PGR cz.1

Nie miała ochoty na romantyczną kolację przy świetle energooszczędnej żarówki. Od razu przeszła do sedna, rujnując cały jego plan. Wszystkie detale, każdy najdrobniejszy punkt zapowiadającej się świetnie randki, w drzazgach.

— Zaskocz mnie. Ale ostrzega, że tak czy siak, jesteś w dupie. Większej sztampy nie mogłeś wykombinować. — Strzeliła potężnego focha i odeszła. Zaczęła przeszukiwać lodówkę w poszukiwaniu browara. Zimny Harnaś ukoiłby skołatane nerwy i dał świeży rys sytuacji. Może nawet wybaczyłaby mu część przewinień takich jak półsłodki wyrób winopodobny z najbliższego dyskontu stojący na ławie w pokoju.

— Starałem się.

— Nie. Odjebałeś najgorszy motyw ze wszystkich i uznałeś, że jestem łatwą cizią do wyrwania w jeden wieczór. Poza tym jeśli myślisz, że podniecą mnie dźwięki z tych twoich zasranych horrorów, to muszę cię zmartwić – nienawidzę ich!

Arek stała na korytarzu jak samotna latarnia, czekając, aż wiadro pomyj spłynie po nim doszczętnie.

— To może... eeee... wycieczka?

— Jaka znowu wycieczka? Od tej godzinie? Poza tym gdzie chcesz mnie zabrać? — Dużo pytań. Dużo emocji. Ale w tym szaleństwie gniewu i rozczarowania błyskało światło nadziei. Szczególnie pod koniec. Iskra zainteresowania zrodziła się, ale była słaba, na razie.

— Znam jedno miejsce — powiedział wręcz triumfalnie.

— W tej zasranej mieścinie nie ma nic ciekawego. Nie ma nawet nic, co bawi cię swoją brzydotą.

— Masz rację. Ale poza nim, jest ich wiele. A ja znam najlepsze.

Wyjęła z lodówki puszkę Żywca. Od biedy się nada. Piwo to piwo. Wydoiła połowę i otarła usta rękawem bluzy. Tlący się w oczach żar gniewu tracił na sile.

— Wiocha to wiocha. Co w niej ciekawego? — upiła kolejne dwa łyki. Głośne beknięcie wytrąciło na moment Arka z myśli.

Dlaczego one to robią? Dając ci sygnał, że idziesz dobrą drogą, a potem rzucają pod nogi pułapki na niedźwiedzie i rozbite kawałki szkła. A na początek każą ci podążać na bosaka. Musisz się zgodzić, inaczej przepadłeś na starcie. Arek wziął głęboki wdech i sięgnął po kluczyki do auta. Leżały na półce obok figurki Godzilli w skali 1:87. Trącił swą bezcenną pamiątkę, którą upadła na podłogę i roztrzaskała się na cztery albo i pięć części. Zamilkł. Trwoga przejęła jego duszę i zaszczepiła w niej przeszywający ból.

— Ha, ha, ha. To chyba twoja bezcenna pamiątka? Co nie? Przekonałeś mnie! Jedźmy już. — Ten szyderczy uśmiech gdy wychodziła z mieszkania i całus w powietrzu zwieńczający wszystko. Takie obrazy prześladują człowieka do końca życia.

Kiedy upewniał się, że drzwi do mieszkania są zamknięte, konspiracyjnie spojrzał w dół klatki schodowej. Jagoda była już na parterze. Mógł to zrobić. Bez przeszkód, bez utraty godności. Jedna słona łza, żłobiąc koryto mocą żalu spłynęła po policzku.

Czerwony Peugeot 206 rocznik ‘01 stał w świetle latarni, błyszcząc jak nowy. Szpachla na progach i w okolicach wlewu paliwa powoli zaznaczała swą obecność, ale Arek już od pięciu lat był abstynentem upalania swej ślicznotki pod Lidlem i zmieniania oleju „kiedy natchnie go myśl przypominająca”. Radio trzeszczało na wszystkich kanałach oprócz lokalnej rozgłośni. Po wiadomościach rzucili na tapetę kilka perełek polskiego rocka, więc Jagoda przez jakiś czas po prostu milczała, chłonąc melodię. Arek skorzystał ze skrótu i po kilku minutach byli już poza miastem.

— Mam nadzieję, że tam twoja niesamowita miejscówka jest blisko — syknęła Jagoda, wyciszając radio. — Wiesz, nie spytałam cię o to, bo rozbawiła mnie tak stłuczona figurka, ten twój besssscenny skarb. Ale jeśli mi się znudzi, natychmiast zawrócisz, jasne?

— Nie znudzi — powiedział, bez uprzedzenia skręcając gwałtownie w lewo. — Jesteśmy na ostatniej prostej, ale musisz być teraz cicho, bo sięgam pamięcią do dokładnej lokalizacji tego miejsca.

— Nie rozkazuj mi! I nie mów tym pseudonaukowym tonem. Chcesz umniejszyć mojej osobie. Jestem dla ciebie ta gorsza i głupsza. Wiem o tym.

—Proszę cię, kochanie. To ma być nasza oryginalna randka. Tak jak pragniesz.

Nie odpowiedziała. Prychnęła pół tonu głośniej niż zwykle i zamilkła w objęcia półmroku.

 

******

Młodszy aspirant Włodzimierz Rura splunął krwistą flegmą na tylną wycieraczkę w swoim radiowozie. Rozrywający receptory ból wykrzywił jego szczękę w nienaturalnym grymasie. O reszcie lepiej nie wspominać. Lewa ręka była tylko zbędnym balastem złączona z ciałem strzępami mięśni i skóry pod prowizorycznym opatrunkiem. Do tego zbite żebra i setki myśli obrazujące smutny koniec. Podszedł się jak dziecko. Nie! Jak ślepy menel pod monopolowym o drugiej w nocy. Ostrze siekiery zatopiło się w ramieniu jak w kawale wieprzowiny u miejscowego rzeźnika. Potem było już górki. Nie pamiętał dokładnie samego procesu obezwładnienia. Może i dobrze. Stracił wtedy całą godność, jaką potrafił chlubić się przed żółtodziobami przez cały dzień. Gdy się ocknął, leżał już na tylnej kanapie i pluł krwią.

Zjechali z asfaltu. Zawieszenie policyjnego poloneza doskonale o tym informowało. Za kierownicą siedział ON. Ubrany w płaszcz i czapkę uszatkę podobną do tej, jaką nosili zesłani na Syberię. Może to jeden z nich? Demon syberyjskiego więźnia pragnący zemsty na swoich oprawcach. Szkoda, że pomylił adresy o dobre kilka tysięcy kilometrów.

— Żyjesz? Jak czujesz, że to koniec, mów śmiało.

— Niby po co? Skrócisz moje cierpienia?

— Nie. Wyrzucę cię z auta i znajdę kogoś innego. Potrzebuje żywego.

Rura chrząknął z bólem, marszcząc brwi. Czuł jak w gardle tworzą się skrzepy krwi. Z każdym ruchem klatki piersiowej żebra dawały o sobie znać. Miarkował oddechy z coraz większym trudem. Co jakiś potrzebował więcej powietrza.

— Mogłeś poczekać. O ile pamiętam, zaskoczyłeś mnie przy szczaniu na zapleczu monopolowego.

— Otóż to. Jasne. Że mogłem. Ale pomyśl. Jako policjant dajesz obywatelom zły przykład. Szczysz pod sklepem jak menel w obiektywnie kamer. Nie każdy chce oglądać twoją chlapniętą parówę wystającą dziarsko w gąszczu łoniaków. A na deser pofałdowane dupsko.

— U Baśki nie mają kamer. Nie jestem idiotą.

Facet parsknął śmiechem, uderzając dłońmi o kierownicę.

— Oczywiście, że nie jesteś. Zawsze go tu trzymasz. — Pomachał w powietrzu glockiem wyciągniętym z półki w drzwiach.

Rura nie odpowiedział. Wewnątrz palił się ze wstydu, złości i strachu. Każda z emocji brała górę w określonym momencie. Przeplatały się ze sobą, sprawiając, że w głowie aspiranta co sekundę wykolejał się skład z węglem.

Gdy zatrzymali się, kierowca przeładował broń i włączył drogowe, nie gasząc silnika.

— Jesteśmy u celu. Już całkiem niedługo.

Rura wychylił się znad kanapy. Ból przeszył pierś gdy zbyt gwałtownie zaczerpnął powietrza. Okolica była znajoma. A jakże! Przecież to...

 

******

 

— Do PGR-u?! — Jagoda wrzasnęła, jak tylko mogła najgłośniej. Arkowi od razu przyszła na myśl scena z jakiegoś thrillera, gdy blondyna wykonała podobną kilkusekundową serenadę niezadowolenia. Skończyła z rozciętą wargą i wybitą lewą górną trójką. Jej facet miał wręcz żelazną łapę. Arek przegnał te obrazy dość szybko, skupiając wzrok na falujących w rytm roztrzęsionego ze złości ciała, piersiach.

— Nie bądź taka krytyczna. Pierwsze wrażenie w tym przypadku może nie jest najlepsze, ale potem będzie tylko lepiej. Zabrałem dwie latarki i zapasowe baterie. Mamy też butelki z gazem łzawiącym i pieprzowym. Gdzieś w bagażniku trzymam racę w razie co. To po ostatnich przechadzkach z kumplami. — Musiał prędzej czy później się wygadać. A to była najlepsza okazja. Uwielbiał szlajać się z Markiem i Ryśkiem po opuszczonych remizach wiejskich, dworach i PGR-ach. Nawzajem straszyli się, brodząc w mrokach opuszczonych pomieszczeń.

— Wiesz co?! Mam ochotę z tobą zerwać. Chodzę z kolesiem którego pasją jest włóczenie się po jakiś ruinach nocami z bandą równych mu jełopów. — Znowu to zrobiła. Odtworzyła scenę z tamtego filmu. Kolejną. Jej alternatywna bohaterka oberwała wtedy drugiego liścia. Mocniejszego.

— Kiedy idziesz na nocną zmianę wolę spędzić ten czas z nimi niż samotnie przed telewizorem. Czy to aż takie złe? Zawsze wracam przed tobą i jeszcze zdążę się porządnie wyspać.

Zagryzła wargi i powstrzymała kolejny atak wrzasku.

— Teraz to i tak bez znaczenia — jęknęła. — Twoje wyjątkowe miejsce to cholerny PGR. Czego jeszcze o tobie nie wiem?

— A bo ja wiem? Nigdy nie zwierzaliśmy się sobie na tak głębokiej płaszczyźnie sekretów. Mówiąc szczerze, boję się zagłębiać w nie bardziej.

— Ja też. Jedź i miejmy tę doskonałą randkę z głowy.

Cel pojawił się w świetle reflektorów po niespełna pięciu minutach dalszej jazdy. Arek cieszył się że miał już zdradzenie niespodzianki z głowy. Gdybym miał przez to przechodzić teraz, może faktycznie zmieniłby się w tego gościa z żelazną łapą? Nieee, to tak nie działa. Jej cycki są jak skuteczna blokada. A może to jeszcze coś więcej? Kto był miał czas na takie wywody?

Brama niszczejącego PGR-u była zamknięta od lata na cztery kłódki. Przerdzewiały blaszany prostokąt z napisem ZAKAZ WSTĘPU namalowanym czerwoną farbą, wisiał na środku i tylko zachęcał do dalszej eksploracji. W równym stopniu zachęcała do tego dziura w ogrodzeniu, jakieś pięć kroków od głównej bramy. Ten PGR był wyjątkowy. Za dnia wyglądał jak pozostawiony naprędce. Arek był już tu dwa razy i zwiedził większość zakamarków. Zawsze jednak zastanawiało go, że pozwolono pozostawić w tamtych czasach sprawne ciągniki, osprzęt i dwa czerwone Bizony Z056 stojące pod blaszaną wiatą, częściowo zawaloną. W ciemności nie było ich widać, ale Arek wodził wzrokiem dokładnie w miejscu gdzie stały. Jagoda siedziała w aucie do końca. Dopiero gdy arek zgasił silnik i wysiadł z auta, zrobiła to samo. Wręczył jej latarkę i butelkę z gazem pieprzowym. Resztę ekwipunku oprócz drugiej latarki schował do plecaka, który zarzucił na barki z uśmiechem.

— Ile miałeś dziewczyn w swoim życiu?

— Wydaje mi się, że już ci to mówiłem kiedyś — odparł ostrożnie przestępując fundamenty ogrodzenia.

— Jasne, ale możesz przypomnieć.

— Dwie prawdziwe i jedną udawaną.

— Udawaną?

— O nie też wspominałem.

Przeszli obok pierwszych zabudowań i wiaty, pod którą stały dwa ursusy C-360. Potem skręcili w lewo, kierując się w stronę opuszczonej obory przebudowanej pod koniec działalności na chlewnię. Białe światła latarek wodziły po murach zabudowań. Te straszyły pustymi oczodołami okien i świszczącym w nich wiatrem. Kwietniowa noc zachęcała do maratonu filmowego i ciepłej herbaty.

— Dlaczego udawana? — wróciła nagle do tematu, zbijając Arka nieco z tropu myśli. Akurat wizualizował sobie plany obiektu, które, zdobył Rysiek na jakimś forum internetowym. Skan nie był idealny, ale zarys ogólny jak najbardziej do odczytania.

— Bo nieprawdziwa. Nie czułem, żeby chodziła ze mną, bo oboje wpadliśmy sobie w oko. Ona mi tak, ale ja jej... nie.

— Ale... kochałeś się z nią?

— Nie pamiętam. Chyba nie. Byliśmy ze sobą dwa tygodnie. Sprawdzała moje atuty i chyba przegrałem na punktach: męskość, majętność, perspektywy zostania jej osobistym bankomatem.

Kiedy w promieniu światła jego latarni znalazły się uchylone wierzeje obory, prawie pisnął z radości. Skierował się w ich kierunku, nie bacząc na Jagodę, która nie zdążyła chwycić go za ramię i pociągnąć do siebie. Oboje znaleźli się w środku. Coś przemknęło w ciemności kilka metrów od nich. Arek najechał latarką na miejsce skąd dobiegały dźwięki. Spory lis przeskoczył niski murowany przedział między kojcami i z gracją wybiegł na zewnątrz. Jagoda wrzasnęła, tłumiąc krzyk w dłoniach.

— To tylko lis. Nie zachowuj się jak dziecko.

— Jasne. Mam piać z zachwytu, że spędzam wymarzoną randkę w opuszczonej chlewni?

— Dokładniej to obora przerobiona na chlewnię. Najwidoczniej próbowali ratować się w sektorze wieprzowiny, ale ostatecznie guzik to dało.

— Żartujesz sobie?

— Nie. Tonący chwyta się brzytwy.

Jagoda znów zagryzła wargi. Kanały łzowe zapełniły się słonym potokiem. Chciała to zrobić, wybuchnąć przed nim tak jak stoi, ale zobaczyła światło. Łuna bijąca na zewnątrz okryła plac przed oborą. Arek szybko wyłączył obie latarki i we dwoje przykucnęli pod ścianą, nasłuchując.

— Policja? — spytała, wtulając się w jego ramię.

— Nie sądzę. Ale lepiej, żeby to byli jednak oni.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania