Piotruś Pan i polityka
Opowiadanie na podstawie moich dziecięcych fantazji, napisane przez ChatGPT, z pewnymi poprawkami wprowadzonymi przeze mnie.
Było wczesne przedpołudnie, kiedy w sali konferencyjnej przy ulicy Nowogrodzkiej pojawił się ON – Peter von Stempel, wysoki, elegancki Niemiec z teczką tak czarną, że aż podejrzanie lśniła. Wszedł z pewnością siebie, którą można mieć tylko wtedy, gdy w dzieciństwie zamiast bajek czytało się Machiavellego.
Jarosław siedział przy stole. Poważny, skupiony, z miną człowieka, który od rana rozmyśla o przyszłości narodu i czy sąsiad zza ściany nie podsłuchuje.
Peter uśmiechnął się szeroko.
— „Guten Tag, Herr Kaczyński! Mam tu dokumenty do podpisania. Tylko drobne formalności. Nic wielkiego, takie... przyjacielskie porozumienie między narodami.”
Jarosław zmrużył oczy jak sokół podejrzewający, że mysz gra w szachy. Złapał dokument, spojrzał na niezrozumiałe słowa – same umlauty, dziwne "ß", i jakieś "Verantwortung". Podejrzane. Bardzo podejrzane.
— „Czy to po niemiecku?” — spytał.
— „Oczywiście, ale nic groźnego. To tylko wzmocnienie współpracy. Totalnie nie oddanie Polski Niemcom. Absolutnie nie...” — zapewnił Peter, zerkając nerwowo na zegarek z flagą Unii Europejskiej.
Wtedy to się stało. Jarosław wstał. A potem – w pełnym milczeniu i przy osłupiałych spojrzeniach ochroniarzy – wdrapał się na stół. Rozstawił nogi szeroko, uniósł rękę w górę jak rewolucjonista z taniego plakatu i wykrzyknął:
— „Poświęcę życie dla Polski!!!”
Wstrzymano oddech. Peter się cofnął. Ochroniarz wyjął telefon, bo sądził, że to performance teatralny. A Jarosław trwał. Na stole. Jak pomnik. Jak symbol.
— „Nie podpiszę niczego, czego nie rozumiem!” — dodał po chwili, z dumą w głosie. — „Chyba że będzie po polsku. I czcionką Arial. 12-tką.”
Peter zbladł. Jego plan legł w gruzach, a dokumenty wylądowały w niszczarce razem z jego marzeniami o dominacji polityczno-kulturalnej.
Jarosław zszedł ze stołu. Naród był bezpieczny. Peter chciał mu dać do podpisania dokument z umową utraty niepodległości przez Polskę i oddania jej pod władzę Niemiec. Ponieważ Kaczyński nie znał niemieckiego, Peter miał nadzieję, że ten podpisze dokumenty, nie wiedząc co w nich jest.
Kilka dni po ostatniej próbie Petera nakłonienia Kaczyńskiego do podpisania dokumentów, Jarosław nie mógł spać. Coś go gryzło. Nie sumienie – to miał w porządku. Bardziej… przeczucie. Przeczucie, że w tych papierach było coś więcej niż tylko Vertrag zur Zusammenarbeit.
Wstał w środku nocy i wyciągnął z szuflady egzemplarz dokumentu, który podstępnie „przez pomyłkę” zabrał ze stołu. Zrobił sobie herbatę z cytryną i usiadł w fotelu. Patrzył na niemieckie słowa, które nie mówiły mu absolutnie nic.
Wtedy… przez okno wpadł promień księżyca. Idealnie padł na dokument.
I wtedy to zobaczył.
Litery zaczęły się pojawiać. Powoli, jakby wstydziły się tego, co mają do powiedzenia. A kiedy już się ujawniły, nie było odwrotu:
„Podpisując ten dokument, zgadzasz się na pełne podporządkowanie Rzeczypospolitej Niemcom. P.S. Dziękujemy za zaufanie. Peter.”
Jarosław wytrzeszczył oczy.
— „A więc to była pułapka! Magiczny niemiecki atrament!” — zawołał. — „Sprytne. Bardzo sprytne. Ale nie tym razem, panie!”
Wstał. Wiedział, że musi działać. Musi ostrzec Sejm, Senat, a może nawet strażnika w windzie.
Założył płaszcz. Wsunął dokument do wewnętrznej kieszeni. Ale zanim wyszedł, rzucił ostatnie spojrzenie w okno.
— „Chciałeś podpisać Polskę atramentem z księżyca? Myślisz, że to Harry Potter? A ja ci pokażę polską magię. Magię konstytucji!”
Peter Pan z Bundestagu
Jarosław nie spał. Po odkryciu tajnego atramentu świat już nie był taki sam. Wpatrywał się w sufit, a w jego głowie kołatała się jedna myśl:
Peter... może Peter Pan?
Tak. Słyszał kiedyś, że Peter Pan to Piotruś Pan po angielsku. To nie może być przypadek. A Peter Pan przecież nigdy nie dorastał. Czy to możliwe, że ten Niemiec też jest wiecznie młody? Może to nie polityk, tylko istota z baśni? A jeśli potrafi latać?! I chce zabrać Polskę do Nibylandii, gdzie nie ma konstytucji ani podatków?!
Jarosław nabrał nowego podejrzenia.
Nie ma mowy.
Nie odda Polski komuś, kto może mieć magiczny pyłek w kieszeni.
— „Poświęcę życie dla Polski!” — krzyknął w myślach, wyobrażając sobie, że włazi na stół.
Wstał z łóżka, podszedł do regału, gdzie pomiędzy „Historią Polski” a „Protokołem dyplomatycznym” leżała stara, dziecięca książka z odklejonym grzbietem: "Piotruś Pan i Wendy".
— „To przecież o nim…” — mruknął do siebie. — „Zawsze młody. Zawsze próbujący kogoś w coś wmanewrować. Najpierw dzieci, teraz całe państwa.”
Przerzucał strony drżącymi palcami.
„Piotruś Pan nie chciał dorosnąć. Mieszkał w Nibylandii i przylatywał nocami po dzieci, by zabrać je ze sobą…”
Jarosław zamarł.
— „Po dzieci... a teraz po Polskę.”
Wszystko zaczęło się układać. Peter von Stempel nigdy się nie starzał. Nikt nie wiedział, gdzie dokładnie mieszka. A jego cień… Jarosław przysiągłby, że na ostatnim spotkaniu widział jego cień poruszający się niezależnie od reszty ciała.
— „Cień oderwany od człowieka… Typowy trik Piotrusia Pana!”
Nagle zadzwonił telefon.
— „Jarosław, tu Antoni. Pracuję nad teorią, że Peter ma dostęp do pyłku wróżki Dzwoneczek. Uważaj na wszystko, co świeci!”
— „Wiedziałem! Mamy do czynienia z międzynarodową baśniową intrygą.”
Jarosław wiedział, że nie ma wyjścia. Musi polecieć do Londynu, do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło — do Big Bena, pod którym, jak mówiła legenda, Piotruś Pan pierwszy raz wylądował.
Zamówił bilet. Ale zanim wyszedł z domu, spojrzał w lustro.
— „Zobaczymy, Panie Pan, kto naprawdę nie dorósł…”
Helga i Klub Zaginionych Bajek
Lot do Londynu był spokojny — może nawet za spokojny. Jarosław siedział przy oknie, z dokumentami owiniętymi w szalik z orłem. Z każdym kilometrem czuł, że zbliża się do centrum baśniowej intrygi. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Na lotnisku czekał na niego przewodnik. Niski, pulchny mężczyzna w czerwonej marynarce, z wąsem jak z bajki.
— „Pan Kaczyński? Proszę za mną. Czas zaprowadzić pana do Klubu Zaginionych Bajek.”
— „Klubu… czego?”
— „Zaginionych Bajek. To miejsce, gdzie trafiają postacie, które nie zmieściły się w kanonie Disneya. Teraz pracują w dyplomacji.”
Jarosław wiedział, że nie ma odwrotu.
Tymczasem: gdzieś nad Alpami
W tajnym sterowcu unoszącym się nad Europą, Peter von Stempel popijał herbatę z filiżanki w kształcie kapelusza. Obok niego, zawieszona w powietrzu, unosiła się wróżka Helga.
Miała czarne skrzydła, szarą marynarkę i mówiła tylko po niemiecku. Gdy się śmiała, z jej rąk wypadał srebrny pyłek, który po chwili zaczynał działać jak gaz rozweselający.
— „Helga, mein Schatz... Kaczyński nie wie, że każdy podpisany dokument działa jak zaklęcie. Jeszcze trochę i Nibylandia rozciągnie się od Berlina do Białegostoku.”
Helga zaśmiała się w sposób, który przypominał skrzypienie starych drzwi.
Londyn – Piwnica pod Big Benem
Przewodnik zaprowadził Jarosława do ukrytych drzwi. Otworzyły się z cichym zgrzytem, a oczom polityka ukazała się sala, jakiej nie powstydziłby się Hogwart ani sejm w 1989.
Wokół długiego stołu siedziały postacie z bajek:
– Kopciuszek, obecnie europosłanka,
– Wilk z „Czerwonego Kapturka”, doradca ds. bezpieczeństwa,
– Śnieżka, która zarządzała departamentem ekologii (po tym jak siedmiu krasnoludków zamieniło się w Greenpeace).
— „Witamy, panie Jarosławie” — powiedział Wilk. — „Peter Pan dawno już nie jest dzieckiem. Dziś to polityczny gracz, który używa bajek do budowania imperiów.”
Jarosław usiadł.
— „Nie pozwolę mu zamienić Polski w Disneyland pod niemieckim zarządem.”
Śnieżka wstała.
— „Czas na misję. Musi pan zdobyć Magiczny Długopis – artefakt, którym można cofnąć każdy podpisany traktat. Ale uwaga… długopis jest w posiadaniu Myszy Miki. A ona od dawna nie ufa ludziom.”
Operacja Długopis. Misja w Disneylandzie
Jarosław nie był fanem lunaparków. Karuzele przyprawiały go o zawroty głowy, watę cukrową uważał za „diabelski produkt z zagranicy”, a uśmiechnięci ludzie w kostiumach budzili w nim nieufność.
A jednak, oto był — przebrany za turystę, z czapką z daszkiem i plastikową torbą z napisem „London Souvenirs”, w której ukryta była miniaturowa kamera i zestaw zaklęć ochronnych od Śnieżki.
Myszka Miki była już stara. Jej głos nie był już piskliwy, tylko raczej skrzekliwy, jakby wypaliła za dużo cygar w towarzystwie Donalda (kaczora, nie prezydenta – choć to różnica subtelna). Jej biurko było ozdobione plakatem z napisem „Nie ufaj ludziom. Zwłaszcza tym z aktówką.”
Miki wiedział, że ktoś się zbliża. Miał przeczucie.
I nagle: BAM!
Drzwi otworzyły się.
Jarosław wszedł, robiąc klasyczne „dzień dobry” w stylu urzędnika z PRL-u.
— „Nie przyszedłem tu na zabawę, panie Myszko.”
— „Kto cię przysłał? Wilk? Śnieżka? Kubuś-szpieg?”
— „Przysłało mnie… sumienie narodowe.”
Miki wstał i wyjął długopis. Lśnił. Był to złoty pióropis z wygrawerowanym napisem: „Lex est magia” – prawo jest magią.
— „Ten długopis cofa traktaty, ale ma swoją cenę.”
— „Jaką?”
— „Musisz poświęcić coś cennego. Coś, bez czego nie wyobrażasz sobie życia.”
Jarosław zamilkł. Wzrok przesunął mu się po plakacie z kotem na ścianie.
— „Czy... czy może być kot?”
— „Nie dosłownie. Coś bardziej... symbolicznego. Może... możliwość wchodzenia na stoły?”
Jarosław pobladł.
— „Ale… jak inaczej mam dramatycznie zakończyć przemówienia?”
Miki tylko wzruszył ramionami.
Rozdział: „Dlaczego Peter przestał latać”
Nie zawsze był politykiem. Kiedyś był tylko chłopcem. Chłopcem, który nie chciał dorosnąć, latał nad Londynem i przekonywał dzieci, że mogą wszystko, jeśli tylko wierzą i mają wystarczająco dużo pyłku.
Ale czasy się zmieniły.
Najpierw Nibylandia zaczęła przegrywać z internetem. Dzieci wolały TikToka niż przygody z piratami. Ktoś powiedział Peterowi:
— „W bajce o niskich zasięgach nie da się już wypromować na Tiktoku. Czas dorosnąć.”
To słowo… dorosnąć... zadziałało jak zaklęcie.
Peter, zaintrygowany, zapytał:
— „A co to znaczy być dorosłym?”
— „To znaczy mieć władzę.”
I wtedy w jego oczach coś pękło.
Etap 1: Studium Polityczne
Peter zapisał się na Uniwersytet w Heidelbergu. Studiował prawo międzynarodowe i retorykę. W przerwach nadal latał, ale tylko na zajęcia z geopolityki. Zamiast wróżek – wykładowcy. Zamiast miecza – teczka pełna dokumentów.
Nie miał już czasu dla dzieci. Tylko Helga została – wróżka, która zainwestowała w jego karierę. Przestała sypać pyłkiem dla zabawy. Zamiast tego rozrzucała go nad salami plenarnymi, wpływając na głosowania.
Etap 2: Bundestag
Jego kariera rosła szybko. Peter był czarujący, zawsze młody, miał urok kogoś, kto nigdy nie musiał płacić rachunków. Nikt nie znał jego nazwiska – tylko „Peter”. Był wszędzie: na komisjach, w spotkaniach bilateralnych, a czasem też w snach przeciwników politycznych.
Z czasem przestał się kryć.
Założył własny think-tank: „Think-Neverland”.
Slogan: „Lepiej rządzić światem niż latać z głową w chmurach.”
Etap 3: Cynizm
Peter przestał wierzyć w dzieci. Mówił:
— „Dzieci są kapryśne. Ale narody? Narody można podpisać.”
Zamienił marzenia na traktaty. Bajki na lobbing. A Nibylandię… na centrum dowodzenia zawieszone w chmurach (dosłownie, jego sterowiec krążył nad Europą jak latający Bundestag).
A gdy ktoś zapytał, co stało się z jego cieniem, tylko się uśmiechał.
Taki był początek końca Piotrusia Pana.
Z czasem zaczęto nazywać go tylko: Peter von Stempel.
"Stół, cień i długopis"
Scena: sala obrad ONZ, specjalna sesja nadzwyczajna.
Ściany drżą od zaklęć. Wszędzie unoszą się brokatowe opary pyłu Helgi.
Nikt już nie pamięta, kto jest ambasadorem czego — wszyscy słuchają tylko dwóch postaci na środku.
Po jednej stronie:
Jarosław, z lekko przekrzywionym krawatem, trzymający Magiczny Długopis w dłoni jak miecz świetlny.
Po drugiej:
Peter, spokojny, pewny siebie, z cieniem sunącym po ścianie jak osobna istota.
— „Skończmy to, Jarosławie” — mówi Peter. — „Nie możesz zatrzymać przyszłości. Nibylandia to nowy porządek. Zostaniesz legendą, jeśli się poddasz.”
Jarosław podchodzi bliżej.
— „A co to za przyszłość, w której Polska podpisuje umowy, których nie rozumie? W której bajki pisze Bundestag?”
Wtedy cień Petera rzuca się do przodu — próbuje wyrwać długopis z ręki Jarosława.
Ale coś się zmienia. Długopis rozbłyska — uaktywnił się. Bo Jarosław właśnie podjął ostateczną decyzję.
— „Oddaję swoją zdolność wchodzenia na stoły. Już nigdy nie stanę na żadnym meblu. Ale uratuję kraj.”
Zaskoczony cień cofa się z sykiem.
Peter patrzy z niedowierzaniem.
— „Poświęcisz swoje ikoniczne wchodzenie na stoły… dla Polski?”
— „Powiedziałem to już raz. Powiem jeszcze raz. Poświęcę życie. A co dopiero coś takiego.”
Jarosław przykłada Magiczny Długopis do dokumentu zawieszonego w powietrzu — tajnego traktatu, który miał oddać bajkowe kompetencje Warszawy w ręce Berlina. Zamaszystym ruchem pisze jedno słowo: „Anuluj”.
Dokument spala się w błysku.
W tym momencie cień Petera skręca się w konwulsjach i… znika.
Helga upuszcza ostatni woreczek brokatu. Krzyczy coś po niemiecku i odlatuje przez otwarte okno.
Peter staje się… zwykłym chłopakiem.
Znika jego marynarka. Znika pyłek. Znika władza.
— „Kim teraz jestem?” — szepcze.
— „Po prostu chłopcem, który w końcu dorósł” — mówi Jarosław i podaje mu rękę.
Epilog
Kilka miesięcy później, w zacisznym domu z ogrodem, Jarosław siedzi przy stole (na krześle!) i pisze książkę: „Polityka i Bajki”.
Obok śpi kot. W radiu gra Chopin.
Na ścianie, w ramce, wisi stary Magiczny Długopis — wypisany, ale pełen historii.
A gdzieś w Londynie… Peter, teraz już tylko Piotrek, czyta „Kubusia Puchatka” dzieciom w przedszkolu. Uczy się od nowa, czym jest prawdziwa magia.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania