Płaszcz
Drzwi trzasnęły i zapadła cisza. Piotr zmeł w ustach przekleństwo i z rozmachem walnął pięścią w kuchenny blat, aż zadzwoniło szkło i sztućce.
Żeby ją szlag – pomyślał. - Żeby ją jasny szlag… Z dupereli zrobi problem.
Zapomniał o jej urodzinach. No po prostu zapomniał, bo w pracy był Sajgon, korki na drodze i jakiś babsztyl wszedł mu prawie pod koła.
- Śmierci szukasz czy co? - wrzasnął przez okno auta.
Kobiecina szybciutko przebiegła na drugą stronę, furkocąc połami jasno-beżowego płaszcza, odwróciła się i pokazała mu język.
Wariatka normalnie.
Na niebie zbierały się chmury i zanosiło na deszcz. O, spadły pierwsze krople na szybę samochodu, a że był myty pół roku temu, to wycieraczki rozmazały tylko brud. Zanim ją oczyścił spryskiwaczem, omal nie wjechał gościowi w kuper.
Kurewski dzień, to jak miał jeszcze pamiętać o tych cholernych urodzinach?
Już na progu domu poczuł, że coś jest nie tak. Anna uważnie zlustrowała, czy ma coś w dłoniach, chwilę czekała na coś więcej niż „cześć”, odwróciła się i poszła do kuchni. Słychać było stamtąd szczęk naczyń.
Oho, coś ją uchlało.
Kiedy wyszła, pocałował ją w czoło.
- Co się stało kochanie?
- Nic.
Przez rozszerzone chrapki nosa sapała co chwila. Byli ze sobą tyle lat i doskonale znali swoje zachowania. Była wściekła.
- No powiesz?
- Nic.
Sapanie było coraz szybsze i głośniejsze. Wzruszył ramionami i zaczął jeść obiad.
Stanęła mu za plecami.
- Dzisiaj są moje urodziny.
- Taaak? - bezmyślnie odpowiedział Piotr. Po chwili zerwał się od stołu i przytulił ją.
- Wybacz kochanie, ale zapomniałem. Miałem okropny dzień.
- Widzę, że zapomniałeś. - rzuciła zimno. - Twoja matka mówiła, że jak chłop zapomina o urodzinach to koniec…
No tak, zaczyna się temat matki. Za chwilę wypomni mu wady płodowe okresu prenatalnego i od słowa do słowa… zaczną się łzy, zamykanie w pokoju, albo wychodzenie z domu.
Tym razem była druga opcja.
Rzuciła ostro „Mam tego już dość”.
Trzasnęły drzwi, pies dziwnie zawył i tyle.
Ich związek przeżywał kryzys. Czuli to oboje. Rutyna dnia codziennego, te same gesty i słowa – nawet nocą w łóżku nie mieli na sobie już nic do odkrycia. On wiedział jaką pozycję ona lubi, ona wiedziała co go podnieca i razem osiągali jeszcze orgazm w pięć minut.
W dzień coraz częściej zdarzały się „ciche dni”.
A jednak… a jednak on dałby się za nią pokroić i sypać solą. Miał nadzieję, że ona też.
Nie będę tu siedział sam.
Wstał i poszedł do przedpokoju założyć kurtkę.
Nawet nie wzięła parasola, a już się rozdeszczyło. - pomyślał głupio i zamknął drzwi.
Był już ciemny, listopadowy wieczór. Główne wejście do parku było jeszcze otwarte. Żelazne, kute kraty rozstąpiły się przed nim.
Trochę to dziwne i taki relikt. Od drugiej strony park był całkowicie otwarty, przestrzenią stawu i otaczających go alejek, a ktoś zadawał sobie trud codziennego zamykania kraty od strony rynku.
Piotr szedł główną, asfaltową aleją wśród kikutów ogromnych lip. Czasami omijał kałuże, a czasami po prostu w nie właził. Podobnie jak w wilgotną breję butwiejących liści i błota. Lampy otaczała aureola rozproszonego mgielnie światła.
Generalnie było cicho, pluszczyły tylko skapujące krople z nagich gałęzi, ale Piotr usłyszał jakieś podniesione głosy w bocznej alejce. Tam już było prawie ciemno, bo parę dni temu przechodziły tamtędy resztki młodych narodowców z marszu niepodległości i miasto jeszcze nie zdążyło naprawić rozbitych latarni. Swoją drogą zrobiono je za niskie, skoro można dosięgnąć klosz biało-czerwonym bejsbolem z emblematem kotwicy.
W głębi parku dostrzegł jasną plamę płaszcza i kilka ciemnych postaci.
- Proszę mnie natychmiast puścić! Bo wezwę policję! - Wysoki tembr kobiecego głosu, w którym drgały nuty przerażenia.
Dostrzegł szamotaninę.
- Milcz babo. Dawaj torebkę… a może i coś więcej… - Rechot jakiegoś typa przypominał skrzypienie żurawia podwórkowego.
Piotr zbliżył się bardziej. Ten jasno – beżowy płaszcz… Anna ma taki. Identyczny ja ta baba na ulicy.
Wymacał jakąś leżącą na ziemi grubą gałąź i z impetem wpadł pomiędzy gości. Pierwszego zdzielił prosto w twarz, aż tamten zawył. Coś chrupnęło. Pewnie nos, albo zęby. Drugiego ciął na odlew w nogę, a trzeciego kopnął w jaja. Złapał kobietę za rękę i nie oglądając się zaczął z nią biec w kierunku wyjścia.
Dobiegli.
- Strasznie panu dziękuję… strasznie – zasapała kobieta.
Odwrócił się zdumiony na dźwięk jej głosu. To nie była Anna. Fala ulgi przelała się przez niego. Mrowienie podążyło w nogi, aż musiał oprzeć się o bramę.
- Wie pan, ja z pracy wracałam i chciałam sobie skrócić. Gdyby nie pan…
- Tak, tak – mruknął. - Ale teraz śpieszę się. Przepraszam. Proszę na siebie uważać.
Prawie biegiem wracał do domu. Ten strach uświadomił mu jak wiele Anna dla niego znaczy. Jakoś to ogarnie.
Niedaleko domu otwarta była jeszcze kwiaciarnia. Wziął cały bukiet róż i z zainteresowaniem patrzył przez zaparowane szyby na dziwnie błyskające światła.
Szybciej kobieto z tą resztą!
Przy bloku stał tłumek. Z wnętrza dobiegał podniesiony, męski głos.
- Ludzie! Sama mi wskoczyła pod koła! No nic nie mogłem zrobić! Wariatka jakaś. Nawet mi język pokazała!
Piotr stał jak zaczarowany. Nagle drgnął i zaczął przepychać się przez tłum.
Na asfalcie leżała postać w jasno-beżowym płaszczu.
Komentarze (71)
Będzie dawkowane jak antybiotyk.
Znaczy procesor mi nie padł.
Siedem głosów? ? z czego mój jeden.
Koncentruję się na przeżyciu.
Z drugiej strony mimo, że trace wiarę nie chciał bym sprzeniewierzyć swoich wartości i przejść na ofensywę epitetów. Jest tyle piękniejszych sposobów by walczyć. (Na przykład wręcz?)
Proszę proszę. U siebie pod moim najnowszym tekstem, pierwsza klapą bez czytAnia wpadła...
mam wrazenie, że rozmowa z Tobą źle wpływa na ocenę moich tekstów ?
Zauważ, że banda domaga się zawsze opowiedzenia.
Nie możesz być kolegą jednych i drugich.
Grabowski to odczuł.
Może i oczywiste ale w dalszym ciągu bardzo smutne. Jak zgorzkniałym i samotnym człowiekiem trzeba być, aby taką chałturę odwalać? Żal mi takich ludzi. Umrą samotnie w zapomnieniu. Nikt nawet im na grób nie nasra, tak ich głęboko w dupie będą mieli. Smutne to w chuj.
Rzecz jasna, można różnie interpretować. To jeno moja subiektywka. Tyle ile trza, napisane↔Pozdrawiam?:)
A co do prawd uniwersalnych oczywiście masz rację.
Inna sprawa, że Anne musiało gryźć coś więcej.
Przyjemnie się czyta Twój tekst paniekotoptaku ?
Ale może Anna też nie umiała tak żyć z kimś, kogo kocha?
A może to była tylko ta głupia baba z ulicy.
Dzięki.
Ja wiem kto zginął. Odbiorca musi sam to sobie dośpiewać.
Chyba nie jesteś takim esteta. On jest potrzebny do zasianiu w czytelniku dodatkowych wątpliwości kto zginął (po tym płaszczu).
A przecież jest możliwy taki przypadek, że dwie różne osoby mają podobny płaszcz i wykonują ten sam gest.
Bo przecież ofiarą mogła być ta baba z ich i wtedy twój dylemat traci sens.
Jutro arbait.
Hejo?
Jeżeli kobita lata z wywalonym językiem to najprawdopodobnie zaczęła się zmieniać w zombie. Nie wiadomo kogo zdążyła już hapsnąć. Raczej kwiaty nie dotrą...
Dziesiątak się należy, a co!
▄█ █▀█
░█ █▄█
Happy end ma być i toćka ?
?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania