Pewna angielska historia z drugiej połowy XIX wieku

Wydawało mi się, że zamykałem drzwi od piwnicy. Teraz jednak stały przede mną otwarte. Przeciąg? Mało prawdopodobne. Przecież nie ma tu żadnego okna. Wszystko wskazuje na to, że mój ukrywany przez całe życie potężny, zmutowany brat bliźniak musiał uciec. To bardzo prawdopodobne. Dla pewności jednak sprawdzę.

 

Zszedłem po schodach na dół. Posłanie z siana puste, jedzenie w misce nietknięte… stalowy łańcuch przerwany. Faktycznie go nie ma. Nagle usłyszałem przeraźliwy wrzask dochodzący z mojego podwórza. Czym prędzej wybiegłem na zewnątrz. W tym momencie szalała burza, a z nieba lały się strugi deszczu. Na bruku w wielkiej kałuży krwi leżała moja gosposia – poczciwa stara Helga, obok niej stał lokaj Henryk.

- Co tu się stało? – Zapytałem Henryka donośnym głosem z odległości kilku metrów.

- Jakieś monstrum podbiegło i odgryzło biedaczce głowę – Henryk powiedział to z niezwykłym spokojem w głosie.

- Wiesz gdzie pobiegło to coś? – nawet nie chciałem patrzeć w dół, na bezgłową gosposię, z której szyi intensywnie tryskała krew. Byłem w stanie jedynie rozglądać się nerwowo na boki.

- Wydaje mi się, że w stronę miasta – odparł spokojnie lokaj z angielską manierą. – Rozumiem, że policja została już zawiadomiona, Sir?

Policja… nie miałem czasu na takie rzecz. Mój zmutowany brat bliźniak był wściekły i wiedziałem, że będzie mordował kolejne osoby.

- Henryku, zaprzęgaj powóz i biegnij po strzelbę. - powiedziałem- Musimy znaleźć zgubę.

 

Jechaliśmy wybrukowaną drogą po kocich łbach. Trzęsło jak cholera. Oparcie na którym siedziałem było twarde i niewygodne. Do miasta zostało jeszcze przynajmniej z dziesięć minut drogi. Bestia musi się szybko poruszać, ciekawe gdzie właściwie zmierza. Na pewno do miasta, strzelam, nie jestem pewien. Od zawsze ciągnęło go do krwi, a w miejskim szpitalu jest jej pod dostatkiem. Obstawiam, że braciszek będzie właśnie tam. Henryk przymówił przerywając moją gonitwę myśli.

- Czym było to „coś” co zabiło Helgę? Myśli Sir, że będziemy w stanie w dwójkę to powstrzymać? – Henryk siedział wyprostowany i popędzał lejcami konie.

- Sam się nim zajmę. To mój zmutowany brat bliźniak. Przekonam go, żeby wrócił do piwnic. Jeśli nie będzie chciał, zastrzelę go. – Przeładowałem strzelbę.

W oddali dostrzegłem jakąś grubą kobietę, która energicznie machała rękami i krzyczała żebyśmy się zatrzymali.

- Widziała go pani? – Zapytałem z wozu.

- Boże, ludzie! On zabrał moje dziecko! – kobieta wrzeszczała histerycznie.

- Spróbujemy odnaleźć pani dziecko, proszę tylko powiedzieć w którą stronę pobiegła kreatura.

- Tam, prosto – wykrztusiła kobieta ze łzami i obłędem w oczach.

- Niech wraca pani do domu, spróbujemy odnaleźć pani dziecko.

 

Małe poobgryzane kości wyznaczały nam drogę do celu. Jeśli dojedziemy odpowiednio szybko, może skończy się na dwóch trupach. Mijaliśmy pierwsze domy i wjeżdżaliśmy na pogrążone we śnie ciemne przedmieścia. Ludzie pozamykani w domach trwają teraz w błogiej niewiedzy, nie mają pojęcia o przeraźliwych wydarzeniach na zewnątrz. Jechaliśmy szybko, parę minut później byliśmy już w centrum, niedaleko szpitala. Był to wysoki na pięć pięter budynek z brzydką, szarą elewacją. Ciężko stwierdzić czy przerażał bardziej od zewnątrz, czy w środku. Tak, jak myślałem - potężna kreatura z całym impetem waliła w drewniane, masywne drzwi, które póki co wytrzymywały. Na placu wokół szpitala nie było ani jednej osoby, ale parę gapiów mogło zobaczyć tę sytuacje z okien pobliskich kamienic. Z oddali rozległy się krzyki. Tak, na pewno widziały.

- Tam jest! – Krzyczę do Henryka – podjedź bliżej.

Znajdowaliśmy się kilkanaście metrów od kreatury, więc postanowiłem do niej przemówić.

- Bracie! Zaprzestań swoich czynów niegodziwych, w przeciwnym razie będę musiał cię zgładzić! – Krzyknąłem do niego. Bez reakcji. Chyba mnie nie słyszał, był skupiony jedynie na wyważeniu drzwi.

To nic nie da. Zeskoczyłem z powozu. W tym samym momencie, w którym moje stopy dotknęły ziemi, szpitalne drzwi rozleciały się w drzazgi, a mój zmutowany brat dostał się do środka.

- Cholera! – krzyknąłem pod nosem i zerwałem się w stronę wejścia. Kiedy biegłem zdążyłem jeszcze krzyknąć do lokaja, żeby czekał na mnie aż wrócę. W szpitalu rozległy się krzyki. Kiedy tylko przekroczyłem próg budynku, uderzył mnie słodki zapach krwi. Mam nadzieje, że to stara krew, a nie świeża, przelana pazurami mojego brata. Trzeba go było częściej odwiedzać i obcinać mu paznokcie. Skubany ciął nimi jak nożami. Wszedłem na dużą przestronną sale, po obu jej stronach ustawione były rzędy kilkunastu łóżek. Niedobrze, wygląda na to, że pielęgniarki i lekarze uciekli, a monstrum po kolei zajmowało się pacjentami. Nieszczęśnik na pierwszym łóżku pozbawiony był kończyn – pazury naprawdę były ostre, cięły nawet kości. Drugi miał przeciętą szyję i starał się tamować krew – nie zostało mu już wiele czasu. Osoby z posłań numer trzy, cztery i pięć był równie zmasakrowane. Mój brat właśnie zajmował się pacjentem numer sześć. Wzniosłem strzelbę – to dla ciebie chory gnoju – powiedziałem pod nosem oddając strzał. Spudłowałem. Głowa pacjenta numer sześć eksplodowała. Monstrum poderwało się i zaczęło uciekać wzdłuż sali. Drzwi do których zmierzał otworzyły się i stanął w nich doktor. Chwile później głowa lekarza momentalnie odpadła po zetknięciu z pazurami monstra. Ile jeszcze będzie trwała ta bezsensowna, krwawa jatka? Kto ją zatrzyma? Jak naprostować to wszystko?

 

Po półgodzinnej gonitwie i kolejnych dwunastu trupach udało mi się przekonać mojego brata, żeby wrócił ze mną do posiadłości. Mimo, że dość niechętnie, ostatecznie dał sobie włożyć kajdany na swoje mocarne łapy pokryte łuskami. Kiedy wyszedłem z nim na zewnątrz Henryka już nie było. Cały szpital został za to otoczony przez policję. Kiedy tylko zobaczyli potwora momentalnie go zastrzelili. Nafaszerowali go ołowiem tak mocno, że mógłbym oddać go na złom i zgarnął bym za niego niezłą sumkę. Żadne pieniądze nie przywrócą jednak życia mojemu bratu, który właśnie odszedł, a który mimo wszystko, już na zawsze pozostanie w moim sercu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Bajkopisarz 21.06.2020
    „Teraz jednak stały przede mną otwarte.”
    „Wszystko wskazuje na to”
    Niby płynnie przechodzisz między czasami, ale nie widzę za bardzo uzasadnienia dla takiego zabiegu. Czemu jedno jest w przeszłym drugie w teraźniejszym? Tak jest w wielu miejscach i przyznam, że mi to mocno zgrzyta.”
    „na bezgłową gosposie,”
    Gosposię
    „przynajmniej z 10 minut”
    Liczby słownie
    „w stanie w dwóję”
    We dwójkę
    „zobaczyć tę sytuacje”
    Sytuację
    „stronach ustanowiony był”
    Ustawione były rzędy
    „łóżek. Niedobrze, wygląda na to, że pielęgniarki i lekarze uciekli, a monstrum po kolei zajmowało się pacjentami na łóżkach. Nieszczęśnik na pierwszym łóżku”
    3 x łóżko
    „było. Cały szpital była”
    Było – była i to jeszcze w złym rodzaju (był).

    Nic szczególnego. Wszystko co się wydarzyło zostało zrelacjonowane, ale nic właściwie nie wiemy o bohaterach i niewiele nas obchodzą. Taki wyimek wycinka, tyle. A to sporo za mało
  • Loren_Visser 21.06.2020
    Dzięki za opinię i poprawki. Dla mnie ten tekst akurat jest szczególny, ale nie czuje się dość kompetentny, żeby wyjaśnić dlaczego.
  • Bajkopisarz 21.06.2020
    Loren_Visser - jakbyś rozbudował nieco tło tej historii to z suchej relacji wyszłoby pełnokrwiste opowiadanie i na pewno byłoby lepiej.
  • Loren_Visser 21.06.2020
    Bajkopisarz Nie chciałem zanudzać odbiorcy zbyt dużą ilością szczegółów :P

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania