Pieśń Martwego człowieka.
Martwy człowiek pewnie i z wyczuciem stawiał kroki, balansując ciałem i rękami, żeby utrzymać stopy na wąskim torze. Szedł powoli, równym krokiem, bez najmniejszych nawet zachwiań. Wykonywał te ruchy automatycznie, nauczywszy się ich dawno temu. Gdyby nadal żył, pamiętałby, kiedy jako mały chłopiec biegał po torach i skręcił sobie kostkę, pamiętałby, jak poślizgnął się uciekając przed nadjeżdżającym pociągiem i o mało pod niego nie wpadł. Tory zawsze były jednym z jego ulubionych miejsc do zabawy. Chłopiec uwielbiał po nich biegać, zbierać kamienie i rzucać nimi w pobliskie drzewa, uwielbiał bawić się w robienie tam w rowach odprowadzających wodę, ciesząc się, gdy koledzy uwierzyli mu, że to robota bobrów.
Martwy człowiek jednak nie pamiętał. Nie pamiętał już niczego, był pusty, pozbawiony wszelkich uczuć. Szedł po torze, skupiając wzrok gdzieś w dali, próbując dostrzec coś poza mrokiem pogłębiającym się z każdym oddechem serca. Wydawało mu się, że przed chwilą świeciło jeszcze słońce, tak niedawno. A może to było wieki temu? Nie miał pojęcia.
Nagle Martwy człowiek dostrzegł przed sobą odległe światło, które z każdą chwilą stawało się coraz większe i jaśniejsze.
Przyśpieszył, chciał ruszyć mu na spotkanie, chciał się z nim zderzyć, przytulić je, dać się mu objąć, na zawsze zatracić w jego ciepłym blasku.
Ruszył biegiem, z ledwością utrzymując równowagę, poczuł ogarniającą go nagle moc, siłę, która pchała go naprzód, jeszcze szybciej, jeszcze. Światło robiło się coraz większe i większe, usłyszał nagle przeraźliwy pisk, który uderzył go z ogromną siłą w uszy, wdarł się do głowy, i przeszedł na wylot przez całe ciało.
Zamknął oczy i przygotował się na uderzenie.
Uderzenie nadeszło z zupełnie nieodpowiedniej strony i z zupełnie nieadekwatną siłą. Wydało mu się ledwie muśnięciem, które ledwo miało siłę zwalić go z nóg. Otworzył oczy akurat w tym momencie, żeby zobaczyć jego własną głowę szybującą kilka metrów nad ziemią. Była dziwnie spłaszczona, połowa odpadła w locie, druga połowa przypominała wymiociny zmieszane z krwią i nałożone na kępę włosów. Wylądowała tuż przy Martwym człowieku. Gdyby dalej żył, pewnie zrobiłoby to na nim wrażenie, pewnie by krzyczał, krztusząc się własnymi wymiocinami i uciekając ile sił w nogach. Ale Martwy człowiek umarł przed kilkoma godzinami. Popatrzył na fragment swojej głowy i napluł jej w twarz. Gęsta ślina trafiła idealnie w dziurę, w której kiedyś mogło znajdować się oko, mieszając się z jasnym szkarłatem i drobinkami mózgu. Martwy człowiek rzucił pogardliwe spojrzenie na swoją dawną głowę i odszedł spokojnym krokiem w ciemność, w stronę lasu. Czuł się wreszcie wolny, spokojny, nie musiał się już niczym martwić, niczym się przejmować. Dopiero po chwili dotarło do niego, że coś jest nie tak. Nie tak to sobie wyobrażał. Zaczął niepewnie macać się po ciele, wyczuwał wszystkie członki, co gorsza wszystkie były całkowicie materialne.
Krzyknął. Przez chwilę przysłuchiwał się swojemu głosowi rozchodzącemu się w mroku. To był jego głos, Głos Martwego człowieka, przynajmniej tak mu się zdawało. Zaczął krzyczeć jeszcze więcej i jeszcze głośniej, ruszył biegiem, nie zwracając uwagi na to, gdzie biegnie.
- Przecież umarłem! Umarłem! - Wrzeszczał jak opętany. - Widziałem to, jak umieram, widziałem to - ostatnie słowa utonęły pod potokiem łez. Martwy człowiek nie zdawał sobie sprawy, że jest jeszcze w stanie płakać, myślał, że wyczerpał wszystkie łzy dawno temu.
Rzucił się wściekle na najbliższe drzewo, pochylając głowę do przodu. Spodziewał się, że jeśli dobrze uderzy, złamie sobie kręgosłup. Jednak drzewo nie stawiło oporu, Martwy człowiek przeleciał na wylot.
- Nieeee! - wrzeszczał, okładając się po głowie pięściami. Podszedł do drzewa i z całej siły uderzył w nie pięścią. Ku jego zdziwieniu poczuł ból, który z ogromną siłą targnął nim i Martwy człowiek poczuł, że zapada w ciemność.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania