Piaskienie.
To już nie oddech, lecz świst - rzężenie -
ząb o ząb, pomiędzy nimi kamień średnicy ucha od igieł.
Pustynie drobniutkich głazów, a na każdym tańczy piaskień.
Szybszy niż światło, niż dźwięk – osuwisko, jak ściany wydm
piętrami sięgające niemal pod sklepienie.
Niegdyś musiał wyrastać stąd sad, wzgórza ozdobne w kwitnący aksamit,
gdzie okiem sięgnąć kwiatostan i mgiełka nektaru. Aż zsechł.
Wsiąka teraz pod paznokcie i powieki, kalecząc tkankę. Do szkliwa.
Tak, że jedyne co jeszcze mogę dostrzec, to ty na skraju skarpy.
Uśmiechasz się szelestem, jak wiatr który zrodził zadrę.
Poszarpał mi płaszcz, więc nic nie chroni skóry, nie tłamsi.
Mogę rozpłynąć się w twoich nieboskłonach, deszczu,
tracisz wilgoć przy samej ziemi i parujesz tworząc chmurę piasku.
Ta nabiera prędkości, nażarta szaleju.
Owiewa cię, a ja nie mogę już dłużej na to patrzeć więc znikam.
Kwitnę pod warstwami nabierając szlifu, zamieniając się w różę pustyni
Komentarze (9)
(Mam też dwie uwagi, jakie nasunęły mi się po pierwszym czytaniu, a po drugim - pierwsza zniknęła, a druga, no, jednak została. Chcesz przeczytać, czy raczej nie? Zrozumiem, jeśli "nie")
Pierwsza rzecz to sprawa dwóch pierwszych wersów, które sa jakby zarysem całości. myślałąm, czy nie lepiej byłoby je oddzielic, twoząc w ten sposob tę całość, złozona z dwóch strof liczacych p (równo) siedem linii.
a całóśc zaczynałąby sie bajecznie, opowieściowo, os słów: "Pustynie drobniutkich głazów, a na każdym tańczy piaskień".
Bo masz tu opowieść, która porywa, zachwyca. Naprawdę, cos pieknego.
I dwa wersy czegos na wzór wstepu.
w tych dwóch wersach masz jeszczedwa słowa: świst i rzęzenie. One są dobre. Lecz dla mne swist nie jest rzęzeniem i to rzężenie jest (dla mnie) zbyt wyskakujące, zbyt prowokacyjne. Ja bym go nie dawała w tym wierszu, gdy masz dalej, w drugiej strofie także szelest. Zostawiłabym tylko świst i szelest, które są suche jak wiatr na pustyni. Rzężenie jest dla mnie mokre. Ale cóż - oprócz ust i zębów w których mamy piach, są jeszcze płuca, do których ten piach sie dostaje. Kaszel może być rzęzacy...
Dlatego najpierw myslałąm o odrzucenmiu rzężenia, później o jego powrocie. A z odsunieciem dwóch pierwszych wersów, tez miałam wątpliwości, raz - za, drugi raz - przeciw.
To rzez jedna, a druga dotyczy słowa "jakby" w wersie:
Ta nabiera prędkości, nażarta jakby szaleju.
Słowo jakby wytrąca mnie z pędu tego wiersza, z jego ponadzmysłowosci, bo tą ponadzmysłowośca
"Jakby" to jakby robi:)
"Ta nabiera prędkości, nażarta jakby szaleju" to co innego niż "Ta nabiera prędkości, nażarta szaleju".
ale tez, z drugiej strony, ta wątpliwość jest do zrozumienia. Lecz na mnie większe wrażenie zrobiłby ten wers bez "jakby". I tak mam do czynienia z pewną wizją, a więc "jakby" jest jej istota. Niechby więc to nażarcie się szaleju nie było podważane podwójnie.
Takie były (i są) moje przemyślenia, wczorajsze/dzisiejsze.
Co innego z rzezeniem.
To jest - chociaż, prawda że w krótkim odstępie - powiedzmy, że skutek tego świstu. Pogłębienie właśnie.
Późniejszy szelest jest wtedy jakby ponownym wyjściem, odkopaniem się. Nie umiem tego inaczej wytłumaczyć. Ja w ogóle nie umiem tłumaczyć swoich wierszy, gdybym to potrafił, pisałbym prozę :)
Co do "jakby", też jestem właściwie w stanie się z tobą zgodzić. Zaraz pozmieniam.
Dzięki za czytanie i zastanowienie się :)
Przepraszam za wszystkie literówki. miałam półmrok w pokoju, padał deszcz.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania