie pamiętała rys ojca

ani matki, najbardziej ubolewała jednak na stracie twarzy właśnie siostry. Uśmiechnęła się, wspominając kasztanowe, wiecznie unoszące się włosy. Scarleth w wieku siedmiu lat dostała na urodziny nanoboty, które wpięła sobie we włosy. Dwa lata wcześniej, przysięgła mamie, że nigdy ich nie obetnie, miały być długie na sto lat świetlnych. Nanoboty wprawiały jej włosy w stan nieważkości. Był to ulubiony stan Scarleth, jednak nauczyciele w szkole mieli z tym wiele problemów. Zezłoszczona dziewczynka dała im ciekawą alternatywę - nieważkość albo włosy wiecznie targane wiatrem.

Lainey rozszerzyła oczy. Ludzkie sylwetki stały wszędzie wokół, realność szeptała jednak do niej,

że nie są one prawdziwe. Spoglądały, mówiły, śmiały się. "Chyba umieram", pomyślała Lainey. Ciężki jak

z ołowiu wzrok skierowała na swoje ciało. Nie chciała patrzeć na obcych, podczas tej intymnej chwili. Powyginane przy upadku nogi, w poobcieranych i ubłoconych spodniach wydawały jej się strasznie obce. Rana postrzałowa na prawej piersi wciąż krwawiła, choć ciężko utrzymywało jej się na niej wzrok.

Od razu przy upadku wiedziała, że z tego nie wyjdzie. Ludzki organizm został sztucznie przystosowany, by zwiększyć szansę na przeżycie w kryzysowych sytuacjach. Wiedziała, że ten właśnie system uniemożliwia jej poruszanie się, chroniąc przed ryzykiem pogorszenia się stanu. Mogła liczyć jedynie na cud. To nie było jednak problemem, bo w tej właśnie chwili uświadomiła sobie, że nic już nie widzi. Wołała ją ciepła nicość. Ze smutkiem odpowiedziała na ów zew.

 

Lainey poczuła lekkie łaskotanie na twarzy. Zdziwiona otworzyła oczy, dziwiąc się jeszcze bardziej nad faktem, z jaką łatwością jej to przyszło. Jedynym źródłem światła były lampy, które ukradkiem zaglądały do środka przez zasłony na oknach. Dziewczyna podniosła się, zrzucając z siebie kołdrę. Przetarła dłonią oczy, odgarniając przy tym włosy z twarzy. Włosy, które unosiły się. Serce zabiło jej mocniej, po czym z niemałą obawą ruszyła przez dziewczęco urządzony pokój w kierunku wyjścia. Stanęła na palcach, by nacisnąć klamkę, i pchnęła dębowe drewno. Zgrzyt otwieranych drzwi opanował mieszkanie. Wyszła na korytarz na piętrze. Prawą ręką przytrzymywała się balustrady, kiedy zmierzała ku pokojowi naprzeciwko. Przeszła cicho obok pokoju rodziców, po czym przystanęła

na chwilę.

Rodzice nigdy nie spali z otwartymi drzwiami.

Cofneła się, akurat, gdy ciemna, wysoka sylwetka wyślizgnęła się z niego. Obecność tę bardziej poczuła, niż faktycznie zobaczyła. Lainey, krzyknęła. Jej głos zabrzmiał ni to obco, ni znajomo. Złowieszcza figura wyprostowała się, po czym rzuciła się do przodu, wypychając dziewczynkę przez balustradę.

Ciało z łoskotem zwaliło się na ziemię, w momencie w którym siedmioletnia Lainey uchyliła drzwi swojego pokoju.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

- Widziałam go, stojącego w czerni. Wypchnął moją siostrę przez barierkę, po czym wparował do pokoju rodziców. Pewnie bał się, że ich obudziła, gdy krzyknęła. - powiedziała Lainey. - Gdy tylko usłyszałam krzyk, ześlizgnęłam się z łóżka i uchyliłam drzwi. Jego już nie było. Zaszlachtował rodziców zanim się obudzili, po czym uciekł przez okno. Podczas przeszukiwań okazało się,

że zostawił materiał genetyczny.

Terapeutka zanotowała wszystko, po czym zakończyła spotkanie. Lainey nakryła się płaszczem, po czym ruszyła do domu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Stres 16.09.2021
    Z chęcią przyjmę słowa krytyki, podpowiedzi czy oceny, tylko w taki sposób będę mógł się polepszyć :)
    Pozdrawiam i dzięki za aktywność.
  • Józef Kemilk 19.09.2021
    Opowiadanie jest nawet niezłe, tylko jest parę rzeczy, które przeszkadzają w czytaniu.

    Pierwsza rzecz, to że tekst się rozjechał, trzeba by go nieco skorygować. Kolejna, to zbyt mało akapitów, co powoduje, że tekst jest nieczytelny. Niektóre zdanie można by przebudować, chociaż dość dobrze przeplatasz długość zdań, co dodaje opowiadaniu płynności.

    Poniżej parę błędów, jakie uchwyciłem.

    "Siedziała oparta na sterci śmieci, w ciasnej, pobocznej uliczce." – "stercie"
    "W dzielnicy takiej reputacji boty sprzątające były bezlistosne,..." – bezlitosne; dodatkowo zmieniłbym początek na taki: "W dzielnicy o złej/nieciekawej (do wyboru) reputacji boty..."
    "....by wymienić je na modele troszczące się o znajdowane rankami niespodzianki." – raczej "rankiem"
    "Nie czuła bólu, którego by się spodziewała. Nie czuła zimna, wilgoci. Czuła jedynie słabą imitację żalu, do samej siebie." – trzy razy powtarzasz "czuje" trzeba się tego pozbyć, znaczy tych powtórzeń
    "Bardzo chciała się rozpłakać, jednocząc łzy ze spadającymi kroplami wody." – fajne zdanie
    "Lecz twarze, twarze zawsze się rozmywały." – nie wiem, czy celowo jest 2x"twarze"
    "Cofneła się, akurat, gdy ciemna, wysoka sylwetka wyślizgnęła się z niego." – "cofnęła"

    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania