Plewniki
rozgniatam w dłoniach. zaklęty i przeklęty koszyczek wypełniony szpilkami, zawisł pomiędzy ziemią a niebem
uwolnił bestię - napojona czerwonym płynem
krąży we mnie. zaciska pięści i zamienia w piękny pejzaż - myślę sobie, jestem pełna epilepsji
czuję niepokój. nasiąkam tymczasowym kochankiem, on nie potrafi odejść. mieszka we mnie. nagi, ale czy jest bezbronny?
gdy bije grafitem po oczach, nie zostawia
uchylonych drzwi - krwiożerczy natręt popycha w miejsce gdzie próbuję odpocząć
tamuję oddech, gaśnie światło. czyste powietrze wymyka się przez dziurkę od klucza i wszystko staje się znów jasne
dryfuję wzdłuż linii brzegowej. jestem obojętna na siebie, lecz nie na ciebie
bo tylko tak mogę odnaleźć grymas,
który dawno temu uwieczniłam w popękanym lustrze
powróci
Komentarze (32)
Można powiedzieć, że nic tutaj nowego, a ona ani pierwsza, ani ostatnia, która oszalała przez faceta. Czyli, samo życie, ale czy na pewno? Może tak być, że dla niej te odczucia, uczucia są niemal jak ''Szał'' Podkowińskiego i może być w tym jakaś prawda... chociaż kto wie czy nie męcząca dla tego obiektu westchnień, bo, tak na zdrowy rozum, czy faceci nie przestraszą się chorej na epilepsję, a przy tym jeszcze nafaszerowanej procentami... takie połączenie może być zabójcze
'czyste powietrze wymyka się przez dziurkę od klucza i wszystko staje się znów jasne' - tego nie czaję, jakby ciężkie, duszne powietrze się wymykało, to i ja bym jakąś jasność odnalazła...
Nie oceniam. Gdybym jednak musiała, to dwa z plusem albo trzy na szynach
Pozdrawiam
Chciałam wyjaśnić, że ten wiersz jest pełen symboli. "Kochanek" to rak, a "czerwony płyn" to chemia. Cały tekst to metafora walki z chorobą i tego, co się dzieje w człowieku. Obrazy jak "epilepsja" czy "bestia" pokazują, jak ciężka jest ta walka. Fragment o "czystym powietrzu" to symbol złudnej ulgi, która zaraz potem zmienia się w bolesną świadomość rzeczywistości.
Celem wiersza było pokazanie tych trudnych, wewnętrznych przeżyć. Poezja często tak działa -używa symboli, by wyrazić to, co trudne do opisania wprost.
Właśnie po to wstawia się wiersze, żeby każdy mógł je interpretować i żeby mogła się toczyć dyskusja.Dobranoc
Resztę przemilczę, zupełnie nie przekonują mnie te ''symbole''
Rozumiem, że nazwanie raka "kochankiem" może Ci się nie podobać i budzić sprzeciw. W poezji czasem używa się takich mocnych i niestandardowych porównań, żeby pokazać, jak coś jest trudne, intymne i wyniszczające. Rak jest wyrokiem, ale nazwanie go "kochankiem" to próba uchwycenia jego podstępnego, intymnego, wszechobecnego i wyniszczającego charakteru, który wnika w ciało i życie, tak jak toksyczna relacja. Dla osoby chorej staje się on też częścią życia, z którą trzeba się mierzyć codziennie, stąd takie, a nie inne skojarzenie.
Moim celem było pokazanie głębokich, czasem bolesnych emocji związanych z chorobą, a nie pisanie o tym w sposób dosłowny czy encyklopedyczny. Poezja pozwala na różne spojrzenia na trudne tematy.
Dlatego 'kochanek' w odniesieniu do raka nie jest czymś, co oddaje rzeczywisty obraz z onkologii... jest bzdurą, kpiną z ludzkiej tragedii
Ale to tylko moje zdanie... Dobranoc
Dobranoc
Panie powinny mieć pretensje i koniecznie zmienić lokal, kto to słyszał, żeby tak rzucać swoje cenne perły przed wieprze...
A może mamy odczytywać wybiórczo i niektórych tylko autorów uznawać za autorytety, gdy tymczasem oni nie zadają sobie trudu, by zagłębić się w czyjąś symbolikę, metaforę?
To tak nie działa...
''...nie tutaj, nie w tym miejscu i nie możemy mieć pretensji że ludzie nie potrafią zrozumieć. Dla niektórych trzeba pisać jak do cepa.''
To samo można zawrzeć w adresie zwrotnym. Stąd też moja ironia na temat bezrozumnego motłochu...
Dlaczego oczekujesz więcej, niż sama z siebie dać potrafisz? I dlaczego bulwersujesz się, kiedy ktoś rzuci ci to w twarz?
Nie odpowiedziałem, gdyż na odpowiedz nie zasługujesz.
nie pisz, nie odpowiadaj... 🤣🤣🤣
Rozumiem, że chciałeś udowodnić, że można, że ktoś przed zingarą, raka nazwał kochankiem i nawet szpilki, w innym kontekście, ale też wybrzmiały, lustro... itd. itp
O rany, rany...
przepiękny widok.
NO!
Nieprawda, że czas leczy rany i zaciera ślady. Może tylko łagodzi przykrywając wszystko osadem kolejnych przeżyć i zdarzeń. Ale to, co kiedyś bolało, w każdej chwili jest gotowe przebić się na wierzch i dopaść. Nie trzeba wiele, żeby przywołać dawne strachy i zmory. Gdyby nawet trwały w ukryciu, zepchnięte na samo dno, to przecież gniją gdzieś tam, na spodzie, i zatruwają duszę, zawsze pozostawiając jakiś ślad - w twarzy, w ruchach, w spojrzeniu - tworzą bariery psychiczne, kompleksy. Nie pomoże wódka, nie pomoże szarpanie się w skrajnościach, do usprawiedliwiania.
Kiedy człowiek cierpi, ucieka w głąb siebie.
NO!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania