Piknik
Ranek nad Warszawą był wyjątkowo piękny.
Pierwsi, co wstali, przechadzali się już ulicą.
W domu Łęckich świt nadal pozostał senny,
z tego byli znani nawet poza stolicą.
W salonie wyborne śniadanie szykowano.
Chleb, wędliny, owoce, kawa, herbata, woda...
Nagle rozbił ktoś szklankę. ''Do stołu podano!''
W południe na piknik do parku się wybrali.
Pan Tomasz z Izabelą, szykowni oboje,
zadowoleni, że na to się zdecydowali
wyjawiali drugiemu zmartwienia swoje.
Z wieczora pogoda niestety się popsuła.
Zebrali rzeczy, końmi do domu wracają.
Pan Tomasz galopem, Iza kłusem się puściła,
tak że już z początkiem drogi się żegnają.
Niestety do drzwi doskoczyć Iza nie zdążyła,
bo krople nie wodą, a kwasem na nią spadają.
Komentarze (10)
Pewnie dlatego, że Izki nikt nie lubi i wszscy piszą co o niej myślą :D
Hehe, bardzo dobry wiersz. Może rzeczywiście troszkę zbyt szybkie jest to przejście od rana do wieczora i też bym nieco o tych zmartwieniach poczytała, ale forma i treść są jak najbardziej poprawne, więc cieszę się z powstałej koncepcji i zostawiam 4,5 czyli 5 :)
To narazie mój pierwszy wiersz z dłuższymi wersami, a pracy włożyłam w niego sporo.
Może kiedyś jak najdzielniej mnie wena, to go rozwinę bardziej i opublikuje jako ''ver. 2''
:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania