Pierwsze góry
Kiedyś pojechaliśmy w góry: 6 facetów. W drodze wesoło i pełen luz: alkohol, muzyka, śmiechy - muzyka, śmiechy, alkohol. Codzienność zostawiona. Ocalało jej tylko trochę i gdzieś bardzo w tle.
Do Cisnej dojechaliśmy w formie, która nie sprzyjała podejmowaniu wysiłków następnego dnia. A przynajmniej ja na pewno w takiej formie nie byłem.
Wstaliśmy jednak o 5.00. Jak zaplanowaliśmy. Szybkie pakowanie i jeszcze szybsze śniadanie (ja śniadania nie jadłem) i wyruszyliśmy. Przed 6.00. Jak zaplanowaliśmy. Szlak określony był w przewodniku jako trudny - ponad 35 km po mapie, więc po górach więcej niż 40. "Żeby dojść zanim się ściemni trzeba utrzymać tempo ze 3 km/h. To będzie cud, jeśli dojdę" - pomyślałem. "Gdyby nie trzeba było nieść plecaka, to bym się nawet chwili nie zastanawiał czy dam radę, ale z tym plecakiem, to jednak może być za duże wyzwanie".
- Mamy za mało wody" - ktoś powiedział. Gorączkowe poszukiwania.
- Mało, ale jest sklep.
- Jest przed 6:00. Zamknięty jeszcze.
- Nie będziemy czekać.
- Czekajcie, jakaś Babka jest
- Towar przyjmuje
- Zastukam, zapytam
- No nie! Tyłkiem się odwróciła
- Nic nie słucha
- Co za (pi pi pi) głucha!
- To nie problem, coś musi być po drodze.
Na początku weszliśmy na zły szlak i straciliśmy trochę czasu.
- To chyba nie jest dobry znak - powiedziałem
- A co ty z tymi znakami? Z dyrekcji dróg jesteś? Idziemy, dojdziemy.
Od około 11:00 nie mieliśmy co pić. Ponownie stwierdziliśmy jednak, że to nie problem, bo coś znajdziemy po drodze. Ale nic nie było. Żadnych schronisk, sklepów, innych ludzi, źródeł, rzek, ani strumieni. Nic.
Brak wody z godziny na godzinę stawał się coraz bardziej poważnym problemem. Szczęście, że było dużo jagód i jeżyn. Gdy idzie się szybko z ciężkim plecakiem, to trzeba pić, a te owoce trochę zaspokajały pragnienie. Przed wyjazdem naczytałem się co prawda o różnych chorobach, które mogą się pojawić po ich zjedzeniu, ale z czasem przestałem o tym pamiętać.
Niemal od razu okazało się, że nie przygotowałem się należycie do wyprawy. Buty kupiłem tuż przed wyjazdem i nie "rozchodziłem" ich i tamtego dnia nadawały się na spacer do pobliskiej piekarni w Warszawie, a nie w góry. Od samego początku zaczęły ranić stopy. Systematycznie, powoli, ale konsekwentnie. Jak najgorszy wróg. I nic nie mogłem na to poradzić.
Dość szybko zdaliśmy sobie sprawę, że jagód i jeżyn nie możemy zbierać często, bo zajmuje to za dużo czasu.
Często szedłem sam. Trudno mi było nadążyć. Przez buty. To, że nic normalnego nie jadłem też nie wpływało najlepiej. Ale szedłem. Czasem nie wiedziałem czy bolą mnie stopy czy buty, ale szedłem. Najważniejsze było, by jakkolwiek iść. Nie stawać nawet na moment. Wielokrotnie próbowałem poprawiać buty, ale bez efektów. Więc iść, jakkolwiek, ale iść. "Piotrek za długo odpoczywasz. Za długo. Musisz iść. Idź szybciej. Żeby dojść zanim się ściemni musisz iść szybciej". "Nie. Trochę odpocznę i potem pójdę". "Odpoczniesz na miejscu. Trzeba dojść." - niemal ciągle takie dialogi - czasem kłótnie, czasem błagania. Czasem nic do siebie nie gadałem. Chyba z braku sił.
- Ciekawe czy ta Babka wiedziała co robi, gdy odwracała się tyłkiem
- Jak zginiemy, to nikt jej o nic nie posądzi".
- Morderstwo doskonałe
- Haha, a ktoś wie, że my tu w ogóle idziemy? Ktoś będzie nas szukać w razie co? Naprawdę nikt?
- Przecież są telefony, nie przesadzajcie
- A sprawdzałeś zasięg?
- Weźcie nie gadajcie, nie mam siły się śmiać".
"Nie no, zdejmę je. Mam grube skarpetki, nałożę jeszcze jedne. Będzie lepiej". "Nie gadaj bzdur".
- Czekamy na ciebie i czekamy
- Dzięki, że czekacie, idę ile mogę, naprawdę, a gdzie reszta?
- Poszli szukać źródła, podobno tu jest i ja też pójdę. Poczekaj tu, może przyniosę ci wody
- Dobrze, dzięki, zapalę sobie. Może to mi pomoże.
"O, idzie ktoś? No tak. O rety. W końcu ktoś idzie. Może ma wodę."
- Cześć
- Cześć
- Skąd pan idzie?
- Z Wetliny
- Daleko to jeszcze
- Już nie tak daleko
- Cudownie. A wody może ma pan za dużo?
- Niestety, ale za mało. Przepraszam, muszę szybko iść dalej
- To najlepszego
- Najlepszego
"No trudno, przyjdą zaraz to przyniosą i się napiję. O, wracają"
- Piotrek, trzeba iść dalej. Źródło wyschło. Nic tu nie ma
- To nie dobrze, ale człowiek przed chwilą szedł i powiedział, że to już niedaleko
- Nikogo tu nie było. Coś ci się zdawało. Jeszcze daleko".
"Co ja wtedy paliłem?" teraz się zastanawiam, bo widziałem człowieka bardzo wyraźnie.
Około 17.00 podzieliliśmy się na dwie grupy. Nie wszyscy mieli latarki, a wiadomo już było, że nie unikniemy chodzenia w nocy.
Ostatnie kilometry szybko, ale w całkowitym milczeniu. Najważniejsze by następny krok był jeszcze widoczny. Każdy chyba modlił się, nawet jeśli nigdy nie zwykł tego robić.
Zapadł zmrok, którego tak się obawiałem, ale latarki sobie z nim radziły nadspodziewanie dobrze. Upadków było niewiele, bardziej ze zmęczenia niż przez ciemności. Poza tym jak wyszliśmy z lasu, to już w ogóle nie było źle. Średnia z 3 ostatnich godzin wyniosła 6,5 tysiąca kroków na godzinę. To dobre tempo. Lepsze niż wojskowe. I to po tylu godzinach. W takich butach. Byłem po prostu z siebie dumny.
Sklep w Wetlinie zobaczyliśmy po 20.00. Nigdy żaden sklep tak mnie nie ucieszył. Był otwarty i można było kupić wodę. Trudno o coś lepszego w tej sytuacji. A gdy dotarliśmy na nocleg i zdjąłem buty, to poczułem rozkosz większą niż po tygodniu w spa. Uwolnione. W końcu. Uff.
Następnego dnia ponowne założenie butów, bo innych oczywiście nie miałem i przejście 200 metrów do przystanku autobusowego było wyzwaniem niemal na miarę poprzedniego dnia. Nie będę wymieniał co mnie bolało, bo chyba wszystko.
Stopy leczyłem długo, ale nawet przez chwilę nie pomyślałem, że następnym razem pojadą w pięciu. No może przez chwilę.
Chodzę co roku i za każdym razem uczę się tego, że żeby dojść, to trzeba po prostu iść, najlepiej cały czas. Ta konsekwencja i upór mają w sobie moc niemal narkotyczną i stąd pewnie ten człowiek, którego ponoć nie było.
Czy to zbyt oczywista wiedza, a cena za jej uzyskanie za wysoka? Nie wiem. Często o tym co oczywiste albo się zapomina albo nie przywiązuje wagi. A warto pamiętać, iść, dźwigać i docierać na miejsce zanim zapadnie zmrok.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania