Pierwszy rejs

Pewnego letniego wieczora, kapitan statku szkolnego m/s Zenit zanotował w dzienniku okrętowym: „Pierwszy oficer znajdował się podczas dzisiejszej wachty w stanie nietrzeźwym”.

 

Było to gdzieś na ławicy słupskiej, albo nieco dalej na zachód. Robiliśmy nocą niecałe dziewięć węzłów, tyle co dobry U-boot, dniem stawaliśmy w dryfie i odbierali rozkazy od bosmana.

— Panie bosmanie, po jaką cholerę malować te szoty i drabinki, skoro za tydzień znowu będziemy je młotkować, skrobać i malować od nowa?

Pomimo pełnionej funkcji i wyglądu prostego człowieka, bosman popadał w filozoficzną zadumę, spluwał po zawietrznej i odpowiadał:

— Jak jadłeś śniadanie, to obiadu już jadł nie będziesz?

I nikt o nic więcej nie pytał…

 

Działo się to jeszcze w tych dobrych czasach, kiedy leżąc na górnej pryczy dwuosobowej kajuty pokładu numer dziewięć w akademiku na Beniowskiego, mogłem mierzyć przy dobrej pogodzie ledwie wyczuwalny puls latarni morskiej na Helu, odróżniać w ciemności mdłe światełka opływające półwysep, zanim wezmą kurs na zachód i nie znikną na dobre z oczu. Rankiem pędziłem na dół na Skwer Kościuszki, żeby poznać port docelowy kolejnej jednostki wychodzącej w morze: Las Palmas, Yokohama, Montevideo… Każda z tych nazw miała w sobie magiczną moc, jakby była obietnica lepszego życia.

 

O ławicy słupskiej dawno bym zapomniał, gdyby nie pewien kulinarny epizod. Przytaczam go ilekroć mam zamiar kogoś przekonać, że najpospolitsza ryba może być królewskim daniem, o ile jest podana w kilka minut po złowieniu. Fakt, że w życiu nie złowiłem niczego, co by się nadawało do jedzenia, jeszcze bardziej upamiętnił to wydarzenie. Kucharz nie zabrał wędek, lecz jego zdaniem nie był to żaden problem, bo do udanych połowów potrzebna jest jedynie ryba. Zamiast wyszukanych akcesoriów zaopatrzył nas w prymitywne, toporne wędziska wykonane z uciętej szczotki do zamiatania pokładu, do której przywiązana była żyłka grubości, tak na oko, w sam raz na orki i wieloryby. Drugi koniec żyłki przechodził przez dziurę wywierconą w kawałku srebrzystego metalu, co kiedyś musiało być klamką do drzwi. Naprzeciwko klamkowej błystki zwisał hak, dorównujący wytrzymałością żyłce.

 

Zamachnąłem się na chybił trafił przez burtę, pociągnąłem kijem do góry, raz i drugi… Łacha w tym miejscu była niezbyt głęboka, kilka do kilkunastu metrów obfitującej w pokarm wody. Gromadziły się tam ławice mniejszych ryb, ich śladem płynęły okazy dobrze wypasione, a nad wszystkim miał władzę nasz statek i to on decydował: co należy przepuszczać, co złowić. Po kilku krótkich chwilach napełniliśmy dorszem co tylko się dało — każde pudło, skrzynię, nawet pustą beczkę. Kucharz wrzucał kawałki wypatroszonej ryby jak popadło na patelnię, bez odrobiny kunsztu, ani finezji i tylko czasem posypywał zarumienione filety pietruszką, żeby „lepiej nam stawały”. Załoga po posiłku wpadła w wyśmienity nastrój, ochmistrz kazał wydać każdemu praktykantowi po butelce żywca, a dowództwu pewnie i coś mocniejszego. Leżąc na rozgrzanych słońcem deskach, z których morska sól starła dawno pierwotny kolor, rozmyślałem: czy można w życiu doświadczyć czegoś lepszego?

 

Nazajutrz o świcie, kiedy zbliżaliśmy się do Travemünde, Pierwszy objął wachtę i po przeczytaniu ostatniej notatki, dopisał w księdze morza: „W dniu dzisiejszym kapitan był trzeźwy”.

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (19)

  • Marian 17.09.2020
    Lubię takie wspomnienia i zawsze chętnie je czytam.
    Pozdrowienia
  • Narrator 17.09.2020
    Dziękuję - takie opinie dodają mi sił! To moje pierwsze opowiadanie; muszę się jeszcze sporo nauczyć, a czasu niewiele.
  • Marian 17.09.2020
    Zatem, do roboty!
  • Bajkopisarz 17.09.2020
    „była żyłka grubości, tak na oko, w sam raz na orki i wieloryby. Drugi koniec żyłki zawiązany był wokół dziury wywierconej w kawałku srebrzystego metalu, co musiało być kiedyś klamką do drzwi. Do drugiej strony klamkowej błystki przymocowany był „
    Była – był – być – był

    Bardzo dobre. Czuć nostalgię, czuć, że to przyjemne wspomnienie. Zapachniało morzem i smażoną rybą.
  • Akwadar 18.09.2020
    Wodniak jak nic :)
    Pisz, człecze!
  • Dekaos Dondi 03.03.2021
    Narratorze↔Nie mam zielonego pojęcia, czemu ów teks, wywołał we mnie skojarzenia z filmem: "Moby Dick"
    Chyba jakiś skrót myślowy, ale "jakby nie mój". Nie wiem. Wiem natomiast, że zyskałem apetyt na rybę:))↔Pozdrawiam:)↔5
  • Narrator 04.03.2021
    Ja dobrze wiem czemu. Otóż ta książka musiała głęboko zapaść ci w pamięci, a przynajmniej w podświadomości. Zaczyna się ona od rozważania, że człowiek i morze (a w ogólnym sensie: woda) są sobie przeznaczeni. Gdyby człowieka wywieźć na pustkowie, zawiązać mu oczy, zakręcić nim sto razy to i tak od razu zacznie szukać miejsca z wodą, choćby to była studnia, staw, strumyk, rzeczka. Oczywiście woda jest źródłem życia, ale jest w tym również głębszy sens, jakby człowiek usiłował wrócić tam skąd pierwsze żywe organizmy przywędrowały miliardy lat temu.

    Na Bałtyku nie ma wprawdzie wielorybów, za to można tam złowić pyszne śledzie, soczyste szproty, rozpływające się w ustach dorsze, by wymienić tylko kilka najpospolitszych rodzajów. A podróż statkiem, morskie powietrze, zapach jodu, zaostrzają apetyt :)
  • Dekaos Dondi 08.03.2021
    Narratorze↔Dopiero dzisiaj mnie się skojarzyło, że napisałem tu komentarz.
    Zapewne coś w tym jest co napisałeś. Nie pomyślałem w ten sposób. A lubię "dziwnie" myśleć:)
    Pozdrawiam:)
  • A jednak, mój drogi panie Narratorze, pozory często mylą: jest pan człowiekiem dość oczytanym - wskazują na to pańskie komentarze pod moimi tekstami, używając metafory: jestem smaczną rybą - łososiem, a te szlachetne ryby nie płyną z nurtem rzeki, tylko: pod prąd...

    Łukasz Jasiński
  • Jeśli chodzi o mnie, panie Narratorze, to: zaczynałem od prozy, jednak: po pewnym czasie zrozumiałem, że ona mnie ogranicza, więc: przeszedłem na poezję, cóż: zbyt łatwa, to: idę dalej - stworzyłem własny styl prozy poetyckiej, a proza poetycka należy do mowy wiązanej, to nic innego jak proza z elementami retorycznym - środkami stylistycznymi, innymi słowami, używając aforyzmu: proza to dużo słów i mało myśli, poezja: mało słów i dużo myśli.

    Łukasz Jasiński
  • Narrator 23.02.2022
    Łukasz Jasiński
    Wydaje mi się, że myśl to ani poezja, ani proza, myśl istnieje niezależnie od gatunku. U mnie pisanie bierze się z widzenia; nie potrafię opisywać myśli, bo to abstrakcja, wpierw myśl musi stworzyć obraz, żebym mógł ten obraz uchwycić. Proza nie musi się składać z wielu słów; wystarczy jedna migawka, pojedyncze ujęcie kamery.
  • Najmocniej dziękuję, panie Narratorze, za rozległą rozprawkę pod moją prozą poetycką: "Bas, głęboki, bas..." I niech pan nie zapomni o "Mori, memento, mori...", trochę panu dopowiem: tekst traktuje o pandemii - wysokiej śmierci wśród Polaków, naprawdę, panie Narratorze, nic nie wymyślam, tylko: opisuję fakty i nie wprost - raczej pośrednio, dlatego też: daty są bardzo ważne - są to tropy, aby czytelnik miał jakieś skojarzenia, oczywiście: dziś wrzucę dwa kolejne teksty - w kolejce jeszcze czeka blisko czterdzieści moich tekstów.

    Łukasz Jasiński
  • Narrator 23.02.2022
    Łukasz Jasiński
    „Mori, memento, mori...” — gdzie ten intrygujący tekst mogę znaleźć?
  • Wchodzi pan, panie Narratorze, na mój profil i po lewej stronie (niżej) jest okienko w kształcie drabiny i dotyka pan paluszkiem: wtedy wyskakuje okienko i znowu paluszkiem - tutaj są wszystkie publikacje (na głównym profilu są tylko najnowsze), przy okazji: opublikowałem dwa opowiadania.

    Łukasz Jasiński
  • Szpilka 22.02.2022
    O! Tego kawałka nie przeczytałam ? Jak to się stało, nie wiem do dziś ?

    Oj tak, świeża rybka smakuje niebiańsko, nawet zwykła płoć, tylko te ości u płoci, się człek spoci, nim zje ??? Piątak ?

    Piosenka mi się przypmniała o bosmanie:

    Krzysztof Klenczon | Trzy Korony - 10 w skali Beauforta

    https://www.youtube.com/watch?v=4RTjMMUcuzk

    Kołysał nas zachodni wiatr,
    Brzeg gdzieś za rufą został.
    I nagle ktoś jak papier zbladł:
    Sztorm idzie, panie bosman!
    A bosman tylko zapiął płaszcz
    I zaklął: - Ech, do czorta!
    Nie daję łajbie żadnych szans!
    Dziesięć w skali Beauforta!

    Z zasłony ołowianych chmur
    Ulewa spadła nagle.
    Rzucało nami w górę, w dół,
    I fala zmyła żagle.
    A bosman tylko zapiął płaszcz
    I zaklął: - Ech, do czorta!
    Nie daję łajbie żadnych szans!
    Dziesięć w skali Beauforta! - Hej!

    Gdzie został ciepły, cichy kąt
    I brzegu kształt znajomy?
    Zasnuły mgły daleki ląd
    Dokładnie, z każdej strony.
    A bosman tylko zapiął płaszcz
    I zaklął: - Ech, do czorta!
    Nie daję łajbie żadnych szans!
    Dziesięć w skali Beauforta!

    O pokład znów uderzył deszcz
    I padał już do rana.
    Piekielnie ciężki to był rejs,
    Szczególnie dla bosmana.
    A bosman tylko zapiął płaszcz
    I zaklął: - Ech, do czorta!
    Przedziwne czasem sny się ma!
    Dziesięć w skali Beauforta!
    Dziesięć w skali Beauforta!
    Dziesięć w skali Beauforta!
  • Narrator 23.02.2022
    Szpilka
    Tak, znam tę piosenkę, zresztą kto by jej nie znał?

    10 B to bardzo silny sztorm, trzeba wracać do portu, albo modlić się do władcy mórz o zmiłowanie.

    Ten bosman, o którym pisałem to był Latający Holender. Niezniszczalny. Służbę na morzu rozpoczął gdy miał chyba 14 lat jeszcze na drewnianych żaglowcach, dlatego on sam musiał być z żelaza. Znał mnóstwo języków, również mandaryński i arabski. W każdym porcie miał kobitki.Tacy ludzie nie umierają, po prostu znikają gdzieś we mgle, po to aby nagle się pojawić po wielu latach w zupełnie innym miejscu.

    Żałuj, że nie byłaś wtedy ze mną na Schulschiff Zenith, bo to był prawdziwy kawałek raju. Tego nie da się opisać. W życiu można mieć tylko kilka momentów szczęścia, to był jeden z nich.

    Wyobraź sobie w czasach największego kryzysu: kawa, czekolada, cytrusy, piwa zagraniczne, francuskie koniaki, a do tego świeża ryba jeszcze pachnąca morzem :)
  • Szpilka 23.02.2022
    Narrator

    No coś Ty, dyć ja szczur lądowy, nic ze smakowania rarytasów, niechybnie zarzygałabym cały pokład ?
  • Marek Adam Grabowski ponad rok temu
    A więc to był twój debiut. Warto sprawdzić czy już wówczas miałeś tak dobry poziom. Jest krótsze niż twoje oboczne, ale to nie problem. Pióro już tedy było super. Co do samej fabuły, jest nieco trywialna, ale mimo wszystko sympatyczna. Oddałeś klimat marynistyczny. Pozdrawiam 5
  • Narrator ponad rok temu
    Marku,

    dziękuję za pochlebny komentarz i przepraszam za spóźnioną odpowiedź.???

    Debiutowałem tym opowiadaniem w 2004 roku na Onecie, kiedy większość ludzi w Polsce nie miała jeszcze internetu. W tamtych czasach każdy zamieszczony tekst, nawet na trywialny temat, spotykał się z dużym zainteresowaniem czytelników.?

    Pozdrawiam serdecznie. ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania