Płoty

Razem z dziadkiem mieszkamy na wiosce w centralnej Polsce, w małym starym domku pozbawionym wygód. Wcześniej znajdował się tu skład nawozów i paszy, a na poddaszu rupieciarnia. Chatka przynależała do obejścia gospodarczego należącego do dziadka, jak on podupadł na zdrowiu i nie miał już sił, za podszeptem sąsiadów został zachęcony do przepisania gospodarstwa mojemu ojcu, ten jednak nie dorósł do roli, jaka mu przypadła. Natychmiast poczuł się wielkim bogaczem i nie powiązał majątku z pracą. Postawa taka do życia ściągnęła na nas wszystkich same kłopoty. Według ojca to my mieliśmy pracować, a on tylko zarządzać. Pracy było strasznie dużo, dziadek nie mogąc pogodzić się z postępującą ruiną dorobku jego życia, próbował cofnąć darowiznę. Jednak szybko i łatwo w naszym wymiarze sprawiedliwości nie można niczego dokonać. Przez cały czas w oczekiwaniu na „sprawiedliwość”, pracował ponad siły, nadmiar wysiłku wywoływał u niego częste ataki choroby. Pogotowie wtedy zabierało go na oddział szpitalny, tam go podleczyli i wypisywali. Niedoleczony wracał i brał się za pracę, co ponownie kierowało go do szpitala.

Cała praca pozostawała do wykonania mamie, jak dziadek był w szpitalu i mnie sześcioletniemu chłopcu. Wtedy już zastanawiałem się jak to się stało, że ojciec tak się zmienił. Wcześniej był dobrym i czułym człowiekiem, bardzo pracowitym. Jednak z chwilą otrzymania dużego majątku na własność, coś mu odbiło. Zaczął przebywać w towarzystwie ludzi, według niego bardzo sympatycznych. Inni oceniali ich, jako zwykłych pijaków i awanturników.

Pomimo naszego wspólnego wysiłku, gospodarstwo przynosiło każdego kolejnego roku mniejsze dochody. Zaczynało brakować ojcu, na życie, jakie wiódł i jakie chciał prowadzić. Zaczął stopniowo wszystko wysprzedawać, aż pewnego dnia nie pozostało już nic, oprócz składziku nawozów i paszy. Tej rudery nikt nie chciał kupić i w końcu dziadkowi z pomocą telewizji udało się cofnąć darowiznę, niestety dla reszty majątku było już za późno.

Matka chcąc zapewnić nam środki na utrzymanie, wyjechała do pracy w Niemczech, jako opiekunka osób starszych. Wtedy pomimo rozłąki zaczęło nam się dobrze powodzić. Nawet w chatce udało się naprawić cieknący dach, na który mama przysłała pieniądze. Niestety sielanka nie trwała długo, remonty szybko się skończyły. Kierowca autobusu, w którym wracała mama po odwiedzinach u nas do pracy, jechał bardzo szybko w gęstej mgle. Stale trzymał się prawej białej linii, ponieważ przed autokarem nic nie widział. Taki sposób jazdy spowodował, że wjechał na parking autostradowy. Bez jakiegokolwiek hamowania uderzył z dużą prędkością w barierki zabezpieczające. Nagle oprócz mamy straciliśmy i środki na utrzymanie. Niestety na ojca nie można było liczyć z chwilą wysprzedania wszystkiego, ślad po nim zaginął.

Pozostałem pod opieką dziadka, który stoczył batalię z urzędnikami państwowymi o opiekę nade mną. Strasznie dużo sił i zdrowia go to kosztowało, jednak dopiął swego. Dzięki jego postawie wychowałem się pomimo braku rodziców w poczuciu szczęścia. Tylko on chciał zawsze dla mnie jak najlepiej, a ja nie zawsze te wysiłki doceniałem. Najgorszym jego pomysłem było moim zdaniem, doprowadzenie mnie do życia w dobrobycie.

Swoimi nieznanymi mi wcześniej kontaktami, załatwił dla mnie pokoik z wygodami w Krakowie. Tam miałem podjąć pracę i żyć na wysokim poziomie. Mieszkałem na krakowskim osiedlu, jakich wiele w historycznej stolicy polski. Miasto bardzo mi się podobało, tylko te ogrodzone osiedle, na którym mieszkałem nie przypadło mi do gustu. Nawet praca dla mnie była w moim zawodzie za godziwe wynagrodzenie i dlatego mogłem pozwolić sobie na wynajęcie mieszkania gdzie indziej. Właśnie tak chciałem zrobić, jednak tylko stare miasto było pozbawione ogrodzeń i zasieków. Niestety na wynajem w ścisłym centrum nie było mnie stać i wróciłem do dziadka.

Najlepsze są dla nas miejsca, które kochamy i tam czujemy się szczęśliwi z najbliższymi. Jednak dziadek postanowił dalej mnie uszczęśliwiać i żebym miał lepsze perspektywy w przyszłości wysłał mnie do Warszawy. Musiałem zamieszkać na Kabatach, jest to warszawskie osiedle, które jednak zostało odgrodzone przez sąsiadów. Teraz do stacji metra należy skakać przez płot, lub nadkładać drogi do stacji. Najgorsze jest to, że wszędzie indziej jest podobnie, a dla człowieka ceniącego wolność i swobodę to nie do przyjęcia.

Ogrodzenia i płoty izolują mieszkańców i skazują ich na życie w zamknięciu, a nie każdemu się to podoba. Argumenty jakoby to miało zapewnić bezpieczeństwo mieszkańców, do mnie nie trafiają. Podobnie jest wszech obecnymi kamerami, które stale śledzą ludzi będących w ich pobliżu. Dobrowolne poddawanie się inwigilacji, ponoć dla bezpieczeństwa, nie przekonuje mnie, widziałem już taką oborę. Tam każda krowa na szyi miała nadajnik rejestrujący i rolnik wiedział każdego dnia ile zjadła, jak dużo dała mleka, nawet ile wydaliła. Prawdopodobnie w tych wielkich miastach chodzi o coś podobnego, a mieszkańcy coś bełkoczą o prywatności.

Zaraz po powrocie rozmówiłem się z dziadkiem powiedziałem.

- Kocham cię dziadku, lecz nie pozwolę odgrodzić się od świata. Komu odpowiada życie w getcie niech sobie żyje. Osiedla w Paryżu czy w Berlinie są ogrodzone, ilość ich można policzyć na palcach jednej ręki, a i tak jeszcze sporo paluchów zostanie. Kraków była stolica i obecna stolica państwa ma pełno służb mundurowych, które mają zapewnić bezpieczeństwo, a jest ogrodzona jak jakaś wiocha. Bez ogrodzenia osiedli jest tyle, co ogrodzonych w Paryżu i Berlinie razem wziętych.

Dziadek wysłuchał mnie i opowiedział wcześniej nieznaną mi historię wsi.

- Zaraz po drugiej wojnie światowej była reforma rolna, państwo komunistyczne zaczęło rozdawać chłopom ziemie obszarników. Wtedy po wiosce chodzili geodeci i rozmierzali ziemie indywidualnie, w ilości, jaką przydzieliła komisja. Część osób była niezadowolona, według nich to oni powinni dostać więcej od innych. Zaczęli przekupywać geodetów pieniędzmi i bimbrem. Nasza wioska nie była pozbawiona takich incydentów, najszybciej przekręty ujawniły postawione płoty. Jeden odgrodził stacje PKP od wioski i wszyscy musieli nadkładać drogi do stacji. Pewnego dnia wykonawcę tego płotu dalsza rodzina uwolniła z chlewika po tygodniu przebywania w niej, od tej chwili nazywamy ich prosiak. Nawet ich nazwiska nie pamiętam, tak przezwisko do nich to przylgnęło, i muszę ci powiedzieć, że miał ten grodzący wielkie szczęście. Gdyby go zamknęli z wielkimi świniami, one by go zżarły.

Drugi zagrodził polną drogę dojazdową do pól, tego wyłowili z jego studni po trzech dniach kąpieli i w wiosce na tę rodzinę wołają od tego dnia wodnik.

Na zakończenie dodał.

- Kiedyś odgradzało się bydło i drób, lecz, od kiedy na wsi nie trzyma się zwierząt to nie ma takiej potrzeby.

Od siebie tylko dodam, gdy znajdę domy bez kamer, płotów i zasieków to tam zamieszkam. Widocznie tylko w nieogrodzonych i nieokratowanych osiedlach mieszkańcy czyją się bezpieczni.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania