12. Pisarka ponawia próbę

Kiedyż to ja ostatnio coś naskrobałam o rozkosznej Marcjannie z toczonymi ramionami? W lutym?? Przed siedmioma miesiącami, znaczy? Do stu tysięcy beczek skiśniętego węgrzyna! Prawie że dziecko by się zdążyło wyprodukować, od miłego początku do traumatycznego końca! A w powieści ileż to się mogło zdarzyć… Marcyśka zniknęła, może gdzie w ciemnicy trzymana, a może małżeńskich rozkoszy zażywa? Dopadła ci ona tego Fabiana Beniamina czy może całkiem kto inny ją zdybał i zniewolił? Złośliwa Karolina i jej skwaszona córcia Zofia może do cna się we własnej żółci utopiły? A może mąż Zośki nabrał w międzyczasie barw i uroku, co na nią zbawienny wpływ miało? Te cztery dziateczki w końcu nie wzięły się znikąd… I czy podstępna Karolina podebrała siostrze swej, Urszuli, służkę Joaśkę, i na ochmistrzynię ją przysposobiła? A co u Antoniego słuchać, figlarza jednego? Czy wybrykał się za młodu wystarczająco i teraz tylko w żoneczkę wpatrzony, czy może zagrała mu krew w lędźwiach i w innych członkach? Jak mam się tego wszystkiego dowiedzieć, no jak? Wprawdzie paluszki mnie świerzbią, żeby kwieciste zdania pisać, ale ze świerzbieniem zwojów gorzej… Znacznie gorzej, niestety.

Wszystko przez wiosnę, lato i jesień. A ściślej, przez to słońce oszalałe. Świeci, grzeje, oślepia, mózg wysusza… Zapomniało mu się, że tu sroga północ, czy jak? Kiedyś to bywało! Śniegi po pas, jak dwór zasypało, to dwa dni parobki korytarze wyrąbywać musiały! Mróz tęgi szczypał, zarazę wszelką wybił, a słoneczko przyjemne, zimowe, na soplach się skrzyło… Konie do sań się zaprzęgało, kuligi, dzwonki, psy, piski dziewcząt i pohukiwania młodzieńców!

No dobra, zapędziłam się, Fabian Beniamin to by raczej nie pohukiwał, bliżej by mu chyba było do piszczenia…

 

„Mróz zapierał mu dech w piersiach i wyciskał łzy z oczu. Wyczekiwał karczmy, a chociaż jakiejś podłej oberży, żeby choć na chwilę zsiąść z konia, zagrzać się przy piecu, coś ciepłego zjeść, a najlepiej całą noc pod pierzyną przepędzić. Wraz z Januarym gnali jednak od samego rana na północ, szczęścia w Gdańsku chcąc poszukać. Wielu już wrogów mieli w rodzinnych stronach, czas już był gdzie indziej osiąść, a może i nawet się ustatkować. Szczególnie January chciał daleko odbieżać, albowiem na schadzce potajemnej ze szlachcianką z zacnego rodu bracia jej go przydybali. Szlachciankę zapewne rodzina w klasztorze umieści, u brygidek albo klarysek, ale Januarego krewcy bracia roznieść na szablach gotowi byli. Trzeba więc na koń było i uciekać bez przygotowania żadnego. Dlatego Fabian Beniamin o niczym innym, jak o pełnej misce nie myślał, i o szklance węgrzyna do tego. Jechali jednak przez pola puste, bory gęste, ale wioski żadnej choć oko wykol nie było. Ani karczmy. Fabian Beniamin zacisnął więc zęby, konia popędzał i bystrym okiem po okolicy się rozglądał.

Przejechali tak ze dwie wiorsty albo i trzy, gdy nagle dalekie światełko spostrzegli. Przybliżało się pomału, ale że ściemniać się poczęło, nie mogli się rozeznać, czy to do oberży dojeżdżają, czy do zwykłego domostwa jakiego.”

 

Dobra, mróz Fabianowi wdzięczne oblicze odmraża, znaczy w powieści też trochę czasu upłynęło. Bo wcześniej schyłek lata był. Coś tam Zocha o śliwkach, gruszkach i grzybach rozmyślała, to nawet może wczesna jesień. Uznajmy, że teraz grudzień, bo świąt bym nie chciała przegapić. Najpierw ich podpasę kapustą, a potem wyślę na bal w karnawale. Antoni może ożyje, albo ten mąż Zośki od przetworów, Karolinowej córki… Mąż jeszcze imienia się nie doczekał, ale niech mi się najpierw jego charakterek wykrystalizuje. Nudnego zgreda nie nazwę przecież Cyprian. Ani Emanuel. Poczekajmy więc jeszcze trochę.

Jedna sprawa za to się wyjaśniła. A raczej zagmatwała. Marcycha nie dała nogi z balowym amantem Fabianem herbu wąsiki i pukle. Galant w pantalonach na poniewierkę poszedł, kumpla Januarego podtrzymując na duchu. Jejku, jak w takim razie dalej historię Marcjanny poprowadzić? Uciekła mi w końcu na jesieni, a teraz mamy grudzień. Muszę szybko postanowić, czy ją wydać za mąż, zamknąć w klasztorze, odesłać do domu (w trybie bardzo pilnym, żeby sromoty nie było w majątku), czy uznać za zaginioną. Ostatnie raczej odpada, skoro to jedynaczka wypieszczona, to nie będę Urszuli i Antoniego wykańczać. W końcu idą święta! A potem karnawał! Jakby żałoba w rodzinie była, to tańce odpadają, jak również hulanki i swawole, a w końcu tło historyczne w porywającej powieści musi być! Nie, Marcyśka musi się odnaleźć, a do tego bez wstydu dla familii, żeby z czystym sumieniem dwory sąsiednie w karnawale objeżdżać mogli.

To idę pomyśleć. Powyobrażać sobie. Przymiotniki płomienne poobmyślać. A przy okazji rozważyć imię dla zięcia Karoliny, męża Zośki.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Akwadar 7 miesięcy temu
    No, podobuje mnie się
  • Grafomanka 7 miesięcy temu
    Mnie się nie podoba... niby zabawa w pisanie, ale nudą wieje, może przez temat? Nie wiem, ale lamusem zbyt zalatuje...
  • Pisarka przez duże Pe 7 miesięcy temu
    Lamus jest zamierzony. Daje szansę poużywać zapomnianych słów i czasowników na końcu zdania :-)
  • droga_we_mgle 7 miesięcy temu
    Mogę potwierdzić - tak (między innymi) wygląda proces twórczy.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania