Poprzednie częściPies na posyłki - Rozdział I

Pies na posyłki - Rozdział II

„Niezliczone są dni, które spędziłam w ciemności”

Marek odziedziczył dom po niedawno zmarłym dziadku, Sebastianie. Zwykły, szary, jednopiętrowy sześcian jakich wiele. Niczym się nie wyróżniał pośród innych domów na przedmieściach. Mógł tu mieszkać każdy – czy to listonosz, grabarz, projektant, budowlaniec… Wnętrze jednak zdradzało więcej osobowości. Obrazy, religijne obrazy. Ikony, Jezus, Maria, Chrzest, Zmartwychwstanie, Krzyż, Jan, Judasz. Marek słyszał od rodziny, że nieboszczyk był religijny, ale takie coś… To było przytłaczające. Wszędzie oczy, świętość, symbole zarówno kary, jak i nagrody. Jedynie łazienka była od tego wolna. „Woda, sama woda musiała mu wystarczyć.”

Zamieszkanie w takim miejscu nie wydawało się być czymś łatwym, szczególnie dla człowieka, który z religią nie miał wiele wspólnego. Nie żeby Marek czuł nienawiść do symboli, obrazów – nie, to nie było to. Czuł coś zbliżonego do poczucia winy, ukrytego żalu albo, co go przerażało, wrażenia, że to miejsce go wypierało, że nie chciało tu ani bezbożnika ani zbłąkanej hieny. Prócz tego wszędzie dało się wyczuć ślady śmierci – już prawie zamazane, minimalne, ale jednak. Fotel szeptał o samotnych wieczorach, łóżko wspominało noce, które nie przyniosły wytchnienia, kuchnia zaś przywoływała zapachy dań, których nikt nie chciał jeść.

Marek nie mógł jednak temu ulec – nie był człowiekiem przesądnym, nie był też człowiekiem, który rezygnował z tego, co udało mu się zdobyć. Pozdejmował obrazy, zdjął krzyże ze ścian. Wszystko starannie zapakował (czy to z szacunku do prawie nieznanego krewnego, czy też z szacunku do kunsztu rzemieślników: tego nie wiedział). Nie chciał wyrzucać, nie chciał też się męczyć przewożeniem tego gdzie indziej. Piwnica. Przypomniało mu się o piwnicy, do której jeszcze nie zajrzał.

Wejście było na zewnątrz. Klapa w ziemi – szeroka, dwudrzwiowa. Kłódka stawiała opór, ale udało mu się otworzyć.

Chłód, wilgoć, mrok, stare, śliskie schody. Schodził długo, dziwnie długo – zupełnie jakby piwnica była dużo głębiej niż powinna być. Niczego ze sobą nie niósł. Postanowił wpierw się rozejrzeć, sprawdzić czy w ogóle jest miejsce na schowanie gratów. Wewnątrz wymacał pstryczek i zapalił samotną żarówkę.

Sarkofag. Wielki, kamienny sarkofag. Wokół krucyfiksy – wysokie na metr albo półtora, drewniane, po jednym z każdej strony. Na wieku wyrzeźbiono śpiącego rycerza. Miecz, również kamienny, spoczywał pośrodku ciała, a na jego rękojeści krzyżowały się zakute w rękawice dłonie.

Marek nie mógł uwierzyć własnym oczom. Coś takiego w jego piwnicy. Stąpał ostrożnie, obszedł sarkofag z każdej strony. Przyglądał się wyrytym na nim łacińskim inskrypcjom, choć rzecz jasna nie potrafił ich odczytać. Odważył się dotknąć – kamień był luźny, stary, kruchy.

Otwórz. Otwórz. Mówi się, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Mądre powiedzenie, choć zbyt często ignorowane.

Wieko odsunęło się bez większego wysiłku. Żółtawe światło odsłoniło zawartość sarkofagu.

Dziewczynka. Wyglądała jak lalka. Czarne, długie włosy, alabastrowa skóra. Oddechu brak. Marek był jednak pewien, że żyła – nie był to ani trup ani woskowa figura. Szczypnął się w policzek, jeszcze raz obszedł całą piwnicę. Zdawało mu się, że głowa mu pęka. To nie była iluzja, to nie był wymysł. Starał się oszukać własny umysł. Wmawiał sobie, że to sen, że wystarczy że wyjdzie z piwnicy i… Nie, uspokoił się nieco. Jeszcze raz zbliżył się sarkofagu. Wyciągnął dłoń. Powoli, ostrożnie. Musnął policzek dziewczynki. Zimny, zimny jak lód. Jednakże… Jej oczy – otworzyły się. Piękne, złote oczy.

Tyle pamiętał. Potem nawiedzały go wizje, koszmary, niewyobrażalny ból. Czuł się jakby raz po raz umierał i zmartwychwstawał: tak długo, aż pozbyto się z niego całego człowieczeństwa, tak długo aż z jego duszy pozostał jedynie błyszczący pył. Nie wiedział ile to trwało, ale brodził w ciemności, w niewyobrażalnej ciemności, której nie dało się pojąć ludzkimi zmysłami. Nie było to ani Piekło ani Niebo ani nic podobnego. Straszna, absolutna pustka. I gdy już miał się poddać, zatracić całkiem własne „ja”, usłyszał głos: kojący, anielski głos.

„Zbudź się, sługo. Zbudźże się, mój uroczy sługo…”

*

*

*

Poranek, końcówka stycznia.

Już po śniadaniu – Marek mył naczynia. Musiał włączyć światło. Wszystkie okna zostały szczelnie zasłonięte czarnymi jak smoła roletami. Przez dwa dni upewniał się, że nie przepuszczają choćby drobnego promyczka. Rozkaz to rozkaz, ale staranność i dokładność miał we krwi. Zresztą nawet nie potrafił sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby pani przypadkowo się sparzyła, wylegując się na kanapie.

Dochodziła godzina dziesiąta. W telewizji leciał właśnie popularny ostatnio serial „Detektyw o czarnym sercu”. Z jakiegoś powodu pani bardzo go polubiła. Długo się przekonywała do samej idei telewizji, ale ten jeden program całkowicie ją pochłonął. Oglądała każdy odcinek po kilka razy, a gdy tylko Marek był w pobliżu, zmuszała go, by oglądał z nią. Tym razem nie musiała go nawet wołać.

Podczas seansu należało zachować absolutną ciszę. Choćby najmniejszy szum oznaczał karę: od drobnego szczypnięcia po potężny cios w potylicę. Metodą prób i błędów Marek wyćwiczył swoje ciało na tyle, by nawet jego oddech był odpowiednio cichy. Początkowo niemiłosiernie go to irytowało, ale minęło już trochę czasu: zdążył się przyzwyczaić do tego i paru gorszych rzeczy.

Odcinek przebiegał według utartego schematu – morderstwo, dochodzenie, drugie morderstwo, ujęcie sprawcy. Marek widział w swoim życiu wiele dużo ciekawszych kryminałów, lecz potrafił sobie wyobrazić, że dla pani mogło to być coś świeżego i odkrywczego. Z drugiej strony dostrzegał w tym jednak przejaw pewnej dziecinności: zupełnie jakby ta dziewczynka, która siedziała obok niego na kanapie faktycznie była tylko dziewczynką, a nie nieśmiertelnym potworem.

„I tak oto rozwiązałem kolejną zagadkę…”

„Jak zwykle olśniewająca dedukcja, detektywie.”

„Nie powinien mi pan dziękować, komisarzu. Odbieram panu pracę i ośmieszam w oczach kolegów.”

„To jedynie pana perspektywa. Mnie osobiście niezwykle raduje fakt, że mogę polegać na tak zacnym dżentelmenie.”

„Perspektywa, tak? Faktycznie – w oczach sprawcy jestem demonem, dla pana mógłbym być zbawicielem. Sam zaś spostrzegam siebie tylko jako człowieka, który zawsze znajduje się w dobrym miejscu o dobrym czasie.”

I koniec. Pani, rzecz jasna, nie ukrywała podekscytowania i zachwytu.

– Wspaniałe widowisko, nieprawdaż?

– Spektakularne…

– Kiedy następny odcinek?

– Jutro o dwudziestej.

– Szkoda. Tak długo czekać…

– To nic dla ciebie, pani.

– Tak myślisz? – Spojrzała mu prosto w oczy. – Jeśli będziesz dotrzymywać mi towarzystwa, to z pewnością czas szybko minie.

Cisza.

– Nawiążmy dialog.

– To właśnie robimy.

– Teraz ci rozkazuję – powiedziała zimniejszym tonem.

Marek przeczesywał myśli w poszukiwaniu jakiegoś tematu rozmowy. Zabawianie wampira wcale nie jest łatwe, choć zdążył już nabrać wprawy. Tym razem jednak nie miał ochoty na zdumiewanie jej odkryciami współczesnego świata lub pogadanki o filozofii (przy których mógł co najwyżej przytakiwać). Milczał dość długo, toteż Izabella w końcu zirytowała się i zabrała głos.

– Czym dla ciebie są wampiry?

– Pasożytami.

Cios w głowę. Chyba mu coś chrupnęło.

– Jesteśmy uosobieniem dążeń ludzkości, głupiutki sługo.

– C-co masz na myśli? – odpowiedział, łapiąc się za obolałe czoło.

– Celem każdego człowieka jest życie, nieprawdaż? Wy, ludzie, staracie się czerpać jak najwięcej ze swej egzystencji. Chcecie ją wykorzystać w pełni, nie pozwolić by się zmarnowała, a czasem marzycie o tym, by trwała wiecznie… Tak, mój uroczy sługo, wampiry są wyższym stopniem człowieczeństwa, spełnieniem odwiecznego pragnienia i celu, który dawno temu wytyczyła sobie ludzkość. Jesteśmy wieczni. Jesteśmy wolni. Jesteśmy uosobieniem życia samego w sobie. Śmierć można nam tylko narzucić. Nigdy po nas nie przyjdzie, nigdy nie owładnie naszymi duszami. Pamiętasz jak rozmawialiśmy o wolności? To nas właśnie różni, mój uroczy sługo. Jestem wolna, całkowicie wolna, tobie zaś przeznaczone jest być sługą jednej z sił, które władają tym światem.

– Warto być nieśmiertelnym dla tej wolności?

– Cóż to za pytanie? Sam powinieneś znać odpowiedź.

– Tak tylko się zastanawiam – powiedział, zniżając głos. – Wcześniej dużo myślałem o śmierci. Chciałem by nadeszła, uwolniła mnie albo zwyczajnie przyszła, tak po prostu. To było dawno temu, już wyrosłem z tego. Ale i tak – nie wyobrażam sobie wieczności i jej nie pragnę. Śmierć jest tyle samo warta, co życie. A to że nie jestem wolny – w niczym mi to nie przeszkadza. W zasadzie chyba nie chciałbym mieć pełni władzy nad swoim losem.

– Tak uważasz? Wśród moich pobratymców byli tacy, którzy myśleli podobnie.

– Jak skończyli?

– Albo zabijali ich ludzie albo w końcu dostrzegali błąd w swoim rozumowaniu i powracali w nasze szeregi.

– Ty też miałaś takie wątpliwości?

Izabella na chwilę zamilkła. Widocznie przywoływała jakieś niezwykle stare wspomnienie.

– Nie – odpowiedziała pewnie. – Wieczność mnie do siebie wezwała, a ja nigdy nie wątpiłam, że to właśnie jest moje przeznaczenie.

– W końcu umrę…

– Zdaję sobie z tego sprawę.

– Znajdziesz nowego sługę?

– Najprawdopodobniej. – Na twarz Izabelli wstąpił lekki uśmiech. – Albo ożywię twoje ciało, żeby mi usługiwało przez dekadę lub dwie.

– Będę musiał się podpalić na starość…

– Zabraniam ci.

– Twoje rozkazy sięgają tak daleko w przyszłość?

– To się okaże – odpowiedziała i wstała z kanapy. – Zgłodniałam. Przynieś mi krwi.

– Może być kacza?

– Drugi raz się na to nie nabiorę.

– Dobrze. Zawołam sąsiadkę…

Pani Nawrocka w ostatnim czasie stała się regularnym źródłem pożywienia. Stara, zrzędliwa kobiecina o sporych gabarytach i, jak to określiła Izabella, o „wyrafinowanym, lekko gorzkawym smaku”. Całe szczęście, że z jakiegoś powodu lubiła Marka i za każdym razem, gdy zapraszał ją na „herbatkę” porzucała wszystkie swoje zajęcia i ochoczo odwiedzała sąsiada z naprzeciwka.

Była to też jedna z nielicznych osób, która wiedziała o egzystencji Izabelli. Nie był to problem, a w zasadzie zaleta. Prócz krwi bowiem staruszka często dostarczała również słodycze, co było niepodważalną zaletą. Omdlenia i dziury w pamięci dało się za to łatwo wytłumaczyć podeszłym wiekiem i przewlekłymi chorobami, co bardzo cieszyło Marka, gdyż ciągle miał wrażenie, że pewnego dnia przesadzą i sekret się wyda. Rzecz jasna nie przechodziło mu przez myśl, że nagle jego dom nawiedzą łowcy wampirów, ale lepiej być ostrożnym…

– Ach, mała Iza. Dzień dobry, skarbie.

– Dzień dobry pani.

„Gdy udaje moją kuzynkę przechodzą mnie dreszcze”.

– Proszę, to dla ciebie. – Podała jej małe zawiniątko z ciasteczkami.

– Dziękuję pani.

– Proszę, proszę. Ach, cóż za miła i dobrze wychowana dziewczynka, nie zgodzi się pan, panie Marku?

– Tak, z pewnością…

Marek też starał się grać, jak tylko umiał, ale sama świadomość tego, w co właściwie wplątuje niewinną (choć irytującą) starowinę nie pozwalała mu zachowywać się w pełni swobodnie.

Tym razem Izabella nie czekała nawet aż wejdą do salonu. Wystarczyło, że zamknął drzwi.

– To tylko sen… To tylko sen – powtarzała Izabella, kręcąc palcem nad czołem nieprzytomnej prawie-denatki.

– Co robisz?

– Rzucam urok.

– Wcześniej tego nie robiłaś.

– Odzyskałam już trochę swojej mocy.

Gdy Izabella niejako „zmartwychwstała” ledwie mogła utrzymać się na nogach. Minęło trochę czasu i proszę bardzo – już niedługo, a będzie mogła wyfrunąć z gniazda jako pełnoprawny wampir. Wtedy, jak obiecała Markowi, sama się już zajmie kwestią zdobywania pokarmu, a słudze pozostaną jedynie „mniej przyjemne” zajęcia. Ciężko było stwierdzić, co właściwie miała na myśli, choć Marek starał się nad tym zbytnio nie zastanawiać – zadowalał go jedynie fakt, że już nie będzie miał na sumieniu tych wszystkich biednych ludzi, których jego pani pozbawiła przytomności i części wspomnień.

Do tego czasu jednak będzie musiał szukać „pożywienia” o odpowiedniej wiedzy, taszczyć nieprzytomne ciała i delikatnie ocierać chustą krwawe usteczka swojej drobnej pani. Taka już jego rola. Taki już jest żywot wiernego psa.

Następne częściPies na posyłki - Rozdział III

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • MKP rok temu
    "Obrazy, religijne obrazy. Ikony, ..." - takim zestawieniu trochę nie wiadomo jak to przeczytać. Może tak:" Obrazy - religijne obrazy: ikony, Jezus...

    "(czy to z szacunku do prawie nieznanego krewnego, czy też z szacunku do kunsztu rzemieślników: tego nie wiedział)." - uważam, że można z tego zrobić normalne zdanie. Nie bardzo wiem czemu ma służyć ten nawias.

    "zupełnie jakby piwnica była dużo głębiej niż powinna być." Ładniej byłoby, gdyby zastąpić jedno być. Może: "zupełnie jakby piwnica leżała dużo głębiej niż powinna być.

    " Coś takiego w jego piwnicy" - dałbym to w cudzysłów jako myśl bohatera.

    Bardzo fajnie budujesz narrację: ubóstwiam takie zabiegi stylistyczne. Przykład: "Jeszcze raz zbliżył się do sarkofagu. Wyciągnął dłoń. Powoli, ostrożnie. Musnął policzek dziewczynki. Zimny, zimny jak lód. Jednakże… Jej oczy"

    Generalnie moje gratulacje: to jest bardzo dobre. Sposób przedstawienia Izy przypomina mi film "Pozwól mi wejść"
    Czekam zatem na następne odcinki?
  • zsrrknight rok temu
    Faktycznie trochę chaotyczne te zdania: przyjrzę się temu.
    "Pozwól mi wejść" nie widziałem, ale skoro dostrzegasz podobieństwo, to może warto zerknąć.
    Dzięki za komentarz i pozdrawiam
  • Alienator rok temu
    Marek odziedziczył dom po niedawno zmarłym dziadku, Sebastianie.
    Bez przecinka. Imię nie jest w wołaczu.

    Zwykły, szary, jednopiętrowy sześcian jakich wiele. Niczym się nie wyróżniał pośród innych domów na przedmieściach.

    Jakich wiele gdzie? Pierwsze zdanie jest niedomknięte i niewiele pomaga wyjaśnienie w kolejnym. Proponowałbym połączyć oba zdania i wyrzucić zdublowaną informację (niczym się nie wyróżniał = zwykły) Śmiało też możesz pozbyć się szarego, zupełnie nic nie wnosi. PRL-owska szarzyzna jest aż nadto widoczna w kształcie, aczkolwiek tu możesz pokombinować, bo:
    Szary jednopiętrowy sześcian niczym się nie wyróżniał pośród innych domów na przedmieściach.
    Zwykły jednopiętrowy sześcian jakich wiele pośród innych domów na przedmieściach.

    Mógł tu mieszkać każdy – czy to listonosz, grabarz, projektant, budowlaniec…

    Kolejny dubel. Trochę więcej zaufania do własnych możliwości. Czytelnik zrozumiał za pierwszym razem i już nie musisz go łopatą okładać. Nie lepiej:
    Mieszkanie listonosza, grabarza, bla bla bla

    Wnętrze jednak zdradzało więcej osobowości. Obrazy, religijne obrazy. Ikony, Jezus, Maria, Chrzest, Zmartwychwstanie, Krzyż, Jan, Judasz. Marek słyszał od rodziny, że nieboszczyk był religijny, ale takie coś… To było przytłaczające.

    Dopiero wnętrze zdradzało osobowość (lub cechy osobowości)lokatora. Poza tym nie jestem przekonany tą wyliczanką, zastanowiłbym się nad innym sposobem pokazania dewocji starszego pana.
    Jeszcze tu wrócę.
  • zsrrknight rok temu
    Faktycznie trochę masło maślane. Chyba po prostu mam tendencję do rozszerzenia tekstu przez powtarzanie. No i w sumie nawet nie zwróciłem wcześniej na to uwagi: widocznie to są te drobne rzeczy, których oko autora nie wychwyci.
    Z wyliczanką trochę poszedłem na żywioł i nie przyglądałem się długo temu fragmentowi. Rzeczywiście można to trochę inaczej rozwiązać.
    Dziękuję za komentarz I z niecierpliwością wyczekuję twojego powrotu xd
  • Alienator rok temu
    zsrrknight Podstawowy problem tego tekstu to potraktowanie ekspozycji po macoszemu, co szczególnie dziwi, ponieważ 90% tej części to ekspozycja. W większości akapitów wyrzucasz z siebie słowa jak z telegrafu, co w konsekwencji daje relacyjny styl opowiadania. Traktowanie rzeczy po łebkach szybko się mści, ponieważ każda kolejna wyliczanka sprawia, że czytelnik staje się coraz bardziej zdystansowany.
    Popatrz, jak zmarnowałeś potencjał:
    Wejście było na zewnątrz. Klapa w ziemi – szeroka, dwudrzwiowa. Kłódka stawiała opór, ale udało mu się otworzyć.
    Chłód, wilgoć, mrok, stare, śliskie schody. Schodził długo, dziwnie długo – zupełnie jakby piwnica była dużo głębiej niż powinna być. Niczego ze sobą nie niósł. Postanowił wpierw się rozejrzeć, sprawdzić czy w ogóle jest miejsce na schowanie gratów. Wewnątrz wymacał pstryczek i zapalił samotną żarówkę.
    Sarkofag. Wielki, kamienny sarkofag. Wokół krucyfiksy – wysokie na metr albo półtora, drewniane, po jednym z każdej strony. Na wieku wyrzeźbiono śpiącego rycerza. Miecz, również kamienny, spoczywał pośrodku ciała, a na jego rękojeści krzyżowały się zakute w rękawice dłonie.
    Mamy głównie wyliczanki, takie: ciach, ciach, ciach i tyle. Zero napięcia, zero przybliżenia czytelnikowi wrażeń bohatera, zero klimatu. Podejrzewam, że w Twojej głowie to wyglądało znacznie lepiej, mroczna, wilgotna piwnica, skrzypiące schody, a później on, sarkofag - osnowa fabuły. Obraz w teorii jest klarowny, tylko tak klarowny, że prawie przezroczysty, ponieważ przy żadnej z tych rzeczy nie zatrzymujesz się na dłużej, a szkoda, bo cierpi na tym bohater, który jest strasznie płaski i bezwolny i momentami przypomina skarpetę płynącą z prądem rzeki. W konsekwencji cierpi również czytelnik, bo każde kolejne przeczytane zdanie nie napawa optymizmem, co do dalszej części.
    Ogółem się nie zrażaj, po prostu pomyśl jak wydobyć głębię z tej historii, żeby nie była tylko wyliczanką rzeczy. Pomyśl, co chciałeś przekazać tym tekstem i na tym się skoncentruj, dzięki temu łatwo będzie podzielić treść, na ważną, która wymaga rozwinięcia, i na tą, którą możesz potraktować po macoszemu. Po prostu myśl, po co piszesz dane zdanie, bo cytując Cervantesa: „Mówić, nie myśląc – to strzelać, nie celując”, więc bez tego będzie trudno trafić w gust czytelnika i utrzymać jego uwagę.
  • zsrrknight rok temu
    No, w mojej głowie wyglądało to lepiej i w sumie nadal wygląda, ale po twoim komentarzu już widzę, o co chodzi. Natychmiastowej poprawy nie mogę obiecać, ale dzięki za komentarz i postaram się zwracać uwagę na ten aspekt. Myślę też, że wynika to trochę z tego, że nie siedzę bardzo długo nad tekstami i w sumie nigdy nie wiem, czy taki opis to za dużo, czy za mało, by odpowiednio przekazać, to co chcę przekazać.
  • Vespera rok temu
    Tematyka moja, ugryziona (he, he, ugryziona) z innej strony. Biedna ta wampirzyca, uwięziona w ciele dwunastolatki... Chyba że twoje wampiry starzeją się powoli... Poczytamy, zobaczymy.
  • zsrrknight rok temu
    ta kwestia zostanie poruszona w następnych częściach, więc zapewne dostaniesz odpowiedź. Dzięki za komentarz
  • Domi51 rok temu
    Ciekawe opowiadanie, przeczytałam z przyjemnością :) Łap 5 gwiazdek.
  • zsrrknight rok temu
    dzięki
  • LaurazjanWolf 9 miesięcy temu
    Opowieść ciekawa. Czyta się z zapartym tchem, a fabuła wciąga od pierwszych zdań. Nawiasem mówiąc jestem fanem tego typu tematyki, więc tym bardziej czyta się przyjemnie. 😀 5.0

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania