" Piękne istoty " 53

Dni mijały z zawrotnym tempie. Zespół One Direction podpisał kontrakt z wytwórnią Simona Cowella, z którym się zaprzyjaźnili. Po długich namowach Łakotka stała się ich tekściarską, która komponowała im wszystkie utwory. Po masie prób i różnych starań aniołowie zagrali swój debiutancki koncert na stadionie z okazji obchodzenia narodowego święta. Po tym występie popularność chłopców bardzo wzrosła. Dostawali nowe oferty na występy, w których chętnie uczestniczyli.

Sukcesy w życiu zawodowym odbiły się echem na ich związkach. Jedyne chwile gdzie mogli pobyć ze swoimi połówkami to przerwy między lekcjami. Jednak nawet to nie było dane Łakotce, która cały czas była zajęta. Dodatkowo Louisa dobijały spotkania jego ukochanej z Tommym, który od pewnego czasu zawsze był blisko Collins.

Przyszła zima a co za tym idzie święta i urodziny Tomlinsona. W tym roku śniegu nie brakowało. Piały puch pokrywał wszystko co się dało tworząc niesamowity krajobraz.

Nadszedł dzień urodzin Louisa. Z tej okazji chłopak wydawał wielkie przyjęcie u siebie w domu. Rodzice cudem zgodzili się, aby zorganizował przyjęcie bez nadzoru. Cały dzień chodziły za nim fanki i składały życzenia i obdarowywały prezentami. Anioł jednak był przybity, bo Łakotka kilka dni temu zachorowała i nie chodziła do szkoły. Wiedział także, że nie przyjdzie na imprezę. Denerwował go fakt, że to przez Tommy’ ego z którym spędzała ostatnie tygodnie jest przeziębiona. Po przebrnięciu przez wszystkie lekcje z tobołami, które jego przyjaciele zapakowali mu do samochodu, wrócił do domu, przypilnować ostatnich przygotowań. Martwił go fakt, że jego dziewczyna nawet nie wysłał mu życzeń. Wmawiał sobie, że po prostu zapomniała. Pod wieczór rodzice opuścili dom, a goście zaczęli się schodzić. Po uroczystym przywitaniu i złożeniu życzeń nadszedł czas na świętowanie.

- Lou, masz piękny dom – zachwalała, przekrzykując muzykę Livi.

- Dzięki – odkrzyknął, sprawdzając coś w telefonie.

- Siemano zomano! – krzyknął jeden z kolegów Tomlinsona odciągając go na bok. Późnym wieczorem chłopaki wyszli zapalić na balkon. Grudniowe powietrze omiotło ich skórę przyjemnie ją drażniąc. Każdy był już lekko wstawiony, więc procenty mocno rozgrzewały. Szatyn chodził niezadowolony. Co rusz napotykała go jakaś dziewczyna prosząc o zdjęcie lub o autograf. Był naprawdę zły i zdarzyło się, że nakrzyczał na obecne dziewuchy, które mu cały czas przeszkadzały. Za kilka minut miała wybić godzina jego urodzin. Nagle jego telefon zawibrował, a on ospale wyjął go z kieszeni czarnych, opiętych spodni. Był to sms od Tommy’ go:

- Ktoś chce skoczyć z twojego balkonu!

Jak oparzony poderwał się z kanapy i popędził we wskazanym kierunku. Rozsunął szklane drzwi. Spadające z nieba płatki śniegu delikatnie wirowały na wietrze. Rozejrzał się dookoła nikogo nie widząc. Podszedł do balustrady i spojrzał w dół, a jego oczy zrobiły się nienaturalnie wielkie. Pod jego domem stała jego dziewczyna z pięknym uśmiechem na ustach a tuż obok niej gniady koń. Przetarł oczy nie dowierzając. Ze środka dobiegły go odgłosy radości, które informowały, że wybiła godzina jego narodzin. Niewzruszony stał nadal na marmurowym balkonie i patrzył na swoją ukochaną. Jak w tarasie ruszył w kierunku wejścia do domu. Wszedł do środka i zaczął się przepychać pomiędzy uradowanymi znajomymi. Zbiegł szybko po schodach. Założył buty i kurtkę. Chwycił jeszcze drugie nakrycie należące do jednego z gości. Wyszedł z domu, zamykając za sobą drzwi i chwiejnym krokiem ruszył w stronę gdzie widział Collins. Zrobił kilka kroków a jego oczy spoczęły na niskiej blondynce stojącej obok pięknego brązowego konia, którego sierść była pokryta płatkami białego puchu, sypiącego się z nieba.

- Łakotka! – wydyszał podbiegając do dziewczyny i mocno ją obejmując. W tamtym momencie cała złość i zawiedzenie gdzieś uciekły, zostawiając miejsce na radość i szczęście.

- Happy brithady to you – zaczęła cicho śpiewać nadal tuląc chłopka. Kiedy skończyła odsunęła się od niego i spojrzała w jego morskie oczy, które lśniły jak u małego dziecka.

- Wszystkiego najlepszego kochanie – musnęła nieśmiało jego usta. Zaraz potem pociągnęła nosem, co przypomniało szatynowi co maił zrobić. Zarzucił na jej ramiona czyjąś kurtkę i szczelnie opatulił.

- Dziękuję Love – przyciągnął ją do siebie i wpił się w jej usta. Po czułości spojrzał na zwierze, które z dziwną ufnością i spokojem przyglądało się ich dwójce.

- Oh, a to twój prezent – powiedziała roześmiana.

- Co? – nie mógł w to uwierzyć.

- Poznaj Szanti.

Niepewnie wyciągnął rękę, ale kiedy już dotknął pyszczka klaczy nabrał odwagi i podszedł bliżej. Bez zastanowienia się do niej przytulił, obejmując jej kark. Jej idealnie mięciutka sierść łaskotała jego skórę.

- Lou przepraszam, że nie miałam ostatnio dla ciebie czasu jednak wytrenowanie konia nie należy do szybkich i prostych zajęć – mówiła patrząc na chłopka.

- Ty ją trenowałaś?

- Tak. Tommy mi trochę pomagał. Pamiętasz jak pytałam cię wtedy gdy zobaczyłam twoje tatuaże o twoje cechy charakteru i w ogóle. Dobrałam ci tego konia. To klacz czystej krwi arabskiej. Te konie znane są z szlachetności, przywiązania do człowieka, posłuszeństwa. Ponadto szybko się uczą co potwierdzam. Dodatkowo są one uznane za kwintesencję piękna – posłała mu szczery uśmiech.

To prawda. Zwierze było przepiękne. Brązowa maść, granatowe oczy pełne spokoju i dobroci. Czarna grzywa i ogon dodawały uroku.

- Jezu, dziękuję ci skarbie – oderwał się od ciepłego ciała zwierzęcia i przywarł do dziewczyny. Z balkonu rozległy się ciche oklaski. Spojrzeli w górę i zobaczyli grupkę swoich najbliższych przyjaciół uśmiechających się.

- Jest wspaniała. – szepnął do jej ucha – Kocham cię.

- Ja ciebie też – powiedziała równie cicho, po czym kichnęła.

- Lepiej wejdź do środka – poradził jej.

- A co z koniem?

- Spokojnie. Pomogę Louisowi zawieść ją do stadniny – wtrącił Tommy, który wyszedł z domu – A ty idź i się ogrzej.

- On ma rację – znów ją przytulił i podziękował, po czym wzrokiem odprowadził do wejścia.

- Tam mam przyczepę – Tommy wskazał kierunek i tam ruszyli.

Kiedy już wszystko było gotowe, zajęli miejąca w samochodzie i ruszyli w drogę.

- Gdzie ona się rozchorowała? – przerwał ciszę szatyn, pytaniem które nie dawało mu spokoju.

- Cóż, hala zawsze była zajęta więc kiedy ujeżdżała Szanti musiała jeździć na zewnątrz, a wiesz że grudniowe powietrze nie sprzyja odporności.

- Nie mogliście jej jakoś powstrzymać przed tym?

- To twoja dziewczyna i pewnie świetnie wiesz o tym jak bardzo jest uparta w dążeniu do celu.

- Wszystko jest możliwe – powtórzył częste słowa jego ukochanej.

- Louis wiem, że ostatnio Łakotka spędzała dużo czasu ze mną ale naprawdę nie musisz być zazdrosny.

- Co? – udał zaskoczonego.

- Widziałem jak na mnie reagujesz, kiedy Sweety jest w pobliżu. Spinasz się i zabijasz mnie spojrzeniem.

- Wydaje ci się – mruknął.

- Raczej nie. Łakotkę traktuję jak siostrę, a zresztą ona mnie nie interesuje.

- Powiedziałeś to tak jakbyś ją teraz obrażał.

- Nie, nie skądże. Ja po prostu wole chłopków – wydukał.

- Coo? – Tomlinson spojrzał na niego jak na kogoś z innej planety, ale zaraz potem się zaśmiał.

- Serio? A ja głupi myślałem, że podoba ci się Love – z przyzwyczajenia wypowiedział jej ksywkę, którą aby on się posługuje.

- Haha. Nie, jest moją najlepszą przyjaciółką. A zresztą mam chłopka. I fajnie na nią mówisz – znowu śmiech.

- Haha wiem. A czy ona wie? – zapytał niepewnie.

- Od bardzo dawna, ale poprosiłem ją aby nikomu nie mówiła. Jak widać umie dotrzymać tajemnicy i wiem, że mogę na niej polegać w stu procentach.

- Tak jest niesamowita.

- Nie przeszkadza ci… no wiesz – lekko się speszył.

- To, że wolisz chłopców? Nie, jestem z tym obyty, bo na co dzień spotykam ludzi takich jak ty – posłał mu promienny uśmiech, który został odwzajemniony. Reszta drogi upłynęła im w ciszy. Kiedy dotarli na miejsce wyprowadzili konia i weszli do stajni. Zatrzymali się przy boksie konia Collins.

- A to jest moja niespodzianka. Jeden z moich koni miał tu boks, ale postanowiłem ci go odstąpić, abyście z Łakotką mieli blisko siebie konie.

- Wielkie dzięki Tommy .

 

Kiedy chłopcy weszli do nadal bawiącego się domu, poczuli przyjemne ciepło. Na dworze nadal padał śnieg i był duży mróz. Louis zaczął się rozglądać dookoła w poszukiwaniu swojej dziewczyny. Kiedy się rozebrał, przepchnął się na górę, gdzie spotkał swoich przyjaciół.

- I jak, podoba ci się niespodzianka? – zapytał z uśmiechem Harry.

- Bardzo – odpowiedział szczerze – Gdzie jest Łakotka?

- Nie wiem – odparł.

- Dobra idę jej poszukać.

Zaczął znowu przepychać się przez pijanych aniołów. Wpadał na pojedyncze osoby, które ledwo co chodziły. Zajrzał do toalety, ale nie było jej tam, więc po kolei leciał po pokojach. Kiedy dotarł pod drzwi swojego pokoju zrezygnowany nacisnął klamkę. Bardzo się martwił, bo na imprezie nie brakowało jakiś pijanych napaleńców. Wszedł co ciemnego sypialni i zapalił światło, a jego twarz od razu się rozpromieniła, widząc śpiącą blondynkę, nakrytą pod sam nos kołdrą. Wyszedł z pokoju i skierował się do panelu sterowania, z którego leciała muzyka. Ściszył dźwięk i puścił jakieś wolniejsze kawałki, z czego niektóre anielice były zadowolone. Wrócił do swojego królestwa i cicho zamknął drzwi, chcąc całkowicie odciąć ich od hałasu. Podszedł ostrożnie do łóżka i przyłożył jej rękę do czoła. Uznał, że ma niewielką gorączkę, więc już nie interweniował. Wsunął się delikatnie pod kołdrę, co dziewczyna musiał wyczuć, bo odwróciła się w jego stronę i mocno przywarła do jego gorącego ciała.

- Skąd wiedziałaś, że to ja? – szepnął.

- Twoje perfumy. – powiedział jedynie zaspanym głosem, nie otwierając oczu – Mam nadzieję, że podoba ci się prezent.

- Jest cudowna. Dziękuję – pocałował ją w czoło.

- Nie masz za co. Kocham widzieć uśmiech na twej twarzy – wymamrotała, a po chwili poczuł, że zasnęła.

- Ze wzajemnością– szepnął. Patrzył przed siebie i rozkoszował się bliskością dziewczyny. Po jakichś dwudziestu minutach postanowił wrócić na imprezę. W ogóle nie chciało mu się jej opuszczać, jednak nie wypadało zostawiać gości bez gospodarza, więc delikatnie wyślizgnął się z łóżka, a potem z pokoju. Rozejrzał się i z zadowoleniem przyznał, że większość osób już wyszła. Trudno się dziwić, była już prawie druga w nocy. Podszedł do kanapy, gdzie rozmawiali jego przyjaciele.

- Gdzie Łakotka? – zainteresował się Tommy.

- Śpi. A wy zostajecie u mnie na noc?

- Jeśli to nie problem, stary – wybełkotał Harry.

- Ok. Przyszykuję pokoje – zostawił ich odszedł do gościnnej części budynku. Gdy już wszystko było gotowe wrócił powrotem do salonu.

- Już wszyscy wyszli? – zapytał.

- Tak – odparła Marcela ziewając. Przepraszam wszystkich, ale jestem wykończona. Niall idziemy?

- Tak, tak kochanie – wstał jak i reszta ekipy, która pożegnała się z Louisem . Ten zaś poczłapał się na górę. Ogarnął się trochę w Łazice i wszedł cicho do sypialni. Położył się ostrożnie i przyciągnął blondynkę do siebie. Czując jej zapach, który tak bardzo go uspokajał i rozluźniał, automatycznie zamknął oczy i z uśmiechem na twarzy zasnął.

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • zamyślona 21.09.2016
    Jestem pierwsza :) i kocham <3 i 5
  • lea07 21.09.2016
    dzieieki bardzo
  • Zozole 21.09.2016
    Jak słooooooooooooooodko. Wpało Ci chyba z 5 literówek, ale tak to jest wszystko w porządku. Zostawiam 5. Całuję :**
    :D
  • lea07 22.09.2016
    Dziękuję Ci serdecznie kochana :D :***
  • Tina12 22.09.2016
    Są literówki ale kto ich nie robi.
    Tak poza tym 5 i czekam na cd.
  • lea07 22.09.2016
    Bardzo Ci dziękuję. Rozdział pisałam szybko, więc się nie dziwie a do tego w nocy. Kiedy sprawdzałam wszytko było w prządku, ale moje oczy mnie zawodzą hahahah. Na dodatek brak czasu w niczym mni nie pomaga :(. Ale i tak ślicznie dziękuję <3
  • Afraid13 26.09.2016
    Wspaniała kolejna część. Kolejna 5... bardzo ciekawe.
  • lea07 26.09.2016
    Serdecznie dziękuję :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania