Plan

No to co? Plan taki jak zazwyczaj?

 

Plan na dzień powszedni — edycja wakacyjna:

 

- wstać,

 

- zjeść śniadanie — udawać,

 

- ubrać się,

 

- przez cały dzień być szczęśliwą, tryskającą energia i emitującą radość z życia — oczywiście, że udawać,

 

- kolacją,

 

- pójść spać — udawać,

 

- wykonać szereg tajemniczych czynność w łazience,

 

- koniec.

 

Ok. Mi bardzo pasuje. Taki grafik funkcjonuje od ... a właśnie?! Który to dzisiaj? Straciłam rachubę czasu! Serio! No mniej więcej od miesiąca, chociaż nie dam sobie reki uciąć. Pociąć to, co innego. Pociąć — bardzo chętnie.

 

Tak więc ... wstać. Pierwszy punkt na mojej liście czynności do wykonania w wakacje. Niechętnie wstaje, spod cieplutkiej, milutkiej kołderki. Wyłączam budzik. To głupie ustrojstwo co dzień dzwoni w najmniej odpowiednim momencie. Nie ma chyba pojęcia, że za uprzykrzanie mi życia może czekać go kara w postać przypadkowej, przyśpieszonej lekcji latania przez okno wprost do głębokiego, bardzo mrocznego jeziora nieopodal. Nikt po nim nie zatęskni. Oj, biedny! Malutki zegar zostanie sam na dnie. Przypomina mi kogoś. Pomyślmy? Mnie? Ależ tak. Oczywiście, że mnie. Muszę założyć jeszcze jaskrawo — różowy szlafroczek z wielkimi kieszeniami. Nie wiadomo co będzie trzeba tam schować bądź przemycić.

 

Hmmm ... śniadanko. Już drugi punkt. Jak słodko, czy może tym razem będzie gorzko?! Czy podadzą mi sweet — asine naleśniki lub gofry, czy też każą spożyć garść leków? Psychotropy! Hmmm. Uwielbiam. Po nich człowiek totalnie odpływa. Nic cię nie obchodź, a co zdecydowanie lepsze inni tez nic od Ciebie nie chcą. Czy to nie wspaniałe uczucie? Jak sądzicie?

 

Niestety nie tym razem. Dzisiaj tylko naleśniki z nutellą. Dlaczego? Przecież byłam niegrzeczna. Bardzo, ale to bardzo się starałam. Miałam w tym tygodniu aż trzy próby samobójcze. Co prawda się nie powiodły, ale czy to moja wina?

 

Źle zaplanowane. Wiedziałam, że trzeba dołożyć jeszcze trutkę na szczury do tej cholernej mieszanki z proszku do prania. Naprawdę starałam się. A oni co? Naleśniki? Chyba się pogniewamy na siebie. Ja chce moje tabletki. Łzy. Dobrze, że szlafrok ma duże kieszenie. Dwa zawijasy się tam zmieszczą.

 

Ubrać się. Odhaczone czerwonym jak moja krew ptaszkiem. No, nie wiem co dziś na siebie założyć. W czym znów okłamywać świat. Hmmm. Pomyślmy. Czy ta czarna jak krucze skrzydła sukienka do kolan się nada? A może tym razem postawić na strój, w którym znajdować się będzie tyle kolorów, że aż mdło. Oo. To może być zabawne. Wszyscy wokoło wymiotujący na mój widok. Zresztą ta wizja nie jest jakoś odległa od teraźniejszości. Teraz, zamiast puszczać pawia na prawo i lewo, w górę i w dół, ludzie mają do mnie o wszystko pretensje. Aż nie mogą patrzeć na mój ryj. Zaraz usłyszę w wiadomościach, że to przez mnie Hitler przegrał wojnę, tak samo, jak to przez mnie moja rodzina się rozpadła. Siostra uciekła i popełniła samobójstwo, a rodzice się rozwiedli. Może to ja zatrułam naszego biednego kotka? Jeszcze nic o tym nie wiem, być może zaraz się dowiem, ale mu szczerze zazdroszczę. Ma święty spokój. Jest gdzieś tam w górze, a może na dole? Zresztą. W na pewno lepszym miejscu niż to gdzie ja się znajduje. A co do siostry. Kochana, stara Anka. Jak mi jej brakuje. Naprawdę dobrze się rozumiałyśmy. Byłyśmy strasznie podobne. Tak samo nienormalne. Nie wytrzymała i postanowiła zabawić się w Boga. Wyznaczyła datę swojego końca i tym samym nowego początku na 1 kwietnia tego roku. Tak powiedział doktorek, którego wezwali do lasu na sekcje zwłok. Wisiały na grubej linie na gałęzi potężnego drzewa na obrzeżach lasu. Według niego nie było udziału osób trzecich. To akurat doskonale wiedziałam. Nie trzeba być Einsteinem, by stwierdzić, że osobie z kilkunastoma próbami ktoś miałby jeszcze pomagać. Ale za którymś razem w końcu się jej udało i nie był to primaaprilisowy żarcik. Szczęściara. Zazdroszczę jej z całego serca. Kto wie może i mi też się uda. Wracają do stroju ... zawsze mogę założyć stary, ponad czasowy worek po ziemniakach i tak będę wyglądała zwyczajnie, czyli patologicznie.

 

W końcu postawiłam na żałobną kieckę. Co mi tam. Tradycyjny look to rzecz święta.

 

Udawanie szczęśliwej, tryskającej energią i emitującej radość z życia to zdecydowanie najbardziej chora część mojego dnia. Na zewnątrz wszyscy myślą, że jestem spokojną zamkniętą w sobie nastolatką, która jest obwiniana przez rodzinę o najdziwaczniejsze sytuacje życiowe. Niby wiedzą, że coś jest nie tak, lecz uważają, że to minie, jak wszystko. Za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Może mają racje. Dopiero teraz to zauważyłam. Wszystkie problemy odejdą, gdy przyłożę do siebie bardzo ostrą, wykonaną z całość z nierdzewnego metalu ,,różdżkę" z drewnianą rączką. Tak tą czaderską ,,różdżką" będzie drodzy państwo ... nóż. Nie byle jaki, bo kuchenny. Typ — szefa kuchni.

 

Ci głupi ludzie, którzy okrężną drogą próbują mi pomóc, tak naprawdę mnie nie znają. Wiedzą tylko moją zewnętrzną warstwę. Nie wiedzą, że w środku jest chaos. Sprzeczne emocje w stosunku do otaczających mnie rzeczy, osób, sytuacji. Nic nie wiedzą. Mogą się tylko domyślać.

 

Tak więc by udawać szczęśliwą, przyklejam do twarzy sztuczną krzywą linię, potocznie zwaną uśmiechem. Staram się nie mówić zbyt dużo, byle się nie zdradzić. Po co psuć ogólnie uznawany za słuszny światopogląd mojego otoczenia. Bo nie moich bliskich. Ja już nie mam rodziny. Straciłam ją podczas śmierci Anki.

 

Teraz szybko odhaczyć kolacje i skierować się ku próbie spania. Yhhh. Kolacja kolejny beznadziejny posiłek. Ale oczekują, że na niego zejdę. Odpuszczają mi nawet obiad, by nie psuć mojego ,,dobrego" humoru. Jacy oni wspaniali. Ja nie mogę. Dobra raz na dzień mogę coś zjeść ... Błąd. Mogę udać, że coś jem. Tak. Dziś udam, że jem parówkę. Tylko jedna. Nie chce tracić cennej ,,energii" na przegryzanie i nie daj Boże trawienie. Że tez oni się niczego nie domyślają. Przecież jestem chodzącym kościotrupem. Tylko kości pokryte skóra i ubraniem o parę rozmiarów za dużym.

 

Teraz tylko sie przebrać w pizamke w serduszka i czekać. Czekać by wszyscy usneli. Zazwyczaj schodzi się im do jedenastej. Po proszkach nasennych nawet stado tupiących słoni ich nie obudzi.

 

Ok. Jedenasta. Kolacje jadłam pół godziny temu. Chyba jeszcze nie strawiłam tej parówki. Muszę sprawdzić. I w tym momencie zaczynają się te tajemnicze czynności w łazience. Dwa palce w gardle już dawno na mnie nie działają. Dlatego muszę się męczyć się z nitką dentystyczną i zawiązanym na jej końcu małym pierścionkiem. Dostałam go od Anki parę lat temu. Wielki sentyment. Nareszcie udało się i moje przypuszczenia były słuszne. Zwymiotowałam ta cholerną parówkę.

 

Jakoś dzisiaj nie mogę spać. Coś jakby nie dawało mi spokoju. Ciągle myślę o ,,różdżce", która leży w kuchni. Chyba wypróbuje, jak działa.

 

Teraz muszę dokonać wyboru. Ręka, udo, brzuch, czy od razu głęboka woda — szyja. Chyba wybiorę nadgarstek i będę się kierować w stronę łokcia. Tak więc ... zaczynamy? Pamiętaj, nie bój się, to boli tylko przez moment. Musisz trzymać mocno nóż, by nie wypadł. Coś mnie żołądek ściska. Nie dobrze. Czyżby to strach? Obawiam się, że tak. Jednak muszę zacząć. Potem już pójdzie z górki. Okey. Po pierwszy trzeba trzymać wyprostowaną, napiętą rękę. W drugiej trzeba trzymać mocno nóż. Krok drugi — nacięcie. Na początku robie to delikatnie. Ledwo nacinam skórę. Może nie jest przyjemne, ale już teraz będzie zdecydowanie łatwiej. Kolejne nacięcie. Zdecydowanie głębsze. Zaczyna sączyć się krew. To bardzo dobry znak. I tak dalej, dalej w stronę łokcia. Nigdy nie uważałam na biologii, ale myślę, że przecinam tętnice. Krew wypływa naprawdę szybko i jest jasnoczerwona.

 

Czuje, że dzieje się ze mną dziwnego. Ale chyba właśnie do tego dążę. Przestaje widzieć, a raczej obraz zaczyna ciemnieć. Tracę kompletnie wszystkie siły. Przez przypadek nóż upada z brzdękiem prosto w środek czerwonej kałuży krwi. Ja za to coraz bardziej się kołysze. W końcu upadam na kafelki. Leże i widze jeszcze, ale jakby przez mgłę, migające światło lampy. Muszę ją rano wymienić.

 

Teraz to już kompletnie widze ciemność i to nie ze względy na rozładowaną żarówkę w lampie.

 

Nigdy nie udało mi się wypełnić ostatniego punktu. Głupi fart mi na to nie pozwalał. Aż do dziś. To chyba ten dzień, w którym wreszcie mi się udało. Dzisiaj odhaczyłam podpunkt ,,Koniec".

 

Plan na dzień powszedni — edycja wakacyjna:

 

- wstać,

 

- zjeść śniadanie — udawać,

 

- ubrać się,

 

- przez cały dzień być szczęśliwą, tryskającą energia i emitującą radość z życia — oczywiście, że udawać,

 

- kolacją,

 

- pójść spać — udawać,

 

- wykonać szereg tajemniczych czynność w łazience,

 

- koniec.

 

Ok. Mi bardzo pasuje. Taki grafik funkcjonuje od ... a właśnie?! Który to dzisiaj? Straciłam rachubę czasu! Serio! No mniej więcej od miesiąca, chociaż nie dam sobie reki uciąć. Pociąć to, co innego. Pociąć — bardzo chętnie.

 

Tak więc ... wstać. Pierwszy punkt na mojej liście czynności do wykonania w wakacje. Niechętnie wstaje, spod cieplutkiej, milutkiej kołderki. Wyłączam budzik. To głupie ustrojstwo co dzień dzwoni w najmniej odpowiednim momencie. Nie ma chyba pojęcia, że za uprzykrzanie mi życia może czekać go kara w postać przypadkowej, przyśpieszonej lekcji latania przez okno wprost do głębokiego, bardzo mrocznego jeziora nieopodal. Nikt po nim nie zatęskni. Oj, biedny! Malutki zegar zostanie sam na dnie. Przypomina mi kogoś. Pomyślmy? Mnie? Ależ tak. Oczywiście, że mnie. Muszę założyć jeszcze jaskrawo — różowy szlafroczek z wielkimi kieszeniami. Nie wiadomo co będzie trzeba tam schować bądź przemycić.

 

Hmmm ... śniadanko. Już drugi punkt. Jak słodko, czy może tym razem będzie gorzko?! Czy podadzą mi sweet — asine naleśniki lub gofry, czy też każą spożyć garść leków? Psychotropy! Hmmm. Uwielbiam. Po nich człowiek totalnie odpływa. Nic cię nie obchodź, a co zdecydowanie lepsze inni tez nic od Ciebie nie chcą. Czy to nie wspaniałe uczucie? Jak sądzicie?

 

Niestety nie tym razem. Dzisiaj tylko naleśniki z nutellą. Dlaczego? Przecież byłam niegrzeczna. Bardzo, ale to bardzo się starałam. Miałam w tym tygodniu aż trzy próby samobójcze. Co prawda się nie powiodły, ale czy to moja wina?

 

Źle zaplanowane. Wiedziałam, że trzeba dołożyć jeszcze trutkę na szczury do tej cholernej mieszanki z proszku do prania. Naprawdę starałam się. A oni co? Naleśniki? Chyba się pogniewamy na siebie. Ja chce moje tabletki. Łzy. Dobrze, że szlafrok ma duże kieszenie. Dwa zawijasy się tam zmieszczą.

 

Ubrać się. Odhaczone czerwonym jak moja krew ptaszkiem. No, nie wiem co dziś na siebie założyć. W czym znów okłamywać świat. Hmmm. Pomyślmy. Czy ta czarna jak krucze skrzydła sukienka do kolan się nada? A może tym razem postawić na strój, w którym znajdować się będzie tyle kolorów, że aż mdło. Oo. To może być zabawne. Wszyscy wokoło wymiotujący na mój widok. Zresztą ta wizja nie jest jakoś odległa od teraźniejszości. Teraz, zamiast puszczać pawia na prawo i lewo, w górę i w dół, ludzie mają do mnie o wszystko pretensje. Aż nie mogą patrzeć na mój ryj. Zaraz usłyszę w wiadomościach, że to przez mnie Hitler przegrał wojnę, tak samo, jak to przez mnie moja rodzina się rozpadła. Siostra uciekła i popełniła samobójstwo, a rodzice się rozwiedli. Może to ja zatrułam naszego biednego kotka? Jeszcze nic o tym nie wiem, być może zaraz się dowiem, ale mu szczerze zazdroszczę. Ma święty spokój. Jest gdzieś tam w górze, a może na dole? Zresztą. W na pewno lepszym miejscu niż to gdzie ja się znajduje. A co do siostry. Kochana, stara Anka. Jak mi jej brakuje. Naprawdę dobrze się rozumiałyśmy. Byłyśmy strasznie podobne. Tak samo nienormalne. Nie wytrzymała i postanowiła zabawić się w Boga. Wyznaczyła datę swojego końca i tym samym nowego początku na 1 kwietnia tego roku. Tak powiedział doktorek, którego wezwali do lasu na sekcje zwłok. Wisiały na grubej linie na gałęzi potężnego drzewa na obrzeżach lasu. Według niego nie było udziału osób trzecich. To akurat doskonale wiedziałam. Nie trzeba być Einsteinem, by stwierdzić, że osobie z kilkunastoma próbami ktoś miałby jeszcze pomagać. Ale za którymś razem w końcu się jej udało i nie był to primaaprilisowy żarcik. Szczęściara. Zazdroszczę jej z całego serca. Kto wie może i mi też się uda. Wracają do stroju ... zawsze mogę założyć stary, ponad czasowy worek po ziemniakach i tak będę wyglądała zwyczajnie, czyli patologicznie.

 

W końcu postawiłam na żałobną kieckę. Co mi tam. Tradycyjny look to rzecz święta.

 

Udawanie szczęśliwej, tryskającej energią i emitującej radość z życia to zdecydowanie najbardziej chora część mojego dnia. Na zewnątrz wszyscy myślą, że jestem spokojną zamkniętą w sobie nastolatką, która jest obwiniana przez rodzinę o najdziwaczniejsze sytuacje życiowe. Niby wiedzą, że coś jest nie tak, lecz uważają, że to minie, jak wszystko. Za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Może mają racje. Dopiero teraz to zauważyłam. Wszystkie problemy odejdą, gdy przyłożę do siebie bardzo ostrą, wykonaną z całość z nierdzewnego metalu ,,różdżkę" z drewnianą rączką. Tak tą czaderską ,,różdżką" będzie drodzy państwo ... nóż. Nie byle jaki, bo kuchenny. Typ — szefa kuchni.

Ci głupi ludzie, którzy okrężną drogą próbują mi pomóc, tak naprawdę mnie nie znają. Wiedzą tylko moją zewnętrzną warstwę. Nie wiedzą, że w środku jest chaos. Sprzeczne emocje w stosunku do otaczających mnie rzeczy, osób, sytuacji. Nic nie wiedzą. Mogą się tylko domyślać.

Tak więc by udawać szczęśliwą, przyklejam do twarzy sztuczną krzywą linię, potocznie zwaną uśmiechem. Staram się nie mówić zbyt dużo, byle się nie zdradzić. Po co psuć ogólnie uznawany za słuszny światopogląd mojego otoczenia. Bo nie moich bliskich. Ja już nie mam rodziny. Straciłam ją podczas śmierci Anki.

Teraz szybko odhaczyć kolacje i skierować się ku próbie spania. Yhhh. Kolacja kolejny beznadziejny posiłek. Ale oczekują, że na niego zejdę. Odpuszczają mi nawet obiad, by nie psuć mojego ,,dobrego" humoru. Jacy oni wspaniali. Ja nie mogę. Dobra raz na dzień mogę coś zjeść ... Błąd. Mogę udać, że coś jem. Tak. Dziś udam, że jem parówkę. Tylko jedna. Nie chce tracić cennej ,,energii" na przegryzanie i nie daj Boże trawienie. Że tez oni się niczego nie domyślają. Przecież jestem chodzącym kościotrupem. Tylko kości pokryte skóra i ubraniem o parę rozmiarów za dużym.

Teraz tylko sie przebrać w pizamke w serduszka i czekać. Czekać by wszyscy usneli. Zazwyczaj schodzi się im do jedenastej. Po proszkach nasennych nawet stado tupiących słoni ich nie obudzi.

Ok. Jedenasta. Kolacje jadłam pół godziny temu. Chyba jeszcze nie strawiłam tej parówki. Muszę sprawdzić. I w tym momencie zaczynają się te tajemnicze czynności w łazience. Dwa palce w gardle już dawno na mnie nie działają. Dlatego muszę się męczyć się z nitką dentystyczną i zawiązanym na jej końcu małym pierścionkiem. Dostałam go od Anki parę lat temu. Wielki sentyment. Nareszcie udało się i moje przypuszczenia były słuszne. Zwymiotowałam ta cholerną parówkę.

Jakoś dzisiaj nie mogę spać. Coś jakby nie dawało mi spokoju. Ciągle myślę o ,,różdżce", która leży w kuchni. Chyba wypróbuje, jak działa.

Teraz muszę dokonać wyboru. Ręka, udo, brzuch, czy od razu głęboka woda — szyja. Chyba wybiorę nadgarstek i będę się kierować w stronę łokcia. Tak więc ... zaczynamy? Pamiętaj, nie bój się, to boli tylko przez moment. Musisz trzymać mocno nóż, by nie wypadł. Coś mnie żołądek ściska. Nie dobrze. Czyżby to strach? Obawiam się, że tak. Jednak muszę zacząć. Potem już pójdzie z górki. Okey. Po pierwszy trzeba trzymać wyprostowaną, napiętą rękę. W drugiej trzeba trzymać mocno nóż. Krok drugi — nacięcie. Na początku robie to delikatnie. Ledwo nacinam skórę. Może nie jest przyjemne, ale już teraz będzie zdecydowanie łatwiej. Kolejne nacięcie. Zdecydowanie głębsze. Zaczyna sączyć się krew. To bardzo dobry znak. I tak dalej, dalej w stronę łokcia. Nigdy nie uważałam na biologii, ale myślę, że przecinam tętnice. Krew wypływa naprawdę szybko i jest jasnoczerwona.

Czuje, że dzieje się ze mną dziwnego. Ale chyba właśnie do tego dążę. Przestaje widzieć, a raczej obraz zaczyna ciemnieć. Tracę kompletnie wszystkie siły. Przez przypadek nóż upada z brzdękiem prosto w środek czerwonej kałuży krwi. Ja za to coraz bardziej się kołysze. W końcu upadam na kafelki. Leże i widze jeszcze, ale jakby przez mgłę, migające światło lampy. Muszę ją rano wymienić.

Teraz to już kompletnie widze ciemność i to nie ze względy na rozładowaną żarówkę w lampie.

Nigdy nie udało mi się wypełnić ostatniego punktu. Głupi fart mi na to nie pozwalał. Aż do dziś. To chyba ten dzień, w którym wreszcie mi się udało. Dzisiaj odhaczyłam podpunkt ,,Koniec".

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Szalokapel 26.09.2018
    Kogo ja tu widzę! I to jeszcze z opowiadaniem, które mi się bardzo spodobało! Świetnie, rozwijaj się. Czekam z niecierpliwością na dalsze publikacje. Buziaki, kochana.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania