PGR cz.2

Możliwe, że chciał zasnąć, czuł jak zmęczenie go przygniata do siedziska tylnej kanapy. Swoje trzy grosze dorzucił ból harcujący po torsie, muskający żebra, barki i okolice wątroby. Kierowca wysiadł z auta i odmaszerował kawałek. Kiedy wrócił, Rura miał zamknięte oczy i płytszy oddech.

— Nie czas na spanie. Pobudka aspirancie! — ryknął grobowym tonem.

Policjant instynktownie poderwał się, czego pożałował w ułamku sekundy. Porywczy jęk wypełnił wnętrze pojazdu.

— To jednak nie sen — westchnął ostrożnie, wiedząc, że jego żebra nie są w najlepszej kondycji.

— Pora na nas. Noc nie będzie wieczna.

— Jak mam się do ciebie zwracać? Oprawca, rabuś, a może popieprzony dureń?

— Zważaj na słowa i schowaj swój tupet do kieszeni. Potrzebuję cię żywego, ale kilka złamań tu i tam nie przeszkodzą. — Obdarzył aspiranta szyderczym uśmiechem potęgowanym przez zimne światło latarki. — Mów mi Czerep. — Wyłączył światła i wyjął kluczyki ze stacyjki. Silnik zgasł, a nocną ciszę zakłócały jedynie pojedyncze pohukiwania sowy.

Rura z trudem wygramolił się ze środka. Pod koniec ocierał co i rusz czoło z kropel potu. Czerep czekał zniecierpliwiony. Zdążył wypalić dwa ruskie i wymiętolić w łapie trzeciego. Gdy policjant w końcu stanął przed nim, opierając się o dach auta, klepnął go po ramieniu i przyłożył broń do skroni.

— Sądzisz, że będę uciekał?

— Nie, ale na pewno spróbujesz coś zmajstrować. Już ja was znam. W każdym filmie coś odwalacie. Nigdy nie zamykacie jadaczki, zawsze was pełno. Nawet w tych cholernych paradokumentach. — Docisnął lufę mocniej. — To moje zabezpieczenie. Jesteśmy po dwóch stronach wąwozu, głębokiego jak... dziura głęboka...

— Albo cymbał brzmiący.

— Co?

— Nic, głośno myślę, kiedy jestem pod presją.

Czerep udał, że są kwita i kazał iść w stronę, gdzie padało światło latarki.

— Poznajesz? — spytał.

— Jasne. PGR w... zawsze zapominam.

— W piekle.

— Nie sądzę. To jakaś typowo polska nazwa, ale nie przypomnę sobie.

Czerep zaśmiał się chrapliwie.

— Zawsze tyle się głowisz pod presją? To kolejna obrona przed nieuniknionym?

— Pewnie tak. Nie wiem, czy są inne. Okaże się w trakcie.

Przeszli obok resztek ogrodzenia i stanęli obok stare przerdzewiałej furtki. Była uchylona. Prowadziła do niej częściowo wyłożona płytami ścieżka. Czerep pchnął Rurę przodem. Sam ubezpieczał tyły. Przez moment kierował wzrok za siebie i nerwowo wodził głową do góry i na boki. Potem nasłuchiwał, a kiedy sowa ponownie się uaktywniała, lekko drżał. Aspirant poczuł jego niepokój w jego uścisku.

— Jesteśmy sami? — spytał, jakby czytał w myślach Czerepowi, który albo zignorował, albo nie usłyszał pytania. — Może są tu jeszcze inni spacerowicze.

— Nie ma mowy. Jeszcze za wcześnie. U was na komendzie nie uczą cierpliwości?

— Nabywamy ją w praktyce. Kiedy rozbijesz kolejną fabryczkę fajek, a wcześniej przesiedzisz dwanaście godzin w nieoznakowanym radiowozie, cóż, masz ją w pakiecie.

Pięść Czerepa zatopiła się w brzuchu młodszego aspiranta Włodzimierza Rury, zmuszając go do natychmiastowego przybrania pozycji embrionalnej na zimnej trawie. Zdławiony bóle jęk wycedzony przez zaciśnięte usta nie oddawał ani trochę mocy ciosu, który trafił tam, gdzie miał trafić i dodał dziesięć procent od siebie w nagrodę za dobry celownik.

— Zgniją w pierdlu przez ciebie. — Wyrecytował mu każde słowo dokładnie do lewego ucha. Potem poczekał aż nieborak pozbiera się na nogi i zgłosi gotowość do dalszej drogi. Nie było sensu go popędzać. Czerep miał pewność, że jeszcze ich nie ma. Mają czas, a przecież już tak blisko.

 

*****

Gdy reflektory zgasły, Arek ostrożnie wychylił się z obory. Biała łuna krążyła na drugim końcu obiektu, pomiędzy wiatami. Ktoś przeczesywał teren. Znajdą ich, a na pewno jego peugeota. Mają przerąbane tak czy siak. Jagoda wciąż kucała przy ścianie i cicho łkała. Wcześniej byłaś bardziej wyszczekana, pomyślał Arek i wewnętrzny głos pogratulował mu tej myśli. Była dobra, satysfakcjonująca i cholernie prawdziwa.

— Twoje jęczenie nam nie pomaga — syknął. Miał nadzieję, że mała latarka, którą włączona leżała przy Jagodzie nie wzbudzi podejrzeń policjantów. Może jeszcze uda się coś wykombinować. Byle do auta. — Musimy dostać się do auta.

— Znajdą nas. Zobaczą światło latarki i znajdą. Jesteśmy w dupie, przez ciebie!!

Arek zacisnął wargi. Miał powiedzieć to dosadne, oddające jej charakter słowo. Ale zganił się za nie w myślach. Wewnętrzny głos milczał. Też miał wątpliwości.

— Kto chciał oryginalną, hur-dur, randkę? Przygotowałem romantyczną kolację, ale ty jesteś pieprzoną hipsterką.

Załkała głośniej. Słabiutko, pomyślał Arek. Aktorzynka pokroju statysty w paradokumencie.

— Drań! Jaki normalny facet zabiera dziewczynę do jebanego PGR-u?! Mogłeś po prostu postawić mi kebaba w budzie całodobowej, a potem dwie gałki śmietankowe i tej obok z lodami. Jest czynna do czwartej rano. To wszystko. Ale ty wolałeś swoją chorą zajawkę!

Włączył latarkę i zaświecił jej prosto w oczy. Były czerwone i napuchnięte. Łzy ciekły po policzkach. Niech ich znajdą. Niech aresztują. Wszędzie lepiej, byle nie z nią.  

 

CDN:

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania